niedziela, 11 marca 2012

Jak się protestuje w Argentynie

8 marca 2011 roku w Buenos Aires, można było podziwiać taki oto widok:


Ten na powyższym zdjęciu tłum, to kibice San Lorenzo, którzy postanowili urządzić protest. Miał on na celu zwrócić uwagę na problem przymusowej migracji, która dotknęła ten klub ponad trzy dekady temu. W całym przedsięwzięciu udział wzięło ponad... 100 tysięcy kibiców!!! Tak, to nie żart, naprawdę aż tylu barras przyszło pokazać swoją siłę i gotowość. Oczywiście pytanie, jakie zada niemal każdy odwiedzający tego bloga, będzie dotyczył jednego: O co chodzi? Czas na retrospekcję...

Dokładnie 1 kwietnia 1908 roku w Buenos Aires, założono klub piłkarski San Lorenzo de Almagro. Warto zwrócić uwagę na ten ostatni człon nazwy, gdyż to właśnie w tej dzielnicy, narodził się nowy klub sportowy. Dokładnie 8 lat później, 7 maja El Ciclon zbudował własną arenę, na której rozgrywali swoje domowe spotkania o nazwie Viejo Gasometro. Potężny, mogący pomieścić 75 tysięcy kibiców obiekt, był nazywany przez kibiców potocznie "Wembley'em dla mieszkańców". Zaś nazwa "Gasometro" odnosiła się, do pokładów gazu ziemnego, jaki rzekomo znajdował się na ziemiach, gdzie wybudowano stadion.

Ale dobry dla klubu przełom lat 60-tych i 70-tych, kończył się wraz z końcówką lat 70-tych. W Argentynie rządziła wówczas junta wojskowa, która sprawiała, że ludzie znikali i już nigdy nie powracali do swych domów. Był to także kryzys gospodarczy, który dotyczył wszystkich, a w komplecie dołączył do tego sport. W 1979 roku San Lorenzo wpadł w finansowe tarapaty, którego przyczyną było fatalne zarządzanie klubem (czyt. nieudane transfery, inwestycje nie związane ze sportem). Zadłużony i chwiejący się bokser z dzielnicy Almagro, był już liczony i to nie raz, lecz za każdym razem uciekał od K.O. Rozwiązaniem był tylko i wyłącznie inwestor, który mógłby wyprowadzić klub na prostą.

Drugiego grudnia 1979 roku, San Lorenzo rozegrał jak się potem okazało, ostatni mecz na swoim ukochanym obiekcie przeciwko Boca Juniors. El Ciclon prowadzony wówczas przez późniejszego mistrza świata Carlosa Bilardo, zremisowała z Xeneizes po wyrównanym meczu, którego świadkiem był komplet publiczności. Po sezonie zaczęła się tragedia... Oznaczona inicjałami Osvaldo Cacciatore, ówczesnego burmistrza Buenos Aires.

Cacciatore, jako marionetka junty, lubująca się w uprzykrzaniu życia mieszkańcom stolicy, dokładnie i ze szczegółami otrzymywał raporty i donosy m.in. z San Lorenzo. Kiedy usłyszał słowo "problemy", natychmiast się uaktywniał, a jak do tego dochodziło jeszcze słowo "pieniądze"... Początkowo nie dawał po sobie poznać, że chce wyrzucić klub z atrakcyjnych ziem, z których można przytulić nie małe pieniądze. W końcu miał pretekst do tego, by działać i kręcić jedne z nielicznych interesów. Początkowo jako "dobry wujek", a później jako "windykator" zaczął szantażować klub i grozić, że jeśli chcą nadal istnieć, muszą niezwłocznie sprzedać grunty i sam stadion. Kilka dni po ostatnim meczu ligowym, przyparci do muru sternicy klubu, przy udziale władz miasta, sprzedali ziemie francuskiej firmie Carrefour za 8 mln dolarów. Na konto San Lorenzo miała trafić 1/8 tej kwoty, lecz w rzeczywistości... nie trafił nawet złamany dolar. Reszta pieniędzy zniknęła w bliżej nieokreślonych okolicznościach, a trzy lata później Francuzi zburzyli stadion, stawiając w jej miejsce olbrzymi hipermarket (stoi tam do dziś, ale ceny nie takie same jak kiedyś). Historię transakcji pewnie nie poznamy nigdy, lecz sama historia zasługuje co najmniej na książkę, co sugerują kibice El Ciclon.

Po spadku do drugiej ligi w 1980 roku, klub musiał poszukać nowego miejsca. Trwało to dość długo, bo przez 13 lat klub był zmuszony ciągle grać na wyjazdach. Ostatecznie w 1993 roku znalazł się w sąsiadującym z dzielnicą Almagro południowym Boedo. Tego samego roku, klub z pomocą kibiców wybudował Estadio Pedro Bidegain, który z czasem przyjął nazwę Nuevo Gasometro. Ale przyjęcie nowej siedziby, nie oznaczało wcale akceptacji. Ba, kibice z klubem, nigdy nie pogodzili się z przymusową migracją, której można było uniknąć. Według nich, gdyby nie szantaż junty wojskowej, klub grałby tam dalej, gdzie sięgają korzenie. Ponieśli jak to określają "klęskę z globalizacją oraz brudnymi interesami wyższych tego świata".

Aktualnie klub również przeżywa nie małe kłopoty finansowe, ale jednocześnie zorganizował największą manifestację, przeciwko wypędzeniu klubu z historycznego miejsca, jakim była dla nich dzielnica Almagro. Mimo, iż nie pomaga im w tej sprawie ekspert od wypędzeń Erika Steinbach, działacze postanowili wytoczyć swoje lokalne, ale mocne działa. Oprócz władz klubowych, piłkarzy i sztabu szkoleniowego, akcję wsparł były menadżer i zasłużony dla klubu Hector Veira, kilka innych legend piłkarskich El Ciclonu oraz paru argentyńskich celebrytów. W tej śmietance towarzyskiej pojawił się nawet honorowy socio klubu - Viggo Mortensen, aktor znany z roli Aragorna we "Władcy Pierścieni". W sumie to właśnie tego ostatniego, chcą w San Lorenzo wykorzystać, w dostaniu się do Mordoru (czyt. do władz miasta).

Jak sprawa ostatecznie się rozwiąże? Pewnie pozostanie wszystko na swoim miejscu, znając argentyńską rzeczywistość. Choć rozmiar i rozmach z jakim ta akcja się odbyła, zupełnie stłamsiła trwający obok ruch feministek w dniu kobiet. Może to i dobrze, bo bardziej wyrównać, tych praw w tej wojnie płci już się nie da. A San Lorenzo, to jednak San Lorenzo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz