wtorek, 27 marca 2012

Głową w mur

Dziś nie będzie powiewu szokujących informacji. Bardzo krótko. Bo praktycznie to co zostało powiedziane...

- Chile zostało oficjalnie i definitywnie gospodarzem Copa America 2015. Zastąpili oni Brazylię, która uznała, że "mamy full kalendarz wypełniony sutymi imprezami, więc nie ma co wciskać kolejnej", bo w końcu turniej wypadał pomiędzy mundialem (2014) a olimpiadą (2016). Przede wszystkim nie chodzi o to, że Kraju Kawy nie stać finansowo na organizację ważnej imprezy (i to rok w rok). Tym czynnikiem okazuje się bezpieczeństwo, bo chyba wszyscy zdali sobie sprawę, że jeśli chodzi o ten aspekt, to W Brazylii nie jest aż tak różowo, jak to w odbiornikach telewizyjnych pokazują (ale i tak nie pobiją Wenezueli, ha!). Zresztą, co ciekawe Brazylia domyślnie miała organizować ten turniej w 2019 roku, zgodnie z alfabetem... No niestety, dla miłośników mórz, nie chodzi mi tu o alfabet morsa, lecz o ten zwykły. Pierwotnie, znając nazwy państw Ameryki Południowej, tym organizatorem w 2015 roku miała zostać Boliwia. Lecz bieda, nędza oraz głód sprawiły, że nawet miłośnik piłki w osobie Evo Moralesa, nie sprawił, że obywatele tego kraju zechcą obejrzeć "wielką" piłkę tuż pod swoimi oknami. Związku z tym, pojawiła się nawet koncepcja (UWAGA) organizacji turnieju w... Meksyku a nawet w Japonii. Te naprawdę debilne pomysły są sprawką prezydenta CONMEBOLU, który słowo pieniądze zna w każdym języku świata, nawet w suahili. Nicolas Leoz, bo o nim mowa, potrafi sprzedać wszystko wliczając to samego siebie... i w sumie mnie to nie dziwi, bo ten 83-letni satrapa, swoim kunsztem i dykcją bije na głowę niejednego dyktatora czasów zmierzłych, jak i dzisiejszych. Ostatecznie wycofał się z tego i misję organizacyjną powierzył Chilijczykom. Jak Filip z konopi wyskoczyła wówczas Brazylia twierdząc, że "co tam, damy radę". No i się z tego felernego pomysłu w końcu wycofali...

- Brazylia pojawi się także i tu... a konkretnie w Polsce. Wieść gminna głosi, że czołowi zawodnicy z Kraju Kawy zameldują się 16 października tego roku we Wrocławiu tylko po to, by zjeść na trawie sushi wspólnie z Japonią. Taki zbiorowy konkurs, na jak najszybsze opędzlowanie swoich talerzy. W tym największym państwie Ameryki Południowej (pod względem ludności i wielkości), z pewnością będzie brakowało Ronaldo oraz Adriano. Zabraknie także i Romario, ale on woli zdecydowanie inną konkurencję... Ale już na poważnie. Oczywiście okazja zobaczenie na własne oczy piłkarzy reprezentacji Brazylii to rzecz przednia, wszak ostatni raz Canarinhos przyjechali do Polski dokładnie 20 lipca 1968 roku. Wówczas roznieśli w pył gospodarzy 3-6 a i piłkarze jacy wystąpili w barwach kanarkowych, to nie były żarty... Rivelino, Tostao czy Jairzinho, to tacy pierwsi z brzegu, jacy przychodzą mi do głowy w chwili pisania. Dziś za takich zawodników-przodowników w naszym kraju (mniemaniu większości), mogą posłużyć Dani Alves (fani Blaugrany w Polsce - fap, fap. Tylko przy Messim skala zjawiska jest większa), Neymar (Nossa, nossa...) czy Kaka (czy ktoś zdaje sobie sprawę, jak wygląda brazylijska... nie, to zbyt obrzydliwe). Jak będzie, oczywiście czas pokaże. Mam nadzieję obejrzeć to spotkanie na żywo prosto ze stadionu, bo reprezentacji latino w naszym kraju prędko nie ujrzymy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz