środa, 1 maja 2013

Dociupciać do ćwierćfinału

Wszyscy niemal na zabój podziwiają Ligę Mistrzów. Tam niemal na wyciągnięcie ręki możemy się doczekać niemieckiego finału (o ile rzeczony Bayern nie zrobi z siebie frajerów). Ale w Ameryce Południowej, gdzie Libertadores od dawna jest niedoceniany otrzymujemy cuda jakich mało.

Najpierw ogromną sensacją jest występ Realu Garcilaso, który w zeszłym tygodniu pokonał bardziej utytułowany Nacional Montevideo. Niby po przeciwnej stronie rywal z mocną urusową paczką (choć bez kontuzjowano-skłóconych Recoby i Abreu) wciąż silny, ale z drugiej strony ambitni podopieczni Freddy'ego Garcii. Wynik 1-0 mówi sam za siebie, a mieszanka peruwiańsko-paragwajsko-argentyńska zdaje póki co egzamin. Zabawne, że klub ten powstał w... 2009 roku i przebojem wdarł się na krajowe salony. Mimo to, mam wątpliwości czy nie powtórzy on casusu Cucuty,. Caracasu czy nawet Once Caldas, które z wielkim animuszem wbili na imprezę mistrzów. I z podobnym skutkiem zostali z niej wyrzuceni. A argumenty na to są dość spore, jeśli weźmiemy pod uwagę specyficzny klimat własnego stadionu, anemiczną obronę dowodzoną przez Jhoela Herrerę (mało kto wie, ale ten gość kiedyś grał w GKS Bełchatów) i wreszcie słabych napastników. Rewanż na Montevideo szykuje się na dość emocjonujący, ale zapewne do dwóch-trzech goli.

Ale skoro mowa o sensacjach to Tigre, argentyński ogórek podparty Rubenem Bottą pokonał 2-1 Olimpię Asunción. Ten wynik, jak i postawa obu drużyn to niespodzianka warta wzmianki. Bo jak to jest, że takie coś zwane Tigre czyni z Libertadores rozgrywki bardziej spektakularne od europejskiego odpowiednika? Odpowiedź narzuca nam kilka wskazówek: łapówki, Botta oraz łapówki. Tak naprawdę o tym klubie można powiedzieć, że sobie egzystuje w lidze argentyńskiej nikomu specjalnie nie przeszkadzając. Owszem dwa wicemistrzostwa kraju fajna sprawa, ale od samego początku to byli rzemieślnicy nastawieni na brutalną grę wyprostowanymi kończynami. Rywal się z reguły martwi jak zamieni go na szpital polowy. Dlatego wyjazdy do Victorii traktuje jak podróż do Sajgonu. Ale smaczkiem odbija się osoba Botty, człowieka który lada moment będzie trenował w Interze. O ile Włosi raczej nie zrobią z niego podstawowego gracza (a chciałbym się mylić!) to w Tigre rozwój tego chłopaka mnie wprost zadziwia. Zgodzę się, gościa już nie nauczysz niczego nowego ze względu na wiek, ale przeskok w postaci grubszego portfela już tak. Jak na 23-latka który głównie trenuje na piachu udający trawę, jest technicznie wykwalifikowany. Do tego dochodzi naprawdę sokoli wzrok i kreatywność. On napędza Tigre, a tygrys kąsa swoje potencjalne ofiary. Ja pierniczę, toż to kieł jakiego w lidze brakuje! Więc wyobraźcie sobie, w jakiej ciemnej dupie musi być liga, że za najlepszego zdolniachę uznaje się właśnie Bottę. Nie to, że mam do niego wątpliwości, bo jest dobry ale 23-letni gość przyszłością narodu? Ricky Alvarez vol 2 się szykuje.

Dla spragnionych widoków, link (ten komentator to nie Ryczel...):


Remis w meczu Palmeiras - Tijuana należy określić mianem kłopotów dla Meksykanów. Atut własnego boiska i wyraźnej przewagi został zmarnowany i wyjazd na Pacaembu może zniweczyć ich szanse na ćwierćfinał. Z przebiegu meczu Tijuana wyraźnie ograniczała ofensywne zapędy graczy Verdao. Jednak jeśli już coś chcieli skonstruować pod bramką rywali, to albo zamieniali się w graczy rugby, albo świetny był Bruno. Zresztą, na dowód materiał video...


Ale za to dzisiaj w nocy kolejne dwa mecze 1/8 i to te z gatunku przedłużonego stosunku. Na początek Gremio zajmie się kolumbijskim Santa Fe. I niby wszystko przemawia za silniejszymi graczami z Porto Alegre, ale jest parę detali, które trochę grzebią siłę tego klubu. Pierwsza to oczywiście dyskwalifikacja dla trenera Luxemburgo za "nieładne" zachowanie z ostatniego meczu z Huacipato, za które dostał aż 6 meczów kary. A to oznacza, że na ławkę może wrócić dopiero na finał, o ile tam Gremio się zamelduje. A tak, pozbawiony DT zespół, który narobił masy super wzmocnień wprost proporcjonalnie do tego zawodzi. A jeśli doliczymy takie smaczki jak: najlepiej spisujący się Marcelo Moreno już wylądował we Flamengo, Eduardo Vargas dyma nieletnie modelki, a reszta kadry obnosi się ze swoją potęgą... dlatego nie jestem zdziwiony, jak ostatni raz mecz wygrali 7 kwietnia w rozgrywkach stanowych z Ceramicą zaledwie 1-0. Przy takim założeniu nie mogę wykluczyć męczenia buły u siebie i tradycyjnego oklepu na wyjeździe. Tam Independiente odrabia wszystko to, co straci na wyjeździe. Awans Kolumbijczyków nawet mnie ucieszy, ale nie ze względu na jakąś zakamuflowaną nić sympatii, a raczej... jednego Brazylijczyka mniej równa się szczęśliwy Mastrangelo.

Tak btw. popatrzcie z czego Gremio zbudowało sam atak: Marcelo Moreno, Welliton (wyp. ze Spartaka), Barcos, Vargas (wyp. z Napoli) i Kleber. To przecież mocna paczka, gdzie tylko Moreno wyglądał najlepiej a i tak odchodzi. Jak na warunki panujące w Ameryce Łacińskiej, zbudować taki fundament na którym się ten dom chwieje... skądś już to znam.


Deserowo rewanż za finał sprzed roku, Boca Juniors - Corinthians i mało znaków zapytania. Przy takiej formie Xeneizes powinni odpaść i zwinąć żagle zanim wypłyną do Sao Paulo. Ale ilość rarytasów, która wręcz wylewa się ze stołu sprawia, że wolę pospać podczas meczu Bayernu z Barcelony, żeby tylko obejrzeć ten mecz. Po pierwsze oba kluby przedzielą w niedzielę prestiżowe mecze (Corinthians w stanówce zagra z Sao Paulo, a Boca derby z River). Odpuszczając którekolwiek ze spotkań oczywiście oznacza wystawienie się na pośmiewisko własnych kibiców. Ci, żądają 200% zaangażowania w każdym meczu, więc trzeba odpowiednio rozkładać siły. Po drugie Boca chce udowodnić, że wszystko co było za nimi jest teraz przed, zaczynając tym samym spektakularny finisz zakończony wygraną. Bianchi, który Kanarkowym się nie kłania jako pierwszy (do tej pory ma świetny bilans meczów przeciwko nim) może zmazać nieudane miesiące powrotu na ławkę trenerską. Przy takim rozgardiaszu jaki panuje na La Bombonerze, ciężko w to uwierzyć... ale Corinthians może się trochę pomęczyć, zanim w rewanżu zrobi swoje. Niby to będzie jednostronny pojedynek, we wszystko wpisuje się jednak słowo "niby". I choćby dlatego chcę zasmakować tej rzeczywistości. Bez względu na to, czy okaże się słodka czy gorzka... Przełknę to.


I na sam koniec Deco. Ten nieszczęsny reprezentant Portugalii zaliczył wpadkę dopingową. Furosemid, na którym został przyłapany i wykryty w jego organizmie to... dość zabawna wpadka. Sam piłkarz tłumaczy się oczywiście, że Ci wredni farmaceuci to nieuki, które mu coś tam zmieszały... ale na co to było piłkarzowi? Cóż, jak mnie pamięć nie zawodzi, to lek pomaga wyzbyć się jak najwięcej wody z organizmu, regulując przy okazji ciśnienie. Skoro aż tak chciał pomóc swojemu zwieraczowi, to pytanie co dalej? Oczywiście na tą chwilę został wykluczony z meczu z Emelec, lecz niewykluczone, że zostanie zawieszony na dłuższy czas. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz