środa, 19 listopada 2014

Plac budowy. Walec wjechał, ale chyba kogoś przejechał.

Sakramentalna gruba krecha <bzzzzzzyt>


A teraz konkrety. Jak pewnie wiecie, całkiem niedawno mieliśmy kolejną dawkę meczów reprezentacyjnych. Wnioski? Już są gotowe, a pytania zadamy po drodze, która chwilowo przypomina szuter niż asfalt z 10 pasami. Jednak w tej krótkiej selekcji wybrałem tylko to, co uznałem za stosowne <bzzzzzzyt>

ARGENTYNA, czyli kto chce być powołany?

Gerardo Martino rozpoczął swoją pracę z kadrą od selekcji wtórnej. Bierze wszystkich tych, których nie chciał Sabella, których nie chciał naród oraz, którym nawet przez myśl nie przeszło słowo "reprezentacja". Ta selekcja w pewnym sensie oznacza, że Martino chce odnaleźć w Argentynie nową tożsamość, która będzie współgrać z jego pomysłem na futbol. Czy zatem jest to dobry znak? Oczywiście, że tak, tylko wyniki idą w świat, a te są łagodnie rzec ujmując nienajlepsze (ale spodziewamy się poprawy). Ale to podobno tylko mecze towarzyskie...


Bramkarze:


Pozycja Romero wydaje się być niezagrożona, głównie z powodu nieurodzaju na tej pozycji. Caballero powołany został zbyt późno, by odegrać w niej większą rolę niż zmiennika a Guzman potwierdził jedynie, że do kadry dostał się ze względu na pochodzenie (tzw. efekt Sabelli - Martino wyciąga przed szereg graczy z którymi kiedyś pracował - tym razem z Newell's). Na boisku Nahuel przypomina trochę zaspanego niedźwiedzia, którego zegarek obudził w środku zimy. Wiek tez robi swoje (28 lat) i na pewno nie jest przyszłością tej drużyny a co najwyżej uzupełnieniem, który ma taszczyć torby na zgrupowaniach. Z kadry i to zapewne na amen wypadł Orion, gdzie pomimo bycia topowym ligowcem, jest w nie do końca dobrych relacjach z Martino. Mimo iż jest rówieśnikiem Willy'ego, to jego nominacja będzie brana pod uwagę jedynie w przypadku kontuzji jego plus Romero (wtedy do gry wchodzi wieczny talent Marchesin z Lanus, bo Martinez z Arsenalu to tylko dowcip). Jak widzicie, tu selekcjoner nie ma po prostu alternatyw. Bierze to co ma.


Obrońcy:


Najwięcej pracy czeka własnie tutaj. Tę grupę gości można podzielić na na poszczególne sekcje:

(Oni w niej będą na dłużej niż jeden rok): P.Zabaleta, M.Rojo, C.Ansaldi
(Oni w niej będą, ale co najwyżej do roku): M.Demichelis
(Oni w niej będą wiecznie testowani, aż do usranej śmierci): S.Vergini, L.Vangioni, F.Fernandez
(Oni w niej będą, ale na zasadzie czasem słońce czasem deszcz): F.Roncaglia, F.Fazio, N.Otamendi, M.Musacchio, J.Silva, L.Lopez
(Oni w niej będą, ale w formie kolonijnej): Cała reszta plus ligowcy.

Nazwiska powyżej, które wymieniłem to lista, do której musicie się przyzwyczaić. I choć warianty będą różne, to wokół nich Martino chce budować twierdzę nie do zdobycia. Aktualnie jedynie pierwsza trójka może gwarantować jakiś poziom (Ansaldi wskoczył do niej po wielu latach niedoceniania), natomiast kluczowe wydają się być osoby Fazio i Musacchio w tej drużynie. Sabella miał ich łagodnie rzecz ujmując w dupie, a za Martino mogą być ciekawą alternatywą stoperów. Pierwszy z nich idzie jednak drogą Rojo, gdyż mecze gra na lewym skrzydle i choć widać gołym okiem jak brakuje mu przebojowości w ofensywie, to do zabezpieczania flanek (vel zadaniowca) nadaje się bardziej od Basanty czy Campagnaro. Drugi jeszcze nie zadebiutował, ale zbiór recenzji z Villarreal każe mi sądzić, że to najwyższa pora na nowy zestaw środkowych (co ciekawe Ansaldi, Otamendi i Vergini już grali na środku - z różnym skutkiem). Na pewno Martino prędzej czy później będzie zmuszony wybrać formalną czwórkę (bo trójką czy piątką z tyłu grać nie zamierza), więc na tą chwilę najbardziej chciałbym zobaczyć takie ustawienie:

Zabaleta - Fazio (Otamendi) - Musacchio (Vergini) - Rojo (Ansaldi)

Choć grane będzie takowe:

Zabaleta - Demichelis - Vergini (Otamendi) - Rojo (Ansaldi)


Pomocnicy:


Sytuacja kropka w kropkę podobna jak do obrony. Z tą różnicą, że większość jest pewna a inni będą się dosiadać i wysiadać na najbliższym przystanku. Czyli:

(Goście, którzy gośćmi są nie tylko na wesele i poprawiny): J.Mascherano, A.Di Maria, L.Biglia, N.Gaitan, E.Perez
(Goście, którzy są na weselu i poprawinach, ale tylko dlatego bo grzmocili pannę młodą): F.Gago, J.Pastore, E.Lamela, R.Pereyra, E.Banega (ten ostatni grzmocił pana młodego, jego rodzinę a także świadków)
(Goście, o których zapomniano podczas wysyłania zaproszeń): E.Salvio, L.Vietto, P.Piatti, R.De Paul
(Goście, którzy gośćmi będą ale na pogrzebie): Cała reszta anonimów.

Chciałbym świeżości, ale nie tej, którą poczuję w toalecie ale tą, która nada ofensywnego grzmotu. Wygląda na to, że Martino będzie chciał zabawić się w ustawienie bazowe 4-3-3, co de facto oznacza mniejsze szanse dla nowych twarzy w pomocy. Drugim, który można było zaobserwować w meczu z Portugalią to moje wymarzone 4-2-3-1, gdzie role podzielono genialnie między piłkarzy, ale wciąż zabrakło w tym skuteczności czyli bramek.

W rozwiązaniu trójkowym będzie to wyglądało tak:

Perez (Pastore) - Mascherano - Biglia (Banega)

W moim wymarzonym wariancie:

Mascherano - Pastore (Perez/Lamela jak tylko się ogarnie) - Biglia

Przy założeniu gry z dwójką DM-ów Pastore idzie do przodu a do dominacji na środku wchodzą Masche i Biglia (skrzydła to wtedy z Messim i Di Marią w szpicy z Kunem/Tevezem/Higuainem).

Ogólnie warto pomyśleć sensowniej nad rolą dla Gaitana, gdzie bardziej widziałbym go w roli zmiennika dla Messiego, bo warunki fizyczne oraz gra z klepki bardziej przysłużą mu się, na skrzydle niż w drugiej linii (ma błysk i przyspieszenie do 10 metrów, plus świetną technikę no i jest wychowankiem Boca). To samo mógłbym powiedzieć o moich propozycjach z Salvio, De Paulem czy Piattim, których można rotować na skrzydle przy awarii z Di Marią. Vietto zaprosiłem co prawda do listy pomocników, choć bardziej mi wygląda na typową 11 (czyli dla nieświadomych gość grający za napastnikiem tzw. robi mu koło d...), która może też bawić się w enganche (a więc stworzyć alternatywę dla Pastore/Lameli/Pereza w wariancie 4-2-3-1). Wygląda więc na to, że tu Martino będzie miał kolejny dylemat, ale jakby co trenerze to jestem gotowy zostać pańskim asystentem (ale jak powinie mu się noga to z przyjemnością go zastąpię!!!).

Podsumowując, rozwiązań cała masa i oby Martino wybrał z tego po prostu najlepsze możliwe warianty dla tych dwóch ustawień.


Napastnicy:

Leo... i wszystko jasne
Di Maria... i wszystko jasne?! (przy 4-3-3 jest skrzydłowym w trzeciej linii, przy 4-2-3-1 wspiera "9" ze skrzydła)
Aguero... i wszystko jasne
Higuain... i wszystko nie tak do końca jasne
Lavezzi... i wody nam więcej nie potrzeba
Tevez... i wpadłem się z wami przywitać i pożegnać (za jakieś 2 lata)
Palacio... i temu panu już dziękujemy

Oraz paleta młodych:

Icardi... i chyba jednak jest na to za głupi
Iturbe... i chętnie bym go zobaczył (ale raczej na skrzydle przy 4-3-3, jak się tylko ogarnie)
Di Santo... i kij mu między pośladki
Chavez (z Boca)... i WANTED THIS MAN!!!
Nahuel (z Villarreal)... i niech pojedzie najpierw na U20
Tevez (z Newell's)... i może lepiej, żeby się trochę wstrzymał do U20
Dybala... i nie dybala do dybali

Tu sytuacja jest bardziej opanowana, aczkolwiek nikt nie powiedział, żeby Martino nie chciał szukać nowej świeższej krwi. Te nazwiska wymieniłem w palecie młodych, gdzie miejsce dla nich może zaistnieć jedynie w wypadku plagi kontuzji. Messi, Aguero, Higuain i Tevez wydają się być na kampanię 2015 pewniakami i tylko szpital może dokonać tutaj pojedynczych zmian w układzie, gdzie najbliżej i tak znajdzie się ten niedobry Lavezzi niż Iturbe (na razie ten ostatni ma zbyt duże wahania formy). Icardi choć wygląda najciekawiej z alternatywy do środka, to jednak spoglądając na niego odnoszę wrażenie, że wyrywanie kumplom ich lasek to takie trochę... nie przyjemne zajęcie, które wzmacnia iloczynem inteligencji. Ale w sumie nie tylko on sprawia problemy wychowawcze, bo Iturbe nagrzany jest każdego dnia (stąd taka rotacja z nim) a Chavez z Boca stwarza dyskusję z tematu pt. "Czy gość, który patrzy się lubieżnym wzrokiem na mojego wacka, nadaje się do wspólnych pryszniców?". Te ostatnie dylematy u Martino przy jego założeniach taktycznych, raczej nie spędzą mu snu z powiek, a co najwyżej dostarczą sympatycznej lektury o każdym poranku.


W 2015 roku w marcu Albicelestes wpadną do Europy na mecze z Czechami i Bułgarią, natomiast los kolejnych meczów przed Copa America jest nieznany (ale najprawdopodobniej, będą to mecze z USA i drużyną z Europy pokroju Polski).


Także... Vamos Argentina Carajo i tym podobne

<bzzzzzzyt>

czwartek, 10 lipca 2014

Cuda świętego Sergiusza u Pawła

Cud... A skoro cud, to trzeba to ocenić. Specjalna komisja działa i ma się dobrze:


Sergio Romero (3+): Na pięć nie zasłużył, bo Holendrzy nie zmusili go do żadnego wysiłku poza konkursem jedenastek. I chyba można na tym poprzestać. Bohater jedenastek.

Pablo Zabaleta (2): Znów niemrawo w ofensywie. Przeciwieństwa niby się przyciągają, ale chyba nie w tym przypadku. Chociaż od momentu kiedy dostał w zęby, zaczął ciąć holenderskie łodygi jak na ogrodnika z długim stażem przystało.

Ezequiel Garay (3+): Przyzwoita robota. Udowodnił, że pojęcie "calma" funkcjonuje u niego wyśmienicie. Przy nim Van Persie stał się garbusem a do tego potrzeba czegoś więcej niż tylko długie ręce i nogi. W powietrzu nieodżałowany, a rzut karny... piękne wspomnienie tego, że potrafi to robić, ale rzadko ktoś z tego korzysta.

Martin Demichelis (2+): Jak wyżej, nie taki elektryczny jak Fernandez, który udowodnił, że nawet drewno potrafi przewodzić prąd. Robben płakał jak go zobaczył i stąd nie mógł pod nim... podfrunąć.

Marcos Rojo (2+): Nic nadzwyczajnego. Niby coś tam wrzucał w pole karne, ale poprzestał na tym już po 30 minutach. Zresztą trudno mu się dziwić, kiedy taktyka wzięła górę i to wystarczyło do tego, by "Chłopak o czerwonym nazwisku" przestał szaleć pod polem karnym Holendrów.

Lucas Biglia (2+): Pasywny w ofensywnie, waleczny w defensywie. Wspierał dzielnie Mascherano i potwierdził, że jest lepszą opcją od Gago.

Javier Mascherano (5): MAN OF THE MATCH. To co wypracował to jego. Mentalnie bardziej należy mu się opaska kapitańska, co można było dostrzec w dogrywce. Motywował i wyniósł Argentynę przed ołtarz swoją zabójczo skuteczną grą. Niekiedy nawyk kataloński sprawiał, że robił za prawdziwego libero. Robben przy nim nie zaistniał. Tytan pracy.

Enzo Perez (3): Kolejne błyskotliwe objawienie i to jakie! Były sytuacje, kiedy wystarczyło tylko dobrze przyłożyć nogę, po jego podaniach. Zastępował Di Marię należycie i jeśli tamten się nie wykuruje, Albicelestes dużo na tym nie stracą.

Ezequiel Lavezzi (1+): Dostosował się do taktyki jaką sam sobie nakreślił, a inaczej widział to Sabella. Dużo szumu o nic. Chaotycznie, choć plus dostaje za kilka dobrych odbiorów piłek.

Lionel Messi (2): Przez większość czasu De Jong skutecznie go przykrywał swoją osobowością. I ciałem także, bo przy nim Leo nie mógł bardziej po wierzgać. Choć bywały sytuacje, gdzie parę jego podań wciąż były miodne. Jednak mentalnie nie pasuje mu rola kapitana. Czy myślicie, że kiedy piłkarze zbierali się w kółku to Leo ich wspierał ciepłym słowem, głosił nową taktykę? Tak tylko raz zabrał głos: kiedy poprosił o wodę.

Gonzalo Higuain (1+): Jedną akcję zmarnował, do innych nie miał szans dojść. Czasem mądrze się wystawiał, ale to z Belgią było jedynie błyskiem... niestety.

Rodrigo Palacio (1+): Rola jokera w jego wykonaniu była kiepska. Jemu również należy się bura za akcję z dogrywki, gdzie zamiast nogą wolał uderzyć głową.

Sergio Aguero (1): Najsłabszy na boisku. Snuł się po nim bez ładu i składu. Choć gola z karnego zdobył, to i tak miał sporo fuksa. Jeśli ogrywa go nawet Cillessen, to powinien nie ruszać się z ławki.

Maxi Rodriguez (1+): Pojawił się znikąd i tak mu tez zostało. Niczego nie zmienił poza historycznym, zapewniającym awans do finału rzucie karnym.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Argentyno trwaj...

Uspokoiłem się, choć nie wiem czy to uczucie będzie mi towarzyszyć przez dłuższy czas. Chyba nie, bo w końcu doczekał się ważnego wydarzenia: Argentyna w półfinale MŚ. Ktoś rzeknie "wreszcie postęp, grupa medalowa". A tymczasem dwa kroki od historycznego dzieła, po którym pytanie jakie może paść, będzie dotyczyć tego "jak mocny to był mistrz: cwany analityk czy jednak jak brzydka kobieta - zapudrowana". Mecz z Belgią przekonał mnie do tego, że rywal, który nie muruje bramki jest... wygodnym rywalem. Oceny w skali szkolnej to...


Sergio Romero vel Serżjo Romero (1+): Potencjalna mina przeciwpiechotna. Wykopy beznadziejne, chwyty niepewne. Jeśli ktoś go ratuje to albo obrońcy albo papież Franciszek. Z tak grubsza to eklektyczny bramkarz spajający wszystko co najgorsze. Prędzej czy później wpuści więcej niż jedną bramkę, ale oby to było po 13 lipca.

Pablo Zabaleta vel Pablo Zabaleta (1+): Parę razy wyłączał z gry Hazarda, czasem umiejętnie współpracował z Demichelisem. Główna praca w defensywnie wykonana poprawnie, natomiast w ofensywie... ZERO. Ten trend stopniowo się pogłębia i wygląda na to, że tak już pozostanie do końca mistrzostw. To mocno przeciętny występ, z którego lepiej nie wyciągać żadnych wniosków. Bo gdy zacznie myśleć... oh, zaczną się jeszcze większe kłopoty.

Martin Demichelis vel Martin Demiszelis (2): Zluzowanie Fede Fernandeza było jedną z najodważniejszych decyzji Sabelli/Bilardo/Messiego. W jego miejsce przybył inny drwal, który rzekomo w MC podkreślał dość mocno zasadę Hammera "Can't touch this". Nie sprawiał kłopotów, kilka razy dobrze trzymał linię spalonego, przecinał i chwilami nawet nieźle podawał. Oczywiście jak to u niego, im dłużej grał tym robił to coraz gorzej. Zaczął się spóźniać, kilka razy nie dopilnował Walona czy innego Flamanda. Poprawnie bez błysku.

Ezequiel Garay vel Ezekiel Garaj (2+): Z obrony lider środka. Kopiuj wklej Demichelisa, z tą różnicą, że wytrzymywał trudy spotkania na czas dłuższy niż 70 minut. Słabo wyprowadzał piłkę do przodu, ale przecinał belgijskie wypady pod bramkę Romero. I to własnie w tym ostatnim elemencie poczciwy Eze prezentował formę już pod stopień dobry. Dziś średnio, bo i pojedynki powietrze nie były u niego jawnie zdominowane.

Jose Basanta vel Żosę Wasanta (1): Grał o wiele gorzej od Rojo, co początkowo jak sądziłem, może być niemożliwe. A tu klops. W ofensywie istniał prowizorycznie. Jak koledzy zobaczyli, że niecelnie podaje to w końcu przestali mu ufać. Zostawili go tak trochę na tym placu zabaw samemu, to i nie bardzo wiedział co ze sobą zrobić. Wybrał czyszczenie i tu radził sobie połowicznie. Fellaini wiedział, że ten gringo nie przykryje go czapką to go dość regularnie objeżdżał. Potem przestał, bo i on sam zaczął tego "zaszczytu" doznawać.

Javier Mascherano vel Hawier Marszczęrano i jest mi z tym dobrze (3): Muy bien. Lider środka miał to szczęście, że jest tak bardzo skuteczny w tym co robi. Jak widać, można zrobić z niego świetnego światowego DM-a, który nie daje się tak łatwo zastraszyć. I faktycznie, wypucuje szczoteczką do zębów wszystkie kafle w wojskowych łazienkach, że nawet mu zostanie sporo pasty na ustach. Okazało się też także, że Leoś może na niego liczyć także od strony podań. To udany, choć robota iście żmudna i niekiedy niepozbawiona pomyłek.

Angel Di Maria vel Anhel Dymaryja (2+): Dopóki nie zszedł z boiska było całkiem całkiem... ale potem musiał je opuścić i powstał dramat, który wykluczył go z meczu z Holandią a być może także z meczu o finał/trzecie miejsce. To wciąż był siejący postrach wiatrak, który mógł sporo namieszać. Lepiej żeby komórki/hormony i inne leki pomogły...

Lucas Biglia vel Lukas Biblia (3): Zastąpił Gago najlepiej jak mógł. I jeszcze go przebił. Dobrze uzupełniał się z Mascherano a na dokładkę nieźle współpracował z obroną. Może i w aspekcie wyprowadzania piłki czasem się gubił, ale prawdziwy zgryz dla Sabelli/Bilardo/Messiego jest ogromny. Czy lepiej postawić na wairant defensywny i skuteczny, czy ofensywny lecz nie zawsze produktywny (Gago).

Ezequiel Lavezzi vel Ezekiel Lavazzi (1): Chłopina się nabiegał i tyle z tego było pożytku. Ale to nic, wybaczymy mu, bo przynajmniej po zejściu z boiska, świetnie wspierał zespół na ławce rezerwowych. I to jak, bo na stojąco i z podpowiedziami! Dostrzegam ogromny potencjał trenerski.

Lionel Messi vel Diego Maradona (2+): analogia Darka S. słuszna. Było wszystko: od pięknych podań, ślicznych dryblingów i tylko zabrakło gola. No i jeszcze niepotrzebnie holował piłkę, czego nie może się w kadrze oduczyć, ale mieszanie mu w głowie tylko może to zepsuć. Dziś żyje sam sobą i jeśli dociągnie Argentynę ku mistrzostwu, wszystko odejdzie w niepamięć, będzie człowiekiem spełnionym i nasyconym... Bo może mu już się nie zechcieć wygrywać.

Gonzalo Higuain vel Gonsalo Igułajn (2+): To z kolei najlepszy dowód na to, jak gol potrafi człowieka odmienić. Nie dośc, że się lepiej ustawiał i zaczął tworzyć zagrożenie pod bramką. No przekozak. Szkoda tylko, że do pewnego momentu. Udanie ale nie do końca zastąpił Di Marię w kwestii robienia zamieszania. Poem jakoś czas zleciał a wraz z nim jego gra. Trailer dużego znaku zapytania...

Enzo Perez vel Enco Perez (2+): Wchodzi sobie piłkarz na boisko i co... nadspodziewanie udana zmiana. Kilka szarpnięć, dobre włączanie się do akcji ofensywnych (o ile takie zaistniały) plus cała otoczka. Oczywiście te "włączanie się" to taki żart, albowiem do tego tematu podchodził tak jak do porządku w swoim pokoju... bałagan i chaos, ogólny rozgardiasz. W dłuższej perspektywie niewiele wnosił i czekał tylko na to, aby go z tego boiska znieść.

Rodrigo Palacio vel Rodrigo Palacio (1): Kiedy był przy piłce to kichałem... to bardzo zły omen, chyba znów pyli w powietrzu.

Fernando Gago vel Fernando Gago (bez oceny): Ale ta Gisela Dulko, sami powiedzcie... krakersik.

Alejandro Sabella (5): Smooth Criminal wykonany od tylca. Zastąpił Miguela Herrerę w kluczowej kwestii rozśmieszania publiczności. Chwała mu i Quilmesa!

czwartek, 3 lipca 2014

Mundial, ach mundial

Plany? Jakie znowu plany? No nic. Tym razem Argentyna przypomina mi o tym, jak można być żółwiem i wygrać pojedynek biegowy z królikiem. To jest reprezentacja autorstwa niczyjego, będąca zlepkiem różnej maści graczy, gdzie liczba zawodów deklasuję liczbę pozytywów. To turniej Messiego - "wreszcie i ulga". Nie bez kozery to właśnie Leo ciągnie samotnie ten wózek z napisem Argentyna. Reszta jedynie robi za pasażerów, ale La Pulga o napędzie atomowym jeszcze dzielnie to znosi. Nie wiadomo tylko, kiedy powie sobie dość, patrząc ze smutkiem na beznadziejnych kolegów. Lecz nim od wad po zalety, dla odświeżenia oceny za "popis" szwajcarski.

Sergio Romero (2) oraz noty za poprzednie mecze (2+ za Bośnię, 3+ za Iran i 2 za Nigerię): Nierówny. Goycochea zjada go w jednym małym biszkopcie. Widać jak dużo niepewności pojawia się, gdy leci w jego kierunku piłka. Swoje zrobiła też ławka, na jakiej się znalazł w Monaco. Ani łapać piłki nie potrafi, jak to zrobił ostatnio, ani nie potrafi nawet porządnie jej wykopać (i CELNIE!!!). To jeden z tych gości, co przynoszą wstyd turniejowi, gdzie kilku golkiperów zaprezentowało poziom godny miejsca na samym szczycie Olimpu. Romero póki co nadaje się jedynie na śmietnik z napisem "utylizacja". Jedyny wart odnotowania występ to ten z Iranem. Pomijając fakt, że piłki leciały wprost w niego, to jednak żadnej nie przepuścił.

Pablo Zabaleta (2) oraz noty za poprzednie mecze (1+ za Bośnię, 1 za Iran i 1+ za Nigerię): BEZNADZIEJNY. To jedno z większych rozczarowań w kadrze Sabelli. Ostoja, ale co ważne gracz o ofensywnym zapędzie, powinien tutaj być jednym z dyrygentów bloku defensywnego. A okazało się, że jest fałszującym solistą z iloczynem inteligencji. Jego gra nie przynosi w ofensywnie żadnych korzyści, natomiast w defensywie pozostawia zbyt dużo wolnego miejsca dla rywali. Nawet jak przetnie jakąś akcję, to i tak nie potrafi podać celnie piłkę do któregoś z partnerów. Jeszcze gdyby chociaż wracał na własną połowę... A tu jak na złość udaje, że jest zmęczony, kiedy to właśnie jego motoryka jest jego największym atutem. Żelazne płuca? To chyba plastikowe... Cień własnego cienia od cienia gracza poprzedniego sezonu z Manchesteru City.

Federico Fernandez (0) oraz noty za poprzednie mecze (1 za Bośnię, 1 za Iran oraz 1 za Nigerię): Tak się kończy obiektywizm Sabelli. Jego nieślubny syn i bękart w jednym. Najwyższej jakości drewno, z którego można wybudować ze trzy domki letniskowe. Jest tak zwrotny, że nawet ślimak na ściernym papierze szybciej od niego wykona obrót o 180 stopni. W powietrzu skuteczny połowicznie, dając się ogrywać niższym o głowę. Już prawie uwierzyłem, że w Napoli to słup, którego nie da się ominąć. A jednak się da. Najlepiej wychodzą mu podania do partnera, będącego obok niego wraz z piłkami zagrywanymi do tyłu. Takim piłkarzom, powinno zabronić czynnego wykonywania zawodu piłkarza. Potencjalny samobójca nieszczęść Argentyny przed trudniejszymi rywalami. Murowany faworyt do pokojowej nagrody Nobla.

Ezequiel Garay (1+) oraz noty za poprzednie mecze (2 za Bośnię, 2 za Iran oraz 1+ za Nigerię): Parodysta? Odkąd zamienia Benficę na Zenit, można dostrzec zachód jego dobrej gry na tym turnieju. Przecina to co ma przeciąć, ale żeby z sensem wyprowadzić piłkę do przodu? A gdzieżby! W odróżnieniu od Fernandeza jest bardziej elastyczny w podejmowaniu decyzji. Choć w większości są one nietrafione, to przynajmniej podejmuje ryzyko, nie szuka alibi na siłę. I być może, to jest główna przyczyna jego bardzo przeciętnej gry. Przy bardziej mądrym partnerze mógłby go wspomagać. Niestety w tej kwestii musi pomóc sobie samemu.

Marcos Rojo (3+) oraz noty za poprzednie mecze (1+ za Bośnię, 2 za Iran i 2+ za Nigerię): Jeden z tych piłkarzy, którzy wraz z kolejnym meczem, notują coraz to lepsze występy. O ile każdy jest przyzwyczajony do jego niebotycznych wad i tego, że skrzydłowym jest z przymusu, ten dostrzeże jego postępy. Coraz mniej niedokładności i o ironio, to własnie do niego partnerzy częściej zagrywają piłki, by ten mógł potem je wrzucać w pole karne. W tym elemencie się poprawił nie robiąc przy tym za wietrzny obraz bylejakości. Co prawda w obronie już tak dobrze się nie sprawuje, ale przy padlinie oferowanej przez swoich kolegów, uchodzi niemal za profesora. Z powodu kartek wypadł z meczu z Belgią, co może okazać się bardzo złą wiadomością dla Sabelli.

Fernando Gago (1+) oraz noty za poprzednie mecze (2 za Bośnię, 1 za Iran i 2 za Nigerię): Kontuzja zrobiła swoje w organizmie piłkarza. Przedstawiciel Boca Juniors z ławki wszedł na pierwszy mecz z Bośnią, radząc sobie raz dobrze raz gorzej. Nieszczęście polega na tym, że jego rola, która polegała na wyłącznym zagrywaniu piłek do Leosia spalił na panewce z powodu trenera. Ten nakazał mu jeszcze 50 tysięcy różnych zadań i mózg Fernando się przegrzał. Ani udanie nie wspierał Mascherano, ani tez w tej "mitycznej" ofensywnie nie oferował zbyt wiele. To były mocno przeciętne występy gracza, który był zbyt chaotyczny w podejmowaniu decyzji. Za takiego łącznika to ja dziękuję.

Javier Mascherano (3) oraz noty za poprzednie mecze (2+ za Bośnię, 2 za Iran i 3 za Nigerię). Sabella to jednak łebski geniusz. Jednoosobowy DM w środku pomocy, to wymysł jeszcze z czasów Maradony, który jak wiecie skończył się cztery lata temu tragicznie. A trener o sowim spojrzeniu Andresa Iniesty lat 55 powiela błędy, implikując kolejne. To, że Masche jeszcze żyje zawdzięcza jedynie sobie, nie innym. Sposób w jakim musiał ubezpieczać swoich słabych kolegów z obrony, zasługuje na gloryfikację tysiącem hektarów ziemi na Pampie. Gdyby miał chociaż kogoś do pomocy, pewnie i oceny byłyby wyższe. Nie mogę jednak zapomnieć, że myli się również często, gdzieniegdzie gubiąc wątek rywala, który zdążył mu nagle odskoczyć. Pewny punkt, ale kompletnie osamotniony.

Angel Di Maria (3+) oraz noty za poprzednie mecze (1+ za Bośnię, 2 za Iran i 2+ za Nigerię): Piłkarz postępowy o miliardzie strat. Szczęśliwie jednak liczba plusów jest duża, wynikająca z jego odwagi i lekkości. Nie boi się wjechać na kilku rywali, choć pachnie egoizmem to jest skutecznym lekiem na całe zło ataku Albicelestes. Wiatrak, który szumi i dudni, ostatnim meczem pokazał, że jeszcze nie wszystko w narodzie stracone. Jest aktywny, choć drugą stroną medalu pozostają te liczne straty piłki i bezmyślne zagrania krzyżakiem (nie chcąc zagrywać słabszą nogą). Jednak to dzięki niemu Argentyna pozostała w grze, choć nie da się ukryć, że pozycja na której występuje... analogicznie przypomina jego grę z mundialu sprzed czterech lat, gdzie także biegał w drugiej linii. Wtedy był przytłoczony osobą Teveza, a teraz ma szczęście... nie ma nikogo, kto by go powstrzymał.

Lionel Messi (3) oraz noty za poprzednie mecze (2 za Bośnię, 2 za Iran i 4 za Nigerię): Wykapany Maradona MŚ 90 z Italii. Lider nie tylko na boisku ale także w szatni, gdzie nie omieszkał zeszmacić publicznie trenera Sabellę za taktykę meczu z Bośnią. To na pewno jego najlepszy udział w MŚ, choć cieniem kładą się jego zbyt częste holowania piłki czy próby zabawy w rozgrywającego. De facto pełni wszystkie role, bo trener widział w nim zbawcę. Lecz ten w zamian odtrącił go, przejmując dowodzenie nad tą całą orkiestrą dętą drewnianą. Choć wciąż biega mało, dalej potrafi rozerwać całe mury defensywy. Niczym Saladyn, niemal w pojedynkę zdobywa kolejne miasta Izraela, by na końcu odpowiedzieć sobie na pytanie: "Czy Ziemię Świętą z Pucharem Świata także?". Teoretycznie, to wciąż najłatwiejszy punkt do wyłączenia z gry. Choć sposób w jaki potrafi się uwolnić od rywala, to dalej dowód na jego geniusz i mistycyzm, który godzien jest swej pieśni o małym rycerzu...

Gonzalo Higuain (1) oraz noty za poprzednie mecze (1+ za Bośnię, 1+ za Iran i 1+ za Nigerię): Kolejny zawód w szeregach Albicelestes. Może i w odróżnieniu od innych snajperów, nieco lepiej się ustawiał, ale mądrość boiskową zostawiał w hotelu. Dobry przykład bezproduktywności, gdzie niby coś się tworzy, ale w konsekwencji to dalej nic. Mecz ze Szwajcarią przelał czarę goryczy swojej niewidzialności. Po prostu znikł, a jego powietrze pojedynki, jego waleczność w polu karny po prostu umknęła całemu światu. Kamuflaż z pewnością świetny, bo idealnie obrazujący przykład tego: jak nie należy grać w piłkę. Czuć, że nic z tego nie będzie.

Ezequiel Lavezzi (1+) oraz noty za poprzednie mecze (brak oceny za Bośnię, 1+ za Iran i 2+ za Nigerię): Człowiek, który dobitnie skompromitował Sabellą na oczach całego świata. Zadrwił z niego w sposób tak wspaniały, że głównie dzięki temu podniosłem mu ocenę za mecz z Nigerią. Z napastników jest on najbardziej waleczny, który szarpie i stara się, lecz bez dynamiki i polotu. Zbyt dużo nerwowości próbuje zastępować swoim niecodziennym zachowaniem jak to z wodą. Uznawany za człowieka, który buduje atmosferę, choć prędzej bym powiedział, że to taki świr, który może więcej zaszkodzić niż pomóc. Rola odstresowywacza godna wysokich not. Ale na boisku pozostawia spory zawód.

Rodrigo Palacio (1+) oraz noty za poprzednie mecze (brak oceny za Bośnię, 1+ za Iran i brak oceny za Nigerię): Joker, ale w talii gorszy od waleta. Niestety jego pomoc to w gruncie rzeczy prośba o skierowanie do domu, bo nie wnosi nic do gry poza swoim nazwiskiem. Przykład zguby, bo sympatia z jego gry na mundialu w 2006 roku była ogromna. Dziś walory przykryły się kurzem smutku, który choć potrafi jako rzemieślnik wykonać coś pożytecznego, to jednak zbyt rzadko to pokazuje. Niestety większość znów zapamięta go z fryzury na padawana z Gwiezdnych Wojen. Wciąż pewnego poziomu nie przeskoczy.

Lucas Biglia (2)  oraz noty za poprzednie mecze (brak oceny za Bośnię, brak oceny za Iran i brak oceny za Nigerię): Człowiek, o którym wypowiedzieć się można jedynie na podstawie ostatniego meczu, gdzie dostał więcej niż 5 minut gry. Wiadomo jedno - gra lepiej od Gago, choć nie będzie tym, który ma łączyć obronę z pomocą z dogrywaniem piłek do napastników/Messiego. Lepiej czyta grę, ładnie się wysławia, przystojny... matki córek wzruszają się na jego elokwencję i konsekwencję. Dzień próby z Belgią da odpowiedź, czy ktoś zechce wyciągnąć go z Lazio.

Jose Basanta (2) oraz noty za poprzednie mecze (brak oceny za Bośnię, brak oceny za Iran i brak oceny za Nigerię): Zagadka matematyczna w stylu 2*2+2. Wiadomo tylko tyle, że nie będzie jak Rojo wchodził pod bramkę przeciwnika. Ale nawet jak spróbuje, to spodziewajcie się 3/4 niecelnych podań i 1/4 podań do bramkarza. Niewykluczone, że Belgia zweryfikuje jego walory czysto piłkarskie.

Alejandro Sabella (5) oraz noty za poprzednie mecze (5 za Bośnię, 5 za Iran i 5 za Nigerię): Jeden z najwspanialszych trenerów w historii argentyńskiego futbolu, który nie boi się rozwiązań skomplikowanych i niekonwencjonalnych. Nietypowo przechodzi obok spotkań udając oazę spokoju, kiedy wewnątrz gotuje się jak wulkan. Potrafi zmylić oszusta, mówiąc mu prawdę. To jedna z tych osób, które z dystansem podchodzą do życia, pozwalając sobie na żarty, którymi sypie jak z rękawa. Emocjonalnie zżyty z piłkarzami, którzy skoczą za nim pod pędzący pociąg. Fenomenalnie dyryguje zawodnikami i jeszcze lepiej stosuje do sytuacji boiskowych. Przygotowany na każdą sytuację, mając rozpisane wszystkie ewentualności i wydarzenia boiskowe. Mentor, przywódca, pasterz swych zbłąkanych owieczek. Papież Franciszek już wniósł o beatyfikację jego osoby za życia. Historia pisze się na naszych oczach i powinniśmy się temu z jeszcze większą uwagą przyglądać.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Sezonu kończąca się waśń

Za nami 13 kolejek Torneo Final, a tu już zza winkla wychyla się ta oznaczona numerem 14. Rozpęd przedmundialowy udziela się wszystkim, ale najgorzej znoszą to ekipy wciąż walczące w Libertadores. Losu męczenników oszczędzono dla Lanus, którzy z Tigre zagrają dopiero 30 kwietnia. Oto rozkład jazdy:

Dziś:

Olimpo de Bahia Blanca - Argentinos Juniors (godz. 20:00 czasu polskiego)

Rzeźnia Calineczki. Repertuar fruwających kończyn w powietrzu, będzie głównym daniem tego spotkania. Klasyczny mecz o życie (W tabeli descenso odpowiednio na 16 i 20 miejscu), gdzie każda z ekip będzie szukać jednego gola wyjaśniającego. A najlepiej w ostatnich sekundach gry. W ten sposób goście ograli przecież Velez, zaś Olimpo... no dobra, oni tylko ledwo zremisowali z Racingiem. Czy jest naprawdę coś wartego uwagi? Może trenerzy? Ależ skąd! Borghi jak i Perazzo to futbolowi inwalidzi, z czego ten pierwszy skompromitowany pracą z chilijską kadrą narodową, zaś ten drugi... eh, Olimpo to jego pierwszy klub (kadry U20 nie liczę, ona wszak dostawała w papę). A może piłkarze? Może i Argentinos ma dość szczelną defensywę (tylko 9 goli straconych), ale kompletnie ślepych napastników (7 bramek). Olimpo do tej statystki podchodzi uśredniono (10 strzelonych i 12 straconych). Z czym do ludzi?

W sumie może to i lepiej, że pójdą na sam początek.

TYP: Stanowczo odradzam. Ale jedna czerwona kartka musi być.


Velez Sarsfield - Quilmes (godz. 22:10 czasu polskiego)

Podrażniony ostatnią porażką gospodarz, przyjmuje zamówienia z browaru. Ambicje Velezu są jednak skierowane na Libertadores, ligę traktując trochę po omacku. Goście pełnią rolę podobną jak marki piwa w Polsce, najbardziej znane i jeszcze bardziej niezdatne do picia. Quilmesowi bardziej potrzebny byłby sanepid niż nowe partie piłkarzy czy trenerów. El Fortin to twierdza, którą można zdobyć, ale upicie rywali "koniakiem" trojańskim wygląda na zadanie niemożliwe. Mauro Zarate ostatnio spragniony goli, chce zgarnąć koronę króla strzelców, nim skończy się sezon. W kwietniu jeszcze nic nie ukłuł, podobnie jak Pratto.

TYP: Kac zostanie pokonany. Velez zgarnia trzy punkty. A Caruso Lombardi znów kogoś zwyzywa.


Jutro:

Atletico Rafaela - Rosario Central (godz. 20:00 czasu polskiego)

Przyjezdni z Rosario, pomimo chwiejnej formy wciąż trzyma się w pierwszej połowie tabeli. Ośmieszenie Boca, wygrany klasyk z Newell's i tylko ten remis z Belgrano, nieco psuje obraz jakości podopiecznych Miguela Angela Russo. Parę odrzutów, wychowanków i Loco Abreu na szpicy gwarantuje minimum jedną bramkę na mecz. Ale i gospodarze potrafią licznie dziurawić siatkę bramki (16 goli). Czy to oznacza gwarancję rzędu 3 goli minimum. W żadnym wypadku. Gdyby życie potrafiło pisać lepszy scenariusz, to ten byłby raczej dla wytrawnych miłośników kina, czymś pomiędzy "sci-fi a komedią romantyczną drugiej kategorii". Czyż to nie najlepsza zapowiedź?

TYP: Kanały w Rafaeli nie zostały dokładnie wyczyszczone. Remis bramkowy.


Estudiantes La Plata - River Plate (godz. 22:10 czasu polskiego)

Hit kolejki. Walka o palmę (słowo jak najbardziej w klimacie świątecznym) pierwszeństwa w lidze, gdzie obie ekipy pełnią dyżurną rolę ratujących poziom. Jeśli inni są zajęci wyzwalaniem pucharu na kontynencie, na lokalnym pastwisku ścierają się dwie zaciężne armie. Obie dowodzone przez wytrawnych strategów (jednego młodego Pellegrino i starego wygę Diaza), szykują warcaby szybkie, miłe i pożyteczne dla oka.... STOP. To znaczy, powinno być miło, ale niekoniecznie dla wszystkich. U Los Millonarios forma wznosi się na wyżyny potencjału jaki może osiągnąć, zaś Estu korzysta z równej kadry i niewyżytego Verona. Powinno być widowiskowo, emocjonująco ale nie zdziwcie się, jak zabraknie wysokiego poziomu na murawie.

TYP: Remis o zapachu argentyńskiego peso... czyli River.


Newell's Old Boys - Colon de Santa Fe (godz. 22:10 czasu polskiego)

Tu też powinno być nie mniej emocjonująco. Z jednej strony zdołowany odpadnięciem z pucharów Newell's a z drugiej walczący o utrzymanie Colon, który jeszcze do niedawna był liderem. Bez Heinze i Maxi Rodrigueza drużyna wygląda blado. Lecz dobijający jest fakt, że od odejścia Scocco to właśnie MR musi pełnić rolę fałszywego napastnika. To znaczy, dalej jest skrzydłowym, ale to jemu wyznaczono rolę snajperską..Na domiar złego Banega, na boisku radzi sobie dość chimerycznie. Czy to powinno wystarczyć na złaknionych punktów zawodników z Santa Fe. A jakżeby inaczej!

TYP: Trędowaci z trądem, porazili Colon prądem.


Boca Juniors - San Lorenzo de Almagro (godz. 1:10 czasu polskiego)

Byłby hitem, ale nie jest. Byłby kitem, ale o tym trzeba zapomnieć. Xeneizes z burdelem w składzie i w ludzkich emocjach kontra dwu-frontowy wojownik o twarzy Bauzy. Odmieniony papieską mocą klub aspiruje do miana czołowej drużyny w kraju. Boca to piłkarski Olimp reprezentowany przez Dionizosa, czyli chwiejnym krokiem w nicość. Choć ze składu (i zapewne z mundialu) wypadł Gago, to powraca ten, którego obecność sprawia, że Boca nie przegrywa swoich meczów (do momentu gdy z tego boiska nie zejdzie of course) - czyli Juan Roman Riquelme. Tylko jego chimeryczna prawa stopa, może zmienić oblicze Genueńskich juniorów. Tych "juniorów". Lecz goście mają do wygrania bilet na podium ligowe, co dobrze współgra z ich aspiracjami na ten sezon (plus dobra postawa w Libertadores).

TYP: Mecz nie zawiedzie, choć moje serce znów będzie krwawić, jeśli nie zatamuje go w porę Don Roman.


Pojutrze:

All Boys - Arsenal de Sarandi (godz. 20:00 czasu polskiego)

Ci panowie z Sarandi groźni są tylko z nazwy. Zaś cała ich forma adekwatna do jego ziomka z Brytanii. Jasno zadeklarowani co do gry w Libertadores ligę traktują w formie mamtowdupie, czego efektem było zdymisjonowanie Gustavo Alfaro. Człowiek, który zdobył trofea takie jak mistrzostwo Clausura 2012, Copa Argentina 2012/2013 czy Superpuchar Argentyny 2012 odchodzi a w jego miejsce przychodzi wesoła legenda Boca - Martin Palermo. Jeśli mam być szczery najbliżej gościom będzie do szalonych dni i nocy, niż tytanowego szczęścia. Na szczęście gospodarze to ten sam kaliber nieszczęść, więc szykuje się nam wizja "iście pięknego futbolu".

TYP: Efektowny debiut Palermo zakończony mało efektywnym wynikiem.


Belgrano de Cordoba - Godoy Cruz Mendoza (godz. 22:10 czasu polskiego)

Jednym jak i drugim brakuje wszystkiego, by znaleźć się w górnej półce tabeli. Przy czym winnego nie muszę nawet wskazywać palcem. Czy coś warto wspominać o tych dwóch drużynach? O ich możliwościach? O pięknych obywatelkach tych miast? O pięknej pogodzie na ten dzień? O wytrawnym winie? Chyba o niczym...

TYP: Wygra ten, kto strzeli o jedną bramkę więcej od rywala. Ale może być więcej!


Racing Club - Gimnasia La Plata (godz. 1:10 czasu polskiego)

W teorii kolejkę zakończy właśnie to spotkanie. Musztarda Merlo kontra gimnazjaliści na wyciecze krajoznawczej. Ci pierwsi dopiero w wakacje zamierzają mocno zaszaleć na rynku transferowym, zwiastującym kadrową rewolucję (vide Diego Milito czy Walter Samuel). Ci drudzy chcą uniknąć spadku i każdy kolejny punkt, oddala od nich to przerażające niebezpieczeństwo. Obie jednak koncertowo się prezentują.

Goście prezentują się tak:




Zaś gospodarze mniej więcej tak:



TYP: Sensacyjne zjawiska paranormalne. Racing szlusuje po wygraną, aż tu nagle Gimnasia wywija im numer na sam koniec.


UPDATE: W chwili pisania tego postu, pierwszy mecz już się zaczął. Olimpo - Argentinos po pierwszej połowie wskazuje nam na tablicy wynik 3-0 dla tych pierwszych... Czy wspominałem już o tym, że nie warto tego meczu oglądać?

środa, 9 kwietnia 2014

Bułgarski Pocizg na argentyńskiej ulicy

Ah cóż to za powroty. Z najmroczniejszych studni zapomnienia, powróciłem do świata żywych. I teraz padają miliony zapytań, na jak długo? Przekonamy się, bo w świecie futbolu latino, dzieją się dość ciekawe rzeczy. Jednak bohaterem dzisiejszego dnia, zostaje ktoś z mojego "archiwum Y". Tekst napisany wieki temu, odkurzony, poprawiony i nadający się (po weryfikacji romanowskiej) do publikacji.



Rarytas fotograficzny. Reszta zdjęć została... przepita.



Życie potrafi pisać różne scenariusze, ale za każdym razem, ich realizacja całkowicie odmienia pogląd na życie. Rzadko bowiem zdarza się, żeby zawód piłkarza przypisywać do innego kontynentu niż Europa. Jak nie pieniądze to kobiety sprawiają, że każdy obywatel świata drugiego, trzeciego i czwartego wędruje ku Staremu Kontynentowi. A gdyby tak odwrócić role i podając jakiś magiczny galijski wywar z kalafiorów możemy sprawić, by piłkarz z Europy wyruszył w trip po świecie? I żeby było ciekawie, mowa tu nie o jakimś nadgryzionym, przez robale ziemniaku z piwnicy, ale o niepoczerwieniałym jabłku z sadu mego sąsiada. Wełko Jotow - synonimy słów „Uciekam i nie wiem kiedy wracam”.

Bułgaria kojarzy mi się najczęściej z tanimi turnusami wypoczynkowymi w czasach PRL-u. Jeśli obywatel naszego kraju, marzył o sprowadzeniu hurtowych ilości kremu Nivea, wpierw kierował swe kroki ku Bułgarii. W latach 70-tych można ten kraj określić mianem „komunistycznego Saint Tropez”, przy czym nawias, ma swoje całkowite usprawiedliwienie. Nic tak bardziej człowieka nie wywyższa, jak zdobycie opalenizny nad Morzem Czarnym przy tanim winie i pierwszej lepszej zaliczonej dziewojce. Data 26 sierpnia 1970 roku była dla państwa Jotowów bardzo udana. Gdy dziewięć miesięcy wcześniej, postanowili zwalczyć jesienną nudę, na świat przybył malutki i krzykliwy Wełko. Jeśli miałbym zaryzykować stwierdzenie, że piłka nożna była mu przeznaczona - wystarczy przypomnieć sobie, ile to razy kopaliśmy matkę w brzuchu. Dlatego o wybór przyszłości małego Wełko zdecydowali rodzice. Żyjąc w stolicy kraju - Sofii, mieli wybór rozmaitych klubów sportowych. Los Jotowa skojarzył z Lewskim, którego wiernym fanem był ojciec chłopaka. To własnie jego marzeniem było, by syn stał się tak samo sławny jak Georgi Asparuchow, na którego pogrzeb przyszło więcej ludzi niż mieszkańców Trójmiasta. A warto nadmienić, że śmierć bułgarskiego geniusza miał miejsce rok po urodzinach Wełko. Wracając do piłki, wiele lat upłynęło zanim Jotow przez zasieki juniorskie, dostał się do kadry seniorów. Mając zaledwie 18 lat zadebiutował w barwach Witoszy (to nie pomyłka, przez 4 lata decyzją KC Bułgarii, pod taką nazwą grała stołeczna drużyna) w miesiącu marcu... o bliżej nieustalonej dacie, ale ze znanym rywalem - Lokomotiwem Płodiw. Słuch o jego talencie wzbudził taki szereg komentarzy, że rok po jego debiucie Witosza wróciła do nazwy Lewski. O ironio wówczas suprematem i krajowym terminatorem był Hristo Stoiczkow i jego wojskowy CSKA, który wybijał z głowy Lewskiemu jakiekolwiek nadzieje na mistrzostwo kraju. Co innego kupa, czyli puchar kraju, który Jotow mógł wziąć w ręcę dwukrotnie (1991 i 1992), by w 1993 roku sięgnąć po jedyne mistrzostwo kraju.

Okres prosperity zawodowej Wełko zainteresował działaczy Espanyolu Barcelona, którzy w czasach żelaznej kurtyny, mogli zapomnieć o zatrudnianiu bułgarskich twardzieli. Upadek ZSRR pomógł do tego stopnia, że za około 700 tys. dolarów doszło w końcu do transferu. Jotow miał być odpowiedzią na robiącego, o wiele większą karierę Stoiczkowa i jego odlew wylądował u mniej znanego klubu z Katalonii. I jakież było zdziwienie działaczy Espanyolu, gdy się okazało, że po sezonie klub awansował do Primera Division, a bułgarski snajper został ich najlepszym strzelcem w drużynie. Taki ofensywny pomocnik i wkręca w ziemię hiszpańską armadę? Pytania się mnożyły ale fakty były jasne: pierwsze miejsce w tabeli, 13 goli Jotowa i witaj lepszy świecie. I tak po prawdzie, to własnie tu zaczyna się najciekawszy wątek z życia naszego bohatera. W 1994 roku Bułgaria zakwalifikowała się na mundial do USA, gdzie jak pokazała historia, kraj winem i laskami płynący odniósł swój największy jak dotąd sukces w historii. Jotow w kadrze Dymityra Penewa początkowo miał grać w podstawowym składzie jako wysunięty napastnik. Co ciekawe nie sposób ustalić, kiedy dokładnie Jotow zadebiutował, a znana jest jedynie data 1991 roku, mecz towarzyski z Rumunią. W czasie przygotowań do mundialu, Penew odkrył pokłady uranu w nogach emeryta Nasko Sirakowa, co stało się utarciem nosa gówniarzowi ze stolicy. Sirakow, który wraz z bramkarzem Michajłowem pamiętali mundial z 1986 roku, stał się bardziej przydatny w drużynie od Jotowa. Pomocny był wówczas pech walki nowotworowej kolejnej gwiazdy z hiszpańskich boisk - Ljubosława Penewa (zbieżność nazwisk nieprzypadkowa - Dymityr był jego wujkiem). Jotow zagrał wówczas mecze kontrolne przed mundialem z Meksykiem (do 82 minuty) oraz po jednej połowie z Kuwejtem i Ukrainą. Tu los piłkarza stał się jasny - ławka rezerwowych. Życie napisało mu okrutny scenariusz, gdzie znalazł się w piątce graczy, która nawet na sekundę nie przeorała jankeskiej trawy. Jego specjalnością pozostało jednak utworzenie grupy bankietowej. Odpowiadała ona za dobór lokali i miejsc, w których kadra miała się czuć jak najlepiej. Zaś Jotow ciesząc sie smakiem imperializmu i potęgi Ameryki, zaczynał czuć coś więcej. Alkohol, karty oraz niepotwierdzone ilości kobiet, zrobiły piorunujące wówczas wrażenie na pewnym turyście z... Argentyny.

Najlepsze scripty piszą Ci z Hollywoodu, a sposoby jej realizacji przypominały raczej Bollywood. Daniel Bolotnicoff do Stanów Zjednoczonych przyjechał w celu „pilnowania” swojego pierwszego klienta - Norberto Scoponiego, ledwie rezerwowego bramkarza Newell’s Old Boys. Jego zabawy z menadżerką zaczęły się od studiowania prawa a kończąc na bankiecie u grubych ryb finansjery. Tam zaznajomił się z Jorge Cyterszpilerem - guru branży futbolowej w Argentynie. Pierwsze faux pas, zaliczył przy podawaniu drinka. Daniel przynosząc whisky z colą zapomniał, że Jorge uwielbia zdecydowanie drinka ogórka z wódką (Cyterszpiler z pochodzenia jest... Polskim Żydem). Ale akurat ten życiorys możemy pominąć, albowiem Bolotnicoff poleciał do USA, dzięki współpracy z klubem z Rosario - Newell’s. Pomocny okazał się Eduardo Lopez, który w grudniu 1994 roku, miał przejąć stery prezydenckie w klubie. Daniel dostał, więc za zadanie pozyskanie ciekawego futbolowego poety, ze sprawnymi nogami. Chyba mało kto się spodziewał, że może przypadkiem trafić na małą libację drużyn Argentyny i Bułgarii. Otóż panowie znad Morza Czarnego wykorzystali depresyjny nastrój gości z Ameryki, kiedy się okazało, że Don Diego zamiast mielić to przypalał ziółka w pokoju. Bankiet obu ekip (po wygranej 2-0 w fazie grupowej, co dało awans jednym jak i drugim) sprawił szereg zbliżeń Jotowa do Buenos Aires. Po Mistrzostwach Świata Jotow wrócił do Barcelony, tym samym lotem co Stoiczkow, lecz jeśli na kogoś mieli się dziennikarze rzucać to na jego sławniejszego kolegę. A Primera Division w sezonie 94/95? Dla Jotowa okazał się on progiem, o jeden stopień za wysoki jak dla konsumenta sklepu monopolowego - nie do przeskoczenia.  Po 16 rozegranych meczach, okraszonych jedną bramką popadł w niełaskę i już nikt nie wspominał o nim jako „lepszym od Vulgara Bulgara”. Ale od czego jest ta zdolność poznawania ludzi? Tęsknota za Amerykańskim stylem życia, okazała się na tyle silna, że wykręcił numer telefonu do Buenos Aires. Po drugie stronie oceanu, wieść rozesłano pocztą pantoflową do Rosario. Negocjacje trwały parę dni, zanim wyłożono równy milion dolarów, za ławnika zeszłorocznego mundialu.

Przybywając do Rosario, czuł się trochę jak cyrkowa małpa, której popisowym zagraniem było zjedzenie skórki od banana. Kibice nie bardzo wiedzieli co zrobić z kimś, który nie dość, że był obcokrajowcem to jeszcze Europejczykiem. Stanowił on rzadki okaz mądrości lub głupoty, by w tak młodym wieku porzucać Europę dla Argentyny. I to z kontraktem na 4 lata. Czyli nie dość, że turysta to jeszcze przyjechał tu pracować! Żeby było zabawnie, trzeba odnotować, że Newell’s prowadziło jednocześnie rozmowy z Dmitryjem Radczenką - rosyjskim snajperem z Racingu Santander. Ten transfer do skutku jednak nie doszedł, z przyczyn tak oczywistych jak przejęcie Alaski przez USA od Rosji - poszło o pieniądze. Tymczasem Jotow na 6 dni przed swoimi 25 urodzinami otrzymał szansę debiutu w lidze argentyńskiej przeciwko Ferro Carril Oeste w sezonie Apertura 1995. Zagrał wówczas 32 minuty, jednak nie wnosząc nic do wygranej 2-1. Następnego dnia po meczu zgłosił się z kontuzją więzadeł krzyżowych w lewej nodze - jego utrapienie następnych lat piłkarskiej kariery. Z tego powodu rozegrał tylko 7 spotkań nie strzelając żadnej bramki. Jednak już kolejny sezon - Clausura przyniósł mu najlepszą wspominkę w jego karierze zawodowej. Był to mecz na El Colso de Parque, przeciwko naszpikowanej megazdolnymi chłopakami w ortalionowych strojach - River Plate. Bramka strzelona w wygranym 3-1 meczu utkwiła w pamięci kibicom na długo. W praktyce skończył na 16 meczach i jeszcze kolejnych trzech trafieniach ligowych. Jednak po raz kolejny odezwały się kłopoty z więzadłami, których sznurowanie zajęło lekarzom blisko półtora roku.

Właśnie przez ten okres Jotow postanowił się nie nudzić, a jak na człowieka przystało - poszaleć. Do grupy baletowej zaprosił legendę klubową Gerardo Martino oraz boliwijskiego superstara Balvidieso. Ale w szczególności upodobał sobie młodzież „do rozdziewiczenia” w osobach Diego Crosy, Aldo Duschera, Lionela Scaloniego czy Gabriela Heinze. Nazwiska nawet dla laika, pełne skojarzeń a o ich męskość w starciu z płcią przeciwną zadbał sam Wełko. Nie to, że był gejem. Lecz człowiekiem, który wprowadzał w dorosłe życie trędowatą młodzież. I tu zaczęły się w sumie największe kłopoty dla samego zawodnika. Legendy miejskie głoszą, że jest autorem dwóch goli strzelonych na przedmieściach Rosario. Nagrody za ten wyczyn przyszły dziewięć miesięcy później a rozhisteryzowane matki zaczęły szukać sprawiedliwości. Oczywiście w wersji ludowej, czyli "wzywam starszego brata co skrzyknie paru przyjaciół z podwórka i skopią mu te pośladki". Sprawa ostała się legendą, która nią pozostanie z powodu braku dowodów. Wszak pieśni ludowe biorą się właśnie z legend, mitów oraz gdzieniegdzie okrzyków dochodzących z okien wieżowców. Jednak nie dało się zaprzeczyć, że to z winy zawodnika jego rekonwalescencja trwała aż do sezonu Clausura 1998. Wcześniej trenerzy stopniowo wykluczali Bułgara z drużyny, ba nawet kazali mu nie przyjeżdżać do ośrodka treningowego, by nie wpływać destrukcyjnie na młodzież. Gdy wrócił, trener Jorge Castelli dał mu 23 minuty w meczu z... Ferro i jeszcze kolejnych czterech wejściach, ale nie smoka a co najwyżej smoczka od niemowlaka. Piłkarski wrak jeszcze podczas Apertury 99 wchodził z ławki dwukrotnie, kończąc tym samym swoją przygodę z klubem. Prezydent Eduardo Lopez postanowił nie przedłużać umowy i kazał zmykać europejskiemu graczowi, pierwszym lepszym samolotem. Nawet w luku bagażowym. Ciekawostką pozostanie również sprawa sprawozdawców sportowych, którzy co ciekawe jego nazwisko czytali najczęściej podczas przedstawiania składów. Przez całą resztę czasu, jeśli dotykał piłki, to pozostawał „El Bulgarem”. Na boisku też niczym specjalnym się nie wyróżniał. Do egzotycznego pochodzenia (Bułgarzy jeśli w Am. Płd. byli to już naturalizowani potomkowie, których można było rozpoznać po końcówce nazwiska "off") dochodziła dobra gra w powietrzu, przyzwoita technika użytkowa... Reszta stanowiły bolesny minus, o którym kibice chcą pamiętać jak najmniej. Wolny, ślamazarny, często obrażający się, jak ktoś nie poda mu piłki. Jeśli przez 4 lata, facet spędza ponad połowę swojego czasu na wizytach lekarskich, to trzeba przyznać, że Newell's zrobiło świetny deal.

Krótki przystanek w Bułgarii i powrót do Ameryki, ale tym razem Północnej do Charleston Battery z Karoliny Południowej. Występujący w USL Division (trzecia liga) Jotow ozdrowiał na tyle, że jego statystyki indywidualne były znacząco lepsze od tych w Argentynie. Pierwszy sezon - 15 meczów 5 goli czy drugi sezon okraszony 17 spotkaniami i 9 trafieniami. Ale Jotow nie potrafi zapomnieć o tym, co działo się w Argentynie i pewnego ranka do siedziby klubu z Rosario przybyło wezwanie do zapłaty... 1,3 miliona dolarów zaległych pensji i niezasłużonych kar, jakie mu klub nałożył podczas pobytu w Kraju Srebra. Władze Newell’s skwitowali to wszystko śmiechem, przedstawiając wszystkie udokumentowane wydatki na bułgarskiego gracza. Wyszło tam na jaw, że jego zarobki przekraczały grubo ponad 500 tys. dolarów rocznie, co w Argentynie ludzi przyprawiło o zawał serca. Kiedy wiadomo było, ile przehulanej kabzy znalazło się w rękach właścicieli firm gastronomicznych czy monopolowych mina Bułgara zrzedła. Wątek wyłudzenia zakończył się dogrywaniu swojej kariery, ale już w barwach Atlanta Silverbacks. Wymiana z „Armat” na „Goryle” była nawet dość subiektywnie pisząc - dosłowna. Cztery lata z 69 spotkaniami i 28 golami zakończyła etap piłkarskiego rzemiosła uprawianego przez Jotowa. Na dwa lata przed odłożeniem korków do szafy, założył szkółkę piłkarską w Atlancie, którą prowadzi do dnia dzisiejszego. Co prawda zdarzało mu się raz czy dwa wsiąść do samochodu w stanie upojenia, ale to pojedyncze historyjki, które nie wnoszą nic a nic do jego postaci.


Bo gdyby tak się przyjrzeć dokładnie, to nic szczególnego tu nie ujrzymy. Jego kariera reprezentacyjna była, ale skończona już po wyjeździe do Argentyny. Siedem spotkań bez strzelonej bramki żadnej chwały mu nie przyniosła. Ale w umysłach młodych Argentyńczyków przetrwał jako obiekt westchnień. Mało kto wie, ale Jotow był wirtualną gwiazdą serii gier PC Futbol od Dinamic Multimedia z Hiszpanii. Był to menadżer piłkarski dla ubogich, których nie stać było na renomowany Championship Manager. Hiszpańska firma umiejętnie zdobyła rynek europejski swoimi produkcjami, którymi zalała potem cały kontynent latynoamerykański. Dzieciaki z Argentyny dostały możliwość poprowadzenia którejś z ukochanych drużyn. Jotow podobno miał tak szalone overalle, że kupowanie Ronaldo z Brazylii nie miało sensu, kiedy w mniejszej cenie miałeś jego lepszą wersję. I parafrazą tego faktu będzie świadomość, że Jotow w grze był rzeczywistym Ronaldo a El Fenomeno wirtualnym Bułgarem.

czwartek, 13 czerwca 2013

Formalności zostały odroczone

Po meczach eliminacyjnych Argentyna jeszcze nie zapewniła sobie tego, co w sumie i tak stanie się faktem. Mianowicie udział na MŚ. Dwa remisy (pierwszy z Kolumbią niesprawiedliwy z powodu nieuznanej bramki) stawiają jednak Sabellę w roli człowieka sukcesu. Oto on, nie przegrywa a Argentyna rzekomo posiada styl, jaki innym brakuje. Nie licząc oczywiście spraw stricte nominacyjnych, warsztat ma wyraźnie lepszy od Batisty i Maradony razem wziętych... O zgrozo, to wszystko z plusów. Oceny wystawiam za ostatni mecz wyjazdowy z Ekwadorem.

Sergio Romero (2): O ile z Kolumbią jakoś poszło solidnie, tak ostatni mecz to klasyk gatunku. Dołek może nie formy ale meczu. Co łapał to mu odskakiwało, co wykopał to leciało w trybuny. Co pomachał kibicom to nie tym z Argentyny a z Ekwadoru.

Gino Peruzzi (1): Zabaleta i Rojo jako skrzydła z Kolumbią były przeciętne. Ale ich alternatywy były jeszcze gorsze. Montero zrobił z niego wiatrak, który jednak nie posłuży do produkcji pysznego chleba. Zagubiony we mgle i w pokoju z Basantą. Nadmiar gorącej krwi i efekty przyszły natychmiastowo. Na dobry początek wyjazd do Europy, jeśli ma w "coś" się rozwinąć.

Ezequiel Garay (2): W jednym jak i drugim meczu zagrał na tym samym, mocno przeciętnym poziomie. Nie wyróżniał się niczym specjalnym, jeśli nie liczyć ułatwionego dojścia do bramki Romero. Przydałaby się jakaś alternatywa do środka obrony, której jakoś Sabella nie znajduje (lub nie chce omamiony Lizbońskim nażelowanym ciasteczkiem Ezusiem).

Federico Fernandez (1+): Z Kolumbią zagrał najlepszy mecz w kadrze, stanowiący nowe święto rodzinne u państwa Fernandezów. Co nie zmienia faktu, że jest wciąż beznadziejnym graczem, żeby pozwalać mu na grę w kadrze. Nawet Raton Ayala w prasie krytykuje tę chodzącą imitację piłkarza... Szkoda klawiatury na jego próby rozegrania piłki do przodu, podania do najbliższego partnera, gry głową i z mózgiem pozostawionym w szatni.

Jose Basanta (2): Tak sobie kroczył Jose, który nie miał jaśnie określonego celu. Albo przysypia na odprawach meczowych albo uważa się za maestro futbolu. Toż to parodia komedii z nieodłącznym dramatem... Czasem udało mu się wyjść z własnej połowy, ale jako skrzydłowo/środkowy? Nein.

Marcos Rojo (1): Jedno słowo: WYPIERDALAJ Z KADRY!!!. Przepraszam - to były dwa słowa.

Ever Banega (2): Masa kłopotów i nieporozumienia z Mascherano. Od dawna chłopaka ciągnie do przodu, ale w wyniku dziwnych zaleceń Sabelli, ogranicza się do zaledwie jednego otwierającego podania do Leo. Takie numery to z Brunerem...

Javier Mascherano (2+): Jakoś (z lenistwa) nie chcę sprawdzać co mu odwaliło, bo takimi wyskokami jako vicekapitan się błaźni. Nie chcę na nowo przypominać, że winnym tego zachowania jest odór z katalońskiej stajni. Tylko ile razy będą tolerowane takie cyrki jak te? Nie ulega wątpliwości, że mecz choć zagrał słabo to jednak wśród DM-ów to Top 5 na świecie.

Angel Di Maria (2+): Do uśrednienia zabrakło jak zwykle wyższego procenta skuteczności zagrań. Ach, porażająca logika! Kadra ma z niego pożytek i widać, że ma ciąg, moc i power. Ale nie na tej wysokości, co nie jest bynajmniej obrazą dla mikrusa.

Rodrigo Palacio (2): Poza zajęciami typowo ogrodniczymi jak sprawdzanie stanu murawy, niczego nie zrobił pożytecznego.

Leo Messi (2): Sabella ma takie durne pomysły powielane od swoich poprzedników. Jemu wciąż się wydaje, że jak Leoś dostanie piłkę to będzie sruuu i cudowne golazo. Niby banalne i proste, a tu tymczasem jeden wielki chuj... Przepraszam - mały chujek. Jako wolny elektron ma dość kiepskie wsparcie u partnerów, widać jak wypalony słońcem Ekwadoru chciał sobie po sezonie odpocząć. Nawet jak mu się nie chce (vide jego biografie).

Lucas Biglia (2): Cała moja nadzieja poszła do grobu. W miejsce Gago otrzymał szansę na lepsze jutro i bilet do Brazylii. Jeśli dostanie jeszcze okazję do gry, to wycieczkę na mundial co najwyżej sobie wykupi na trybunie za bramką.

Rodrigo Brana (bez oceny): On naprawdę grał? Niesłychane...

Alejandro Sabella: Niech spojrzy prawdzie w oczy. Wpierw wytrze swój "intuicyjny" nos do zmian, wrzuci wreszcie do prania ten śmierdzący garnitur szczęścia, przeprosi się z Pastore, w ostateczności dać szansę Bieberowi Argentyny (Erik Lamela) i niech w końcu przestanie w swoim zachowaniu wskazywać objawy zaawansowanej choroby psychicznej.