poniedziałek, 12 listopada 2012

Męcząca zadyszka

Kolejka numer 14 za nami. Nie wiem, czy są śmiałkowie gotowi wytrzymać w barze kolejne "rozlanie", ale w Argentynie nikt się nie nudzi. Właściwie, to co było dla jednych kwiatkiem, w większości przypadków stała się kawałkiem kupy. I to rzadkiej... Jak zatem przebiegała ta wspomniana kolejka zmagań o prymat w Argentynie?

- To chyba nie zadyszka, ale pierwszy symptom zmęczenia. Newell's Old Boys tylko zremisowało z Quilmesem 0-0 i straciła prowadzenie w tabeli, na rzecz Velezu. Choć podopieczni Gerardo Martino, wciąż w lidze są niepokonani, to jednak zaledwie dwie wygrane w pięciu ostatnich meczach chwały im nie przynosi. A zwłaszcza w momencie, w którym Los Leprosos walczy o majstra. Problemem w tym meczu była ofensywa i Ignacio Scocco. Choć nie zmieniłem o nim zdania, to jednak ostatnio zbyt często swoje najlepsze atuty, uwidacznia w co drugim meczu. Co innego taki Heinze, który nie schodzi poniżej dobrego poziomu. Wiecie jak lubię piłkarzy wrednych, niezawistnych i umiejących przydzwonić w mordę, kiedy sędzia nie widzi. Gabi znów pokazał, że na lewym skrzydle nikt sobie nie pohasa i basta! Dobrze prezentuje się też Bernardi, który środek czyści lepiej niż niejeden odkurzacz, no i... żartuję, cała reszta zagrała zbyt przeciętnie, by zasłużyli sobie na wzmiankę. Quilmes zaś z każdym łykiem, coraz bardziej sprawia, że chce się zwymiotować*.

- Czy wspominałem już, że spotkania San Lorenzo z All Boys należy unikać jak ognia? Oczywiście... Marcelo Tinelli zapewne na Nuevo Gasometro odciął dopływ ciepłej wody. Dzięki temu piłkarzom jakby nagle zachciało się grać, co widoczne było na tablicy wyników. Bardzo gładkie 4-0 i rywal, który przyjmował ciosy niczym Wach w starciu z Kliczką. Mecz z gatunku do zapomnienia, a jeśli ktoś miał motywację do tego, żeby zacząć wreszcie odbijać się od dna, to pierwszy krok uczyniła ekipa San Lorenzo. To był ich prywatny sukces na miarę możliwości, znacząco zaniżonych piłkarskim lenistwem.

- Święta coraz bliżej, a Velez przedwcześnie otrzymuje prezenty na mikołajki. Pokonując solidny Godoy Cruz 2-1 i przejął pałeczkę lidera (całe szczęście, że nic innego, sic!). Ricardo Gareca wciąż przekonuje, że nikt go tak szybko z pracy nie zwolni. Działacze ufają mu na tyle, że Ricardo ma pełną swobodę w budowaniu ekipy, która ma w przyszłym roku bić się w Copa Libertadores. Co do tego, że tam zagrają pewność mają niemal wszyscy, teraz wystarczy to jedynie formalnie przypieczętować. Mimo iż mecz stał na poziomie niderlandzkiej depresji, to gdyby nie Facundo Ferreyra, to zapewne nie oglądałbym powtórki o 3 z rana. Dzięki dwóm trafieniom, Facundo liczy nieśmiało na walkę o koronę króla strzelców. Na jego miejscu, lepiej żeby pomyślał jak John Terry... on wie, co zrobić w wolnej chwili, gdy koledzy sobie truchtają na treningu...

- River Plate wygrywa... i w sumie tyle można o ich grze napisać. Żeby męczyć bułę z najgorszą drużyną w lidze, to trzeba być święcie przekonanym o swojej wartości. Zerowej trzeba dodać. Jak wyżej, także i tutaj potrzebny był jeden piłkarz, który zrobił należyty porządek. Rodrigo Mora uratował Matiasowi Almeidzie pośladki od siniaków, jakie sprawiłby mu klepnięciami Daniel Passarella. Jeśli DT lubi sado maso, to niech dalej kontynuuje tę nędzę, jaką oferuje Los Millonarios. Łaski bez panowie, przecież nie musicie wcale grać lepiej.

- No, ale Boca Juniors też wcale nie lepsza. Ekipa z najbardziej podzieloną szatnią w lidze, zdobywa ledwie punkt z Colonem. I tak o jeden za dużo. Jeśli Xeneizes liczą na to, że w przyszłym roku zagrają w Pucharze Wyzwolicieli, to nie mogą zachowywać się jak Strasburger opowiadający dowcipy. Dawno na widok Boca mnie tak nie suszyło i bez cieczy, można się nieźle odwodnić. W tej chwili muszą się modlić o to, by mistrzostwo zdobył ktoś z dwójki Velez-Newell's, by móc się z tego zaszczytu cieszyć... Zaszczytu gry w Copie oczywiście, na którą momentami nie zasługują. Jak na ironię, następny mecz grają na La Bombonerze z... Newell's. Potem wcale nie lepiej... Velez (wyjazd), Racing (dom), Arsenal (wyjazd) i Godoy (dom). Jednym słowem - o rzesz kurw...a. (sorry, to były jednak dwa).

- Gdzieś w tle objawił się Lanus. Będąc pod sterami braci Schelotto, drużyna wygrała już 5 mecz z rzędu i zapewne nie zwolni tempa. Zresztą jakby to miała zrobić, skoro tylko 3 punkty dzielą ich od miejsca pierwszego? Taka motywacja sprawia zresztą, że jeszcze mogą namieszać, mając w perspektywie latynoskie puchary. Styl, finezja, dokładność i żadnych litości - znak rozpoznawczy ostatnich tygodni u Granate. Natomiast Mario Regueiro to Natalia Oreiro futbolu - przystojny, złowieszczy, prawdziwy i co ważne, zdolny kawał bydlaka. Bez niego, Lanus w przedzie jest jak człowiek bez zębów... nie ma co gryźć.

- Na resztę ligowców szkoda klawiatury i sił. Chyba jestem zbyt zafascynowany ligową sieczką, by przestać oglądać niektóre padliny, serwowane przez niektórych ligowców. Prymitywizm szerzy się tradycyjnie u tych, którzy walczą o utrzymanie, ale niektórzy to już powinni dostawać za to ujemne punkty. Może wtedy ich ambicje nie sięgałyby, tylko otrzymywania co miesiąc kilku tysięcy pesos.

- Twój szczęśliwy numerek to... 0. To była jedna z bardzo przeciętnych kolejek ligowych w Argentynie. Łącznie padło 18 bramek, a sędziowie od siebie dorzucili 60 żółtych i 2 czerwone kartki, co stało się już normą, ba oczywistością (dalej brutalni i zadziorni ci piłkarze). Jednak co za statystyka bez łyżki dziegciu - w pięciu spotkaniach (czyli równa połowa meczów w kolejce) wynik końcowy brzmiał 0-0.




Na koniec zdjęcie. Podobno typowany na nowego trenera Boca, Guillermo Barros Schelotto, bardzo chętnie by wrócił na La Bombonerę. Lecz podkreśla, że ma do wypełnienia obowiązek odsłużenia w Lanus, więc do rozmów zaprosił na nowy rok. Kto wie, czy Mikuś nie podrzuci mu pod choinkę stosu papierków, z rocznym kontraktem w Boca na stanowisku directo technico.

Gustavo i Guillermo Barros Schelottowie... albo Guillermo i Gustavo. Wszak to bliźniaki


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz