poniedziałek, 17 grudnia 2012

Po raz trzeci moczę nogi w rzece...

Carlos Bianchi po raz kolejny, zamoczy swoje ciało w odpadach zwanych La Bombonerą. Po raz trzeci został trenerem Bosteros. Po raz trzeci, spróbuje odzyskać skradziony blask Xeneizes, którego tak wielu kibicom brakuje. Fanatycy popadli w samozachwyt, a ja... zastanawiam się nad sensownością zatrudnienia.


Nie martwcie się. Przerwa była (z przyczyn niezależnych ode mnie) wymuszona, ale powracam, żeby na święta wszystkim w koło, było wesoło. Jutro wracam na właściwe tory... przynajmniej te, które położono obok stadionu Boca Juniors.

Bitch Please! Wróciłem!


czwartek, 6 grudnia 2012

Pampa the pampa, wielka wina lampa #10

Okazuje się, że starania to nie wszystko. Dlatego też wpis z "Nagą Prawdą  swoją premierę, będzie miał dopiero w ten weekend. Dlaczego? Otóż, temat jaki podjąłem się pisać, nie jest na mananę. A tego, odwalać nie zamierzam. Cierpliwość zawsze zostanie wynagrodzona. A, skoro mamy czwartek, to czas na Pampę...

- Pierwszy mecz finału Copa Sudamericana. A w nim FC Sao Paulo zmierzyło się z argentyńskim Tigre. Tak, nie  jesteście jeszcze ślepi. Ten sam, super przeciętny klub, który zajmuje 19 miejsce w lidze z Kraju Srebra, gra w zaszczytnym finale. Ktoś powie cud, jeszcze jeden łapówka, a drugi dorzuci do tego spisek międzynarodowy. Każda z nich ma pewnie, nie tyle co źdźbła, a cały hektar trawy. No nic, to zostawmy dla ludzi cierpiących na szaleństwa teorii spiskowych.

Mecz zakończył się bezbramkowym remisem, który nie satysfakcjonuje nikogo. Sao Paulo nawet w podstawowym składzie, nie potrafiło nic sensownego sklecić pod bramką Tigre. Mało tego w 14 minucie, drobna sprzeczka, a w konsekwencji dzika awantura, skończyła się wydaleniem dwóch graczy. Donattiego z Tigre i Luisa Fabiano u gości z Brazylii. Gospodarze w obronie Częstochowy, odnaleźli się wyśmienicie, a kiedy zauważyli, że rywale parodiują grę w piłkę, sami ruszyli nieco śmielej. Efektów nie było żadnych, no za wyjątkiem zdominowania środka pola. Inicjatywę oddali, ale boiska nie oddali. Wyjazd, dla podopiecznych Gorosito, to będzie mimo wszystko piekło. Nie sądzę, by doszło do podobnego cudu, jak w ćwierćfinale czy półfinale. Tam Tigre eliminowało dużo silniejszych od siebie rywali. Litości w Sao Paulo nie będzie.

A jeśli Tigre zdobędzie trofeum? Marność nad marnościami...

- Liga się kończy, wszystko jest już jasne. Zatem rozpoczyna się powoli zabawa z mercado. Kto przyjdzie, kto odejdzie a kto zostanie, to temat na najbliższe kilka tygodni. Póki jeszcze jest ciepło, w mediach obrzucają się nazwiskami graczy, którzy są w orbicie zainteresowań, tych "większych". Nawias został tutaj wzięty celowo, albowiem kluby pokroju Boca, River czy Independiente należy traktować jako twory, które wymagają wielkiej przebudowy. 

Osobiście obejmę nadzór nad tymi plotkami, byście mogli nacieszyć swe oczy bzdurami. Bo "pomysły", które potem idą do druku lub sieci, bywają czasem zabawne, ale powoli zaczynają ociekać kpiną. Bo przyjrzyjmy się takiemu River. Odkąd Ramon Diaz powrócił na ławkę trenerską, już na dzień dobry padły nazwiska Savioli, Aimara, Demichelisa oraz D'Alessandro. Gdzieś w myślach kibiców, tli się nadzieja na choćby jednego z tej czwórki, ale rzeczywistość jest brutalna. River z przydomku "Los Millonarios" ma tylko jedno, góra dwa zera za jedynką. Passarella nie zaoferuje bajecznej kasy dawnym wychowankom, a Ci z kolei mają dobrą passę w swych klubach (no może poza Aimarem, który przyspawał się do ławki, do spółki z Gaitanem). Skoro ich forma jest co najmniej przyzwoita, to czy z pocałowaniem herbu, wrócą na Monumental? Na pewno nie wykluczam tego, że wrócą, bo kiedyś stanie się to faktem. Lecz pytanie, na ile wówczas mając grubo po 30-tce gracze, będą mogli klubowi zaoferować? Tyle co nazwisko i sprzedaż koszulek? Dlatego Crespo nie zdecydował się wrócić do River będąc piłkarzem, bojąc się zawiści kibiców, gdyby jego gra była fatalna.

U odwiecznego wroga River, sytuacja wcale nie lepsza. Boca, ustami prezydenta Angeliciego, ostatecznie zaproponuje Falcioniemu nową umowę na rok. Dodatkowo, prywatna rozmowa obu panów ma wskazać także listę zawodników do ostrzału. A są nimi "przyjaciele Romana", czyli Clemente, Viatri, Rivero czy Ledesma. Klub liczy po cichu na uzyskanie, choć części pieniędzy na sfinansowanie minimum dwóch transferów. Jeśli jednak tak się nie stanie, Falcioni ma postawić na młodzież, która coraz aktywniej wskakuje do pierwszego zespołu. Po kilku miesiącach na debiut liczy zwłaszcza Lisandro Magallan, na którego wydano 1,7 mln dolarów. Do tej pory, albo był na zgrupowaniach kadry do lat 20-stu, miewał drobne urazy, a na końcu... trenerowi się nie spodobał. To samo dotyczy też Thiago Casasoli, którym interesowała się Barcelona, ale wybrał treningi z Xeneizes. To było 700 tysięcy dolarów i zwróćcie uwagę, ile kasy utopiono w graczy, na których właściwie nikt nie stawia. O ile Magallan czeka, aż Clemente z klubu odejdzie (będzie miał wtedy szansę na ławkę), o tyle Thiago podobno w młodzikach Boca wyraźnie odstaje od reszty kolegów. Very very bad.

Newell's ograniczy się do dwóch wzmocnień. W kwestii doświadczenia, obaj panowie nie mają sobie równych. Piłkarsko, tylko jeden z nich budzi spore wątpliwości. A teraz zgadnijcie, który z nich? Walter Samuel czy Pablo Guinazu? Odpowiedź pozostawiam wam, drodzy czytelnicy. Wiedzcie, że to właśnie tą dwójką, wychowankami Los Leprosos, klub interesuje się w szczególności. Chcąc dobrze wypaść w Copa Libertadores, takimi transferami mogą nieco namieszać w rozgrywkach. Oczywiście, to takie marzenia niż fakty, że coś jest na rzeczy, ale obaj panowie całkiem niedawno wyznali, że "im tęskno za Rosario".

W pozostałych klubach cisza... albo przed burzą, albo tylko przed zachmurzeniami.

- W dzielnicy Avellaneda, po tej czerwonej stronie zrobiło się piekło. Niby nic, w końcu Independiente ma przydomek Czerwone Diabły. Ale sytuacja, w tym klubie jest nie do pozazdroszczenia. Osiemnaste miejsce w tabeli, przy zaledwie 3 ligowych wygranych po 19 meczach. Wstyd, sodoma i gomora. Dlatego też na ostatnim treningu, w ramach "dodania otuchy" wpadli na zajęcia kibice. W liczbie 50, dotarli oni do Villa Dominico, gdzie trener Gallego skoszarował swoich podopiecznych. Jeśli myślał, że kibice się o tym nie dowiedzą, był w błędzie. Przerwali zajęcia hukiem petard, żądając rozmowy. Piłkarze oczywiście natychmiast uciekali swoimi autami z miejsca zdarzenia, lecz barras nie byli dłużni. Zablokowali auto trenera, który postarał się zachować zimną krew, przystępując do dialogu. Okazał się on monologiem lamentu, płaczu i prośbą o "wstrząs na drużynie". Nie obyło się też bez typowo martyrologicznych scen typu "Prosimy Cię Tolo, poświęć swoje życie za klub". Obladi, oblada.

Znacznie ostrzejsze sceny, działy się przy Morelu Rodriguezie, gdzie jeden z kibiców po prostu zablokował mu możliwość... wejścia do swojego auta. Guarani, przez chwilę jeszcze zachowywał spokój, ale dopiero interwencja policji pomogła mu odpędzić się od kibica. Tak po prawdzie to on milczał, wysłuchując kazanie zmartwionego kibica.

Podsumowanie jest krótkie, acz treściwe: Następnym razem, przyjedzie większa grupa. Nawet przez myśl im nie przyjdzie pokojowe rozwiązanie problemu.

Morel Rodriguez pokazuje zbłąkanym kibicom drogę...

- Riquelme... Temat, dla którego cała reszta dla mnie nie istnieje. No dobra, żartuję. Trzeba przyznać, że wokół jego osoby dzieje się bardzo dużo. Dwa dni temu poleciał do Brazylii, odebrać "jakąś tam" nagrodę za swoje piłkarskie wyczyny. Konkretnie za bycie legendą Copa Libertadores, odebrał statuetkę o nazwie "Trofeo Mesa Redonda". Na wieść o przylocie Romana do Kraju Kawy, Ronaldinho dostał białej gorączki i natychmiast wpadł na bankiet, by z nim porozmawiać. Obaj nie ukrywali w mediach, że przyjaźnią się, potrafią spędzać wspólnie wakacje (czyt. chodzić na panienki...) i świetnie się przy tym dogadując. Niech za przykład posłuży olimpiada z Pekinu, gdzie Albicelestes sięgnęli z trudem po złoto, a Brazylia po brąz. Po ceremonii wręczenia medali, obaj panowie odeszli na bok od świętujących medalistów, by wspólnie pogadać. A trochę im to czasu zajęło... Jednocześnie rozpoczęły się plotki nt. przyszłości zawodowej Romka, związanej z Brazylią. Santos, Flamengo i ponownie Cruzeiro stają w szranki o autograf Argentyńczyka, co wygląda bardzo ironicznie. I jeszcze te telefony, gdzie Neymar, na dźwięk nazwiska "Riquelme" ma kisiel w majtkach. Fajna komedia na zimę nam się szykuje. 

Ale jest jeszcze coś innego. Dziś, specjalnie ze swojej chaty porozmawiał z dziennikarzami stacji TyC Sports, gdzie udzielił im obszernego wywiadu. Z głównych tematów warto nadmienić, że Roman jeszcze chce pogadać z Angelicim o powrocie do Boca, ale nie sądzi, by przyniosło to jakiś pozytywny skutek. W odniesieniu do trenera Falcioniego, użył skrótów myślowych, aranżując w to wszystko nazwisko Maradony. "Kibice niech wiedzą swoje, ale z Falcionim nie jestem skłócony. Jeśli mają toczyć ze sobą sprzeczki słowne, o to kto jest lepszy, to bardziej im chodzi o pojedynek mój z Maradoną".

W sprawie potencjalnej zmiany na ławce trenerskiej, Roman wyraził się dość dyplomatycznie, udzielając poparcia Barrosowi Schelotto. Wspomniał też o końcu kariery Schaviego w Boca, którą uznał za "wspaniałą i w pełni udaną". Dodał przy tym także, że gra z nim była taką samą przyjemnością, jak z Abbodanzierim, Marcelo Delgado, Battaglią, Carlosem Tevezem czy... Martinem Palermo. To ostatnie nazwisko padło w sumie jako pierwsze, ale pamiętajmy, że obaj są ze sobą mocno skłóceni.

Na sam koniec, opowiedział o tym, jak widzi grę wszystkich klubów argentyńskich w Copa Libertadores. Wypowiadał się oczywiście pozytywnie, ale na sam koniec zostawił mały bonus: "Najmniejsze szanse na zwycięstwo widzę u River Plate. To oczywiste, że ich sytuacja jest skomplikowana, ale nie mnie to oceniać, bo jestem Bostero". 

Paktofonika, kiedyś zmajstrowała utwór pt. "Jestem Bogiem". Tytuł to głęboko ukryty przekaz, w którym autorzy składają hołd jego wysokości Romanowi.

Riquelme odwiedził skromne progi klubu Tigre... na parkiecie tańczą nieletnie, to zły znak

- Messi po wczorajszym meczu z Benficą wyglądał tragicznie. Kiedy opuszczał boisko na noszach, kibice zamarli z przerażenia. Do tego stopnia, że stwierdzono w wyspecjalizowanych sklepach wzrost zakupu pił mechanicznych o 1010%. Cel był prosty - odciąć własne nogi, byle oddać je biednemu i cierpiącemu Argentyńczykowi. Ach, a ja już też szukałem, gdzieś jakiejś małej ręcznej piłki. Stwierdziłem jednak, że Leo jest twardy i nie z takich opresji już wychodził.

I własnie dlatego dzisiejsza konferencja, rozwiała wszelkie wątpliwości. To tylko siniak, Leo żyje i nie musi najbliższych miesięcy spędzać w łóżeczku ze swoim blackberry. Nie będzie całonocnych sesji w FIFIE 13* ani upojnych nocy z dziewczyną. To samo dotyczy dłuższych niż 5 godzin zabaw, ze swoim synkiem Thiago.

Nie martwmy się, Gerd Muller i jego rekord jeszcze może zostać pobity.

- Choć sporo humoru na moim blogu się przewija, to jednak czas na chwilę refleksji. Dokładnie 4 grudnia w szpitalu zmarł Miguel Calero, były kolumbijski bramkarz i reprezentant swojego kraju. Do tej pory był znany jako uczestnik mundialu z 1998 roku, oraz bagatela aż 5 turniejów Copa America (1991, 1995, 1997, 2001 zakończony mistrzostwem oraz 2007). Jest jedną z legend Pachucii, gdzie występował tam od 200 roku, aż do zakończenia kariery 11 lat później. Wszechstronnie uzdolniony, dobry na przedpolu, potrafił zmotywować w szatni i odznaczał się ogromną walecznością - z tego był głównie znany i ceniony. W Meksyku odnoszono się do niego z szacunkiem, nikt nie zarzucał mu, że  rozbija się po barach czy klubach nocnych. Wiódł raczej spokojne życie, choć pewnych kontrowersji nie brakowało. Niech za ten przykład posłuży sprawa MŚ z 98 roku, gdzie nie potrafił pogodzić się z decyzją trenera Hernana Gomeza o tym, że będzie tylko trzecim bramkarzem. Co prawda był zdolny, ale szans w starciu z Oscarem Cordobą czy Farydem Mondragonem nie miał żadnych. To podobno za jego sprawką w kadrze, rozniosły się opary dymu, które sprawiły, że Kolumbia wróciła z Francji po fazie grupowej mistrzostw. A tak, był jednym z lepszych bramkarzy, jacy grali na meksykańskiej ziemi.

Po zakończeniu kariery, klub od razu zatrudnił go jako trenera bramkarzy, lecz tą pracą cieszył się tylko przez niecały rok. 28 listopada br. trafił do szpitala z powodu zakrzepicy mózgu, a w nocy z 3 na 4 grudnia lekarze orzekli śmierć mózgu. Klub Pachuca po śmierci piłkarza od razu zastrzegł jego numer 1.

Adios Miguel...

- Na sam koniec, ciekawostka. Tlalpan to jedna z dzielnic miasta Meksyk. Największa powierzchniowo i bardzo urbanistycznie zorganizowana, ma bardzo przyjemny dla turystów zabytek. Nie chodzi mi tu o wulkan Ajusco, lecz o Estadio Azteca - narodowy obiekt Meksyku. Władze dystryktu wpadły na dość nietypowy pomysł, by zmienić część nazw ulic na inne... dotyczące klubów piłkarskich. Dzięki takiemu zabiegowi, droga do słynnego stadionu, ma być o wiele przyjemniejsza. I tak mamy ulice: Boca Juniors, River Plate, San Lorenzo, Racing Clubu, Flamengo, Botafogo, Vasco da Gama, Santosu, Colo Colo, Cobreloi, Penarolu, Sportingu Cristal, Alianzy Lima, Cerro Porteno, America, Atlasu, Pachuca, Chivasu, Necaxy, Toluca, Irapuato, Leon, Monterrey, Atlante, Saprissy, Cosmosu Nowy York, Betisu, Athletic Bilbao, Ajaxu, Partizana, Realu Madryt oraz Benfica.

Sam pomysł jak i wybór ulic, przypadł mieszkańcom do gustu, choć starsi narzekają, że czasem tracą orientację w nowych nazewnictwach. Jak sami mówią, to będzie kwestia przyzwyczajenia się do nowości, jakie im urzędnicy sprezentowali. Przy okazji, niektórzy zastanawiają się, dlaczego przy wyborze, pominięto kluby z Włoch czy Anglii. Wszak tam też legendarnych drużyn nie brakuje, a to podobno było główne kryterium wyboru, nowych nazw ulic.

W każdym razie, jeśli chcecie sobie pooglądać, jak to wszystko się prezentuje, macie odpowiedni LINK.

Przynajmniej ja już wiem, gdzie potencjalnie mogę zamieszkać w przyszłości...




* - wpis zawiera lokowanie produktu.

wtorek, 4 grudnia 2012

Velez Campeon etc.

Na wstępie będę przeprosiny (i to już chyba któreś z kolei). Moja klawiatura do tej pory, dzielnie znosiła kontakt z moją osobą. Jednak pięknego czwartkowego dnia postanowiła, wylać swoje żale. Nie miałem zamiaru jej słuchać, to w końcu tylko klawiatura, narzędzie mojej pracy. Dbałem przecież o nią notorycznie, czyściłem szmatką, sprężonym powietrzem usuwałem drobinki. I co, jeszcze jej było mało? Czas pokazał, że jednak tak, bo w akcie rozpaczy rzuciła się do cieczy ogórkowej. Reanimacja nie przyniosła skutku, zgon stwierdzony na miejscu.... Ech, byłaś mi bliska przez te trzy lata, wiele upojnych nocy spędzonych nad Tobą uświadomiły mi, że nic nie może przecież wiecznie trwać. Adios...

Wróćmy na ziemię. Nowy mistrz Argentyny nam się objawił. To Velez Sarsfield, łał! Wszyscy szalejemy, dumnie pieszcząc swoje (lub czyjeś w pobliżu) ciała. To z pewnością nagroda za trud, jaki El Fortin poniósł w trakcie zaskakującego dla nich sezonu. Nie mam na myśli ich szans na mistrzostwo, a sposób w jaki go zdobyli. Jak dla mnie klasyk, jest na to jeden: "Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta". Oto krótka rozpiska, tego co się działo na argentyńskiej pampie:

- Tak, Velez wygrał z Unionem. Żadnych wątpliwości od samego początku. To miała być czysta robota, bez żadnych ofiar. Operacja wykonana została profesjonalnie, choć pewnym zgrzytem, było oczekiwanie na bramki. Te, padły dopiero w drugiej połowie za sprawą Chucky Ferreiry, który został współliderem klasyfikacji strzelców z dorobkiem 11 goli. Ma rozmach chłopina, na koniec sezonu... Warto odnotować dość udany występ Alejandro Cabrala, który niegdyś widziany był w koszulce Legii Warszawa. Oczywiście to był mecz jeden dobry na dziesięć złych, no ale czasem każdy ma dzień konia. Z kolei Union powinien zmienić nazwę na Onion. Ich gra wzrusza i wymaga współczucia. A jest nad czym płakać, bo szykuje się sezon bez wygranego meczu.

- Skoro Velez został mistrzem, to oznacza, że Lanus nim nie zostanie. To wszystko za sprawą.ich meczu z River, przegranego 1-0. Po części na własne życzenie, gdyż jak można było się spodziewać, drużyna nie wytrzymała. Spuchła i po 7 efektownych wygranych z rzędu, złapali kolkę (nie zadyszkę, oj nie). A kto na tym skorzystał? No Velez to jedno, ale tym drugim zespołem okazuje się River Plate. Oczywiście ich zwycięstwo nie oznacza, że już w nowym sezonie są faworytami do tronu. Ale jeśli odpowiednio przebudują zespół poprzez wzmocnienia (ale takie naprawdę poważne, a nie uzupełnienia mięsem armatnim), to Ramon Diaz może coś z tego wyciśnie.... np. krokodyle łzy.

- Boca Juniors... synonim słów "o ja Cię pierd*le". Porażka z Arsenalem 0-1, pewnie nie zostałaby wybaczona, gdyby nie dobre newsy z innych boisk. Jej najgroźniejszy rywal, Lanus zgubił punkty, Velez zgarnął majstra, a to oznacza, że Boca zagra w Copa Libertadores (przewaga 5 punktów w tabeli pucharowej). Piłkarzom, więc było wszystko jedno, co się wydarzy na obiekcie im. Julio Grondony. Jednakowoż (taki archaizm na wtorek), czeka ich zapewne romantyczna gierka w eliminacjach do CL, w których zgarną dodatkową forsę. Rywal zapewne będzie łatwy i przyjemny, ale niektórzy sądzą, że to i tak o dwa mecze za dużo. To kolejny klub, w którym wymagana będzie rewolucja, zapowiadana przeze mnie od wielu dni.

- Pobudka drużyny Los Leprosos w meczu z Rafaelą. Był przyzwoity styl, dokładność i trzy bramki. Rywal odpowiedział faulami i czterema żółtymi kartkami. Dla podopiecznych Gerardo Martino ucieczka z letargu, była jak lek antydepresyjny. W perspektywie walki o Copa Libertadores, chyba lepsza okazja trafić się nie mogła. Co do meczu, błysnął i to już enty raz Ignacio Scocco, który może być kluczową postacią w ofensywie na przyszły rok. Nie ma zmiłuj, tu potrzeba ciekawszych partnerów niż tylko Maxi, Heinze, Bernardi czy Sperdutti. Szkielet jest gotowy, ale może warto pokusić się o jego uzupełnienie, jeśli klub stawia sobie za cel wyjście z grupy podczas Pucharu Wyzwolicieli.

- San Lorenzo odzyskało swój cień. To jeszcze nie blask, ale trzecia wygrana z rzędu, równa się większa stabilizacja. Coś w tym jest, bo niesiona dobrą energią migracji pokonała upadłego trupa legendy - Independiente. Ich upadek może się skończyć za jakiś czas degradacją do niższej ligi, czego chyba jej kibice nie zniosą. Druga taka wpadka zaraz po River. Chyba się nikomu to nie śni po nocach, ale z taką grą i taką drużyną - wszystko jest możliwe. Pytanie tylko, czy zima będzie kluczowa, czy dojdzie do większych przetasowań? Bo kibice już stracili cierpliwość, urządzając burdy z większą częstotliwością niż zwykle. Oni nie odpuszczą, nawet w swoich urojeniach zwanych potocznie "filozoficzną miłością do klubu". Nikt przecież nie wskrzesi Arsenio Erico, a jeśli ktoś miałby służyć za anioła-zbawiciela, to chyba tylko Diego Forlan. BEz względu na formę, kibice wyglądają na lotnisko Ezeiza, kiedy Urus opuści Porto Alegre.

- Ogólnie było szaro, nudno i ponuro. To pewnie wina zimy, ale emocji niewiele było w ligowych zmaganiach. Wszystko już zostało ustalone, wiemy to co chcieliśmy wiedzieć. Stąd też jakby niewiele mam do przekazania. Smutne, co?

- Nie, no żartuje. Najbardziej gorący temat dnia, to bez dwóch zdań wątek zimowego mercado. River, Independiente oraz San Martin, chcą przeforsować wniosek, o zwiększenie liczby transferów do klubu. Aktualnie zgodnie z przepisami, które zmieniają się częściej niż niektórzy skarpetki, można dokonać tylko dwóch transferów DO klubu, przy nieograniczonej ilości transferów Z klubu. Jako, że przepisy pozwalają jeszcze na to, by w przypadku przewlekłej kontuzji (nie krótszej niż pół roku) jednego gracza, zastąpić go drugim, lecz to i tak dla klubów jest za mało. Dlatego widmo spadku z ligi, które grozi Independiente, zawiązało małą koalicję z River, żeby móc jednak dokonać nieco większej niż zazwyczaj rewolucji w szatni. Minimum 5 transferów (a, nie jak początkowo mówiono trzy) - taki wniosek został złożony i za tydzień ma się odbyć związku z tym głosowanie. Już teraz, takie kluby jak Boca czy Newell's mogą dać głos na nie, choć w tym wypadku Xeneizes strzelając sobie w stopę, biorąc pod uwagę burdel jaki mają u siebie. Natomiast dyskusji, nie podlega samo to ograniczenie transferowe. Kolejny idiotyczny i durny pomysł, który miałby rzekomo chronić tyłki pracownikom. Ale z drugiej strony co w tym złego, że ktoś chce zrobić wietrzenie szatni, co pół roku? Przecież po zimie wiosna przyjdzie, porządki też trzeba zrobić... Absurd goni absurd.

- Martin Palermo debiutuje na ławce Godoy Cruz. Na razie bez zwycięstwa i bez strzelonych bramek, ale lepszy taki rydz niż muchomor. Póki co, jeszcze El Titan nie zaraził swoich nowych podopiecznych, optymizmem do strzelania goli. Najbliższa okazja już 8 grudnia w Buenos Aires w meczu z... Boca Juniors. Przypadek? W żadnym wypadku... 

Tabela:

1. Velez Sarsfield 38 pkt
2. Lanus 33 pkt. (korzystna różnica bramek +13)
3. Newell's Old Boys 33 pkt. (jw. +10)
4. Belgrano de Cordoba 33 pkt..(jw. +8)
5. Racing Club 32 pkt.
6. Boca Juniors 30 pkt.
7. Estudiantes La Plata 28 pkt.
...
17. San Martin 17 pkt.
18. Independiente 15 pkt. (jeden mecz mniej)
19. Tigre 11 pkt. (jeden mecz mniej)
20. Union Santa Fe 6 pkt.

Magiczna klasyfikacja strzelców:
1. Ignacio Scocco (Newell's) - 11
1. Facundo Ferreyra (Velez) - 11
3. Emmanuel Gigliotti (Colon Santa Fe) - 8
4. Martin Cauteruccio (Quilmes) - 7
4. Denis Stracqualursi (San Lorenzo) - 7

Oczywiście nie może zabraknąć zdjęcia. Częstujcie się:

Rolando Schavi w niedzielę o 23:01 wyruszy tym pojazdem do Mendozy...



Cykl Naga Prawda pojawi się w okolicach dnia jutrzejszego. Nie wykluczam, że będę sprężał się na tyle, byście już o poranku mieli gotową lekturę do przeczytania.

czwartek, 29 listopada 2012

Pampa the pampa, wielka wina lampa #9

- Matias Jesus Almeyda, przestał funkcjonować jako directo technico River Plate. Wczoraj tę smutną nowiną podzielił się z nim prezydent klubu - Daniel Passarella. Uznał on bowiem, że cel minimum zakładający zdobycie 30 punktów, nie zostanie spełniony (aktualnie River ma 23 oczka na dwie kolejki przed końcem rozgrywek). Rozmowa ta przebiegała w bardzo nerwowej atmosferze, gdyż wystarczyło tylko popatrzeć na ostatnią konferencję prasową Almeydy. Chłop z krystalicznymi oczami, lada moment, a by się rozkleił. Wyglądał tak, jakby ktoś na jego oczach, zabierał mu zabawki i kazał się wyprowadzić z domu. Musiało boleć, bo w jego duszy można było wyczuć, że źle zniósł to rozstanie z klubem. Podziękował piłkarzom za nieco ponad rok współpracy, zarzekając się, że jeszcze tu wróci. Wszak kiedyś mówił, że El Monumental to miejsce, gdzie "gdybym nie miał domu, to tam bym zamieszkał aż do mojej śmierci". Generalnie początek rozmowy z mediami upływał pod znakiem, słodzenia gorzkiej herbaty. Bo to, że stworzył przeciętnego molocha piłkarskiego, nie jest powodem do chluby.

Ale, kiedy przyszło już do punktu kulminacyjnego z Passarellą na tapecie... Wtedy Almeyda, poczuł wiatr w żagle i zaczął wyzywać Kaisera od najgorszych. Począwszy od "mierdy" (gówno) a kończąc na tym, czego mikron nie uchwycił "cabron" (skurwiel, chuj, alfons - jak kto woli). Nie owijał w bawełnę twierdząc, że "Daniel tylko potrafił mi kłody pod nogi rzucać. Nie było między nami nici współpracy" albo "nawet za moimi plecami, buntował piłkarzy przeciwko mnie". Ale prawdziwym mistrzostwem świata, popisał się, gdy rzekł po konferencji: "W przeddzień mojej dymisji, zadzwonił do mnie po północy, żeby mi powiedzieć, że nie będę trenerem Millonarios...". W tym momencie Passarella jawi nam się jako pospolity grabarz, bezduszny ewolucjonista, który nie życzy sobie stać wyżej od niego. O tym, że El Kaiser nienawidzi bycia drugim, przekonaliśmy się wraz z pojawieniem się Diego Maradony. Historie ich waśni i konfliktów nadają się na książkę, to nie ulega wątpliwości. Dzięki temu, każdy już wiedział, że gość ogarnięty manią prześladowczą, nie będzie tolerował ludzi, którzy są od niego bardziej popularni. Kojarzycie może książkę Rybakowa - "Dzieci Arbatu"? Jeśli tak, to porównanie Passarelli do Stalina, jest jak najbardziej na miejscu...

Ale jest też i druga strona medalu. Tą, pod którą El Pelado podpisuje się obiema rękami i nogami. Przypomnijcie sobie wydarzenia sprzed sezonu, kiedy okazało się, że Cavenaghi i Chori Dominguez zostali przez Passarellę skreśleni. Powód oczywisty, to im a nie prezydentowi klubu przypisano powrót do pierwszej ligi. Kibice się oburzyli na wieść o ich odejściu, tysiące z nich wyszło na ulicę protestować, przyćmiewając nawet przechodzący obok marsz feministek (i to był najpiękniejszy obrazek). A co wtedy zrobił Almeyda? Otóż stwierdził, że klub "świetnie poradzi sobie bez nich, życząc im powodzenia w dalszej karierze". Tym samym chroniąc własną dupę, pokazał się jako wierny i lojalny sługa Kaisera. No, ale potem jak już mu prezydent, tylko wadził i się ciągle gdzieś wcinał, to co się stało? Uczynił River przeciętnym, wybrakowanym i niewyedukowanym klubem, do którego bez mrugnięcia okiem sprowadzał swoich "żołnierzy". Wyrobników o miernych umiejętnościach, ale za to grzecznych i potulnych. Ciągłe mieszanie z ustawieniem, a kończąc na selekcji składu, dokonał destrukcji. Był odważny, ryzykował, ale więcej było w tym szaleństwa i "a nuż się uda" niż chłodnej kalkulacji. Almeyda był nerwowy, potwierdził to przerżnięty na własne życzenie klasyk z Boca, gdzie z 2-0, zrobił 2-2. Tak oto kończy się los gościa, który może jeszcze dostanie szansę, na wyciągnięcie wniosków z tej ponad rocznej pracy z River Plate.

Tymczasowo stanowisko DT obejmie Gustavo Zapata, od 8 lat człowiek sztabu szkoleniowego River. A kto zostanie nowym trenerem? O tym opowiem jutro, ale Ramon Diaz też jest na tej liście "czterech, pięciu kandydatów".

- Ale niech się kibice Boca z rywala nie śmieją, bo jak popatrzą na własne podwórko, to tam wcale nie lepszy burdel. Prezydent klubu Daniel Angelici ma zgryza, bo właśnie po cichu, szepnął do ucha komuś swoje plany, a ten poszedł z tym do mediów. Scenariusze wyglądają następująco:

1. W przypadku awansu do Copa Libertadores, Julio Falcioni dostanie propozycję półrocznej umowy - scenariusz realny, jeśli faktycznie gra w pucharach stanie się faktem. Lecz nie zapominając przy tym, że potrzebne będzie do tego przewietrzenie szatni, która w dużym stopniu jest zbuntowana z JCF.

2. Nowymi trenerami zostaje duet Jorge Ribolzi i Hugo Ibarra (trener młodzieży do lat 15-stu w Boca) - najbardziej ekonomiczny dla finansów klubu scenariusz. Tani, szybki i łatwy w negocjacji. Ale to forma tymczasowa, jak niegdyś Abel Alves czy Roberto Pompei. W dodatku Ibarra, ma dość nijakie relacje z grupą Romana, co też służy utrzymaniu podziału w szatni.

3. Gerardo Martino trenerem Boca - marzenie ściętej już głowy. El Tata już zapowiedział, że nie chciałby pracować w klubie, przez który kibice Newell's by się na niego obrazili i znienawidzili. Tu zwyciężył lokalny patriotyzm, ale w Rosario ma przynajmniej całkiem fajną i zgraną paczkę. Nie konfliktową jak u Xeneizes.

4. Mauricio Pochettino trenerem Boca - całkiem niedawno został zwolniony z Espanyolu Barcelona, po blisko 3 latach pracy w tym klubie. Dość długo funkcjonował w Hiszpanii, ale wyniki były przeciwko niemu. Aktualnie opcja do rozważenia, lecz były uczestnik mundialu z 2002 roku, zaznaczył, że pierwszeństwo mają oferty z Europy. Wszak, nie po to swoją przygodę z trenerką ze Starym Kontynentem, by wracać z podkulonym ogonem do ojczyzny. Z pewnością dla aktualnej sytuacji kadrowej, z nikim nie jest skłócony na dzień dobry. Ale nie jest to i też najtańsza opcja. Minimum 500 tys. dolarów za rok pracy powinno wystarczyć.

5. Carlos Bianchi trenerem Boca - każda zmiana trenera i zawsze jego nazwisko pojawia się jako numer jeden. Wielokrotnie odrzucał możliwość wejścia, do swojej ulubionej rzeki po raz trzeci. Zmusić go do tego ani nie jest łatwo, ani też nie widać, by niósł ze sobą jakieś zbawienie. Dla Riquelme owszem, wszak kocha go jak ojca. Ale dla klubu niekoniecznie, wszak szkoła trenerska jest u niego dość archaiczna. Jeśli za samą pracę menadżerską w klubie dostawał niegdyś ponad milion dolarów, to myślicie, że za byle grosze wróci na ławkę trenerską? Mocno wątpliwe. Utopia i tyle.

6. Guillermo Barros Schelotto trenerem Boca - opcja marzenie dla Angeliciego, jednocześnie trudna w realizacji. O ile były piłkarz Xeneizes, chętnie wróci na stare śmieci, o tyle trzeba jeszcze dogadać sprawy odszkodowania z Lanus. A, ci ani trochę nie są chętni na żadne ustępstwa. Jego powrót na La Bombonerę uzależniony będzie też od rewolucji w szatni, czyli pozbycia się grupy przyjaciół Romka.

7. Mastrangelo trenerem Boca - ach... jak pięknie to brzmi...

- FIFA wytypowała trzy ostateczne nazwiska do zdobycia Złotej Piłki: Leo Messi, Cristiano Ronaldo i Andres Iniesta. Oczywiście na pytanie, co blog o piłce latino, ma wspólnego z wydarzeniami dotykającymi w większości Europę i świat, odpowiada... Messi. Wybór jego jak i Ronaldo pod względem nominacji do finałowej trójki, nie podlega żadnej dyskusji, bardziej emocje wywołuje sposób wyłonienia tego najlepszego na świecie. Więc, każdy mówi, że "Messi bardziej zasłużył, bo ładował gole, asysty i objeżdżał rywali jak dzieci" a z drugiej "Ronaldo ma tytuły z drużyną, harował jak wół i też kręcił cyferki, którym się ludziom nie śniło". Tak, to pojedynek dwóch osobistości znamienitych, przy których Iniesta nawet nie jest godny stać obok nich. Bo w sumie dlaczego nie Falcao? A dlaczego nie Casillas? Żarty na bok.

ak, ten cały plebiscyt wywołuje mieszane uczucia. Bo na dobrą sprawę, jakikolwiek wybór i tak będzie szeroko krytykowany. Kryteria oceny też są znakiem zapytania, więc jak to wszystko ocenić czy zmierzyć? Absolutnie niełatwe zadanie, które i tak zakończy się wygraną tylko jednego zawodnika. Ale czy w takim układzie, te plebiscyty powinny zostać zlikwidowane? Pytań jak widać jest całe mnóstwo, a odpowiedzi nie usatysfakcjonują żadnej ze stron, optujących za poszczególnym piłkarzem. Myślę tak sobie, że pojedynek Messi-Ronaldo (Iniesta robi tu jedynie za gościa, który mógłby tylko nosić za nimi sprzęt) wygra ten pierwszy. Nie pytajcie mnie, dlaczego... Microdancing.

- Mecz Independiente z Belgrano, który został dwa tygodnie temu z powodu burd kibiców przerwany, został dokończony. Ostateczny wynik to 2-1 dla drużyny z Cordoby, którzy mimo straty bramki, potrafili rywala dobić. O samym meczu można powiedzieć tylko tyle, że się odbył. Co prawda emocji nie brakowało, kiedy skrzydłowy Quiroga z Belgrano dostał czerwień. Ale nawet i to nie przeszkodziło gościom w tym, żeby wywieźć z Avellanedy trzy punkty. I na tym poprzestańmy, chyba nie jesteśmy masochistami?

Tym samym drużyna Belgrano wskoczyła na... trzecie miejsce w tabeli Torneo Inicial, zachowując matematyczne szanse na mistrzostwo. Akcentem polskim jest za to fakt, że trenerem klubu jest Ricardo Zielinski... Czy zatem jego babcia, zanim przyjechała do Kraju Srebra wpierw oblizywała palce jedząc kremówki? Sylwetkę DT Belgrano, na pewno przybliżę już po sezonie. 

Poniżej, macie skrót z tego spotkania, wraz ze zbytnią "ekspresją" fanów Los Diablos Rojos:


- Scolari ponownie obejmie stery selekcjonera reprezentacji Brazylii. Ponownie i nie do końca wiadomo, ile w tym sensu, a ile przemyśleń sterników CBF. Jeśli spojrzeć na problem szerzej, to pewne powody do niepokojów są. Raz, że ostatnio wiodło mu się, źle z Palmeirasem, który spuścił z Serie A. Dwa, ostatnio ogólnie sprawia wrażenie człowieka, który oderwany jest od rzeczywistości. No i trzy... punkt dodany po to, żeby powiedzieć, że Argentyna się z tego umiarkowanie cieszy.

Słowo klucz. Umiarkowanie. A co, jeśli zadziała na kadrę, tak samo jak w 2002 roku? Wiecie czym to pachnie? No właśnie. Formalnie Mano Menezes zawodził, to fakt. Oceniać jego popisy przez pryzmat spuszczania łomotu Chinom czy Irakowi, zupełnie nie przystaje. Tak, zawalił Copa America, Igrzyska w Londynie spieprzył koncertowo... Ale skoro dymisja, to dlaczego akurat teraz? W jakimś stopniu, to co stworzył Mano, wypracowało jakiś całkiem niezły schemat. Coś, co wymagało doszlifowania. Autorski pomysł, może nie godny Nobla, ale w jakimś stopniu odzwierciedlał aktualny stan. Piłkarzy wszak Brazylia ma sporo, jedni gorsi drudzy lepsi. I jeśli nie będą pomagać sędziowie, to i weryfikacja, przebiegnie bezproblemowo.

Ale Menezesa ostatecznie się pozbyto i nie sądzę, by Felipao był orędownikiem kontynuacji dzieła poprzednika. Będzie lepił coś swojego, ale nie jestem przekonany, czy z pożytkiem dla Canarinhos. Tu, przecież może dojść do małej rewolucji, kilku pewniaków zostanie wyautowanych, a w ich miejsce wskoczą ci, których już dawno pogrzebano. A może i przyjdzie nowe? Who nose, jak mawiał Ibrahimović.

środa, 28 listopada 2012

Upomniany przez zapomnienie #1

Alexandre da Silva Mariano. Mówi wam to coś? Jeśli nie, to może pseudonim - Amaral? To jeszcze niezbyt wiele? Nic nie szkodzi... Otwierając nowy cykl, musiałem odszukać naprawdę rarytas, który wszyscy znają. Kto sobie wyobrażał, że piłkarz mający na koncie występy w reprezentacji Brazylii, może przyjechać do Polski?


Amaral w akcji... Jeden w skali Beauforta.

28 luty 1973 roku jak każdy nie wyróżniał się niczym nowym na świecie. Jedni umierali, drudzy się rodzili i tak w koło Macieju. Tego dnia na świat w Capivari przyszedł m.in. bohater dzisiejszego tekstu. Przez całe swoje dzieciństwo pomagał rodzinie w utrzymaniu domu. Właśnie dlatego, młody Amaral trudnił się wieloma zawodami, lecz tym który go najbardziej pochłonął, to była praca... grabarza. Ot, takie urozmaicenie od kopania piłki z kolegami, do zakopywania nieboszczyków. Żadna różnica. No i właśnie w tym kopaniu dostrzeżono, że nie tylko potrafi świetnie operować łopatą, ale także i nogą. Tą, którą wbijał szpadel, zamienił już na stałe w piłkę nożną. Pierwsi do niego rękę wyciągnęli działacze Palmeirasu, gdzie pomyślnie przeszedł stosowne testy. Wnikliwe i dokładne trzeba dodać, wszak wpierw oczywiście grał w kompletnie anonimowych klubach z prowincji Sao Paulo. Jako dorosły chłopak, podpisał w 1991 roku z Palmeirasem 5-letni kontrakt, który gwarantował mu kilkaset cruzeiro miesięcznie (to na trzy lata przed wprowadzeniem, znanego nam dziś - reala). Jak pewnie się domyślacie, wciąż się zajmował kopaniem, ale już za znacznie większą kasę. I to niosącą radość niż smutek. W dodatku, jego umiejętności coraz lepiej dostrzegali trenerzy, którzy stopniowo wprowadzali młodego Amarala do podstawowej jedenastki.

I to po prawdzie początek. Resztę, jak i dalsze perypetie w Europie sobie szybko pominiemy, choć wspomnę tylko, że miał sporo czasu na zwiedzanie Europy. Parma, Benfica, Corinthians, Vasco, Fiorentina, Besiktas, Gremio, Al-Ittihad czy Atletico Mineiro - to cała śmietanka klubów, w których grał, zanim przybył do Pogoni Szczecin. Musicie przyznać, że robiło to przeogromne wrażenie w Polsce. Do tego stopnia, że nawet okładka z Przeglądu Sportowego z 2 lutego 2006, była poświęcona jemu (jak i dwie następne strony). W praktycznie każdym klubie, ten nominalny defensywny pomocnik, trudnił się czarną robotą (żadnych rasistowskich podtekstów). Za styl gry, twardy i bezkompromisowy, ceniło go wielu kibiców. Lecz koledzy z szatni, kolejni trenerzy czy władze klubowe znacznie mniej. Ot, chadzał własnymi ścieżkami, marudził, kiedy mu mało płacili, czyli jak w każdej bajce o humorzastym piłkarzu rodem z Brazylii. W cały ten komplet wpisuje się, a jakże popisy piłkarza w reprezentacji narodowej. Oficjalnie od 1995 do 1996 roku rozegrał aż 31 spotkań, lecz tu warto nadmienić, że aż 20 z nich dotyczyły występów w kadrze olimpijskiej. Formalnie przez FIFA nie są wliczane do występów w seniorskiej drużynie, dlatego tych prawdziwych dla pierwszej drużyny rozegrał 11. Co zaskakujące, wśród nich jest mecz... z reprezentacją Polski z dnia 26 czerwca 1996 roku, który choć jest uznawany za mecz towarzyski przez Brazylijczyków, to dla nas... jakoś interesująco pominięty. Pewnie dlatego, że przegraliśmy go 3-1 a Bebeto sieknął nam dwa gole do spółki z Narciso. Tam też w składzie nie brakowało dopiero co świeżych Ronaldo (wtedy zwał się... Ronaldinho, ze względu na grającego w kadrze innego Ronaldo), Roberto Carlosa, Rivaldo, Juninho czy Flavio Conceicao no i wspomnianego Amarala... ale chyba każdy czuje tak podskórnie, że wielbimy się w robieniu białych plam. Jakby ktoś wam zechciał wytłumaczyć, że był to nieoficjalny termin FIFA, że wystawiliśmy tylko piłkarzy z ligi, to uśmiechnijcie się z ich naiwności... 

No, to zatem jakim cudem ten cały Amaral, brązowy medalista olimpijski z Atlanty, ląduje w Polsce? Wszystko to za sprawą Antoniego Ptaka, który miłością do Brazylii zaraził się w czasach PRL-u, dzięki "Niewolnicy Isaury". Od opery mydlanej poprzez futbol. Tak, doszedł do wniosku, że w Polsce lepiej w piłkę, będą grać przedstawiciele Kraju Kawy niż rodowici krajanie. Punkt pierwszy operacji zwiastował zatrudnienie kilkudziesięciu kopaczy, każdy o różnym poziomie umiejętności. Na początku 2006 roku, właściciel Pogoni Szczecin zorganizował zgrupowanie w Ameryce Południowej, gdzie rozpoczął budowę nowej drużyny. Zaczął ją wpierw właśnie od Amarala, który za miesiąc miał zgarniać ok. 25 tys. dolarów miesięcznie, a w Brazylii to już była fortuna. Dla ułatwienia kontaktu z piłkarzami i wygody, na kilka tygodni zatrudniono trenera z Brazylii. Ale Jose Serrao nie otrzymał licencji z PZPN-u i ni hooya, został w Sao Paulo. Swego czasu, brazylijskie media bardzo szeroko opisywały twór made in Poland. Był to pierwszy na tak szeroką skalę projekt, gdzie 90% drużyny stanowili piłkarze z Kraju Kawy. To nie mogło pozostać nie zauważone, czym chełpił się Antoni Ptak z dynem Dawidem. Nowa Pogoń - brazylijska, urzędowała w Gutowie Małym, a do Szczecina jeździła tylko na mecze. To i cała reszta sprawiła, że zbierała oklep od większych od siebie drwali z ligi. Nie przyzwyczajeni do pogody, wiecznie narzekający na brak luksusów i robiący burdel Kanarkowi, byli trudni w utrzymywaniu porządku i dyscypliny. Dlatego też Amaral, obok Ediego Andradiny czy Lilo, byli jedynymi wtedy graczami, którzy jeszcze jakieś pokłady kultury posiadali, więc nie zdążyli się "przyzwyczaić" zbytnio do zabaw kumpli z klubu.

Nasz bohater na boisku, zajmował się czyszczeniem środka pola, szybkim dogrywaniem piłki do 10-tki i przeszkadzaniu rywalowi we wszystkim, gdy ma piłkę przy nodze. To i wiele więcej, widocznie przerosło podstarzałą i wyblakłą gwiazdeczkę lat 90-tych. Grał chimerycznie, ociężale, ślamazarnie i do tego coraz częściej łapały go drobne urazy (czyt. lenistwo). Może i był pobożny, odprawiał w szatni godzinne msze, ale nie tego oczekiwano po człowieku, który przymierzał niegdyś reprezentacyjną koszulkę. Żeby było zabawniej, to nawet pewnego dnia kwietnia w meczu z Górnikiem Łęczna strzelił gola. Nie dość, że zapewniającego trzy punkty w lidze, ale też była to jego... pierwsza bramka w profesjonalnej karierze. Dwa tygodnie później doznał kolejnej kontuzji, która wykluczyła Amarala z gry do końca sezonu, a ten... od razu poleciał do Brazylii. Właśnie tam, miał swojego prywatnego fizjoterapeutę (czyt. szamana), który leczył go od wszystkiego i to był jeden z powodów, dla którego w Polsce, jego dni zostały policzone. Co prawda przystąpił do następnego sezonu ligowego w barwach Portowców, ale grał taką martwą padlinę, że nawet sępy się nią nie interesowały. Wykorzystał, więc kolejny "uraz" do tego, by opuścić Europę i de facto, rozwiązał kontrakt z Pogonią. 16 meczów i jeden gol, gościa pozbyto się bez żalu. Z tak wybrakowaną techniką użytkową, niezgranie z resztą zespołu, trudny w kontakcie z resztą ekipy - to pogrzebało "karierę" Amarala w Polsce. To niemal kropka w kropkę symbol klęski jak Ulrich Borowka z Widzewa. Choć akurat tamten, głównie trudnił się tankowaniem napojów wysokoprocentowych niż drapaniem się po tyłku, oglądając brazylijskie telenowele.

W Brazylii kisił się w ogórkowatych drużynach. "Jeżdżąc" na swoim nazwisku, oszukiwał kolejnych jeleni, lepiej niż niejedne parabanki. W 2008 roku, na ten numer nabrali się szefowie Perth Glory z Australii, gdzie zagrał 9 meczów i rozwiązano z nim momentalnie umowę. Jeszcze chwila w Brazylii i piłkarz swoją piłkarską przygodę zakończył w... Indonezji. Tak wielkie kluby jak Manado United (to prawie jak Manchester United) i Persebaya Surabaya, były ostatnimi przystankami w karierze, byłego reprezentanta Brazylii, finalistę Złotego Pucharu CONCACAF z 1995 roku. Statystyki, do jakich udało mi się dorwać mówią, że w lidze indonezyjskiej rozegrał w sumie 17 spotkań, strzelając nawet jedną bramkę.

Podsumowując, był to jeden z tych gości, którzy przez chwilę przemknęli przez polskie boiska. Ba, zapewne jeden z tych, którzy mieli bardzo barwne CV, wypełnione nietuzinkowymi klubami, udokumentowanymi występami w reprezentacji. Już samo to, że był jednym z Canarinhos, wypalało nam oczy, mózgi przestawały funkcjonować. Szał szybko opadł, kiedy już w końcu kopnął po raz pierwszy piłkę...

poniedziałek, 26 listopada 2012

Granie na żądanie, przegrywanie na zawołanie

Spektakularne wydarzenia w lidze argentyńskiej to norma. Jeśli nikomu nie przyszło do głowy, jakim cudem do tego doszło... to nie pytajcie się nikogo, ani też nie słuchajcie "mędrców", którzy wpadną na tezę, którą chcą wskazać oczywistości. To nie jest moja wina, że wydarzenia z weekendu, potrafią tak diametralnie zmieniać malunek. Obraz ligi jest niezmienny, ale czy powinniśmy się tym martwić? Ani trochę.

- To była szokująca demolka. Boca Juniors zrobiła małe kuku Racingowi, w rozmiarze 3-1. Było w tym sporo parodii (w wykonaniu Akademików) i sporej dawki awangardy (główna rola - Xeneizes). Jako, że show musi trwać, Boca zmotywowała się na tyle skutecznie, że z wrażenia obiła twarz rywalowi w "małych derbach". Nad Racingiem pastwić się nie będę, po prostu nie dali rady, jak zawsze w najważniejszych momentach. Czy to koniec czy początek, Racing zawsze coś zmaluje i potem pozostaje lament i rozpacz. Nie piszę o tym, że grali źle, oj nie. To raczej świadomość tego, że znowu brakowało strzelonych goli i większej determinacji (olać końcówkę i honorową bramkę). Co do Boca, na słowa uznania i nie tylko zasługuje Leandro Paredes. Zdolny młokos, który jak już dostał prawdziwą szansę, to jej nie marnuje. Wykorzystuje co prawda fakt, że Falcioni był pod ścianą i dawał szansę każdemu. Ale już od kilku lat mówiono, że Leandro to talent czystej, krystalicznej wody. Nowy Riquelme, który nie przypomina Riquelme. Enganche, którego pragnąłem. Moje życzenie stało się faktem. W niedługim czasie jego osobę opiszę znacznie szerzej, a dziś niech wystarczy wam taka statystyka: 2 gole (rzut wolny i kolejny strzał zza pola karnego) wszędzie go pełno, 85% celności podań i elementarne wchodzenie w rywala jak w masło. Technicznie bije wszystkich młodych polskich piłkarzy na głowę, będąc przy tym niesamowicie kreatywny. Jeśli tylko zacznie kochać Boca całym sercem, to mamy komplet pozytywnych i zasłużonych zachwytów. Tu trzeba piać, a nie gdakać!

- Lanus jak na złość wszystkim obrońcom sprawiedliwości, pogubili się na własnym boisku. Na 93 minuty zapomnieli jak się kopie piłkę, przez co zremisowali z Estudiantesem 0-0. Po bezbarwnym, trzeba dodać meczu. Nagły regres? "Słowa motywacyjne" z dzielnicy Boca? Wiele razy przetaczało się przez media czy kibiców słowa, że jak potrzeba to Xeneizes wszystko kupi. Standardowa formułka, bo przecież wszystko się kręci wokół pieniędzy... A jakby się okazało, że to wszystko jest z góry ustawione, to co wtedy zrobicie? Przestaniecie kochać piłkę nożną i zarazicie się miłością do warcabów? Dziś premie motywacyjne dla przeciwników, nie są żadną nowością. Ba, niektórzy robią to nawet honorowo. Przykład podam z Apertury 2005. Boca i Gimnansia La Plata walczą o majstra, a w 17 kolejce, Xeneizes grają na wyjeździe z Estudiantesem. Jako, że Gimnasia to odwieczny rywal Estu, kibice zażądali, by ich pupile... podłożyli się Boca w najbliższym meczu, by rywal nie zdobył tytułu. Oczywiście, to nie było sformułowane w stylu "lepiej by było, gdybyście odpuścili ten mecz, bo Gimnasia będzie mistrzem". To było krótkie, acz stanowcze "Jeśli wygracie z Boca - jesteście martwi". Podziałało, bo Xeneizes wygrali 3-1.

- Ale doprawdy niesamowite, że dla zwolenników teorii spiskowej, punkty straciła też drużyna z Rosario. Newell's cudem uratował się od giga wtopy z czerwoną latarnią Unionem. Z wyniku 2-0, udało im się doczołgać do remisu. A drużyna z Santa Fe grała tak, jakby przed meczem, każdy dostał po tysiąc jednostek adrenaliny. To takie sztucznie wytworzone ADHD, kompletnie zaskoczyło Newell's, którzy za odrabianie strat wzięli się zbyt późno. Tym, który ostatecznie uratował tyłek "Trędowatym" okazał się Ignacio Scocco. Bramka numer 10 w sezonie i wciąż dzierży palmę pierwszeństwa, w klasyfikacji strzelców. Zuch chłopak.

- Jeśli zatem Lanus i Newell's gubią punkty z wielką korzyścią dla Boca, to kto jeszcze na tym skorzystał? Oczywiście Velez, który nie chciał się bawić i ograł 2-0 All Boys. Ta wygrana oczywiście oznacza, że Velez przeskoczył "El Granate" o dwa oczka i znów został liderem. A to oznacza z kolei, że wygranie następnych spotkań, da upragniony tytułu mistrzowski i święty spokój. Jednak i ten wynik z All Boys nie był przekonywujący. Gdyż oba gole, padły dopiero po 87 minutach bezskutecznych wypadów na bramkę rywala. Lucas Pratto i Facundo Ferreyra okazali się zbawicielami trenera Gareci. I to właśnie za ten czyn, DT rzucił się i omal nie zadusił na śmierć Pratto, w podzięce za bramkę. Velez niestabilny, ale teraz nie powinna sobie tego tytułu odebrać.

- Drugi klasyk, jaki miał miejsce w 17 kolejce, był to mecz Independiente z River Plate. Były gole, był emocje, była nawet całkiem przyzwoita gra. To wystarczyło, na podział punktów i po dwie bramki do statystyk. Mecz, do którego ma ambiwalentne odczucia, mam wrażenie, że wyjaśniło ambicje klubów na ten czas. To znaczy, Independiente będzie się bronić przed spadkiem, a River modlić się o to, by załapać się na rozgrywki kontynentalne. Ci pierwsi mają o tyle przerąbane, że dysponują przyzwoitą kadrą. Lecz na tyle zmanierowaną, że ktoś przesadził w ich zatrudnieniu. Z kolei Matias Almeyda już wie, że planu zdobycia 30 punktów w sezonie może wsadzić do niszczarki. Ta drużyna bije po prostu przeciętnością, wybrakowaniem, głupotą i często niewiedzą. Bo Almeyda może i jest odważny, ale nie potrafi, ani dobrać sensownego ustawienia, ani nakreślić piłkarzom konkretnych zadań na boisku. To wszystko, bierze się raczej z założenia typu "a nuż się uda". A tak, nie powinno być. Właściwie, mam na te kluby, tylko jedno magiczne określenie: To kolosy na glinianych nogach.

- San Lorenzo, jako, że mi płaci cholernie dużo za subskrypcję i wspomnienie... Wygrali z Argentinos 2-1 i już czwarty mecz z rzędu, nie zaznając goryczy porażki. Jak już pisałem kilka dni temu, ostatnio w klubie zapanowała euforia z powodu powrotu na ojcowiznę. I choć francuski Carrefour (tak, oni też mi zapłacili), nie zamierza poddać się bez walki, zamierza powalczyć z władzami miasta. Pewnie i na ten wątek, rzucę okiem i nakreślę to piórem, ale na wszystko przyjdzie czas. Piłkarze El Ciclon, chyba wreszcie zaczęli w siebie wierzyć i mimo, iż pozbawieni są Romagnoliego (kontuzja od pół roku), to starają się. Wówczas przystępowali do meczów bez wiary i nadziei. Dziś widać wolę i ochotę na zbieranie punktów, które zamienią przy okazji na prezenty pod choinkę, dzięki programom partnerskim. Ale to nic, wybaczamy im tę chwilową nieudolność. Intrygujący stał się w ostatnich tygodniach Denis Stracqualursi, który po raz czwarty z rzędu, wpisał się na listę strzelców. Sześc goli w trzy tygodnie i dość nieoczekiwanie wskoczył na podium, w walce o króla strzelców ligi. To chyba jakaś kpina.

- Godoy Cruz już nie może się doczekać, aż trzech muszkieterów (Palermo, Abbondanzieri i Schiavi) przybędzie do Mendozy. W oczekiwaniu na tę chwilę, dostali w dziób od Tigre, zapewniając im... pierwsze ligowe zwycięstwo w tym sezonie. Czekali na tą chwilę od 17 czerwca tego roku, gdy wówczas pokonali Velez 1-0. Ta historia to potrafi, być zawrotna... o 180 stopni.


Tabela po 17 kolejkach Torneo Inicial:
1. Velez Sarsfield 35 pkt.
2. Lanus 33 pkt.
3. Newell's Old Boys 30 pkt. (lepszy bilans bramkowy)
4. Boca Juniors 30 pkt.
5. Racing Club 29 pkt.
6. Belgrano 27  pkt. (jeden mecz mniej)
...
17. Quilmes 17 pkt.(jeden mecz mniej)
18. Independiente de Avellaneda 15 (dwa mecze mniej)
19. Tigre 11 pkt. (jeden mecz mniej)
20. Union Santa Fe 6 pkt.

Klasyfikacja strzelców:
1. Ignacio Scocco (Newell's Old Boys) - 10
2. Facundo Ferreyra (Velez) - 9
3. Martin Cauteruccio (Quilmes) - 7
3. Denis Stracqualursi (San Lorenzo) - 7


A na sam koniec zdjęcie. Tym razem pocztówka z Mendozy, pozdrowienia od nowych trenerów miejscowego Godoy Cruz:

Sztab trenerski Boca w 2/3 składzie. Abbondanzieri i Palermo.


PS W tym tygodniu, koniecznie wpadnijcie na stronę bocajuniors.pl. Mały surprise się szykuje.

piątek, 23 listopada 2012

Weekend latynoski #3

Znów weekend. Jak to dobrze, że tak się stało. Co na te dni zaprezentuje Ameryka Południowa?

ARGENTYNA

Independiente - River Plate (sobota, godzina 21:30 czasu polskiego) - Jeden z klasyków. Tylko z nazwy, bo aktualnie żaden, ale to żaden z zespołów nie wart wspomnień. Na piękną i złotą zgłoskę muszą jeszcze poczekać.

Boca Juniors - Racing Club (niedziela, godzina 23:15 czasu polskiego) - Jeszcze jeden klasyk? No cholera jasna! Biorąc pod uwagę aktualną dyspozycję, obie ekipy powinny dać nam, większą sieczkę niż w meczu powyżej.

BOLIWIA

San Jose - Real Potosi (niedziela, godzina 20:30 cz.pol.) - Emocje lepsze niż na grzybach, cóż więcej chcieć.

BRAZYLIA

Corinthians - Sao Paulo (sobota, godzina 22:30 cz.pol.) - To byłby niewątpliwie hit. Ba, to jest klasyk, ale pozbawiony czekolady i ciasta  Same jajka, a to z tego względu, że Timao myślami są przy KMŚ, a Sao Paulo, już wie, że lepiej siły zostawić na Copa Sudamericanę. Ale nie wykluczam, że coś da się znaleźć wartego zainteresowania.

CHILE

Póki co, żadnych emocji. Po wyłonieniu półfinalistów, powinno zrobić się nam o wiele cieplej niż za oknem.

EKWADOR

W zastępstwie:


KOLUMBIA

Małe sprostowanie z tygodnia. Otóż zasada wyłonienia mistrza jest inna od tej w Chile. A konkretnie, są dwie grupy po cztery ekipy, które grają ze sobą mecz i rewanż (coś jak Liga Mistrzów). Zwycięzcy grup zagrają w dwumeczu o mistrzostwo kraju. Ale nie zmienia to faktu, że jest posucha.

PARAGWAJ

Libertad - Cerro Porteno (niedziela, godzina 23:0 czasu polskiego) - No i mamy kolejny klasyk. Wtym kraju jeszcze do kompletu wchodzą mecze z Olimpią, ale nie umniejszający ranking mecz zapowiada szereg emocji. Po pierwsze - oba kluby się nie lubią. Po drugie - oba kluby dzieli 5 punktów w tabeli (Libertad jest drugi, a Cerro czwarte), więc jeśli goście chcą liczyć się w walce o majstra, nie mają wyjścia. Kiełbasy w górę i golimy frajerów. Choć jeśli chcecie poznać moje zdanie, to Cerro po meczu z Tigre w CS, to raczej wyglądają na przeterminowane kabanosy.

PERU

Bez żadnych ekscytacji. Wiadomo, że w wielkim finale o mistrzostwo zagrają Sporting Cristal z Realem Garcilaso. Zanim dojdzie do pojedynku, zostanie rozegrana jeszcze ostatnia kolejka, dwóch podzielonych grup.

URUGWAJ

Racing Montevideo - Nacional Montevideo (sobota, godzina 23:30 czasu polskiego) - Takie małe derby, w których wszyscy spodziewają się gradu goli ze strony Nacionalu. I to jedyny bodziec zachęcający do podziwiania ów widowiska.

WENEZUELA

"Mi ex me Tiene Ganas" (godzina 2:30 czasu polskiego) - telenowela produkcji wenezuelskiej. Jeszcze kilka odcinków, tej zapierającej dech w piersiach scenerii, wypełnionej luksusem, pięknem kobiet i... morderstw. Zawrotne tempo, szybka akcja, dynamiczne przejścia. I to w jakości HD. Polecam wytrawnym koneserom mydełka w tyłku.


Jak widzicie moi drodzy, weekend nas nie rozpieszcza. Ale nie oznacza to od razu, że macie zmieniać kanały. Oj, nie nie... Wytrwali mogą się pochwalić w komentarzach swoimi poczynaniami. Śmiało, nie krępujcie się, albowiem cenię sobie ludzi, którzy podobnie jak ja siedzą po nocach i to oglądają...



PS Mano Menezes nie jest już trenerem reprezentacji Brazylii. Nowy przyjdzie w styczniu... Oby w jego miejsce przybył ktoś, bardziej rozgarnięty, jednocześnie będąc słusznym sabotażystą przed każdym meczem z Argentyną.

czwartek, 22 listopada 2012

Pampa the pampa, wielka wina lampa #8

Jak w każdy czwartek, spójrzmy co dzieje się na kontynencie Latynoamerykański. Burza hormonów?

- Argentyna 2, Brazylia 1. Tyle bramek strzelili dziś ubrani w krajowe mundurki, drużyny narodowe mocarstw piłkarskich. Ci, którzy mają wytyczać horyzonty, jednocześnie produkujący towar najwyższej jakości, zaprezentował się na La Bombonerze. Konkretnie to były krajowe modele, z których część powinna zameldować się w Europie. Rewanżowy mecz przebiegał w całkiem znośnym tempie, ale bez jakiś odważniejszych wypadów, na bramki przeciwnika. Obie drużyny, bardziej skupiły się wymienianiu "uprzejmości" w środku pola, niż podbijaniu licznika ze strzałami. W drugiej połowie scenariusz niemal identyczny, ale dopiero od 80 minuty zaczęły się właściwe emocje. Najpierw rzut karny po faulu na Martinezie (swoją drogą, trochę kontrowersji było) wykorzystał Scocco. Lecz dwie minuty później Fred wyrównał, po zamieszaniu w polu karnym, ładnie podciął piłkę (trochę fartownie) która spadła za kołnierz Orionowi. Ale jak wiemy, każdy walczy do końca i dzięki drugiej bramce Scocco (po długim holowaniu piłki przez Montillo), wynik końcowy to 2-1.

Ale, jako, że w pierwszym meczu Brazylia wygrała 2-1, to sędzia zarządził konkurs rzutów karnych. W tej loterii, wygrali Canarinhos, dzięki czemu obronili oni zaszczytny tytuł "Mistrza klasyku Ameryki Południowej". Oczywiście słowa uznania dla Neymara, który już nie próbował wystrzelić kolejnej piłki w kosmos. Wtedy, byśmy byli znowu zmuszeni, wysłać słynnego Felixa B. w przestworza. Gdyby kogoś w Brazylii indywidualnie pochwalić, to miałbym dylemat, bo mało który gracz grał padlinę widoczną gołym okiem. Jednocześnie też nie grając jakiegoś artyzmu, godnego malunku Van Gogha. Z kolei u Argentyńczyków było z tym  wiele łatwiej. Świetna zmiana Scocco, za bezproduktywnego Barcosa, dobrze rozgrywający Montillo i chyba mój prywatny bohater - Gino Peruzzi. Cała reszta przeciętnie dotrwała do końca meczu.

A jaki wniosek płynie z rozgrywania tych meczów? Cóż, to prawdopodobnie jedna z nielicznych okazji do porównywania poziomu obu lig krajowych, plus to jakimi graczami może się Europa w przyszłości zainteresować. Oczywiście nie jest to tak dokładny i wiarygodny sprawdzian umiejętności. Zwłaszcza, kiedy trenerzy nie mogą powołać kogo chcą lub po prostu... im się nie chce. Nie do końca sprzyjający termin, lamenty klubów, że podpiernicza się im pracowników w środku tygodnia. Jest sporo do poprawy, ale chyba nie wszystko stracone. Póki pieniądz w grze, umowa między obiema federacjami obowiązuje aż do najbliższego mundialu w 2014 roku.

A dla zainteresowanych oczywiście skrót (w języku portugalskim, komenatrz made in Brazil, żeby co się inne kraje nie burzyły, że tylko habla espanol):



- Szykują się powoli roszady trenerskie w Godoy Cruz. Omar Asad już wkrótce powinien dostać wymówienie, a jego miejsce już chce zająć kilku bezrobotnych. Jednym z nich może się okazać... Martin Palermo!!! Tak, już ktoś wam kiedyś mówił, że osoba używająca trzech wykrzykników ma problemy z psychiką. Więc, dlatego olejmy ten stan rzeczy i zajmijmy się... Martinem Palermo!!!

Jakim cudem, człowiek nie posiadający (lub nie chwalący się) papierów lub ukończonych kursów, mógłby zostać trenerem? No cóż, jeśli nazywasz się Martin Palermo i jesteś krajową legendą, to nie ma dla Ciebie żadnych ograniczeń. Właściwie to nikt nie za bardzo rozumie, czemu z El Titana, ktoś robi za zbawiciela, kiedy o trenerce nie mówił zbyt głośno (czyt. nie ma jeszcze zielonego pojęcia). Jeśli nawet, to jedynie wspominał o szkoleniu młodzieży, niż o prowadzeniu drużyny i to z samej Primera Division. To nie trzyma się kupy. Ale, nie tylko Godoy Cruz przyglądał się jego osobie, lecz także Argentinos, San Martin de San Juan (już w nazwie klubu, jest coś takiego pociągającego dla Palermo) czy Quilmes (w roli asystenta). To wygląda raczej na tymczasowym szał jego nazwiska niż konkretne działania.

Z drugiej strony, piłkarz prowadzi na tyle bujne życie towarzyskie, że nikt o nim tak szybko nie zapomni. A jeśli nie jesteście, do końca o tym przekonani, to macie to (serial nosi nazwę "Los Graduados"):


Nieistotne, że bez hiszpańskiego, pewnie nie zrozumiemy o co biega (jak to w każdym argentyńskim serialu komediowym, ciężko połapać się w tym, co śmieszne a co nie). Wiemy natomiast, że cierpiący na syndrom "Małego głoda" El Loco aktorsko wypada... no cóż, na Oscara nie ma co liczyć. Ale nie zapominajmy o jednym, to w końcu... Martin Palermo!!!

- W Boedo, pewien znany argentyński klub rozpoczyna powoli przeprowadzkę do sąsiedniej dzielnicy o nazwie Almagro. Miejscu, gdzie sięgają korzenie San Lorenzo. Duża w tym zasługa obecnych władz klubu, w szczególności Marcelo Tinelliego, który jak nie siedzi w biurze to prowadzi swój popularny program "Showmatch" w El Trece. I to właśnie jego wsparcie (czyt. finansowe), ma zagwarantować klubowi powrót na sam szczyt. A to chyba jedyny zbawiciel, w krytycznym momencie walki o utrzymanie w pierwszej lidze. A zakusy na kilku piłkarzy? Te już zdążyły obiec świat. Konkretnie trzy nazwiska: Fabricio Colocciniego, Teofilo Gutierreza i Gonzalo Bergessio. Nie ma co ukrywać, nazwiska jak na ligowe warunki dobre, jeśli nie wspaniałe. To prawda, że Gutierrez słynie raczej ze straszenia kolegów z szatni pistoletem, nożem czy kluczem francuskim. To prawda, że Coloccini zarabia cholernie dużo kasy (ok. 2,5 mln euro za rok). To prawda, że Bergessio to raczej typowy paralityk, mający sporo fuksa niż umiejętności (ani 9-tka z niego dobra, ani 11-stka - takie nie wiadomo co).

Ale dla takiego klubu jak San Lo, może okazać się zbawienne. W końcu inwestujący swoją kasę Tinelli, oddaje za ten klub cała swoje życie (bardzo szczegółowo to opisywał) i byle okruszkiem się nie zadowoli. Jeśli chodzi o ocenę szans, na ich sprowadzenie, to są one dość iluzoryczne, choć niepozbawione całkowicie szans. O ile taki Teo czy Gonzalo, chętnie spojrzą raz jeszcze w kierunku Argentyny, o tyle Fabi Colo, nie od razu przystanie na gorsze warunki finansowe. Zresztą i tu Tinelli wykazuje się sprytem, gdyż od kilku miesięcy, pracę z młodzieżą zaczął Osvaldo Coloccini, czyli tatuś Fabricio. Czy na taki haczyk uda się złapać tak dużą i "włochatą" rybę? (sami wiecie, jakim fryzem się Coloccini może pochwalić, taki a la David Luiz).

- Ramon Diaz (w przeszłości fajny piłkarz i niezły trener z sukcesami), stwierdził, że pozbycie się Cavenaghiego, Choriego Domingueza i Ocamposa z River było wielkim błędem. Cóż to za genialne odkrycie! W życiu bym się nie spodziewał, aż tak celnej diagnozy, po blisko kilku miesiącach od nieobecności wymienionych graczy! 

Ale na poważnie. Co prawda zaznaczył, że jest ponownie gotowy powrócić na El Monumental, ale po tych słowach nie wierzę, by Passarella chciałby go zatrudnić. Już nie raz, nie dwa wspominał, jak bardzo za jego osobą nie przepada. A wierzyć w to, że mieliby się "tolerować" nie wierzy nikt z otoczenia jednej jak i drugiej osoby. Dwóch sprzeczających się kapitanów na jednym pokładzie? To nie może się udać.

- Na brazylijskim rynku transferowym tymczasowy spokój. Przynajmniej na zewnątrz, bo wewnątrz klubowych siedzib telefony są rozgrzane do czerwoności. Największe moje skupienie zbiega się z tym, co może się tam wydarzyć.

Diego Lugano, który cierpi na syndrom polskiego piłkarza (mam na myśli, nie gra w klubie a gra w reprezentacji), już teraz chce wyjechać z Paryża. Uznał, że 3,5 mln euro w gotówce już mu wystarcza i chce też pograć. Ale w PSG, trener Ancelotti ani myśli stawiać na Urusa, więc ten polecił swojemu agentowi, poszukać zainteresowanych jego usługami. Opcja numer jeden - FC Sao Paulo. Opcja numer dwa - Gremio. Opcja numer trzy - River Plate. Opcja numer cztery: klub w Hiszpanii. Czego Lugano nie wybierze, może być pewny, że chętnie na jego zatrudnienie się znajdą.

Diego Forlan to już trochę stara śpiewka. W Internacionalu Porto Alegre idzie mu tak jak w Internazionale Milano. Po prostu źle i tragicznie. Co, więc powinien zrobić Diego? Oczywiście trafić do... Independiente, klubu z którego wyruszył w świat. Kolejny klub na literę "I", to już znak jakiejś choroby. W każdym razie to tak nierealne, że aż... możliwe do realizacji. Ponieważ jego aktualny pracodawca, trochę reali na jego osobę wydaje. A pożytku z tego niewiele...

Renato Augusto... tak, wiem stara śpiewka z piłkarzem Bayeru i przenosinami do Flamengo. Bo niby skąd wezmą kasę? Od banku pożyczą czy od Ronaldinho, z którym się procesują? Z jednej strony piłkarz chce jechać na mundial i smutnieje, kiedy Mano Menezesa w Niemczech nie widać. Oczywiście nie w celu robienia wspólnych fotek z Angelą Merkel, a na obserwacji piłkarza słynnych Aptekarzy z Leverkusen. A czasu ma niewiele, gdyż powoli na stałe przyspawał się do ławki, a trenerski duet Lewandowski & Hyypia, ani myśli go przywracać do składu. Nie, to nie jest Robert Lewandowski, tylko Sascha...

Neymar... On to jak zwykle. Interesuje się nim cały świat i dalej nie wie nic, o swojej przyszłości. Lepiej, żeby z kuli nie wróżył, bo źle to się dla niego skończy. Ale na pewno znajdzie się na tapecie... KAŻDEJ z napisem Mercado.

- Ten news obiegł tylko nieliczne portale, ale jest on już 99% pewnikiem. Nowym trenerem reprezentacji Chile zostanie Jorge Sampaoli, aktualnie DT Universidadu de Chile. Coach rodem z Argentyny podpisze kontrakt do końca eliminacji MŚ. W przypadku awansu, zostanie on automatycznie przedłużony do czasu trwania mistrzostw. Za swoją pracę ma już zagwarantowane 1,1 mln dolarów, plus przyszłe premie uzależnione od potencjalnych sukcesów z kadrą. Na razie pozwolono mu dokończyć mistrzostwa krajowe a od stycznia 2013 bierze się za nową fuchę. O ile nie nastąpi koniec świata...

Czy to słuszna opcja? W pewnym sensie, jest to jeden z tych trenerów, którzy wielbią ofensywną grę a la Pekerman czy Bielsa. Jak widać, argentyńska myśl szkoleniowa jest im bliska i po raz trzeci człowiek z Krainy Srebra, przejmuje stołek selekcjonera w tym kraju. A skoro o Jorge mowa. Jeśli szybko zapanuje nad umysłami niewyżytych bestii z kadry, to może jeszcze uratować ten nieszczęsny mundial. Aktualnie Chile jest poza grą w turnieju, więc komplet zwycięstw jest potrzebny od zaraz. Na pewno, nie jest taką ciapcią jak Borghi, ale nie posiadających takich cojones jak Bielsa. To ktoś, z charakterem pomiędzy nimi, który czerpie filozofię gry od szkoleniowca Athletic Bilbao, niż z bezrobotnego gumisia. Tak, trochę się naśmiewam z Claudio Borghiego, ale wszyscy się z niego nabijali i to nawet... przy nim samym.

Jedną z legend, jest Copa America sprzed roku, gdzie przebywająca w hotelu kadra, miała dwie godziny wolnego. Pierwotny plan mówił, że piłkarze chcieli sobie "pochędożyć" gdzieś w pobliżu, ale tak, by się Borghi o tym nie dowiedział. Kiedy ich ostatnim razem na tym nakrył, zrobił z tego taką aferę, że chciał wypieprzyć pół składu. Z planu ostatecznie zrezygnowali, ale za to postanowili się na selekcjonerze zemścić. Więc, Gary Medel do spółki z Valdivią i Vidalem, wyciągnęli kartki i... narysowali karykatury szkoleniowca i rozwiesili na wszystkich drzwiach pokojów, zajętych przez piłkarzy. Podobno były one tak awangardowe, że Borghi chciał ponownie delikwentów ukarać, ale reszta sztabu szkoleniowego wstawiła się za piłkarzami. Tym samym uniknięto rozgłosu, a grube fałdy brzuchu, wielkie uszy czy chmurki z podpisem "Oye Mi amor Vidal" nie ujrzały nigdy światła dziennego. 

Zresztą, czy ktoś wierzy w tę historię? Bo od kiedy to Medel ma coś wspólnego z Delacroix? Przecież jedyne co potrafił namalować, to siniaki na twarzach swoich rówieśników... A nie przepraszam, jeszcze łamał kończyny, jak Picasso to przedstawiał na swych obrazach, czerwoną farbą...

- Kocham te newsy... Riquelme był widziany podczas meczu Argentyny z Brazylią na La Bombonerze. Zdjęć nie będę pokazywał, możecie mi wierzyć na słowo, ale podobno jego pobyt na obiekcie był nieco dłuższy niż normalnie.

Przechadzał się rzekomo po słynnej trybunie, zajmowanej normalnie przez grupę La Doce, podczas meczów Boca. A kibice na jego widok, rzucali mu pod nogi liście z drzew, gałęzie czy konfetti. Nawet dawali Romanowi swoje dzieciaki do potrzymania, by je pobłogosławił... Norma. Pytanie tylko, kiedy to się skończy...

środa, 21 listopada 2012

Rewanż za nierozegrany rewanż

Już kilka tygodni temu wyszło na jaw, że jednak Superclasico de las Americas, zostanie ostateczne rozegrane. Uparte władze AFA, dogadały się z CBF i dziś, w noc pomiędzy środą a czwartkiem dojdzie do rewanżu. Przypomnę, wówczas Kanarkowi wygrali 2-1, co było wynikiem sprawiedliwym, ale nie w pełni odzwierciedlającym to, co się działo na boisku. Argentyna, która wyszła w ustawieniu typowo autobusowym (czyli 11 zawodników w polu karnym) sprawdzał się wybitnie dobrze, ale dwie wyrwy Brazylijczycy odnaleźli. Przeważali, dominowali, degradowali... ale odnoszę wrażenie, że w tych meczach najsłabszymi aktorami tych widowisk są sędziowie. Już pal licho, że często gwiżdżą z korzyścią tylko dla jednej strony. Więc po cichu liczę, że tym razem obejdzie się, bez takich "przedstawień".

Gdybym miał przewidywać wynik i poziom gry, to myślę, że wygra Brazylia, choć ostatecznie postawię na wynik 2-2. Ale i tak zwycięży Argentyna. Reasumując te zdanie - może być nieźle, może być tragicznie. Każdy scenariusz Superklasyku Ameryki jest możliwy w swojej niemożliwości.

Co do składów i ustawień, lawirujących pomysłów, po obu stronach barykady nie brakuje.

BRAZYLIA: (4-4-2)

Diego Cavalieri - Marcos Rocha, Rever, Leonardo Silva, Carlinhos - Ralf, Paulinho, Jean, Thiago Neves - Neymar, Fred.


Na papierze, całkiem apetycznie. Wiadomo, że duet napastników dzieli i rządzi, ale ciekawi mnie postawa Revera, który zbierał pochlebne recenzje w Atletico Mineiro. Może i jest już trochę leciwy (27 lat, wielkiej przyszłości nie widzę dla niego), ale powinien załatać to co potrzeba. Inne nominacje jakoś mnie nie zaskakują. Jest duet z Timao, czyli Ralf i Paulinho, jest też uznawany za Ibrahimovicia Kurytyby - Thiago Neves (oczywiście w miłości do pracodawców. Od Fluminense po Flamengo, na Paranie kończąc). No i całkiem solidny Diego Cavalieri, który chyba powinien szukać nowego miejsca pracy. To z czym do Buenos Aires przyjechał Mano, mógłby równe dobrze iść się poopalać na plaży. Raczej nie będzie za wszelką cenę umierał za kraj i nie nakaże grać 3-5-8. Reszta zawodników to żadna sensacja. No może z wyjątkiem rezygnacji z Lucasa Moury, który szuka najszybszej drogi do paryskich burd... klubów.

ARGENTYNA: (4-4-2)

Agustin Orion - Lisandro Lopez, Sebastian Dominguez, Leandro Desabato, Gino Peruzzi - Francisco Cerro,  Pablo Guinazu, Leonel Vangioni, Walter Montillo - Hernan Barcos, Juan Manuel Martinez.


Tu też nie ma co się spodziewać zaskoczeń. Kadra krajowa jest, jak każdy widzi - co najmniej irytująca o kilka nazwisk. No, ale skoro sam Sabella kilka miesięcy temu, trochę podważał sens tych meczów, to nie dziwota, co zaplanował. Ulubiona formacja, bez wystawiania 6 obrońców, jest nieco bardziej ofensywna... ale kim Albicelestes chce ukłuć rywala? Barcos owszem, ma patent na strzelanie bramek, Martinez udaje, że jest świetny, Montillo nie wie, co ze sobą zrobić i na końcu Guinazu... ultradrewniany emeryt, pamiętający erę dinozaurów. Obrona zjadliwa: Lopez to chyba jedyny gracz, który może jeszcze się rozwinąć na zasadzie "witaj Europo". Jeśli to ma być jakaś w miarę sensowna alternatywa, na nieurodzaj obrońców, to może najwyższy czas sprawdzić jego?


Mecz zostanie rozegrany na La Bombonerze, stąd nikt nie powinien mieć pretensji do Sabelli o to, że powołał na ten mecz, dwóch bramkarzy Boca. A i sam klub, przytuli z tego tytułu kilkanaście tysięcy dolarów za wynajem obiektu. Kasa oczywiście szybko się zmarnuje... Bo wróbelki ćwierkają, że w klubie trzeba zorganizować uroczyste pożegnanie dla kapitana Rolando Schiaviego. Notabene jest to gracz, u którego najbardziej ceniłem - wzrost, posturę, dobrą grę głową i... fajne imię i nazwisko. Powaga.


A klasyk Argentyna - Brazylia o 1:00 w nocy czasu polskiego. Nie wykluczam, wystawienia not indywidualnych dla zawodników Sabelli.

PS Na miejscu piłkarzy w błękitnych koszulkach, modliłbym się o to, by dostali oceny minimum 2+ (podobno jestem dla nich za bardzo krytyczny. Żądam Dream Team'u, bujam w chmurach, wyjadam okruszki z karmnika dla ptaków i jeszcze jestem niezadowolony... Dowcipnisie na litość mnie nie wezmą).

wtorek, 20 listopada 2012

Naga Prawda #2: Argentyńscy wyzwoliciele

Prawda w oczy kole. Temu nie może zaprzeczyć nikt, nawet kłamca. Wyjątkowo postanowiłem połączyć cykl z wydarzeniami w Argentynie, albowiem niezwykły zrobił się tam kocioł. I to nie o mistrzostwo Argentyny, a o grę w prestiżowym Copa Libertadores. Oczywiście mistrz kraju, to święta sprawa, warta poświęcenia, ale to właśnie na tle pucharowym, toczy się piana wściekłych pitbullów. Głodni i spragnieni mięsa, o zielonym kolorze z podobizną Jurka Waszyngtona. To marzenie każdego, stojącego czy siedzącego.

Na początek rzut oka na górną część tabeli Torneo Inicial 2012:

1. Lanus 32 pkt
2. Velez Sarsfield 32 pkt (gorszy bilans bramkowy + przegrany bezpośredni mecz)
3. Racing Club 29 pkt
4. Newell's Old Boys 29 pkt
5. Boca Juniors 27 pkt
6. Belgrano de Cordoba 26 pkt (jeden mecz mniej)
7. Estudiantes La Plata 24 pkt

Na górze fiołki, na dole matołki. Ścisk pomiędzy pierwszym o szóstym miejscem to sześć punktów. Co ważne mówimy tu też o klubach, które bezpośrednio rywalizują o możliwość gry w Libertadores. Oczywiście tych, walczących o majstra dodałem jedynie w formie matematyczno/iluzorycznej. Miejsc do obsadzenia w pucharach, zostały jeszcze trzy (jedno zajmie oczywiście mistrz Inicial), albowiem dwa z nich zajęły: Arsenal de Sarandi (mistrz Clausury 2012) i Tigre (za najlepszy występ w Copa Sudamericanie... absurd ostatnich lat). To i tak o dwie przeciętne drużyny za dużo, ale nikt nikomu nie będzie zabraniał grania w piłkę. Nawet, gdy mecze sięgają rangi kontynentalnej.

Teraz spójrzmy na tabelę dotyczącą Copa Libertadores:

1. Velez Sarsfield 65 pkt.
2. Newell's Old Boys 61 pkt
3. Boca Juniors 60 pkt.
4. Arsenal de Sarandi 60 pkt (awans zapewniony dzięki Clausurze 2012)
5. Lanus 58 pkt.

Resztę ekip w tabeli, czyli All Boys (54 pkt), Colon (51 pkt) czy Estudiantes (51 pkt) nie biorę pod uwagę, ponieważ ich szanse pozostały w rękach matematyki. I to w naprawdę, bardzo optymistycznym scenariuszu rodem z science-fiction. Dlatego teraz, zwrócimy uwagę tylko na cztery kluby i ich terminarz.


VELEZ SARSFIELD

25.11 All Boys (wyjazd)
2.12 Union Santa Fe (dom)
9.12 Rafaela (wyjazd)

Biorąc pod uwagę ich pozycję w obu tabelach, wydaje się, że są najbliżej pewni gry w Libertadores. Co prawda formalności musi stać się zadość, ale rozkład trzech kolejek wygląda bardzo apetycznie. Nawet bardzo nieszczęśliwa porażka z Boca, nie powinna ich wytrącić z równowagi, mając solidne fundamenty na każdej formacji. Zawodnicy w kraju, są na tyle silni, że komplet porażek byłby czymś spektakularnym. Klęską zwłaszcza...

Co prawda przegrywając "miniklasyk" z Xeneizes, nieco utrudnili sobie walkę o mistrzostwo (tu muszą liczyć na potknięcia Lanus), ale czy przywilej gry w Copie, nie będzie dostateczną osłodą? Oczywiście, że tak. Drugi problem z Lanus, w kontekście mistrzostwa kraju, to oczywiście bilans bramkowy i przegrany bezpośredni mecz. Dwa gole różnicy można odrobić tylko rozbijając swoich najbliższych przeciwników. Cała reszta się nie liczy.


NEWELL'S OLD BOYS

24.11 Union Santa Fe (wyjazd)
2.12 Rafaela (dom)
9.12 Argentinos (wyjazd)

Tu też wygląda na to, że terminarz wyjątkowo sprzyja "Trędowatym". Ale problem objawia się przy formie piłkarzy, która delikatnie mówiąc "poszła w dół". Trzy remisy i ostatnia, pierwsza porażka w lidze sprawiła, że sytuacja już nie jest tak dobra, jak wcześniej (tęsknota za dawnymi czasami, heh). Dlatego należy podjąć odpowiednie działania, które Gerardo Martino chętnie zastosuje. Czy uda mu się przełamać kryzys, kiedy nawet All Boys było za mocne? Tu każdy scenariusz jest możliwy: 9,7,6,5,4,3,2,1 i 0 punktów. To doprawdy niesamowite scenariusze!

Szanse na tytuł raczej się nieco oddaliły, więc żeby być pewnym gry w CL, należy uważać na Boca, nad którą mają przewagę, tylko jednego punktu. Każda wtopa, przy wygranych Xeneizes, pozbawi Newell's zaszczytu reprezentowania Argentyny, na klubowej arenie kontynentalnej. Ale też trzy wygrane sprawią, że nie muszą się na nikogo oglądać.


BOCA JUNIORS

25.12 Racing Club (dom)
2.12 Arsenal de Sarandi (wyjazd)
9.12 Godoy Cruz (dom)

Najtrudniejszy wariant meczów przypadło Xeneizes, którzy w dodatku mają problem z samym sobą. Bardzo fartowna wygrana z Velez, niejako... skomplikowała ich sytuację. Ponieważ Boca, która w tej chwili jest trzecia w tabeli Libertadores, pozwalając teoretycznie na triumf Lanus w lidze... eliminuje się z gry (bo Velez i Newell's mają więcej punktów). Ale z drugiej strony dając się ogrywać Velezowi, jednocześnie... pozwoliłby dać się wyprzedzić Lanus w tabeli pucharowej. A biorąc pod uwagę amok, w jaki wpadła drużyna El Granate, Boca niekoniecznie jest panem swojego losu.

Trzy wygrane przy takim terminarzu, pewnie braliby w ciemno. Ale... Racing też prezentuje się dobrze (jeśli nie bardzo dobrze) a Arsenal i Godoy może i są gorsze, ale dodatkowo niezwykle nieobliczalne, jak postawa Xeneizes. Jednak wygrane w lidze to jedno, a drugim jest gra w Copie. Co zatem trzeba spełnić przy komplecie zwycięstw (scenariusz mało realny):

- liczyć na to, że Newell's pogubi punkty w przypadku mistrzostwa dla Lanus.

A jeśli już nie uda się zdobyć 9 punktów?

- modlić się o to, by Lanus poległ tu i ówdzie, by Velez zostanie mistrzem.

A gdyby tak przegrali wszystkie mecze?

- spieprzać z Argentyny.


LANUS

27.12 Estudiantes La Plata (dom)
2.12 River Plate (wyjazd)
9.12 San Lorenzo (dom)

Podopieczni Barrosa Schelotto są w takim gazie, że stanowiłby 70% zapotrzebowania Argentyny na gaz ziemny. Siłą rozpędu powinni zdmuchnąć swoich rywali, ale kalendarz nie jest, aż tak wesoły jak u Velezu czy Newell's. Jeśli wygrają komplet meczów, to zostają mistrzami kraju i basta. Warunek? Byle nie roztrwonić 2 goli różnicy nad Velezem.

Ale jak wspominałem, nie musi być tak fajnie i seria 7 wygranych z rzędu może się szybko skończyć. Estudiantes prezentuje się na wskroś przeciętnie, ale nie żeby beznadziejnie. River to już banał, ale nikt nie wie, co oni mogą wywinąć: orła czy gołębia. I na końcu San Lorenzo. Słabe, ale mentalnie podbudowane ostatnimi wydarzeniami wewnątrz klubowymi (jak próba powrotu do dzielnicy Almagro).

To jest ten emocjonalny rollercoaster, który kupuję w ciemno. Ba, nawet nie zwracając uwagi na to, czym to grozi. A jeśli będzie to zawał serca? Nic nie szkodzi, przecież u nas, służba zdrowia działa tak, że odratują każdego... I za to kocham ligę argentyńską, nawet jak bardziej poziom ligi usypia niż pobudza do życia.

piątek, 16 listopada 2012

Weekend latynoski #2

Chciałbym wierzyć, że wszędzie będą emocje, piękno, romantyczne sceny, dantejskie zejścia do piekła, pirotechniczne wojny na trybunach... Ale czy faktycznie tak będzie? Cóż, to ciężko ustalić. Bo, gdybym się tak zastanowił to jaką ofertę na ten weekend serwują nam na kontynencie, gdzie futbol jest religią?

Dlatego zamiast rozwodzić się nad tym, dlaczego warto a dlaczego nie... Stworzyłem listę spotkań, które niby zapowiadają się dobrze, ale skończyć się może tragicznie.

ARGENTYNA:
Velez Sarsfield - Boca Juniors (niedziela, godz. 23:30)

BOLIWIA:
Dalej sądzicie, że naprawdę warto coś tam obejrzeć?

BRAZYLIA:
Flamengo - Palmeiras (niedziela, godz. 20:00)
Internacional - Corinthians (niedziela, godz. 22:30)

CHILE:
Zaczęły się mrożące krew w żyłach play-offy. Ósemka najlepszych w tabeli, będzie grała aż do końca roku, by wyłonić tego jedynego. Oto pary:
Colo Colo - Audax Italiano
Universidad de Chile - Union Espanola
Palestino - Huacipato
Deportes Iquique - Rangers

EKWADOR:
Deportivo Quito - Barcelona* (niedziela, godz. 18:00)

KOLUMBIA:
Ten sam zaszczyt jak w Chile, kopnął producentów białego pudru. Oto obiecane pary:
Millonarios - Deportivo Pasto
La Equidad - Independiente Medellin
Atletico Junior - Deportes Tolima
Itagui - Atletico Nacional

PARAGWAJ:
Cerro Porteno PF - Cerro Porteno (niedziela, godz. 21:00) (reklama na hemoroidy lub jak to oficjalnie się reklamuje "Walka o miano najlepszego strzelca ligi". Niejaki Leichtweis u gospodarzy kontra bardziej znani Santiago Salcedo i Roberto Nanni).

PERU:
Universitario de Deportes - Sporting Cristal (niedziela, godz. 21:30)
Rozgrywki toczą się w grupach A i B. Każda najlepsza z grupy zagra w finale o mistrzostwo. W tej chwili Sporting Cristal (grupa A) i Real Atletico Garcilaso (grupa B) się do tego dwumeczu szykują.

URUGWAJ:
Bo bezbramkowym remisie w derbach Montevideo, pomiędzy Penarolem a Nacionalem, aż wstyd tam zaglądać. Może za tydzień?

WENEZUELA:
Orędzie do narodu prezydenta Hugo Chaveza (sobota/niedziela, ok. godziny 23:59)


Na szybko także zrobiłem mały skrót wiadomości:

- San Lorenzo wraca do swojej ukochanej dzielnicy Almagro. Niby to była utopia, nierealny sen, o którym zresztą pisałem TUTAJ. Ale dziś już wszystko jest jasne i po blisko 32 latach wraca na stare śmieci. Przy okazji wypędzając Carrefour, który w zamian dostanie najprawdopodobniej... starą siedzibę klubu w sąsiedniej dzielnicy Boedo.

- Walter Montillo, aktualnie gracz Cruzeiro pali się do wyjazdu. Jednak zamiast emigracji, wybierze zapewne migrację. Słowo klucz: Santos, który chce się po zęby uzbroić kadrowo na Libertadores. I nie ma co się śmiać moi drodzy, bo w Brazylii pieniądze płyną szerokim strumieniem. I to znacząco od Argentyny, z której to piłkarze chętniej uciekają do "odwiecznego rywala piłkarskiego".

- Carlos Tevez stracił wózek marki Porsche. Powód? Brak ważnych dokumentów, a konkretnie międzynarodowego prawa jazdy, które jak się okazało straciło swoją ważność... rok temu. Carlitos tłumaczył się, że zapomniał podbić pieczątkę, bo ciężko pracuje, ale policja była nieugięta i zabrała piłkarzowi auto. Biedaku...







* - ta Barcelona to z Guayaquil.

czwartek, 15 listopada 2012

Pampa the pampa, wielka wina lampa #7

- Ależ się Argentyna zmęczyła. Tylko cud uratował nas od tego, by Albicelestes nie wygrali przegranego meczu z Saudyjczykami. A tak, skończyło się tylko na 0-0. Na pocieszenie 2,5 mln dolarów przelane zostało na odpowiednie konto w Luksemburgu, gdzie zbierane są zaskórniaki dla AFA. Bo za coś trzeba żyć!

Mecz osiągnął poziom rowu mariańskiego. To była esencja głębokiego dna i tysiąca metra mułu, w którym utopiła się argentyńska armia Sabelli. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że to był tylko mecz towarzyski, to nie mamy czym się przejmować. Martwić się mogą tylko ci, co nie postawili na remis u buka. Cała reszta nie jest nawet godna opisywania, bo niby co można powiedzieć o Messim i kolegach? Właściwie to, że jak każde małpy, mieli tylko odstawić cyrk pokazowy. Bez zbędnej krzątaniny, bez wysilania się ponad swoje możliwości. Jeśli ktoś ma tu być głęboko ich postawą rozczarowany, to ja. Liczyłem gdzieś po cichu, że jeśli mają odwalać taką "mananę", to niech chociaż strzelą jedną bramkę i koniec. Ale nie, to przerosło ich możliwości, widocznie z powodu lenistwa, nie chcąc się męczyć, kiedy pracodawca klubowy wzywa.

Sabella dostanie też karnego klapsa za zmiany. Nie wiem czy z Rijkaardem umawiał się na randkę czy nie, ale jeśli już to dlaczego dokonał tylko dwóch zmian? Oczywiście to nic, że dał pograć takiemu Di Santo czy Augusto Fernandezowi, bo im jak zwykle ktoś zagwarantował taką możliwość (czyt. menadżerowie piłkarzy).

Gdybym miał opisać dokładnie, co moja osoba o tym meczu pomyślała, to śmiało rozszyfrujcie: @#%%^$#$#%^#@#&*@#!$$#%#^^^

- Dziś już wiem, że należy dokładnie wsłuchiwać się w bijące serce. We własne oczywiście, nie czyjeś, bo tego jak zwykle próżno znaleźć. Urugwaj sprawił na mojej twarzy uśmiech, kiedy pobili polską kadrę tylko 3-1. Jak pisałem wczoraj, życzyłem sobie tego, choć nie byłem do końca przekonany, czy są szansę na taki wynik. W sumie to zachowałem się jak Sienkiewicz piszący Trylogię - "ku pokrzepieniu serc".

Na całe szczęście Celestes bez zbędnej spiny i na dużym chillu, zdmuchnęli Polaków, zanim Ci zorientowali się z kim grali. W praktycznie każdym elemencie gry, Urusi byli o dwie klasy lepsi od swoich rywali. A jeśli ktoś im sprawiał problemy, to natychmiast go neutralizowali. Taki Luis Suarez brał bez mydła Glika, którego objeżdżał bez większego wysiłku. Cavani, gdy grał robił z Wasilewskiego wiatrak, a cała reszta? Wystarczy wymienić to co najlepsze, a więc: płynność, wymienność podań, finezja, konkretyzm (czyli podaj tam gdzie trzeba) i precyzja. To były atuty, pod którymi Celestes podpisał się po stronie zwycięzców. Nie brali jeńców, nie starali się ich dobić, za co należy im się też status ambasadorów UNICEF-u, bo wiecie, że nad dziećmi znęcać się nie można.

To była prawdziwa lekcja futbolu. Futbolu, który ma też jeden drobny minus, który należy skierować w stronę 3,5 mln państwa Ameryki Południowej. Mianowicie brak młodzieży. Tabarez po meczu z Polską może się utwierdzić niepotrzebnie w przekonaniu, że młodzieżowcy są w tej kadrze zbędni. I to jest błąd, gdyż właściwie Urugwaj nie grał na 100% możliwości ani na 90 czy 80. Brak powiewu nowości, zmian na lepsze, by móc walczyć z kimś silniejszym od Polski. Bo rywal, mówiąc wprost, nie był ani trochę równorzędny dla Celestes. Taki, nie adekwatny do nazwania tego meczu mianem "sparingu".

- Brazylia na remis z Kolumbią. Po kiepskim sędziowaniu i piłce wysłanej w kosmos przez Neymara, mecz oglądało się przyjemnie, ale bez urwanych kończyn. Gdyby ktoś, chciał się spytać, co z tego meczu zapamiętałem, to wynik... nie wzruszyłem się i całkiem słusznie. Każdy kto chciał, zaprezentował się nad wyraz przyzwoicie, ale bez większych fajerwerków. Nie piszę z góry, że nie działo się kompletnie nic, ale to nie było żadne bardzo dobre widowisko. Thats all.

Ale jak chcecie, to zobaczcie co zrobił gorący towar na rynku transferowym - Neymar:



Chile poległo po bezbarwnym meczu z Serbią. Za ten wynik i styl gry, Claudio Borghi został bardzo słusznie wypierd****y i zmieszany z błotem przez swoich podopiecznych. Żadne tłumaczenia mu nie pomogą, bo skoro nie potrafił ugasić pożaru wewnątrz kadry, to trudno, żeby dalej się jeszcze z tym problemem "męczył". Oczywiście on, w swoim stylu bronił się, że to faza "odnowy mentalnej" dla kadry. Ale w gruncie rzeczy, jak każdy przyspawał swój tyłek do piastowanego stanowiska. Nie jest on jednak pięknością z Mazowsza*, żeby na śliczną buzię, mógł dalej bawić się puzzlami. Zresztą i tak trudnego do ułożenia, kiedy jeden element nie pasuje do drugiego. Aktem, który najbardziej pogrążył trenera (a na jego zwolnienie oczywiście grali sami piłkarze), była czerwona kartka dla Arturo Vidala. Tego samego, który z kadry został wyrzucony parę miesięcy temu, za sprowadzanie dziwek do hotelu. Tak, dziwek... nie jesteśmy ślepi. Poszukiwania kandydatów na nowe stanowisko już się rozpoczęło. Faworyci milczą w obawie, że mogliby dostać bardzo gorące krzesło i nie wychylają się. Marzeniem dla wielu byłby oczywiście Bielsa, ale po pierwsze, prowadzi klub z Bilbao, a po drugie reprezentację rzucił po zmianie niekorzystnego dla siebie prezydenta chilijskiej federacji.

Z innych wyników u Latynosów:

Boliwia 1-1 Kostaryka (potworne nudy, coś dla fetyszystów)
Paragwaj 3-1 Gwatemala (święty spokój dla Pelluso)
Wenezuela 1-3 Nigeria (podobno było źle. Vinotinto rzekomo byli niezgrani)
Honduras 0-0 Peru (buahahaha.... naprawdę ktoś to oglądał?)

- Ostatnio modna jest przemoc. I to taka w wykonaniu argentyńskim. Jak pewnie wiecie (choć i tak nie domyślacie się), liga argentyńska rozgrywa kolejkę numer 15. Wśród takich wydarzeń jak "spektakularny" remis River Plate z Atletico Rafaelą, najwięcej emocji było w spotkaniu Independiente z Belgrano.

Otóż po pierwszej połowie, drużyna gości zasłużenie prowadziła 1-0. I kiedy już za chwilę sędzia miał oznajmić gwizdkiem rozpoczęcie drugiej połowy, w kierunku bramkarza gości poleciały petardy. Jeden z nich wybuchł tuż obok wspomnianego golkipera Juan Carlosa Olave, który na moment stracił słuch w lewym uchu. Ale jeśli myśleliście, że kibice Inde się uspokoją, to chyba jesteście zbyt naiwni. Kiedy medycy jak i pozostali piłkarze podbiegli do rannego kolegi, z trybun poleciały kolejne "pociski". Piłkarze się z "pola minowego" szybko zwinęli, a do akcji wkroczył Americo Gallego, trener gospodarzy. Ten, nie dbając o poprawność językową zwyzywał swoich kibiców, by się opamiętali. Efekt? Obrzucili fajerwerkami i jego. Sędzia Laverni miał dosyć i zdecydował się odwołać spotkanie. Karą na pewno będzie zamknięcie stadionu, skromna kara finansowa i na tym się to skończy. Belgrano jednak składa oficjalnie pismo, w którym żąda walkowera, oczywiście na swoją korzyść, bez potrzeby wznawiania meczu w innym terminie. Sprawa ma się zamknąć do końca tego tygodnia.

Dla zainteresowanych:


A, to dopiero początek. Bo, nie wiadomo z jaką "wybuchowością" przywitają swoich pupili, kibice Boca w meczu z Newell's. 

- Dziś dużo będzie filmów i to niekoniecznie związanych z pięknem piłki nożnej (vide Ibrahimović z Anglią). Tym razem skoro o przemocy mowa, to zaglądamy do Chile. A tam, mecz ligowy pomiędzy słabeuszami - Santiago Wanderers i Unionem La Calerą. Wynik końcowy 2-0 dla gospodarzy, ale nie to przykuło uwagę kibiców, a argentyński napastnik gości Gaston Cellerino. Sfrustrowany niekorzystnym wynikiem, po brutalnym faulu został wyrzucony z boiska, ale na tym jego "popisy" się nie skończyły. Do opuszczającego boisko snajpera podbiegli rywale i wywiązała się sprzeczka. Jej ogień rozpalił się w momencie, gdy w kierunku Cellerino ruszył bramkarz gospodarzy - Viana. Co w tej sytuacji zrobił Argentyńczyk? W stylu Bruce'a Lee po prostu... kopnął bramkarza w twarz, a ten padł jak rażony piorunem.


Ibra byłby z Ciebie dumny... Taka celność. W sumie nie dziwi mnie to, wszak jest najlepszym strzelcem Unionu z 11 trafieniami w lidze.

- Trenerów mamy wielu, ale każdy wymięka przy... Crespowiczu Hernanie. Już wkrótce ten killer i postrach bramkarzy zajmie się pracą trenerską. Włochy, Szwajcaria i na końcu Argentyna, to jego przystanki na praktykach. Ale najważniejszy dokument czyli UEFA PRO, chce otrzymać w kraju, gdzie darzy się go wielkim szacunkiem - w Italii. Podobno nawet Parma już teraz chętnie go zatrudni do trenowania młodzików w Primaverze, a kto wie, czy później nie obejmie funkcji trenera pierwszej drużyny.

Czego można się spodziewać po Crespo jako trenerze? Czy będzie orędownikiem stylu z jakiego słynął, czyli ofensywnej gry? Czy może pójdzie śladami wielkich przodków Helenio Herrery, czy bliższemu mu sercem Diego Simeone i postawi na catenacchio? Nikt tego nie wie. Ale za to, jest już kolejnym byłym wybitnym graczem, który po zakończeniu piłkarskiej kariery, chce poszukać nowego zajęcia w futbolu.

- Riquelme.... Znowu ogłasza, że jeśli "Boca go potrzebuje, to jest do ich dyspozycji". No ile razy muszę to słuchać, no ile? Nigdy nie miałem wątpliwości, że to niedoceniony geniusz, mag i wirtuoz futbolu godny pomników i to z platyny. Ale w tym momencie, kiedy w klubie wszyscy są do siebie wrogo nastawieni, ten ruch byłby jedynie samobójstwem. Ale i jednocześnie dowodem na to, że Roman wcale nie skończył z futbolem czy jak niektórzy sądzą, jest bez klubu.

Małe sprostowanie. Riquelme ma WCIĄŻ ważny kontrakt z Boca do 30 czerwca 2014 roku. Aktualnie przebywa na BEZPŁATNYM URLOPIE, na którym może się podrapać po tyłku oglądając Telenoche, jeść co mu się żywnie spodoba i spotykać się z kimkolwiek zechce. Dlatego jeśli ktoś myślał, że Romek od tak zakończy swoją karierę to jest w błędzie. Cała ta szopka z odejściem, to pic na wodę, w której piłkarz czeka, aż Falcioni odejdzie wraz z jego poplecznikami. Jednak spryt El Dupczyciela jest tym bardziej zjawiskowy, kiedy on sam głosi, że "jest wiele klubów, które się moją osobą interesują". Naprawdę tak sądzisz? To dlaczego nie chcieli Cię zatrudnić w lecie, kiedy ogłosiłeś "rozbrat" z Boca, hm?

Szkoda mi go, jak nikogo innego. Pragnienie Romanowej miłości jednak zwalczam, gdyż jego czas już niewątpliwie minął. I choć jest on jednym z absolutnie topowych rozgrywających świata (dla wielu są to jakieś Iniesty sjesty, Kaki sraki, Xavie pawie, Sneijdery slendery, Gerrady i inne Lampardy), to chyba nie wie, kiedy należy zejść ze sceny. Zwłaszcza nie rozdrabniając przy tym, tej esencji czarów, którą olśniewa, uszczęśliwiając ludy i narody tego świata. Nie odmówię mu powrotu do Boca, ale niech podejmowane decyzje będą słuszne na tyle, by Roman nie robił w klubie za przerzuty nowotworu serca. Serca Bosteros.

"Weź piłkę pod pachę i zacznij podziwiać widoki tego świata. Piękna zachodzącego słońca Buenos Aires".


* - mówiłem już, że kobiety w Polsce są piękne? Nie wszystkie, ale warto docenić ich urodę (nie tylko to, bo jeszcze się obrażą), nawet jak nie wiedzą co to spalony...