czwartek, 26 kwietnia 2012

Velez w Polsce?!

Hehe, na ciekawą rzecz natknąłem się w polskiej prasie, którą to zrewidowałem u własnych źródeł. Polish Masters we Wrocławiu czyli turniej na którym mają grać "potęgi" przemienił się w nieco uboższe ich wersje. Ani drużyny z Dortmundu, ani Tottenhamu, ani reprezentacji Kirgistanu kibice w Polsce nie obejrzą (szloch pozostał przy tym ostatnim). Ale, jak zapewnił urząd miasta ze Śląskiem Wrocław zagrają na tym turnieju: PSV Eindhoven, Benfica Lizbona oraz... Velez Sarsfiled. Zaraz, chwila moment... Argentyński klub w Polsce? Jakim cudem? Dlaczego nie Boca, czy River? Odpowiedź jest banalna: nie ma miliona euro, nie ma Boca ani River. Z drugiej strony, wrocławski piasek na jakimś grajdołku, nie może być godny przyjęcia takiej tuzy jak Riquelme... Jeszcze sobie może zrobić krzywdę.

A Velez? Cóż, jeden z najsolidniejszych zespołów ligowych ogórkiem nie jest. W aktualnej formie, Śląskowi obija grzecznie mówiąc gębę, nawet nie specjalnie się pocąc. No, ale skoro mowa o turnieju towarzyskim, to nikt sobie nie wyobraża, żeby gospodarzom ściany nie pomogły. W zależności od tego, jak to wszystko zostanie zorganizowane, kibice będą mogli poznać (a nawet pomacać) co prawda egzotycznego, nie wspaniałego, ale jednak solidnego przedstawiciela futbolu z Kraju Srebra. Zresztą spragnieni Latynosów do miziania otrzymają też króliczka Saviolę, Nico Gaitana a nawet tego, co już moc polskich nocy na ulicach poznał wyśmienicie - Alejandro Cabral.

Tym samym już po raz drugi zasmakujemy w latynoamerykańskich przyprawach piłkarskich. Jak dobrze wiemy, we Wrocławiu Brazylia ma zagrać mecz z Japonią, aktualnie z 99% szansą na to, że takowy mecz się odbędzie.

A jeśli się zastanawiacie, gdzie się podział ten jeden procent, to odpowiadam... oddałem na biedne dzieci.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Kłopoty i inne przypadki wynaturzenia

Już ledwie doba czeka nas od uznania, że mamy za sobą półmetek walki o mistrzostwo Clausury 2012 w Argentynie. Miniony weekend zaprezentował jak zwykle 10 meczów, z czego mniej niż połowa była warta uwagi. Naprawdę, poziom ligowy obniżył się drastycznie, ale i tak przy lidze hiszpańskiej stoją wyżej... To jest dopiero zabawne.

Teo zaprasza do bójki

Derby Avellanedy, to drugie po Boca - River spotkanie, które elektryzuje niemal całą Argentynę. Z jednej strony drużyny we wszech miar istotne dla futbolu z Kraju Srebra, lecz z drugiej są już raczej odpadami, upadłymi tworami wielkich poprzedników. Owszem, zdarzają się wyjątki, które potwierdzą regułę i dlatego sobotni klasyk obfitował w emocje, kurioza i skandale, ale w większości za kurtyną.

Sam mecz, był niemal jednostronnym pojedynkiem, z którego zwycięsko wyszły Czerwone Diabły i to aż 4-1. Jednak, żeby być do końca sprawiedliwym, połowę bramek Inde strzeliło pod koniec meczu i to z osłabionym o dwóch piłkarzy rywali. Sami z siebie mieli tradycyjne problemy, by sensownie ułożyć akcję bramkową, dlatego mecz w pewnym sensie przypominał ich szczęśliwą wygraną 4-5 nad Boca. Ciężko szukać postaci, która się na tym tle wyróżniła, no chyba, że tym kimś będzie Facundo Parra i jego dwa gole pod nieobecność Tecli Fariasa... Chociaż nie. Jest jeden piłkarz, który zasłużył na moją uwagę. To Gabriel Milito, paralityczny obrońca, który słynął z kontuzji, katastrofalnych decyzji boiskowych o reprezentacyjnej renomie zdobytej w Hiszpanii - czyli po prostu oferma. Oczekiwania wobec niego były dość spore. Miał zapewnić spokój w szykach obronnych Diablos Rojos, poprzez swoje doświadczenie zebrane w Europie.
Póki co, zapomina, że Boże Narodzenie jest tylko raz w roku i jego sprezentowany gol dla Racingu był czymś oczywistym. Nie jestem od niego lepszy, ale próba wybicia piłki w kosmos, zakończona podaniem do Hauche, a potem wywrotką o własne kończyny... naprawdę, to zabawny klaun a nie piłkarz. Aż dziw bierze, że to jedno z największych rozczarowań jeśli chodzi o słynne come backi do ojczyzny. Nie spodziewałem się tego, że gość będzie grał aż tak ułomnie, będąc wybrakowanym elementem układanki made in China.

Z kolei Racing to kandydaci w kategorii na "największe zbiorowisko frajerów". Trochę to niepojęte jak drużyna z kadrą, która spokojnie powinna walczyć o majstra, bije się między sobą o kobiety. W tym prym wiedzie Teo Gutierrez, niegdyś naprawdę dobry snajper, a dziś człowiek zachowujący się jak małpa w klatce, która obrzuca wszystkich odwiedzających bananami... Tak jak po meczu, gdzie kilka razy z pięści uderzył bramkarza Saję, swojego rodaka Giovaniego Moreno, a reszcie pogroził sprężonym powietrzem. Żeby go uspokoić, do szatni wtargnęła policja, która siłą powstrzymała kolumbijski wybryk natury. Oczywiście temu wszystkiemu przyglądał się znudzony życiem trener Basile, który stanowi idealną kopię Pawła Janasa z cyklu: "ja się w to nie wpie*****m". Z piłkarzem reszta drużyny oczywiście wracać nie chciała, dlatego Kolumbijczyk do domu wrócił taksówką.

Na pewno jednym z czynników, który wpływa na takie ekspresyjne zachowania Teo ma fakt, że piłkarz od dawna chciał wyjechać zagranicę. Racing postanowił go jednak potrzymać jak psa na smyczy i krzyczał "10 mln dolarów i ani centa mniej". W końcu decyzja jest taka, że facet resztę sezonu spędzi w odmętach rezerw, a potem każą mu spakować walizki. Stracili więc na tym biznesie, który kosztował ich grubo ponad 3 mln dolary. Tak, derby rządzą się własnymi prawami...



Xeneizes zapraszają do bójki

Z kolei Boca Juniors uległa broniącemu się przed spadkiem Tigre 1-2. Sam mecz w nic specjalnego nie obfitował, głównie prym wiódł sędzia Laverni, który gestykuluje czasem tak, jakby ktoś pejczem smagał jego klejnoty. Jak na zniewieściałego romantyka, wychodzi mu to całkiem dobrze, no ale nie zawsze z dobrym skutkiem na boisku. Decyzja o nieuznaniu bramki Ledesmy jest mocno kontrowersyjna, do tego stopnia, że dalej nie wiem czy przy przyjmowaniu piłki w polu karnym Pablo nie używał rąk w sposób niedozwolony. Reszta pozostała bez większych zmian, porażka trochę na własne życzenie. Gdyż Xeneizes momentami wręcz porażają swoją indolencją. Dla trenera Arruabarreny (notabene byłego gracza... Boca) mecz może nazwać sukcesem, choć wciąż okupuje 19 miejsce w tabeli spadkowej, które oznacza przyszłość spędzoną na drugoligowych boiskach. Było jednym słowem nudno, do momentu, aż przyszła pora na "after party".

Otóż przy wsiadaniu do autobusu, lżony aż do bólu przez kibiców rywala, Santiago Silva rzucił się na nich, niczym gepard na antylopę i zaczął okładać pięściami swoich przeciwników. Kibice Tigre oczywiście uciekali, bo mocni są tylko w gębie, a piłkarz szedł rozpędzony niczym taran, niepowstrzymywany przez kolegów z zespołu. I to przez dłuższą chwilę... Dlaczego? Otóż pozostali byli zajęci... biciem pozostałych kibiców rywala. Żeby uchronić biednych osobników od porządnego łupnia od piłkarzy, policja postanowiła oddać strzały ostrzegawcze. Dopiero wtedy zawodnicy Boca wrócili do autokaru, a kibice do opatrywania ran. To dość rzadkie zjawisko, kiedy piłkarze sami wymierzają sprawiedliwość kibicom. Co prawda zawsze i z reguły dostaje się baty od swoich, ale to ostrzeżenie dla fanów Boca, by nie mówili o Silvie tego, że "używa szlifierki kątowej do polerowania swojej łysiny".

Oto mały urywek do wydarzeń z zeszłej nocy:



Newell's Old Boys zapraszają do bójki

Słynni Trędowaci, są już teraz sporo warci. Podopieczni Gerardo Martino od ponad miesiąca są niepokonani i choć co prawda ograli wysoko 3-0 ogórkowaty Banfield, to jednak warto zwrócić uwagę na to, że zespół powoli i stopniowo zaczyna grać coraz lepszą piłkę. To tylko potwierdza fakt, że Tata Martino jak dostanie odpowiednią ilość czasu, to potrafi spożytkować ją pozytywnie a każdy wychodzi na tym zadowolony. Nie zdziwię się, jak w młodym wieku każdą randkę kończył u siebie s... No, nieważne. W każdym razie drużyna zajmuje drugie miejsce w tabeli, tylko i wyłącznie dlatego, że w bezpośrednim starciu ulegli Boca (akurat w ich najgorszym momencie na początku sezonu). Dziś idzie już lżej, ofensywna piłka drużynie z Rosario pomaga, a co istotne obywa się bez pomocy pisanych z klawiatury ciepłych słów od Leo Messiego...

O nich, jak i o podsumowaniu połowy sezonu napiszę w "niedługim" czasie.

wtorek, 3 kwietnia 2012

Polityczne dyskusje, tylko nie w Argentynie...

"ISLAS MALVINAS SON ARGENTINAS!" - to hasło, będące jednocześnie tematem tabu, o którym jako turyście nie wolno Argentyńczykowi wspominać. Temat tak delikatny, że wywołuje w Kraju Srebra emocje po dziś dzień. Głównie nakręcane przez propagandę kirchnerystów, którzy będąc u władzy chcą się trochę opinią publiczną "pobawić". Wychodzi im to nad wyraz skutecznie, bo społeczeństwo daje się ponieść tym emocjom. A skoro ma się od tego również takie potężne narzędzie jak piłka nożna... żal nie skorzystać.

Trzydzieści lat temu rozpoczął się konflikt, który dalej unosi się w powietrzu za sprawą małych wysp na Oceanie Atlantyckim. Spór pomiędzy Argentyną a Wielką Brytanią zwany Wojną o Falklandy (nazwa angielska) lub Malwiny (nazwa hiszpańska). Oceniana jest różnie, lecz ja nie będę podejmował się ich wnikliwej analizy. Dodam jedynie, że życie podczas wojny oddało grubo ponad tysiąc istnień ludzkich.

Moje zainteresowanie skupiło się bardziej na stronie propagandowej w wykonaniu argentyńskim, którą można była zobaczyć na boiskach piłkarskich i nie tylko.

Do akcji "Amor malvinas a la camiseta" włączyła się cała sterta klubów, choć nie każdy był do tego zmuszany (Boca Juniors np. zdecydowała się wspomnieć o Dniu chorych na autyzm). Niektórzy dostawcy strojów, wpadli nawet na pomysł, by na koszulkach uczcić to wydarzenie w następujący sposób:

Nazwy klubów od lewej: San Miguel, San Martin de Burzaco, Temperley, Douglas Haig i Racing do Cordoba





















Oto przykład pięciu klubów, które postanowiły loga sponsorów zastąpić wspomnianymi wyspami, o które Argentyna toczy polityczny spór z Wlk. Brytanią. Samych klubów, które postanowiły aż tak "obnosić" się z tym znakiem było jednak znacznie więcej, choć trzeba podkreślić dość istotny fakt, że były to kluby od... trzeciej ligi i niżej. Czyli jedynie o zasięgu regionalnym. Tylko garstka klubów pierwszoligowych i drugo, postanowiła doszyć nad herbami klubowymi mały symboliczny znaczek z datą i podpisem "Malvinas Argentinas". Choć All Boys, jako jedyny z Primery postanowił zrobić miejsce na tę "polityczną agitację":













Nie zabrakło też odpowiednich strojów dla arbitrów:
















To praktycznie wszystko. Oprócz tego przed rozpoczęciem meczów jak i drugiej połowy gry, urządzano minuty ciszy. W TV Publica (państwowy nadawca ligowej piłki) co dwie minuty puszczał zapowiedzi setek godzin materiałów pokazujących "prawdziwe oblicze wojny". Tak, Argentyńskie media publiczne nakręcały i podnosiły rangę wydarzeniu, by niemal każdy wspólnie głosił słowa, że: "Anglicy to skurw****y, oddajcie nam te wyspy flegmatycy!". Prywaciarze, będący nieco w konflikcie z rządem, co prawda podali sobie ręce na zgodę, ale tylko i wyłącznie na ten dzień. Tylko po to, żeby móc wesprzeć "potargany i okłamany przez brytyjską stronę kraj Maradony".

Argentyńczycy na siłę są karmieni prestiżem wysp, na których rzekomo ropa aż cieknie. O dziwo w Wlk. Brytanii jakoś nie widziałem, by ludzie tysiącami wychodzili na ulicę, by wracać do wydarzeń sprzed trzech dekad.

W sumie agitacja i propaganda, to coś w polityce argentyńskiej rzeczą normalna. Jako instrument politycznego spokoju, ma służyć wspomniana piłka nożna, narodowy sport, które społeczeństwo kocha.

Jeszcze jeden wpis poświęcę na ten temat, ale powiem wprost: człowiek łatwo się może w tym wszystkim pogubić i to jest łatwe w manipulacji. Więc ten wpis potraktujcie jako wzmiankę i wstęp do czegoś większego...