czwartek, 13 czerwca 2013

Formalności zostały odroczone

Po meczach eliminacyjnych Argentyna jeszcze nie zapewniła sobie tego, co w sumie i tak stanie się faktem. Mianowicie udział na MŚ. Dwa remisy (pierwszy z Kolumbią niesprawiedliwy z powodu nieuznanej bramki) stawiają jednak Sabellę w roli człowieka sukcesu. Oto on, nie przegrywa a Argentyna rzekomo posiada styl, jaki innym brakuje. Nie licząc oczywiście spraw stricte nominacyjnych, warsztat ma wyraźnie lepszy od Batisty i Maradony razem wziętych... O zgrozo, to wszystko z plusów. Oceny wystawiam za ostatni mecz wyjazdowy z Ekwadorem.

Sergio Romero (2): O ile z Kolumbią jakoś poszło solidnie, tak ostatni mecz to klasyk gatunku. Dołek może nie formy ale meczu. Co łapał to mu odskakiwało, co wykopał to leciało w trybuny. Co pomachał kibicom to nie tym z Argentyny a z Ekwadoru.

Gino Peruzzi (1): Zabaleta i Rojo jako skrzydła z Kolumbią były przeciętne. Ale ich alternatywy były jeszcze gorsze. Montero zrobił z niego wiatrak, który jednak nie posłuży do produkcji pysznego chleba. Zagubiony we mgle i w pokoju z Basantą. Nadmiar gorącej krwi i efekty przyszły natychmiastowo. Na dobry początek wyjazd do Europy, jeśli ma w "coś" się rozwinąć.

Ezequiel Garay (2): W jednym jak i drugim meczu zagrał na tym samym, mocno przeciętnym poziomie. Nie wyróżniał się niczym specjalnym, jeśli nie liczyć ułatwionego dojścia do bramki Romero. Przydałaby się jakaś alternatywa do środka obrony, której jakoś Sabella nie znajduje (lub nie chce omamiony Lizbońskim nażelowanym ciasteczkiem Ezusiem).

Federico Fernandez (1+): Z Kolumbią zagrał najlepszy mecz w kadrze, stanowiący nowe święto rodzinne u państwa Fernandezów. Co nie zmienia faktu, że jest wciąż beznadziejnym graczem, żeby pozwalać mu na grę w kadrze. Nawet Raton Ayala w prasie krytykuje tę chodzącą imitację piłkarza... Szkoda klawiatury na jego próby rozegrania piłki do przodu, podania do najbliższego partnera, gry głową i z mózgiem pozostawionym w szatni.

Jose Basanta (2): Tak sobie kroczył Jose, który nie miał jaśnie określonego celu. Albo przysypia na odprawach meczowych albo uważa się za maestro futbolu. Toż to parodia komedii z nieodłącznym dramatem... Czasem udało mu się wyjść z własnej połowy, ale jako skrzydłowo/środkowy? Nein.

Marcos Rojo (1): Jedno słowo: WYPIERDALAJ Z KADRY!!!. Przepraszam - to były dwa słowa.

Ever Banega (2): Masa kłopotów i nieporozumienia z Mascherano. Od dawna chłopaka ciągnie do przodu, ale w wyniku dziwnych zaleceń Sabelli, ogranicza się do zaledwie jednego otwierającego podania do Leo. Takie numery to z Brunerem...

Javier Mascherano (2+): Jakoś (z lenistwa) nie chcę sprawdzać co mu odwaliło, bo takimi wyskokami jako vicekapitan się błaźni. Nie chcę na nowo przypominać, że winnym tego zachowania jest odór z katalońskiej stajni. Tylko ile razy będą tolerowane takie cyrki jak te? Nie ulega wątpliwości, że mecz choć zagrał słabo to jednak wśród DM-ów to Top 5 na świecie.

Angel Di Maria (2+): Do uśrednienia zabrakło jak zwykle wyższego procenta skuteczności zagrań. Ach, porażająca logika! Kadra ma z niego pożytek i widać, że ma ciąg, moc i power. Ale nie na tej wysokości, co nie jest bynajmniej obrazą dla mikrusa.

Rodrigo Palacio (2): Poza zajęciami typowo ogrodniczymi jak sprawdzanie stanu murawy, niczego nie zrobił pożytecznego.

Leo Messi (2): Sabella ma takie durne pomysły powielane od swoich poprzedników. Jemu wciąż się wydaje, że jak Leoś dostanie piłkę to będzie sruuu i cudowne golazo. Niby banalne i proste, a tu tymczasem jeden wielki chuj... Przepraszam - mały chujek. Jako wolny elektron ma dość kiepskie wsparcie u partnerów, widać jak wypalony słońcem Ekwadoru chciał sobie po sezonie odpocząć. Nawet jak mu się nie chce (vide jego biografie).

Lucas Biglia (2): Cała moja nadzieja poszła do grobu. W miejsce Gago otrzymał szansę na lepsze jutro i bilet do Brazylii. Jeśli dostanie jeszcze okazję do gry, to wycieczkę na mundial co najwyżej sobie wykupi na trybunie za bramką.

Rodrigo Brana (bez oceny): On naprawdę grał? Niesłychane...

Alejandro Sabella: Niech spojrzy prawdzie w oczy. Wpierw wytrze swój "intuicyjny" nos do zmian, wrzuci wreszcie do prania ten śmierdzący garnitur szczęścia, przeprosi się z Pastore, w ostateczności dać szansę Bieberowi Argentyny (Erik Lamela) i niech w końcu przestanie w swoim zachowaniu wskazywać objawy zaawansowanej choroby psychicznej.

czwartek, 2 maja 2013

Pampa the pampa, wielka wina lampa #12

Noc z Libertadores została przedłużona na kolejny dzień. Sami się o tym zresztą przekonacie.


- Totalny szok z niedowierzania. Choć nie wszystko się jeszcze wyjaśniło, to mamy obraz gry, który przewidziałem. Boca, która chciała uzyskać u siebie korzystny wynik zrobiła to. Ale, że jeszcze to spotkanie wygra? To kolejny już dowód na to, jak brazylijskie kluby podchodzą do meczów wyjazdowych. Lekko, spokojnie i dużą namiastką niesamowitej techniki zwanej "joga bonito". Lecz dziś wygrały łokcie, którymi operowała dzielnie brygada Carlosa Bianchiego. Wojna na środku pola uświadomiła, że mecz stał na wyższym poziomie niż Barcelona - Bayern. Jeśli zabrakło goli, to z nawiązka nadrabiano walką. Taki styl uwielbiam i dlatego zwyciężyła drużyna lepsza. Owszem, gdzieniegdzie spokojnie można się doszukać dziur w zębach Timao, technicznego wybrakowania u Xeneizes. Ale przewaga jednak była po stronie butnych Argentyńczyków. I to wszystko bez udziału Riquelme, który w ostatnim czasie robił za hamulcowego.

Lista zasłużonych bohaterów to nazwiska Oriona, Ervitiego, Erbesa oraz Blandiego (za gola). O ile ten pierwszy wygląda na jedyną wartą wzmianki postacią w przekroju całego sezonu, o tyle cała reszta brzmi dość szokująco. Erbes korzysta z niechęci Bianchiego do osoby Somozy, mimo iż jest raczej marnym DM-em. Erviti, któremu za pół roku kończy się umowa dopiero teraz zademonstrował to z czego słynie: z wszechstronności. No i koniec dla Blandiego, za gola, który sprawił mi banana na ustach, a mojego kuzyna pozbawił 488 złotych... Gdybym jednak miał coś dodać od siebie a propo arbitra Ossesa z Chile, to karanie kartkami tylko jednej drużyny. Xeneizes nie odpuszczali, nie mam co do tego wątpliwości, ale gracze Timao nie byli pod tym względem gorsi. A mimo to zostali oszczędzeni.

Prawdą jest, że całość brzmi jak pean na cześć Boca, ale trzeba im oddać to, że zwyczajnie na tą wygraną zasłużyli. Jednocześnie był to najlepszy mecz za kadencji El Virreya, który chyba po cichu marzy o jeszcze lepszym. Czy będzie mu to dane w Libertadores? Oj, tu chyba wielcy i niepoprawni optymiści w to wierzą. Bo na własnym obiekcie Corinthians zafunduję fajerwerkową capoeirę niż wyrafinowane i zmysłowe tango. Rewanż już za tydzień... Będzie lepiej niż w Lidze Mistrzów, więc nacieszcie swe oczy golem Blandiego.




Jednak materiał video potrzebuje jeszcze jednego rarytasu. Czyli debila stulecia w osobie Pablo Ledesmy. Najpierw ten bezduszny sędzia odebrał mu strzeloną bramkę (słusznie anulowaną, gdyż był na spalonym) a potem w akcie smutku wyrzucił z boiska. Czuł się bohaterem, więc zdjął koszulkę. Nieświadomie w swej świadomości zrobił z siebie frajera. Zresztą, sami zobaczcie:


Bijesz rekord... szacunek, ale wśród osób o ograniczonej wyobraźni.


- Tego samego dnia mogliśmy jeszcze zobaczyć wygraną Gremio nad Independiente Santa Fe 2-1. Od samego początku i do jego końca Gremio kontrolowało tempo gry. Zwalniając, by uśpić czujność rywala i przyspieszyć, żeby narobić mu bigosu. Nawet kiedy Santa Fe wyrównało Brazylijczycy nie próżnowali. Do Kolumbii przyjadą w dobrym nastroju, choć nieco zmąconym czerwienią Crisa i słabej dyspozycji Andre Santosa. Tak, tego samego co z Arsenalu wyciągnięto za czapkę śliwek. Do kompletu zaliczyłbym Elano, który mimo asysty gdzieś w tym tańcu z piłką się gubi.



Ogólnie jednak poziom tego spotkania był średni, z momentami tradycyjnej walki na łokcie. Gremio nie zdominowało ani nie zamknęło gości na własnej połowie, ani jakoś specjalnie nie utrudniali im kontratakować. Jeśli Indepediente faktycznie jest takie mocne u siebie, to chyba nie ma innego wyjścia jak strzelić dwa gole.

- Jednak jak zostało napisane na samej górze, dzisiejsza noc także świeci pod dyktando Libertadores.

Na początek bratobójcza walka Atletico Mineiro na wyjeździe z FC Sao Paulo. Ronaldinho i spółka już dawno mogliby sobie załatwić łatwiejszego rywala w osobie Arsenalu de Sarandi. Ale nie, uparli się, że skoro gramy tak zajebiście, to co za problem ograć Tricolor. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, ale takie pomysły mają swój przykry koniec. Na miejscu Ronny'ego zaliczyłbym kilka panieniek więcej, żeby samba została w Belo Horizonte. Mecz zaplanowano na 1:15, czyli na dzień wolny jak znalazł.

Natomiast drugi mecz to również brazylijski fight, lecz na ekwadorskiej ziemi. I od razu dla formalności uświadomię wszystkich, że Fluminense ma przechlapane. Emelec, którego stadion stoi na wysokości przekraczającej trzy tysiące m.n.p.m. to obiekt dla wyczynowców, co lubią mierzyć wysoko. To jedno z tych miejsc, o którego uniknięcie modli się cała klubowa Ameryka Południowa, co zapewne jest zrozumiałe. Lecz, jak dla mnie wyjątków nie ma i porażka Flu w tym meczu będzie wytłumaczona tylko i wyłącznie z powodów warunków atmosferycznych. To oni zainicjowali sześć lat temu kampanię na rzecz "wyeliminowania stadionów z gór Andów". Gdyby nie wstawiennictwo Argentyny, zapewne Brazylijczycy święciliby triumfy. Choć 50 lat temu nikt na to nie narzekał... Medycyna robi swoje. Godzina może co poniektórych odstrasza (3:30 czasu polskiego), ale jak nie znacie pojęcia sen...

- Julio Grondona i AFA lubią kombinować. Dlatego dziś w siedzibie tej wszechwładnej federacji toczy się debata nt. nowych zmian w rozgrywkach krajowych. Przed szereg wystąpiła druga liga (zwana B Nacional), która ma ulec powiększeniu do 22 ekip. Wciąż pozostaje nierozstrzygnięty los kolejnych niższych klas rozgrywkowych takich jak:

Primera B Metropolitana (w której grają tylko kluby z Buenos Aires i jej okolic. Łącznie 21 zespołów)
Torneo Argentino A (25 klubów z reszty kraju podzielone na dwie grupy: Północną i Południową)

I tym niższych, gdzie panuje bajzel z wyraźnym podziałem na kluby z okolic BA oraz na te uboższe z tak zwanej wsi.

Na razie powiększenie drugiej ligi do 22 drużyn, zostało już formalnie zainicjowane, lecz bez określonych zasad awansów i spadków, które mają zostać wg. AFA ustalone... w trakcie sezonu! To są już szczyty totalnego debilizmu, które jedynie poszerzają i tak ogromne bagno organizacyjne w Argentynie. Nie do końca wiadomo, czy drzewko awansu, które jest stworzone z dwóch korzeni (jedną stworzoną przez kluby z BA, druga przez całą resztę) nie zostanie ucięta do jednej słusznej. Planowo ma być ich 7 plus liga regionalna, ale lobby z Buenos Aires twardo stoi za utrzymaniem dotychczasowego ładu. 

Impas trwa, Grondona robi swoje... a gdzieś w tle przewija się prezydentowa Kirchner, która z futbolu zrobiła instrument do manipulowania ludźmi w kraju. Trzeba jej oddać jedno... Zna się dość dobrze na piłkach. If you know what i mean.

- Z ciekawości zajrzałem ponownie do Meksyku. Powód? Odkryto nowego Jose Mourinho!

Oczywiście to żart, bo trudno brać taki argument na poważnie, ale na uliczkach miasta Torreon już dokonano takiego chrztu. Mowa tu o klubie Santos Laguna, za którego sterami od stycznia 2013 roku zasiada Portugalczyk Pedro Caixinha. Do tej pory był nikomu nieznanym asystentem Jose Peseiro, z którym zwiedzał świat z Panathinaikosem, Rapidem Bukareszt, Sportingiem Lizbona aż po reprezentację Arabii Saudyjskiej. Na własny rachunek zaczął pracować dopiero w Leirze w 2010 roku, by rok później zamienić to na Nacional Madeirę. W trakcie sezonu przygotowawczego z tym ostatnim klubem sięgnął po puchar Ramona Carranzy. Historyczny sukces, a całkiem niedaleko zgrupowanie miał meksykański Santos Laguna. Prezydent klubu Alejandro Irarragorri, który usilnie poszukiwał nowego szkoleniowca w ojczyźnie postanowił się zainteresować Caixinhią. W ciągu jednego dnia przekonał trenera do spakowania w walizkę swoje rzeczy oraz resztę sztabu szkoleniowego, by wyruszyć do Meksyku.

Metody trenerskie zapożyczył od swoich bardziej uznanych fachowców z Portugalii takich jak Mourinho czy Villas-Boas. Te zaś zdały egzamin na 4+. Dlaczego na tyle? Otóż klub choć doszedł do finału Pucharu CONCACAF to poległ w decydującym starciu z Monterrey 4-2, mimo iż po 45 minutach byli o dwie bramki lepsi. Mimo tego wyczynu, drużyna zajmuje także czwarte miejsce w Clausurze, awansując do mistrzowskich play-offów. Szanse na mistrzostwo są więc duże.

A sekret trenera z Półwyspu Iberyjskiego? Przygotowanie fizyczne, rozmowy motywacyjne, gruntowna analiza przeciwnika oraz rodzinna atmosfera w szatni. Jeśli chcecie choć w części poznać warsztat tego pana to powiem, że ma na swoim koncie aż 6 książek z tej tematyki. Jedna z nich została nawet wydana po angielsku, ale zdobycie jej graniczy z cudem. Takim samym jak postawa klubu w lidze meksykańskiej....

A wiecie, że w Santosie Laguna biega po boisku Marc Crosas? Taki hiszpański niegdyś talent z niegdyś Barcelony co niegdyś miał podbić świat...

- Bad news dla kibiców Tigre. Ruben Botta, piłkarz stanowiący ok. 99% siły tego zespołu zerwał więzadła krzyżowe w lewej nodze. Wyrok jest dla niego tragiczny, bo do pełni sił powróci dopiero za pół roku. To oznacza już koniec sezonu dla piłkarza i prawdziwe tarapaty dla Tigre... Casus Bale'a z Tottenhamu w wersji argentyńskiej? Wszystko wydaje się możliwe, więc kibice postanowili wykupić kilka mszy w pobliskim kościele w jego intencji...

Pech goni pech i po ludzku jest mi go zwyczajnie szkoda.

- Pablo Migliore, piłkarz San Lorenzo, który siedzi w areszcie za domniemany udział w zabójstwie, wierzy, że lada dzień wyjdzie z pudła, bo to "niemożliwy absurd mieszać mnie w coś takiego"...Zaraz się popłaczę. I tak otrzymałeś coś takiego jak "zasada domniemania niewinności", także siedź grzecznie bo akurat z Tobą czy bez San Lorenzo nie będzie grało lepiej, a z kibicami masz na pieńku ze względu na zadeklarowaną miłość do Boca. Obyś miał szczęście nie odsiedzieć wyroku w szerszym gronie, bo kibiców Ci w więzieniu dostatek a smak nowych rozkoszy.... dobra, żarty na bok.

Sprawa jest gruba, interesowały się nimi wszystkie media w kraju i zagranicą, ale podtekstów jest mnóstwo. Wkrótce piłkarz otrzyma większą szansę na spowiedź w wywiadzie telewizyjnym, jaki planowany jest po weekendzie. Wtedy tez szerszy komentarz do tej sprawy.

- Na koniec nowa tradycja, czyli muzyczne refleksje.

Dziś Babasonicos to kolejna żywa legenda argentyńskiego rocka. Założona w 1991 roku z inicjatywy Adriana Dargelosa miała początkowo problemy z nazwą jaki miała grupa przybrać. Zdecydowano się na inspiracje ze świata jakie czerpał za malucha wyciszony i skromny Dargelos. Tak więc nazwa pochodzi od połączenia dwóch rzeczy: Shirdi Sai Baby - tajemniczego indyjskiego jogina i muzułmańskiego fakira oraz... kreskówki The Jetsons, która w języku hiszpańskim zwie się "Los Supernicos". Marzeniem grupy było zdetronizowanie odchodzącej ze sceny tria z Soda Stereo ze wspomnianym na moim blogu Gustavo Ceratim. W odróżnieniu od nich postanowili grać rocka bardziej psychodelicznego, podpierając się przy tym mieszanką popu czy funku. Do kompletu doszły też mocne akcenty na "dziwne" teledyski (którymi autorem z reguły jest Dargelos) i tak gitarrra zaczęła grać. I tak rozpoczął się skuteczny podbój list przebojów a Argentyńczycy z większą chęcią przychodzili na koncerty. Trend zresztą trwający do dnia dzisiejszego.

Po wydaniu 10 płyt, szykują się na wydanie 11-stej, która może zawierać śladowe ilości futbolu. Prywatnie jednak panowie raczej nie chcą o tym rozmawiać, gdyż za chwilę doszłoby do rozpadu grupy. bo mamy jednego kibica Lanus, drugiego z River Plate, Boca a nawet Platense.... A oto jeden z efektów ich prac twórczych "Capricho" (pl. kaprys):




PS Uwaga teledysk zawiera śladowe ale ocenzurowane ilości golizny... Nie ma tak łatwego ściągania kaptura z mnicha.

środa, 1 maja 2013

Dociupciać do ćwierćfinału

Wszyscy niemal na zabój podziwiają Ligę Mistrzów. Tam niemal na wyciągnięcie ręki możemy się doczekać niemieckiego finału (o ile rzeczony Bayern nie zrobi z siebie frajerów). Ale w Ameryce Południowej, gdzie Libertadores od dawna jest niedoceniany otrzymujemy cuda jakich mało.

Najpierw ogromną sensacją jest występ Realu Garcilaso, który w zeszłym tygodniu pokonał bardziej utytułowany Nacional Montevideo. Niby po przeciwnej stronie rywal z mocną urusową paczką (choć bez kontuzjowano-skłóconych Recoby i Abreu) wciąż silny, ale z drugiej strony ambitni podopieczni Freddy'ego Garcii. Wynik 1-0 mówi sam za siebie, a mieszanka peruwiańsko-paragwajsko-argentyńska zdaje póki co egzamin. Zabawne, że klub ten powstał w... 2009 roku i przebojem wdarł się na krajowe salony. Mimo to, mam wątpliwości czy nie powtórzy on casusu Cucuty,. Caracasu czy nawet Once Caldas, które z wielkim animuszem wbili na imprezę mistrzów. I z podobnym skutkiem zostali z niej wyrzuceni. A argumenty na to są dość spore, jeśli weźmiemy pod uwagę specyficzny klimat własnego stadionu, anemiczną obronę dowodzoną przez Jhoela Herrerę (mało kto wie, ale ten gość kiedyś grał w GKS Bełchatów) i wreszcie słabych napastników. Rewanż na Montevideo szykuje się na dość emocjonujący, ale zapewne do dwóch-trzech goli.

Ale skoro mowa o sensacjach to Tigre, argentyński ogórek podparty Rubenem Bottą pokonał 2-1 Olimpię Asunción. Ten wynik, jak i postawa obu drużyn to niespodzianka warta wzmianki. Bo jak to jest, że takie coś zwane Tigre czyni z Libertadores rozgrywki bardziej spektakularne od europejskiego odpowiednika? Odpowiedź narzuca nam kilka wskazówek: łapówki, Botta oraz łapówki. Tak naprawdę o tym klubie można powiedzieć, że sobie egzystuje w lidze argentyńskiej nikomu specjalnie nie przeszkadzając. Owszem dwa wicemistrzostwa kraju fajna sprawa, ale od samego początku to byli rzemieślnicy nastawieni na brutalną grę wyprostowanymi kończynami. Rywal się z reguły martwi jak zamieni go na szpital polowy. Dlatego wyjazdy do Victorii traktuje jak podróż do Sajgonu. Ale smaczkiem odbija się osoba Botty, człowieka który lada moment będzie trenował w Interze. O ile Włosi raczej nie zrobią z niego podstawowego gracza (a chciałbym się mylić!) to w Tigre rozwój tego chłopaka mnie wprost zadziwia. Zgodzę się, gościa już nie nauczysz niczego nowego ze względu na wiek, ale przeskok w postaci grubszego portfela już tak. Jak na 23-latka który głównie trenuje na piachu udający trawę, jest technicznie wykwalifikowany. Do tego dochodzi naprawdę sokoli wzrok i kreatywność. On napędza Tigre, a tygrys kąsa swoje potencjalne ofiary. Ja pierniczę, toż to kieł jakiego w lidze brakuje! Więc wyobraźcie sobie, w jakiej ciemnej dupie musi być liga, że za najlepszego zdolniachę uznaje się właśnie Bottę. Nie to, że mam do niego wątpliwości, bo jest dobry ale 23-letni gość przyszłością narodu? Ricky Alvarez vol 2 się szykuje.

Dla spragnionych widoków, link (ten komentator to nie Ryczel...):


Remis w meczu Palmeiras - Tijuana należy określić mianem kłopotów dla Meksykanów. Atut własnego boiska i wyraźnej przewagi został zmarnowany i wyjazd na Pacaembu może zniweczyć ich szanse na ćwierćfinał. Z przebiegu meczu Tijuana wyraźnie ograniczała ofensywne zapędy graczy Verdao. Jednak jeśli już coś chcieli skonstruować pod bramką rywali, to albo zamieniali się w graczy rugby, albo świetny był Bruno. Zresztą, na dowód materiał video...


Ale za to dzisiaj w nocy kolejne dwa mecze 1/8 i to te z gatunku przedłużonego stosunku. Na początek Gremio zajmie się kolumbijskim Santa Fe. I niby wszystko przemawia za silniejszymi graczami z Porto Alegre, ale jest parę detali, które trochę grzebią siłę tego klubu. Pierwsza to oczywiście dyskwalifikacja dla trenera Luxemburgo za "nieładne" zachowanie z ostatniego meczu z Huacipato, za które dostał aż 6 meczów kary. A to oznacza, że na ławkę może wrócić dopiero na finał, o ile tam Gremio się zamelduje. A tak, pozbawiony DT zespół, który narobił masy super wzmocnień wprost proporcjonalnie do tego zawodzi. A jeśli doliczymy takie smaczki jak: najlepiej spisujący się Marcelo Moreno już wylądował we Flamengo, Eduardo Vargas dyma nieletnie modelki, a reszta kadry obnosi się ze swoją potęgą... dlatego nie jestem zdziwiony, jak ostatni raz mecz wygrali 7 kwietnia w rozgrywkach stanowych z Ceramicą zaledwie 1-0. Przy takim założeniu nie mogę wykluczyć męczenia buły u siebie i tradycyjnego oklepu na wyjeździe. Tam Independiente odrabia wszystko to, co straci na wyjeździe. Awans Kolumbijczyków nawet mnie ucieszy, ale nie ze względu na jakąś zakamuflowaną nić sympatii, a raczej... jednego Brazylijczyka mniej równa się szczęśliwy Mastrangelo.

Tak btw. popatrzcie z czego Gremio zbudowało sam atak: Marcelo Moreno, Welliton (wyp. ze Spartaka), Barcos, Vargas (wyp. z Napoli) i Kleber. To przecież mocna paczka, gdzie tylko Moreno wyglądał najlepiej a i tak odchodzi. Jak na warunki panujące w Ameryce Łacińskiej, zbudować taki fundament na którym się ten dom chwieje... skądś już to znam.


Deserowo rewanż za finał sprzed roku, Boca Juniors - Corinthians i mało znaków zapytania. Przy takiej formie Xeneizes powinni odpaść i zwinąć żagle zanim wypłyną do Sao Paulo. Ale ilość rarytasów, która wręcz wylewa się ze stołu sprawia, że wolę pospać podczas meczu Bayernu z Barcelony, żeby tylko obejrzeć ten mecz. Po pierwsze oba kluby przedzielą w niedzielę prestiżowe mecze (Corinthians w stanówce zagra z Sao Paulo, a Boca derby z River). Odpuszczając którekolwiek ze spotkań oczywiście oznacza wystawienie się na pośmiewisko własnych kibiców. Ci, żądają 200% zaangażowania w każdym meczu, więc trzeba odpowiednio rozkładać siły. Po drugie Boca chce udowodnić, że wszystko co było za nimi jest teraz przed, zaczynając tym samym spektakularny finisz zakończony wygraną. Bianchi, który Kanarkowym się nie kłania jako pierwszy (do tej pory ma świetny bilans meczów przeciwko nim) może zmazać nieudane miesiące powrotu na ławkę trenerską. Przy takim rozgardiaszu jaki panuje na La Bombonerze, ciężko w to uwierzyć... ale Corinthians może się trochę pomęczyć, zanim w rewanżu zrobi swoje. Niby to będzie jednostronny pojedynek, we wszystko wpisuje się jednak słowo "niby". I choćby dlatego chcę zasmakować tej rzeczywistości. Bez względu na to, czy okaże się słodka czy gorzka... Przełknę to.


I na sam koniec Deco. Ten nieszczęsny reprezentant Portugalii zaliczył wpadkę dopingową. Furosemid, na którym został przyłapany i wykryty w jego organizmie to... dość zabawna wpadka. Sam piłkarz tłumaczy się oczywiście, że Ci wredni farmaceuci to nieuki, które mu coś tam zmieszały... ale na co to było piłkarzowi? Cóż, jak mnie pamięć nie zawodzi, to lek pomaga wyzbyć się jak najwięcej wody z organizmu, regulując przy okazji ciśnienie. Skoro aż tak chciał pomóc swojemu zwieraczowi, to pytanie co dalej? Oczywiście na tą chwilę został wykluczony z meczu z Emelec, lecz niewykluczone, że zostanie zawieszony na dłuższy czas. 

piątek, 26 kwietnia 2013

Still Nothing...

Jutro oczy świata bokserskiego zostaną zwrócone ku Buenos Aires. W Argentynie dojdzie do pojedynku uznawanego za część "pojedynku o Falklandy", sporne wyspy na Oceania Atlantyckim.

A co ma z tym wspólnego futbol? No cóż, arenę główną jaką będzie stadion Velezu Sarsfield. A to wszystko w przebraniu boksera w koszulkę narodową Albicelestes, wyznaniem przyjaźni z Leo Messi i innemu tego typu pierdoły.

Trzeba przyznać, że spirala tego widowiska kręci się doskonale. Reżyseria pierwszej klasy a to wszystko by pokazać, że argentyński boks nie zaginął i ma swojego mocarza. Oczywiście Maravillę Martineza!!!


Dwanaście rund, niczym powtórka z 1982. Kto lepiej będzie grzmocił? Tego nie odpuszczę, radzę też i Wam rzucić okiem. W końcu taki rarytas na stadionie piłkarskim. Będzie lało i to nie tylko pot i krew...



A tak na poważnie... Podpatrzone w Polsce, skopiowane w Argentynie. Chyba świat mnie nie przestaje zadziwiać tak samo jak fakt, że... to najkrótsza Pampa, jaką kiedykolwiek mogliście na własne oczy ujrzeć.

Rozwinięcie się zwinęło, wybaczcie ale w Ameryce póki co nudy, nudy i raz jeszcze... nudy. Gdyby chociaż ktoś do kogoś strzelał, komuś dał w pysk. Ale nie, nawet tego. Bo ile mam czasu poświęcać na Boca, River i ich wewnętrzne problemy. Ile czasu potrzeba, żeby coś się zakręciło jak należy... Chociaż, jakby tak popatrzeć szerzej, to... oj nie, teraz to odpuszczam!!!





PS Wpis niech da do zrozumienia, że żyję i mam się dobrze... ale ten irytujący sprzęt już najmniej. Czeka go wymiana na lepszy.

Ogłoszenie parafialne vol. 2 (chyba)

Drodzy parafianie.

Ze smutkiem informuję, że wtorkowa jak i czwartkowa "Pampa..." nie pojawiła się na blogu z przyczyny awarii kompa. Na szczęście niebieskie BSoD-y już zniknęły z mojego życia (na jakiś czas), więc dziś w piątek dostaniecie bardziej rozbudowaną wersję "Pampy" wraz z powrotem jednego z cykli, który miał co najmniej jeden artykuł (ha, kombinujcie który!).

Pozdrawia wasz bloger latino, Don Mastrangelo.

piątek, 19 kwietnia 2013

Pampa the pampa, wielka wina lampa #11

Zmiany z nadawaniem Pampy. Od dziś w każdym tygodniu otrzymacie dwa, a nie jak dotychczas jeden skrót ciekawszych wieści z Ameryki. Wtorek oraz piątek będą stały pod znakiem wiadomości z Ameryki Południowej, tej piłkarskiej rzecz jasna.

- Faza grupowa Copa Libertadores dobiegła już szczęśliwie do końca i w swoim stylu przyniosła niesamowite emocje. Tak, emocje nie tylko piłkarskie, ale też te z gatunku barmańskich awantur. Lecz ograniczę się tylko do dwóch meczów.

Najpierw ten, który sprawił, że Liga Mistrzów ma w sobie godnego konkurenta od strony sportowej (włącznie z komentatorem). Tigre - Libertad i końcowy awans Argentyńczyków.


Oraz to co się działo równolegle, czyli Gremio - Huachipato.


I właśnie na tym ostatnim meczu się zatrzymam. To już gigantyczny skandal, że po raz kolejny widz otrzymuje obrazki pomeczowej bijatyki. Przy tym słodkie macanki z Gran Derbów to pikuś. O ile w Europie co najwyżej przeciwnicy się pomasują po barkach, w Ameryce Południowej z wielką ochotą będą się kopać po genitaliach i wzajemnie robić lewatywę. Dziś z rana w mediach grzmią właśnie o tym spotkaniu, bo to już kolejny przejaw braku kontroli nad tym co się dzieje. O dziwo kolejny raz awantura wybucha z udziałem Brazylijczyków, którzy "dzielnie się bronią przed agresorami". Jak wcześniej byli to piłkarze Tigre oraz Arsenalu de Sarandi, tak teraz czas na inną nację i klub - Huachipato. Największą ofiarą starć został trener Gremio - Vanderlei Luxemburgo, który uciekając do szatni postanowił trochę powyzywać krewkich Chilijczyków. A kiedy jak na powyższym filmie się wywrócił, przeciwnicy ruszyli go z zamiarem skopania. I trzeba przyznać udało im się uczynić to parę razy, dopóki policja nie zaczęła rozdzielać awanturników. O co poszło? Jak zwykle o awans i niesprawiedliwe sędziowanie pod Gremio. Szukając sprawiedliwości krewcy zawodnicy Huachipato wyruszyli wyrównać rachunki z przeciwnikami. Ogólnie jedna wielka dzicz, którą co trzeba przyznać sprowokowali gracze Gremio, którzy od drugiej połowy zaostrzyli środki, by zatrzymać Chilijczyków. A sędzia oszczędził sobie wypisywania w protokołach przyczyn, dla których miał pokazać czerwone kartki. Przy czymś takim, nietrudno o awanturę, którą w powietrzu się radośnie unosiła.

I teraz pytanie zasadnicze: Jak się pozbyć takich obrazków? Oczywiście w żaden sposób, bo dziś CONMEBOL ma na to zwyczajnie wyje**ne, tłumacząc to "zjawiskiem futbolowego folkloru". Tak samo zresztą wyjaśnili kilkanaście tygodni temu śmierć 14-letniego chłopca z Boliwii, który dostał racą wystrzeloną przez innego dzieciaka z Corinthians. Taką samą odpowiedź mieli na wieśniackie zachowanie piłkarzy Arsenalu i Atletico Mineiro... Poprzednie "wypadki" toczyły się na brazylijskiej ziemi, gdzie miejscowa policja nie zwlekała z pałowaniem piłkarzy (jednakże nie swoich). Tutaj chilijscy koledzy po fachu w większym stopniu zachowali się biernie, ograniczając się do oddzielania zwaśnionych stron. Oczywiście jak się pewnie domyślacie jestem za równouprawnieniem. Choć to słowo można odczytać na wiele sposobów (jak to okrasił Karol Marks), to jedno nie pozostaje wątpliwości: trzeba pałować. Bo na ile razy sobie pozwolimy na takie sceny, tym większa ilość zawodników zacznie korzystać z tego sposobu na odreagowanie niepomyślnych wyroków. Takie sceny jak powyżej jeszcze się pojawią, nie musicie się o to martwić. CONMEBOL dalej zajmuje się zliczaniem kasy, więc ich decyzje, jakiekolwiek nie zapadną nie będą miały żadnego wpływu na winnych zamieszania. Jeśli miałbym szukać w tym pozytywów, to chyba jedynie w tym, że "coś się dzieje".

Ale jeśli miałbym być wredny (w swej sprawiedliwości), to spacyfikowałbym także Kanarkowych. Tak profilaktycznie, bo już zwymiotować można od ich "czystości oraz niewinności" jaką się przed światem obnoszą. Choć wyraziłem zrozumienie dla ich niewinności z meczu Tigre - Sao Paulo z finału Copa Sudamericany. Ledwo usprawiedliwiałem wydarzenia Atletico - Arsenal... Ale dziś, w świetle ich postawy niech się bujają na hamaku i nawet.


- A oto wspomniane pary 1/8 finałów jednych z najbardziej niedocenianych rozgrywek klubowych świata, czyli Copa Libertadores:

Atletico Mineiro - Sao Paulo
Palmeiras - Club Tijuana
Boca Juniors - Corinthians
Velez Sarsfield - Newell's Old Boys
Independiente Santa Fe - Gremio
Nacional Montevideo - Real Garcilaso
Olimpia - Tigre
Fluminense - Emelec

Jeśli myślicie, że nie ma tutaj nic ciekawego, to proszę żebyście pomyśleli dwa razy... Jak to nie pomoże wstańcie od klawiatury, zróbcie pięć kroków do tyłu i w biegu z całej siły walnjcie prosto w ścianę. 
Na dzień dobry dostajemy double revange za fazę grupową, gdzie Atl. Mineiro znów spotka się z Sao Paulo. Jako, że Ronaldinho jest łasy na wyzwania, ich ostatni mecz nazwał "treningowym". Dzięki temu zamiast ułatwić sobie drogę do ćwierćfinału, to znowu się pomęczą. Co z tego, że grali najefektywniej skoro sami sobie wrzucają kłody pod nogi. Czyżby aż tak czuli się mocni? Jakoś dwa lata temu Cruzeiro, w fazie grupowej zdobyło 20 goli, wygrywając 5 spotkań remisując ledwo jedno. Niby faworyt a już na dzień dobry zebrali spore manto od słabiutkiego Once Caldas w fazie pucharowej. A biorąc pod uwagę to co oferuje Tricolores, nie ma co podchodzić do tego lekceważąco. Pachnie futbolem na wysokim poziomie.

Palmeiras w starciu z meksykańskim rodzynkiem musi uważać tylko na wyjazdową potyczkę z Tijuaną. Jeśli chcą wyjść żywo z miasta kokainy/dziwek/śmierci, to niech lepiej zainwestują w komandosów i Jumbo-jeta.  Jedni jak i drudzy na swoim obiekcie nie przegrali żadnego meczu w grupie, ale jednocześnie wszystkie mecze wyjazdowe przegrywali. Kluczem będzie to, kto strzeli więcej goli u siebie. Ten uczyniwszy ich ilościowo więcej, zamelduje się w ćwierćfinałowym szlaku marihuanowy...


Xeneizes to burdel na kółkach. Ilość awantur na treningach czy po meczach wskazuje już dobitnie na brak kontroli Carlosa Bianchiego, któremu brakuje pomysłów na odmienienie Boca Juniors. Nędzny poziom w grupie, fatalna gra w lidze i to pasmo niekończących się problemów wewnątrz klubu sprawiają, że Timao wygląda przy nich jak klub poukładany z klocków Lego. Opary porządnych bęcków owszem czuć, lecz Corinthians specjalizuje się w lekceważeniu przeciwnika. Zatem jeśli nie będą odstawiać manany (a raczej amanhany) to powinni wyjść zwycięsko ze starcia. I w tym wszystkim szkoda mi Riquelme, który męczy taką bułę, że suchar jest miękki jak gąbka.


Starcie argentyńsko-argentyńsko to śmietanka. Jedni jak i drudzy postawili sobie dość trudne zadanie - wygrać Wyzwolenie*. Velez oparty na trenerze kontra Newell's podpierający się trenerem. Z jednej strony fundament słowa drużyna, z drugiej indywidualne kozaki. Jeśli gdzieś poszukujemy walki do niemal ostatniej kropli krwi, to tu ją odnajdziemy. Koniecznie ją przetoczcie!


Tak to wygląda na górze, zaś dolna drabinka to starcia raczej sensacji z pewnymi znakami zapytania. Już samo przejście fazy grupowej dla takich drużyn jak Tigre czy Real Garcilaso stanowi samo w sobie zwycięstwo. Jeśli ktokolwiek z nich przejdzie do ćwierćfinałów to należy uznać niniejszy czyn za pokaz piękna gry/zasobności portfela na sędziów (niepotrzebne skreślić).


Reasumując. Oglądajcie nie pier***cie, że to nie jest FUTBOL.





- Pablo Lunati, aktualnie sędzia piłkarski ligi argentyńskiej jak i kontynentu odchodzi powoli w niebyt. Jeden z najbardziej ekspresyjnych arbitrów świata, który sprawiał wrażenie osoby z ADHD nie otrzyma nowego kontraktu od AFA. Za przyczynę władze piłkarskie podały "stan fizyczny jak i psychiczny, który uniemożliwia mu pracę na szczeblu krajowym". Jednak to tylko jedna poszlaka, bo druga o wiele gorsza dla niego jest związana z  grubszą aferą. Otóż arbiter ten jest oskarżony o zdefraudowanie 3 mln pesos, niezapłacone podatki i nie do końca legalne prowadzenie firmy budowlanej, która jednocześnie jest zadłużona. Jakim cudem argentyński sędzia piłkarski, zarabiający 3 tysiąca pesos za mecz może obracać aż takimi finansami? (Dodatkowo każdy zawodowy arbiter zatrudniony przez AFA dostaje 16 tysięcy pesos miesięcznie). Cóż, tym zajmuje się już AFIP (taki polski Urząd Skarbowy), które przeprowadza wnikliwe śledztwo z którego wynika, że Lunati już wkrótce będzie sędziował mecze więźniów. A grozi mu 5 lat, bo i dowody dość mocno kompromitują arbitra.

Sam Pablo ulotnił się z błysku fleszy, którymi tak bardzo lubił się obtaczać. Ekspresyjny, impulsywny, nieznośny, zmanierowany, fanatyk River - takimi cechami określano jego osobę. Dowody? Proszę bardzo, oto jeden z nich. W normalnych warunkach arbiter milczy, stoi jak słup kiedy protestujących odpychają służby porządkowe. Jeśli któryś z nich decyduje się na rozmowę, to z reguły zachowuje spokój. Ale nie Lunati, tylko popatrzcie na jego gestykulację (choćby ta z Simeone od 55 sekundy):


Przykładów bym pomnożyć razy pięć, więc dam tylko linki:

Lunati komentuje (a raczej szuka rozmówcy) mecz Union - San Lorenzo

Po meczu Velezu z Atletico Tucuman, gdzie największym herosem okazuje się trener Hector Rivoira (w mistrzowski sposób odpycha swoich zawodników by samemu wy"puto"wać co myśli o arbitrze)

Cóż, mimo to nie umywa on się do Jorge José Emiliano dos Santosa o przydomku Margarida:





- Independiente powoli wita się z widmem degradacji. Agonię problemów podtrzymuje konflikt kibiców z drużyną, a tej presji nie wytrzymał Americo Gallego, który rzucił wszystko w diabły. Zastępujący go Miguel Angel Brindisi, co ciekawe prowadził już ten klub 19 lat temu. Wówczas zdobył z Inde nawet mistrzostwo kraju oraz Recopę Sudamericanę w 1994 roku. Dziś oczywiście nie ma co liczyć na powtórkę z historii, bo najpierw trzeba obronić się przed spadkiem z ligii, której to ten klub jeszcze nigdy nie zaznał. Lecz skoro takie River Plate potrafiło, to i upadek Diablos Rojos przyjmę z pocałowaniem ręki. Może wtedy, niektórzy z nich zmienią swoje podejście do zawodu piłkarza, który ograniczył się u nich tylko i wyłącznie do kobiet i alkoholu. Skoro w głowie im tylko rozgrzewka treningowa przed maratonem seksualnym... 

- Pozostając w Argentynie, znów o sobie przypomniała wszechobecna brutalność barras. Dziś w godzinach porannych grupa ludzi powiązanych z "klubem kibica" Colonu Santa Fe starła się z policją. Panowie mundurowi nie zdążyli nawet powiedzieć "proszę opuścić teren", kiedy to barras otworzyli ogień z broni palnej. W wyniki strzelaniny rannych zostało 7 funkcjonariuszy policji, których po przewiezieniu do szpitala nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo. A co było zatem przyczyną zajścia? Ano paru młodych gniewnych postanowiło "pozwiedzać" stadion Racing Clubu przed meczem i zaznaczyć swoją obecność paroma malunkami na klubowych murach. Przechodzący obok patrol policji zauważył tajemniczych gości na obiekcie, lecz ich obecność tylko rozzłościła barras, którzy wyciągnęli broń, oddając kilkanaście strzałów. Po całym zamieszaniu aresztowano czterech rzezimieszków, ale wciąż trwają poszukiwania pięciu innych, którzy uciekając skradzionym autem... staranowali kilka radiowozów.

"Wasz cyrk, wasze małpy".


- Na sam koniec muzyka, która zostanie moim stałym repertuarem Pampy. Cel? Urozmaicenie muzyczne, w którym może znajdziecie coś dla siebie...

Dlatego na przywitanie przedstawiam legendę rock argentina, dandysa o bujnym owłosieniu, przed którym każda latynoska rozchylała uda. Gustavo Cerati bo o nim mowa, to jeden z najbardziej wpływowych postaci latino rocka, gdzie wraz z grupą Soda Stereo kształtował i wyzwalał dusze uciśnionych Argentyńczyków w latach 80-tych. Jego głos zawładnął serca nie tylko w kraju ale też na kontynencie. Kiedy w 1997 roku postanowił rozpocząć karierę solową szło mu dalej wybitnie, choć wielu posądzało go o odcinanie kuponów od dawnej sławy. Niestety 15 maja 2010 tuż po koncercie w Caracas doznał udaru mózgu. Mimo natychmiastowej pomocy lekarzy zapadł w śpiączkę, w której trwa do dnia dzisiejszego. Niestety od 16 listopada 2012 roku nie ma żadnych informacji na temat stanu zdrowia piosenkarza, czym zmartwił wielu jego fanów. Los rockmana pozostaje zagadką skrywaną przez jego rodzinę, ale wydaje się to całkiem zrozumiałe. Dziś tylko śni...

A w wyniku losowania wybrałem "Me Quedo Aqi" (pl. zostaję tutaj) z jego solowej płyty Ahi Vamos:






wtorek, 16 kwietnia 2013

Lata 90-te, lata współczesne

To tak na szybko, wstępniak przed kolejnymi dniami i nieco szerszymi wpisami (Boże, czy zdajecie sobie sprawę, że mam coś z polityka? Tylko obiecuję!!!).

Wiadomość ta, to raczej zbiór wszelkiej maści plotek, do których dotarli barras Boca oraz River. A ich śladem zawędrowali dziennikarze. Jakie to zatem te wieści?

River pod sterami Ramona Diaza gra przyzwoicie. Nie to, żeby mówić o mistrzostwie czy innych pucharowych pierdołach, ale podwaliny pod zespół są, więc czas zalać to mocnymi fundamentami. I w tym oto momencie DT wpadł na pomysł zwiezienia części dość przestarzałych, ale kiedyś robiących furorę. Na samym czele trójkąt równoboczny: D'Alessandro, Aimar oraz Saviola. Wychowankowie Millonarios, którym powoli kończą się pomysły na grę w obczyźnie, czeka na ich padre z otwartymi Ram(i)on(ami). O ile kontrakt Aimara z Benfica wygasa w czerwcu b.r. O tyle reszcie wypada to odpowiednio na czerwiec (Saviola) i grudzień 2014 (D'Alessandro). Nadzieja matką głupich, choć River jest w tej uprzywilejowanej pozycji, że trochę w kabzie na zakupy i pensje zostało (vide sprzedaż Ocamposa do Monaco, reszki z Lameli, zaległe procenty za Belluschiego). Dlatego szanse są realne, choć przynajmniej na jeden z tych transferów. Można rzec, nie ma o czym pisać, ale... Aimar przynajmniej nieoficjalnie prowadzi już indywidualne rozmowy z River Plate, albowiem jego agent Fernando Felicevich był widziany już dwa razy w siedzibie klubu. Może to zwykła yerba z Passarellą, lecz ów menadżer działa na rynku tak, że wszystkie sprawy załatwia w środku sezonu. Taki chilijski mętlikowiec....


Boca zaś o ile przetrwa sezon (na co się zanosi... w roku przyszłym) to może liczyć na minimum dwa potężne i parę średnich transferów. Wszystko będzie uzależnione od wyników, czyli wygrania Libertadores i (mimo wszystko) wyższa pozycja w tabeli ligowej, bo 17 miejsce to obciach. Można liczyć na dość mocny huragan w szatni, z którego wyleci tuzin piłkarzy. A zmiany są konieczne, bo dochodzą już głosy, że panowie na treningach częstokroć złośliwie traktują swoich kolegów. Jedną szamotaninę, o której media się nie rozpisywały udało się zataić, ale "kontuzja" Clemente po starciu z Silvą należy traktować dwojako - za honor klubu i za kures***.
Plany? Walter Samuel, Nico Burdisso, dwóch Lisandro Lopezów (jeden z Sarandi, drugi z Lyonu), Lucas Biglia oraz na końcu Humberto Suazo. Lista niezmienna, szansa tradycyjnie ograniczone do niemal zera. No z wyjątkiem Samuela, który nie kwapi się na nową umowę z Interem i po sezonie chciałby wrócić do ojczyzny. Lecz tu uwaga, d ogry włączy się pewnie pierwszy klub Il Muro - Newell's Old Boys. Jeśli nie kasą to skusić go może obecnością dwóch starych znajomych z kadry, czyli Heinze oraz Maxi Rodriguez. Te nazwiska to jakiś kosmos i horror w jednym... Jedyne tropy mogą wieść przez menadżerów zawodników, którzy faktycznie spamują mailami do Angeliciego, a ten nierozważnie drukuje i wrzuca do niszczarki na oczach pracowników. Like a boss.


Wniosek płynie zaś z tego taki... Oba kluby już się nudzą, w River myśli nakierowane są na walce o tytuł wraz z szybkim wzmocnieniem składu następcą Trezegueta. Boca? Oni tylko symulują jak w Football Managerze, zapominając przy tym przed meczem zrobić save'a i a potem wczytać grę.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Torneo Final? Jeszcze nie tak prędko

Niemal połowa dystansu została klubom argentyńskim do wyłonienia nowego (lub starego w przyp. Velezu) mistrza kraju. Oczywiście to nie zwalnia z tego, by już teraz ocenić na spokojnie postawę poszczególnych drużyn. Bo raz, że sam materiał jest "obszerny" a dwa, że nie brakuje mi słów do jego opisania. Zaczynamy!

Postanowiłem kluby podzielić na trzy koszyki (po świętach już puste). Kluby z wynikami UDANYMI, PRZECIĘTNYMI oraz KIEPSKIMI. A dlaczego właśnie tak? Hm, może żeby każdemu żyło się lepiej.

LANUS
NEWELL'S
GODOY CRUZ
RIVER PLATE
QUILMES

Od samego początku nie było wątpliwości, że to kluby z czołówki tego sezonu zasługują na pochwały. Z całej piątki słowa uznania dla Los Leprosos z Rosario, którym nie przeszkadza jeszcze udział w Copa Libertadores (aktualnie są bliscy awansu z drugiego miejsca). Mimo iż generalnie nie mają szerokiej ławki rezerwowych, to tak naprawdę momentami wzruszające są występy dawnych internacjonałów Heinzego, Maxi Rodrigueza, Bernardiego czy Scocco. To plus wsparcie niezłej młodzieży gwarantuje w miarę spokojny sezon w górze tabeli. O ile rzecz jasna nie zaczną popełniać błędy jak te z meczu z Colonem. Martino póki co ładnie związuje te najmocniejsze karty, ograniczając najsłabsze jej punkty (vide pomoc oraz atak bez Scocco).

Lanus to ekipa przemyślana i rozsądnie rozstawiona na pozycjach. Barros Schelotto jak na debiutanta w fachu trenerskim z dobrym wyczuciem wykorzystuje ogólne... braki w umiejętnościach piłkarzy. Za taki przykład niech posłuży obrona: mamy Goltza, solidnego i dobrze grającego głową stopera i Izquierdoza - niby podobnego, ale już słabszego fizycznie. W ataku hasa znany z Legii Ismael Blanco (z miernym skutkiem) mając obok świetnego dryblera Regueiro. Całość dopełnia odzyskujący wigor i blask Cristian Chavez, bohater Copa America 2011 - Vizcarrondo i tak w sumie na siłę wpychanym Guido Pizarro. Prawda, że fajnie? No powiedzmy, że jest jak jest.

Godoy Cruz to nagroda specjalna dla Martina Palermo. Taki z niego El Loco, że nawet trenerki się nie boi a piłkarze... cóż, chyba założyli się z nim o kupę pesos, że będą wysoko w tabeli. Jeśli tak, to chwała powinna rozprzestrzenić się na całą Mendozę, bo niby szara mysz tej ligi a tu jak na złość znowu wysoko w tabeli. Tak po prawdzie, to gdyby nie Palermo pewnie nie miałbym co o nich napisać, bo atutów (poza grą zespołową) to oni nie mają.

River Plate odnawia się z przyblakłym DT Ramonem Diazem. Pewnie gdyby miał skład choćby z 1999 roku to w lidze nie zaznaliby goryczy porażki. A tak pozostaje mu dotrwać z tym co ma, a materiał aż tak przeciętnością nie razi. Choć nie da się ukryć, że są dość spore dysproporcje jakościowe jak zestawienie Vangioniego z Mercado (buehehehe) Ponzio z Ledesmą (nice emeryt squad) oraz Trezegueta z Luną (hehe... ale zaraz, oni przecież wspólnie grają piach!). Brutalna piłkarska rzeczywistość uwidacznia fakty, że teoretycznie najbardziej utytułowani kopacze jak Trezegol nie mogą sobie poradzić z trudami ligi. Owszem, kontuzja przykra rzecz, ale Francuzowi po prostu nie wypada trafiać do siatki raz na święta makreli. Ale jest Ramon jest impreza... Gdyby nie on, to Los Millonarios pewnie dalej męczyliby bułę jak za czasów Almeydy, gdzie symbolem ich chwały była "twarda dupa, miękki kutas" jak zwykł mawiać emerytowany Ariel Ortega.

I pewnie pomyślicie sobie co robi w tym zestawieniu Quilmes? Szczerze mówiąc to marka piwa okropna w smaku, ale skoro są dość wysoko w tabeli...

ATLETICO RAFAELA
ARSENAL DE SARANDI
RACING CLUB
SAN LORENZO
TIGRE
BELGRANO
ALL BOYS
SAN MARTIN DE SAN JUAN
UNION SANTA FE
COLON SANTA FE
ARGENTINOS

Niektórym klubom jak San Lorenzo to nawet i łaska papieża niespecjalnie pomaga w starciu z przeciwnikami. Przed nimi szczera modlitwa o to, żeby nie spaść z ligi a na lato zabrać się za modernizację składu. Samym Coloccinim bez ofensywnego kombajnu nie należy się spodziewać powrotu do ligowej czołówki (która i tak się zmienia co rok)

Racing, Tigre oraz Arsenal prezentują dość zbliżony poziom. Akademicy z Avellaneda dopiero teraz złapali kontakt z rzeczywistością zaś dwaj pozostali mają jeszcze do odbębnienia Puchar Wyzwolicieli. Na dobrą sprawę fakt, że są gdzieś w środku tabeli, a nie na jej końcu powinno ich gloryfikować na zielony kolor... lecz nie uczynię im tej satysfakcji. To słabość piłki krajowej pokazuje, że skoro takie beczki ogórków kiszonych może grać w prestiżowym turnieju rangi kontynentalnej... To ja już nie mam więcej pytań.

Zaś reszta bezwzględnie wpisała się w ten folklor nie przeszkadzając ani nie zatruwając innym powietrza. Los Unionu i San Martin wskazuje na powrót do drugiej ligi i nie ma co nad tymi klubami się znęcać. Sam fakt gry na samym szczycie jest sukcesem. A ja z kolei nie mam w zwyczaju kopać leżących.

BOCA JUNIORS
VELEZ SARSFIELD
INDEPENDIENTE
ESTUDIANTES LA PLATA

Topowe rozczarowania i zawody sponsorują kluby z powyższej listy. A jak widać mówimy tu o rzekomych przodownikach w produkcji talentów, zgarniających puchary za sukcesy na arenie krajowej i międzynarodowej.

Barwa czerwona dla Estudiantesu i Inde jest wpisana w ich historię, ale nie w ich grę. Ci pierwsi zostali odległą krwistą latarnią o którą zawadzili podopieczni Cagny. Zastępujący go Mauricio Pellegrino ma pełne ręce roboty, bo niby skład średni, ale nie do takich dantejskich scen. Podobno nocuje w siedzibie klubu, żeby odnaleźć zaginionego ducha "Łowców szczurów". Przypadek klubu numer dwa z dzielnicy Avellaneda to już starcie pijaka z delirką. Łapska czerwonego diabła drżą na myśl o zapiciu tego winem, ale z kacem wygrać nie może. Czego Gallego nie zrobi, kogo nie sprowadzi (Rolfi Montenegro) w tym zespole brakuje atmosfery, wiary, nadziei oraz wina, żeby poddać się i rzucić ręcznikiem. I powoli zaczynam zdawać sobie sprawę, że temu klubowi pomoże jedynie upadek podobny do River. Degradacja do drugiej ligi może niektórym uświadomi w jak głębokiej są dupie oraz w jakim gównem się obmywają... choć mentalnie niektórzy z nich, pod wpływem przelewów na ich konta tego nie dostrzeże. Wolą śmierdzieć, a to ostatnia rzecz jaką chce usłyszeć rozfanatyzowany kibic Diablos Rojos...

Boca i Velez skupieni na Libertadores odrzucają myśl grania na dwa fronty. O ile Velez tłumaczy to wprost walką o bycie światowcem, to Boca już niekoniecznie. Wiecie, że od początku tego sezonu Carlos Bianchi desygnował do gry aż 28 różnych piłkarzy. Nie ograniczona rotacja w składzie, ciągłe zmiany w ustawieniu a na końcu podział w szatni. A całość uzupełnia mój idol Sir Dupczyciel, na którego patrzę z przykrością. Brzusek karaluszek, ruchy slow motion i ten wdzięk ugniatania winogron. Pop nocach płaczę, tracę włosy, gubię kilogramy, zaczynam zdrowo się odżywiać... no tak nie może być!!! To boli, bo oznak popraw nie dostrzegam, a co najwyżej obojętność piłkarzy na ten widok (z moim włącznie). To kolejny klub, który musi oczyścić szatnię i zapewne Bianchi czeka na koniec sezonu. Własnie... zbudować drużynę, którą jak się spyta o FC Barcelonę to odpowie: "Barcelona? Czy to jakiś rodzaj ciasta do pizzy?". Tak, bo Xeneizes mają już tyle trofeów, że nieładnie stwarzać sobie trend strachu przed samym sobą. Przecież to rywale mają się modlić o jak najniższy rozmiar kary, a nie Bosteros. Po co żyć historią, jak możną ją pisać zwycięstwami i pochodami przez miasto w gestach triumfu. Władcy doków w stolicy muszą o tym pomyśleć... Bianchi wie co robi, ale piłkarze tego jeszcze nie zrozumieli.

Velez wyraźnie odcina się od ligowej kopaniny. Byt ligowy zapewniony już dawno, a trzeba przypomnieć co poniektórym dzieciakom co się robiło w 1994 roku jak się AC Milanowi spuszczało bęcki, po których Berlusconi zszedł z Alpów, żeby bungować na nizinach Italii. Choć Gago jest kontuzjowany, to jednak pokazał, że jest warty zachodu i wschodu słońca nad stadionem Jose Amalfitaniego. Gareca wie co robi, więc piłkarze zrozumieli jego intencje.

piątek, 29 marca 2013

Panie jaka przyszłość? cz.1

Krótki komentarz dotyczący reprezentacji Argentyny, która stawia coraz śmielsze kroki ku awansowi na mundial. Ten jest już na wyciągniecie ręki (choć raczej na dostawienie nogi), więc pora wyciągnąć parę wniosków. Te, będą płynąć z poszczególnych formacji, gdzie wezmę na warsztat dotychczasowe powołania i sugestie graczy, na których warto rzucić oko (wszak Sabella podróżuje rzadko i niechętnie, a jeśli ktoś go widział w Anglii czy Hiszpanii to raczej w celach wycieczkowych).

BRAMKARZE:

Na tą chwilę panuje tutaj względny spokój. Mamy taką trójkę zawodników:

Sergio Romero
Mariano Andujar
Agustin Orion

I jak widać, rzemiosło święci triumfy. Mamy do czynienia z graczami, na których nie ma co się specjalnie obrażać czy gniewać. Nie są gigantami bramki na miarę Goycochei czy Fillola, ale nie osłabiają jakoś szczególnie tej pozycji. Wymieniona trójka to na tą chwilę pewnik i potencjalne zmiany mogą wyniknąć już tylko z powodu kontuzji któregoś z nich, gdzie od razu na ich miejsce wskakuje:

Cristian Alvarez
Oscar Ustari

I na tym lista się lista powołań kończy. Na pewno to jedna z tych pozycji, która nie sprawia większych problemów. Ból głowy? Zapomnijcie o tym, bo należy się przyzwyczaić do tego, że graczy zdolniejszych od chociażby Cavallero prędko nie znajdziemy. Wypada się cieszyć, że Romero (który powinien zmienić klub na lepszy) zachowuje się nadzwyczaj spokojnie, a pewność jego interwencji to gwarant, że póki on jest między słupkami, to baboli się ustrzeże. Tak po prawdzie to Andujar i Orion również prezentują podobny poziom. Może na przedpolu radzą sobie gorzej od Sergio, ale nadrabiają to dobrą grą na linii bramkowej. Czyli nic dodać nic ująć.

OBRONA

Ogromny wymiar moich wszelkich koszmarów, odosobniona tragedia, przemarsz zombiaków. Aktualnie to jedna z najgorzej prezentujących się formacji w drużynie narodowej. Nie żebym się czepiał, bo padliną Ci gracze nie zalatują, ale nie sprawia też, że mogę poczuć się bezpiecznie w takim towarzystwie. Jakim?

Pablo Zabaleta
Federico Fernandez
Ezequiel Garay
Marcos Rojo
Hugo Campagnaro
Clemente Rodriguez

Na tą chwilę ta szóstka jest powoływana regularnie i co ważne ma u trenera specjalne względy. Aż trzech z nich (Fernandez, Rojo i Clemente) miało okazję spotkać trenera w Estudiantesie, co z miejsca nadało im przywilej "czy Ty stoisz czy też leżysz, powołanie na mecz Ci się należy". Żaden z nich tak na dobrą sprawę nie daje mi gwarancji spokoju w okolicach pola karnego. Fernandez? Jedna wielka długa drewniana pal, dobrze grająca głową, czerpiąca wiele z gry typowego libero. Kiepskie wznowienia gry czy podania, słaba motoryczność, zwrotność na poziomie zdezelowanego traktora z pijanym kierowcą w środku. Czy ktoś taki ma być podstawowym stoperem takiej drużyny jak Argentyna? Nigdy w życiu, choć nie da się ukryć, że sporo problemów pojawia się wraz z osobą Marcosa Rojo.

Jego transfer do Rosji był pomyłką. Nawet mając do pomocy Nico Pareję chłopak nie odnalazł się w mroźnej Moskwie, a jego gra... eh, szkoda o niej pisać. Kiedy Sporting Lizbona zakupił go za 4 mln euro pukałem się w czoło i obgryzałem taboret (dziś ma tylko jedną nogę, ale dalej da się na nim wygodnie usiąść). Jest to typowy przykład wingbacka, który generalnie poza wrzucaniem piłki w pole karne nie wyróżnia się niczym więcej. Owszem ma dobry balans ciałem, nie najgorszą technikę użytkową... Ale niewiele potrzeba, by okiwać go jak dziecko. Wątły chłopak przegrywa większość pojedynków z użyciem siły i byle chuchnięcie wystarczy, by cała czerwień emanująca z jego nazwiska wyraźnie zblakła.

Argentyna musi się przyzwyczaić do deficytu na tej pozycji i powinna w takim układzie szukać nowych rozwiązań. Stąd w kadrze 32-letni stoper Napoli - Campagnaro. No właśnie i tu pojawia się problem... on jest środkowym a nie skrzydłowym, co nie przeszkadza Sabelli właśnie na tą skrajną pozycję ustawić. W odróżnieniu od Rojo potrafi przynajmniej się bronić przed rywalem (nawet wręcz), co sprawnie zabezpiecza lewą flankę. Jednakże kreatywnie jest tylko wyrobnikiem, który ogranicza się do użycia prostych środków. Może i są najlepsze, ale pod warunkiem, że przeciwnik w kwestii techniki jest mało wyedukowany. Trzy perły La Platy uzupełnia Clemente ładnie spinający w klamrę zwiastun nieurodzaju. Za jego kandydaturą nie przemawia w tej chwili nic poza sympatią trenera, bo co innego? Owszem, jest szybki jak błyskawica, potrafi znosić trudy spotkania (mecz w La Paz dobitnie to pokazał) ale samym kick and rush nie pomoże. I właśnie taki jest Clemente - biegnie, kopnie i ucieknie... Mogę wiele zrozumieć, ba usprawiedliwić, że typowy skrzydłowy w obronie tak sobie hasa z jednej połówki na drugą, ale niech w tym wszystkim będzie logiczny sens. A on w tej chwili jest brakującym ogniwem w teorii Darwina.

Na deser zostawiłem dwóch graczy, do których moje wątpliwości zostały po części wyjaśnione. Tak, prawdą jest, że za Zabaletą nie przepadam. Odciągałem od siebie myśli o tym, że może coś do kadry narodowej wnieść. Ale im dłużej grał, tym powoli przyzwyczajałem się do jego gry, która choć razi to jednak coraz mniej. Dlaczego? Otóż od czasów Jonasa Gutierreza nie ma bardziej wytrzymalszego gracza od niego. Wydolność na poziomie mistrza świata w ultramaratonie (który spokojnie przebiegłby go dwa razy zadając sobie po tym wszystkim pytanie "Dlaczego tak krótko?") a do tego coraz celniejsze centry w pole karne. Uzupełnieniem jego umiejętności stanowi przyzwoita technika i spore możliwości z uderzenia łokciem. Owszem, dziura po jego rajdach jest wielkości leja po meteorycie w Czarnobylu, ale powoli się o tym zapomina, bo ktoś już wcześniej to miejsce zabezpieczy (Mascherano). Ostatnim jest Eze Garay, który jako podstawowy gracz Benfici stanowi dość mocną ścianę dla nadbiegającego rywala. Co prawda jego atuty jak stałe fragmenty czy rzuty karne nie są u Sabelli wykorzystywane... ale gra głową, DUŻO lepsza zwrotność od Fernandeza czy technika sprawiają, że mniej się o jego grę martwię. Tak Ci dwaj panowie działają uspokajająco, ale też nie są jakimiś tytanami klasy pokroju Ayali czy Sorina (za którym jakoś specjalnie nie przepadałem).

Tylko skrótem dodam nazwiska tych, których Sabella będzie obserwował dalej i powoływał:

Fabricio Coloccini
Gino Perruzi

W przypadku Perruziego to jedna z odległych melodii przeszłości jeśli chodzi o alternatywy dla Zabalety. Mniej wytrzymałego, ale dużo lepszego technicznie i znacznie zwinniejszego od swojego kolegi z Man City. Choć nie zaimponował mi w meczu z Boliwią, ale na wzgląd jego dobrych występów w lidze życzę sobie dalszych szans dla młodego chłopaka. Coloccini zaś notuje comeback do kadry w której bywał sporadycznie, kiedy jego odkrywca Pekerman odszedł po mundialu z 2006 roku. Choć on sam znacząco potem spuścił z tonu i raczej traktowałem jego kandydaturę jedynie śmiechem... to w Anglii wyrobił się na tyle, że jego gra w powietrzu będzie przydatna w kwestii zluzowania Fernandeza (którego chyba szczerze nienawidzę). Ale jak będzie znowu zapominał o terminologii słowa spalony, to out...

Zatem oczywiście pojawia się pytanie, czy mam jakieś alternatywy, które można skrzętnie wykorzystać lub sprawdzić? Hm, niech pomyślę....

Cristian Ansaldi
Nicolas Otamendi
Lisandro Lopez

Ansaldi już od stosunkowo długiego czasu puka do drzwi kadry. Już w 2008 roku, kiedy chłopak wyjechał za chlebem do Rubina Kazań zawrócił w głowie Sergio Batisty, który sprawdził go pod kątem olimpiady w Pekinie. Nie pojechał do stolicy Chin, ale za to dostawał w miarę regularnie faksy z przyjazdem na zgrupowania. Debiut przypadł już mu za okres trenerki Maradony z Hiszpanią i potem już znikł z orbity zainteresowań pod kątem reprezentacji. Co prawda Sabella dał chłopakowi zagrać w tym roku ze Szwecją, ale nie do końca wiadomo czy dalej chce go testować... Generalnie Cristian to zawodnik trochę niższy od Rojo, ale za to mocno zbudowany, co ułatwia mu walkę bark w bark z rywalem. W kwestii ofensywnych wejść, o wiele lepiej radzi sobie z wymianą piłki po ziemi niż próbując ją wrzucać w pole karne. Do gry z klepki więc jak ulał, a dodatkowo jest ciut szybszy od Rojo. Choć w meczu ze Szwecją trochę kulała jego technika, to jednak nie dajcie się zwieść, bo poziom ten jest na tyle przyzwoity, że i w tym pojedynku wychodzi co najmniej na remis. Wady? Hm, pewnie agresja jednakże Rojo też lubi się pojedynkować (nawet jak częściej zdarzy mu się przegrać). Ansaldi to przykład piłkarza zrównoważonego w każdym aspekcie gry.

Otamendi to z kolei kompletne nieporozumienie w kwestii braku powołania. Trochę ciężko mi to pojąć, ale facet twardy jak skała, zwrotniejszy i dużo lepszy technicznie od Fernandeza przegrywa z nim walkę o przywdziewanie trykotu Albicelestes. Nico to generalnie twardziel, pełniący rolę przedstawiciela operacji na zewnętrznych częściach ciała pacjenta. Gra ostro i do przesady, bardzo dobre gra w powietrzu a przede wszystkim wszędzie go pełno. To żywiołowy chłopak, który nie przysypia jak to ma w zwyczaju F.F. za co ma już dużego plusa. Wady? Jak wielu, czyli technika choć nie jest to aż tak widoczna wada, gdy nadrobi to nieustępliwością. Kandydatura wręcz prosząca się o test, lecz Sabella całkowicie pomija jego nazwisko (o ile wie, że ktoś taki istnieje). Wojowników w obronie brakuje i przyznając się szczerze wiem, że to chłopak dość rozrywkowy, ale chyba jednak warto dać mu szansę. A zwłaszcza zapomnieć o tym, jak skrzywdził go Maradona na mundialu w RPA rzucając go na skrzydło (za co dostał tęgie baty w mediach).

Ostatni rodzynek to Lopez, przedstawiciel krajowej piłki. Zawodnik Arsenalu de Sarandi to tak naprawdę jedyny jej sensowny gracz, który w sumie powinien już grać w Europie... a zwleka z tym niemiłosiernie. Miłością się z tego nie wytłumaczy, ale co tak naprawdę za nim przemawia? Wszystko po trochu. Pod kątem umiejętności to piłkarz wręcz wszechstronny, którego główny atutem to gra głową. Silny a do tego nawet ani trochę nie trąca myszką jego technika użytkowa. Żadnej surowizny, zbędnych ceregieli pt "co zrobić z piłką". On to robi, szybko myśli i działa równie zręcznie. Tak, to też dość ostro grający zawodnik, ale chyba czas mu więcej tego miejsca poświęcać niż na trochę zbędne mecze krajowymi składami z Canarinhos.

Takie trzy moje propozycje, bardzo agresywne ale bezlitosne... bo taka powinna być w obronie reprezentacja Argentyny. Skoro genialni obrońcy to towar deficytowy (a zwłaszcza na bokach) to warto znacznie poszerzyć listę powoływanych zawodników. Skończyły się czasy dobrobytu, więc pora postawić na ludzi, których nie chciałbyś zobaczyć u boku swojej córki (choć ich pieniądze to coś innego)...

Część druga po świętach, aha i jeszcze jedno... FELIZ PASCUA.






PS Przypomnieli mi się też Mateo Musacchio (kiedyś podobał mi się w meczu z Polską w 2011 roku) oraz Gonzalo Rodriguez, ale obu nie widziałem od dawna, więc jak coś ujrzę to wtedy się wypowiem. Pierwszy z nich nawet fajnie wygląda pod względem uniwersalności (de facto zagra na każdej pozycji w obronie). Ten drugi zasłynął niestety z kontuzjogenności, która odebrała mu niemal pewny udział na mundialu w Niemczech w 2006 roku... wtedy bolało, bo był przez pewien okres top 10 stoperów świata.


czwartek, 28 marca 2013

Herosów starcie z powietrzem górskim

Cóż... Dawno żaden mecz nie wywołał we mnie tyle emocji. Naprawdę... Dacie wiarę, że musiałem przejść przez to DWA RAZY, żeby w miarę sprawiedliwie ocenić występ podopiecznych Sabelli?

Prawdą jest, że ocena końcowa tego spotkania jest dwojaka. Z jeden strony punkt wywalczony w górach to zawsze punkt. Ale z drugiej to tylko reprezentacja BOLIWII, a nie Hiszpania. Widocznie cel, jaki sobie postawił trener (czyli jeden punkt) był wariantem maksymalnym jaki można było osiągnąć na wysokości 3601 metrów n.p.m. Istna katorga dla organizmu, który nieprzyzwyczajony do wysokości musi w pełnym tempie wytrzymać 90 minut z kawałkiem. Zadanie było proste - murujemy bramkę i wyprowadzamy kontry (czyli wszystkie piłki do Leo). Efekt mizerny, żeby nie powiedzieć żałosny, bo obrazek w którym ogląda się Argentynę ledwo człapiącą na tle Boliwijczyków... katorga dla oczu.

Sztab, piłkarze oraz sami dziennikarze są zadowoleni, wręcz szaleją z radości. Ja zaś nieskromnie przyznam, że mi ten optymizm się nie udziela w 100% procentach. Ale czas na noty:

Sergio Romero (4): Żadnych szans przy straconej bramce, ale za to cała reszta jest godna podziwu. Strzały z dystansu nie stanowiły dla niego żadnego problemu, na przedpolu w większości przypadków pewnie wychodził z opresji. Jak na klasę rywala, dzięki trenerowi i kolegom z defensywy miał pełne ręce roboty. Dobry występ i raczej na dłużej zdobył sobie miejsce między słupkami.

Gino Peruzzi (2): Bez jakiegoś błysku. Biegał, kopał i czasami uciekał od wszelkiej odpowiedzialności. Jeśli jest melodią przyszłości, to chyba dopiero gdy wyjedzie do Europy. Kilka razy gubił krycie, ale kiedy trzeba to się skoncentrował należycie i stanowczo wpadek unikał.

Hugo Campagnaro (2+): Plus tak naprawdę za to, że nie musiał biegać po skrzydle. Cała reszta to niemal kopiuj wklej z oceny Peruzziego, choć udział przy straconym golu był... nieoceniony.

Sebastian Dominguez (2): Nie wniósł nic więcej poza odpychaniem swoich rywali w pojedynkach jeden na jeden. Nie zapisał się jakoś szczególnie w pamięci, więc nie powiem żeby to był zły występ. Ot, zrobił swoje.

Jose Basanta (2+): Spektakularny debiut i największa kadrowa niespodzianka. Jak na debiutanta początkowo spięty, ale kilka razy z prawej flanki ruszał śmiało i ochoczo. Niestety rajdy te sprawiały, że zostawiał po sobie dziurę wielkości Rowu Mariańskiego, którą nie zawsze potrafił samodzielnie załatać. Krawiec z niego raczej marny, ale jak to Sabella mawia "z braku laku..."

Clemente Rodriguez (1+): Poza asystą przy bramce był jednym z najgorszych piłkarzy argentyńskich na boisku. Bezproduktywny, błąkał się po boisku jak piąte koło u wozu. Zresztą nawet to idealnie wpasowało się w ustawienie całej drużyny złożonej z piątki defensorów. Słaby w Boca, słaby także w Argentynie.

Ever Banega (3): W życiu strzelił siedem goli. Sześć w klubach, a we wtorek po raz pierwszy dla reprezentacji. Chyba to było najbardziej wstrząsające odkrycie niż jego laga wyciągnięta z gaci tuż po transferze do Valencii. I w sumie niczego więcej na boisku specjalnego, poza tym wydarzeniem nie zrobił. Ot, wykonał swoje zadanie co najmniej przyzwoicie.

Javier Mascherano (3+): Miał jedno z najbardziej niewdzięcznych zadań na boisku... biegać. Ledwo wytrzymał trudy spotkania na wysokościach, właściwie ten plus to po części nagroda dla niego (jak w sumie dla całej reszty). Ale oprócz tego zapewniał w miarę swoich możliwości spokój na środku pola.

Angel Di Maria (4+): Szaleństwo. Facet niemal wypluł swoje serce za ojczyznę, biegał jak opętany, a do tego popełnił jedno z najgorszych przestępstw... zmarnował dwie butle z tlenem. Egoista, co się z kolegami nie podzieli. Ale jedno trzeba mu oddać, to był bohater meczu... Nawet jeśli było to jedyna cecha wyróżniająca!

Leo Messi (2): Nie wytrzymał. Matka natura pokonała Atomową Pchłę jednym pryśnięciem Raldesa.

Rodrigo Palacio (1): Byłoby 0,5 ale po 20 minutach zostało spożyte. Najgorszy na boisku - z tego określenia powinien się cieszyć, bo to jeden z komplementów.

Leo Ponzio (2): Wpadł sprawdzić, czy biegając w koszulce repry po boisku, jest tak samo dobry jak biega w tej samej camisecie na plaży. Wynik identyczny, czyli słaby.

Pablo Guinazu (bez oceny): jw.

Franco Di Santo (bez oceny): Dwóch świętych już po boisku biegało, więc trzeci wchodził w ramach zastępstwa za jednego z nich.

Alejandro Sabella: W swoim mniemaniu odbębni sukces. Ale na jego miejscu bym się nie cieszył, gdyż można było ten jeden dzień wcześniej pojechać do La Paz, by piłkarzy przygotować na "powietrzną masakrę". Samymi butlami z tlenem meczu się nie wygra. Zabawne jest to, że ta boliwijska twierdza to chyba jest z kartonu, ponieważ co prawda wygrali wysoko z Urugwajem i Paragwajem (obie bez formy do dnia dzisiejszego), to jednak przegrywali z Kolumbią oraz Chile, notując przy tym remis z Peru. Na dokładkę wpadła Argentyna, z którą w tych eliminacji zremisowali także na El Monumental. Dla Sabelli powinien to być powód do wstydu niż radości, no ale żyjąc we własnym świecie, spogląda na to wszystko z jednego punktu widzenia. Tego, który oczywiście znajduje się na ławce.

Na szersze wspomnienia poczekajcie do piątku (SŁOWO, że tak będzie. A jak nie wierzycie to sprawdźcie sami!!!)

niedziela, 24 marca 2013

Walcem na mundial

Mijają tygodnie a tu mecze narodowe. Co by dużo nie pisać, okazja dla mnie przednia, wszak tak wielbię oceniać postawę Albicelestes na tle swoich rywali. Noc z piątku na sobotę zakończyła się dla dzielnych podopiecznych Sabelli sukcesem. Gładkie 3-0 z dość nieobliczalną Wenezuelą. Nieobliczalną, bo zawsze odnosiłem wrażenie, że jak na ogórki to w ostatnich dniach spisują się przyzwoicie. Przynajmniej kadrowo...


Sergio Romero (3+): Jeden z najrówniej spisujących się graczy w kadrze narodowej. Ze swoich zadań wywiązuje się dobrze, momentami czasem zasypia. Na szczęście rywale nie korzystają z tego, więc jego występ można udać za jak najbardziej udany.

Pablo Zabaleta (3+): Wydolnościowy tytan i pracuś. Może i za nim nie przepadam, ale nie odmówię mu jego wejść ze skrzydła. W defensywnie pożytek z niego marny, ale na tle takiego rywala nikt go palcem wytykać nie będzie.

Federico Fernandez (2): Wytargać go za uszy, skopać a może po prostu posadzić na ławce. Brakuje mi pomysłów na ten badziew w środku obrony. Nie sprawił co prawda goli dla przeciwników, ale jeśli ktoś ma im pomagać w przyszłości to tylko on. W powietrzu radził sobie dobrze, ale jak przychodziło do pojedynków z Rondonem na ziemi... objeżdżany to mało powiedziane, on był dymany. Wasilewski argentyńskiej kadry będąc pod formą, o ile w ogóle coś takiego ma.

Ezequiel Garay (2+): Taki sobie występ gościa, od którego oczekuję na środku obrony najwięcej. Dlaczego? Otóż Sabella powołując takie pokraki jak Fernandez do kadry, nie pozostawia nam innego wyboru. Ograniczył się tylko do przeszkadzania w atakach rywalach i nic ponadto.

Marcos Rojo (2+): Nic specjalnego. Jak Fernandez w kadrze tylko dlatego, że pochodzi z Estudiantesu. Użyteczność z jego osoby była mało zauważalna i całe szczęście, że rywalom nie pomagał. A lubi to robić nie gorzej od Federica. Acz lepszy on niż Campagnaro.

Fernando Gago (4): Jeśli ktoś miał wątpliwości czy duet Masche-Gago nie zdaje egzaminu, to myli się wyjątkowo często. Dla Messiego to idealny partner na boisku, a i zapewne poza nim także. Nominacja na chrzestnego małego Thiago mu się należy bez dwóch zdań czy pięciu. Kreatywny, wszystko widzący i przewidujący. A te podania... miód.

Javier Mascherano (3+): Na środku obrony fatalny. Na nominalnej pozycji jeden z najlepszych na świecie, a pewnie i ostrzejszy w grze od delfina Busquetsa, którego tak chętnie z lubością przywołuję. Na środku pomocy trochę mało widoczny, ale zrobił to do czego został stworzony - przeszkadzać, wszystkim zawadzać. Tylko nie wskakuje do łóżek ich żon. Good job.

Walter Montillo (2): Zaskakujący wybór trenera, który już teraz można ocenić na minus. Wygląda trochę jak niechciane dziecko, które szuka sobie miejsca na boisku, a te jakie jest mu dane to ławka rezerwowych. Choć odegrał swoją rolę przy bramce, to jednak snuł się po boisku bez ładu i składu. Tak trochę niezauważalny przez partnerów z rzadka wykorzystywany.

Leo Messi (5): Czas najwyższy odpieprzyć się od Barcy, olać ją. Teraz na swoją uwagę zasługuje ojczyzna, a ta już się onanizuje faktem, że La Pulga gra tak uroczo. Owszem, gdzieś się chłop pogubi, coś nie wyjdzie. Ale rola jaką w kadrze odgrywa nie podlega już żadnej dyskusji. Bardzo dobry mecz okraszony dwiema asystami i oczywiście bramką. Co z tego, że z karnego... Sam też bym chciał strzelić gola dla Argentyny.

Gonzalo Higuain (4+): Dwie bramki, chłop się cieszy. A ma z czego, bo będąc w cieniu wyłania się i robi to do czego został spłodzony przez ojca Jorge. Naprawdę udany mecz i w sumie więcej nie ma co dodawać, poza udaną współpracą z Leo.

Ezequiel Lavezzi (2+): Odnotować należy jego bieganie za piłką, za rywalami, za dziennikarzami oraz za panienkami. Poza tym przyciągał swoją osobą uwagę obronie Wenezueli, która osamotniła Leo i Gonzalo. That's all folks.

Ever Banega (2+): Nie mógł wiele zrobić w tak krótkim czasie, ale jeśli duet Masche-Gago ma mieć alternatywy to tylko on i nieobecny Biglia mają ku temu predyspozycje.

Rodrigo Palacio (bez oceny): Znienacka jego forma i postawa w Interze sprawiła, że na stare lata stał się użytecznym członkiem kadry. Aż szkoda, że tak późno zwlekał z wyjazdem do Europy.

Maxi Rodriguez (bez oceny): Uchronił od straty gola. A tak w ogóle nie powinien zostać zabierany na mecze reprezentacji.

Alejandro Sabella: Z tym gościem mam tak mieszane uczucia, że nie wiem co z tym fantem zrobić. Z jednej strony Argentyna jest należycie od strony taktycznej ułożona. Ale z drugiej... Pozwólcie to rozpisać metodą plus-minus:

+ Większość zawodników wie co ma robić na boisku, poza oglądaniem toczącej się piłki.
+ Taktycznie zespół prezentuje się dobrze. Nie ma zbyt dużych przerw między liniami obrony czy pomocy.
+ Oddanie władzy na boisku w ręce i nogi Leosia. Od wrzasków w szatni niech pozostanie Mascherano.
+ Organizacja bez chaosu. Konkrety i technika użytkowa.
+ Kadra budowana z myślą o dobrej atmosferze...
- Co sprawia, że sporo kalek siedzi na ławce rezerwowych co równa się brak alternatyw.
- Znacznie przesadne i idiotyczne (w odróżnieniu od mojej miłości do Boca) powoływanie graczy związanych z jego pracą w Estudiantesie, którzy niespecjalnie dobrego wnoszą do kadry (Andujar, Orion, Fernandez, Rodriguez, Basanta, Sosa).
- Tchórzostwo (?), defensywne usposobienie na każdy wyjazdowy mecz.

Na razie widzę więcej plusów niż minusów. Ale to wnioski suchsze od Sahary, a do dłuższego wywodu szykuję się po meczu z Boliwią, który jw. ma zwiastować nowe ustawienie na mecz z Boliwią. 5-3-2 lub 5-4-1. I have bad feelings about this...



piątek, 22 lutego 2013

Po dwóch stronach... ekhm?

Piątek to dzień i jednocześnie preludium do weekendu. Jak zwykle piłkarskiego w pełnym wymiarze. Cały świat będzie podziwiał spoconych facetów, ale to nieistotne (z mojego punktu widzenia). Taka naszła mnie refleksja po tym co ostatnio dzieje się w Argentynie, że warto parę słów wtrącić... Niewiele, ale takich rozwiewających część wątpliwości przed dłuższym wstępem i nowym tygodniem.


RIVER, czyli mamy przeciętną kadrę morderców.

Ramon Diaz wrócił i działa jak na razie skutecznie. Pod jego wodzą Milionerzy grają może nie efektownie ale za to efektywnie i rozważnie. Co za tym stoi? Oczywiście to, co w pierwszym zdaniu raczyłem wspomnieć - Diaz. Zbłąkane owieczki, które wcześniej snuły się po boisku bez ładu i składu pod wodzą pasterza, emanują niemal nieograniczoną ilością energii. Dobrym pomysłem okazało się przejście na grę z trójką obrońców. Bottinelli do spółki z Romanem i Mercado nie należą do wirtuozów piłki, ale to nie technika a siła odgrywa tu kluczową rolę. DT nigdy nie przepadał za dryblerami w obronie, więc celowo wolał graczy o zdolnościach typu: umięśniona sylwetka, gra głową czy walnąć kogoś z łokcia. Skoro defensorów tylko trzech, to w pomocy wybrał sobie wariant dwójkowy. Ariel Rojas, który jest raczej wyrobnikiem o niezłym wyprowadzeniu piłki i zapomnianym, specjalnie odkurzonym w tym celu Cristianie Ledesmie. Duet na razie funkcjonuje dobrze, mimo iż Ledesma już po pierwszej połowie niemal umiera na boisku, to dzielny Rojas świetnie go wspomaga. A to wszystko kosztem Leo Ponzio, który co prawda wraca do składu, ale po nie najlepszych wspomnieniach z meczu z pierwszej kolejki (czerwień). Skoro defensywa taka twarda to co z ofensywą powiecie...

Hm,  można rzec niezmienna z pewnymi wyjątkami. Vangioni jest jaki jest, ale trzeba mu przyznać, że ma ciąg na bramkę. Chłop hula po lewym skrzydle, robi sporo szumu i na jego szczęście efektami jego działań są akcje bramkowe. Po drugiej stronie Urus Sanchez gra nieco spokojniej bez szarpnięć, ale nie irytuje kiedy ma futbolówkę na dłużej niż 5 sekund. Dużo większy zawód sprawiają Lanzini oraz Mora, teoretycznie wielcy kreatorzy godni swych przodków a la Aimar czy Gallardo. O ile ten pierwszy ma coś w sobie, ale wstydzi się to pokazać, o tyle ten drugi powinien wrócić na szpicę. Dobry drybling jakoś nie przydaje mu się za plecami Francuza, niepotrzebnie chcąc samemu wszystko skończyć. A skoro mowa o Europejczyku, to Trezegol stopniowo reguluje swój celownik. Bramka w meczu z Estu wlała kibicom nadzieje w powrót snajpera prawdziwej klasy. Choć nie możemy zapominać - to 35-letni osobnik zbliżający się ku emeryturze.

To tylko ogólny zarys, który w całość łączy kult Ramona Diaza... Jego obecność nakręca zawodników, a kibice zaprzestali protestów (niepotrzebnie, no ale raczej to nie jest grupa intelektualistów).

Czyli w dzielnicy Nunez spokój zmieszany z powiewem optymizmu zaś po drugiej stronie portu...

BOCA, czyli mamy doprawdy ch*jową sytuację.

Odkąd faktem stał się powrót Romana do drużyny... wszystko pękło. Spodziewane podziały w klubie widać gołym okiem, a robiący dobrą minę do złej gry Bianchi, rotuje składem częściej niż zmienia skarpetki.

Ale czy należało się spodziewać czegoś innego, skoro w klubie wciąż bez większych zmian kadrowych? W żadnym wypadku. Grupa Romana kontra dzieci Falcioniego kontra nowości klubowe kontra bezstronni obserwatorzy. A w samym środku tego wszystkiego El Virrey na razie nie posiada piłkarza o najbardziej stabilnej formie. No chyba, że powiemy o arquero Orionie, ale tego na treningu "obił niechcący" Nico Blandi, co może skutkować nawet miesięcznym rozbratem z piłką. Cała reszta albo udaje, że gra w piłkę albo improwizuje. Niech za przykład posłuży mecz z Quilmesem, gdzie klub ledwo wyrwał te trzy punkty. Szarpana gra, chaos organizacyjny i blamaż z Tolucą w CL doprawiły do potrawy dużo ostrości. Ale szczególną frustracją był mecz z Tigre, gdzie widać było gołym okiem, że "X piłkarz nie poda piłkarzowi Y piłki, bo go nie lubi". Dlatego Bianchi urządza ostre reprymendy, których największy cios spadł na Paredesa. Młody chłopak Xeneizes, po meczu z Quilmesem miał sporo pretensji do trenera za to, że go szybko posadził na ławce. Dowód swej złości udowodnił w szatni, gdzie Bianchi na oczach reszty drużyny zmieszał go z błotem. Efekt sodówy? Jak najbardziej, chłopak może i ambicji ma wiele, talentu w brud, ale cieniem rzucają się jego wyczyny pozaboiskowe. Czy ktoś słyszał o tym, że jeszcze w grudniu zrobił awanturę w jednym z klubów w Buenos Aires? A czy ktoś przeczytał w sieci o tym, jak odbijał pannę innemu koledze z drużyny? Dalej nie? No... To teraz już wiecie... Może i Roman działa na Paredesa jak płachta na byka, ale im więcej numerów i pyskówek, a przestarzała i wyblakła legenda wróci na boisko. A na to czekają setki tysięcy kibiców Boca, których na razie Bianchi trzyma w szachu.

Kibice rzecz jasna krytykują piłkarzy, ale trenera oszczędzają. Tu działa zasada podobna co u Diaza. On jest legendą, osobą nietykalną, która sama powie kiedy rzuci wszystko w kąt. A skoro po tylu latach dał się nakłonić na powrót, to tak szybko nie opuści ojczystej ziemi.

Zatem gdzie przewidywać atutów? G. Burdisso prezentuje się najrówniej ale brakuje mu solidnego partnera (tu trener liczy na sprowadzonego Pereza). Ribair też wygląda na solidniaka, ale brakuje mu wsparcia od innych kolegów. I... to tyle. Aż zaskakujące, że tak niewiele dobrego można powiedzieć o Xeneizes, co jest w znacznej mierze ich winą. Za całą resztę zapłaci i tak ktoś inny.

I znowu historia zatacza koło... na pomoc klubowi znów musi wyruszyć Riquelme... Co za ironia losu.






PS Zdaję sobie sprawę, że czasu mało, że notek niewiele. Ale doszedłem do wniosku, że do oceny obiecanych transferów wstrzymam się do tej kolejki, gdyż parę moich faworytów zawodzi mnie mocniej niż czujność typów u buka.

sobota, 9 lutego 2013

RIQUELME...

WRÓCIŁ... To oficjalne info, potwierdzone przez wszystkie źródła, którymi rwąca rzeka porwała...


Czy jestem zadowolony? Niestety nie do końca. Przychodząc do klubu może zburzyć to, co zawodnicy budowali podczas zgrupowania w Tandil. Przyzwyczajeni do starego porządku, muszą znaleźć teraz miejsce dla Romana, który bez żadnego przygotowania wpada do drużyny na niemal pierwszy plac.

Po co Riquelme obwieścił niemal 7 miesięczny rozbrat z futbolem? Bo nienawidził Julio Falcioniego. Plotka głosi, że podczas przerwy rewanżowego meczu finału Copa Libertadores z Corinthinas, omal się z nim nie pobił. Chodziło mu o zbyt defensywne usposobienie na rywala, co kosztowało przegraną i smutnym końcem bez pucharu. Cały czas będąc w cieniu, jego grupa przyjaciół rzucała DT kłody pod nogi, by w końcu w grudniu dać sobie spokój z pracą, gdzie już niemal wszyscy przestali go w ogóle szanować.

Czy powrót Romana ma sens? Zależy jak na to spojrzeć. Teoretycznie jest jednym z najlepszych enganche na świecie. Praktycznie jest jednak mocno wyeksploatowany. W dodatku ma 34 lata na karku, a jego ostatnie miesiące i treningi wyglądały na dość mało profesjonalne.

Jak zmieni się atmosfera w drużynie po powrocie Romana? Może nie ulec magii jego Ekscelencji, która może i jest legendą, ale ciężko będzie z zaakceptowaniem jego statusu "nicnierobienia". Nie można zapomnieć, że w klubie nie doszło do wielkich zmian kadrowych, więc każdy jeszcze pamięta to i owo. Prędzej nazwałbym to "tolerowaniem jego osoby" niż "znienawidzenie czy wyszydzanie".

Jak dużo na przyjściu Riquelme może stracić Leandro Paredes? Bardzo dużo... dla chłopaka była to niewątpliwa okazja do rozwoju jako podstawowy gracz, który może w przyszłości zrodzić się w nowego i stale powoływanego reprezentanta kraju. Przez cały obóz i mecze kontrolne nie zawodził, wręcz tytanicznie pracował nad poprawą swoich umiejętności. Co prawda z Quilmesem zagra na pozycji 10-tki, ale w następnych meczach Bianchi, może zechcieć go upychać na skrzydło, kosztem "dobroci" dla Romka.

Po co Roman odstawiał taką szopkę z powrotem lub niepowrotem? Bo już taki jest.

Czy pozostałe kluby z którymi negocjował, miały w ogóle szanse na to, by go zatrudnić? Absolutnie żadnych.

Czy dojdzie do zmian w kontrakcie? Nie, Roman wraca do zespołu bez jakichkolwiek zmian w umowie. Ta jest ważna do 30 czerwca 2014 roku i zapewne to będzie data, po której Roman ogłosi (wreszcie) koniec piłkarskie kariery.

Czy Bianchi jest szczęśliwy? To jedyna osoba, która potrafi ujarzmić toksyczny charakter Romka. Nikt inny, nie przemówi mu do rozsądku tak jak to robił El Virrey w przeszłości.

Czy kibice są szczęśliwi? Riquelme = Orgazm.

Zatem witaj Romanie... ponownie

Hehe... Jestem Bogiem, wyobraź to sobie...

piątek, 8 lutego 2013

Comeback to homeland

Ech i wreszcie czas na Torneo de Verano dobiegł już końca. Tym samym rozpoczyna się Torneo de Final, który z finałem ma niewiele wspólnego, no ale skoro jest to nikt nie wybrzydza. Walka o mistrzostwo kraju powinna być emocjonująca, niesamowita, spektakularna, wzruszająca i piękna... Tak, wolne żarty. Jeśli ktoś ma się cieszyć to tylko stara gwardia, albowiem ta nowa jak zwykle będzie się zastanawiać nad tym: "jak z tej cholernej ligi nie spaść". Pod koniec tygodnia zrobię (yup, będzie... tym razem słowo już nie harcerza a samego wachmistrza - o ile taki się zjawi) małe podsumowanie wszelkich transferów, albowiem jeszcze wiele w tej kwestii może ulec zmianie.

Inne zaś sprawy, dotyczą tych około piłkarskich. Przemoc, śmiech, seks, dramat, przemoc i jeszcze raz przemoc. Z tej mąki można upiec chleb idealny na kawałek plasterka salami...

A na dziś, niech wystarczy rozpiska na ten weekend (nieco wydłużony):

Dziś:

Union Santa Fe - Arsenal de Sarandi (godz. 23:10) - Stanowczo odradzam

Jutro: (czyli sobota)

Argentinos Juniors - Velez Sarsfield (godz. 1:15) - Gotowi zobaczyć Gago w akcji?
All Boys - Godoy Cruz (godz. 21:00) - Dla koneserów leśnictwa
Estudiantes La Plate - Tigre (godz. 21:00) - Nie ma z czego żartować...
Boca Juniors - Quilmes (godz. 23:15) - Rzeźnia w oparach absurdu

Pojutrze: (zwanym niedzielą)

San Martin - San Lorenzo (godz. 1:30) - Nie przemogę się
Atletico Rafaela - Racing Club (godz. 22:00) - Może być... niefajnie
Independiente - Newell's Old Boys (godz. 22:00) - Potencjalny hit lub kit

Popojutrze (określony mianem poniedziałku)

Belgrano - River Plate (godz. 00:15) - Czyli zemsta za spadek vol. 2

Popopojutrze: (wwwwwwtorek)

Lanus - Colon (godz. 0:15) - Nothing special


Zatem... i'm back.