piątek, 23 marca 2012

Copa mości panowie cz.1

Za nami półmetek zmagań fazy grupowej Copa Libertadores. Kila meczów dało już obraz tego, czego można się spodziewać dalej, czyli momentu, gdy w grze pozostanie tylko 16 najlepszych klubowych drużyn Ameryki Południowej (plus Meksyku). Z każdej grupy tradycyjnie awansują po dwa kluby. A, więc po kolei:


Grupa 1
1. Santos 9 PKT 9-4
2. Internacional 7 PKT 9-4
3. The Strongest 7 PKT 5-8
4. Juan Aurich 0 PKT 2-9


Brazylijski duet z obrońcą tytułu na czele, przodują w stawce grupy numer jeden. Od początku było to zresztą wiadome. Tym jedynym zgrzytem został boliwijski ogórek, który zdobyte punkty zawdzięcza tylko i wyłącznie temu, że stadion ma w górach. Zresztą, jej obiekt sprawiający kłopoty, już takowym nie będzie, albowiem następne mecze zagrają na wyjazdach.

Czy Santos i Inter są świetni? Hmmm... W tak kiepskiej grupie największe trudności, sprawiły im jedynie wspinaczki wysokogórskie w Boliwii (Santos przegrał, Inter zremisował). Peruwiańczycy okazali się zaś dzieciakiem, któremu uszyto na koszulkach napis "Czerwony Krzyż"", którego pomoc w oddawaniu punktów jest bardzo honorowa. Obie ekipy z Brazylii, dysponują solidnym materiałem, który powinien do fazy pucharowej wejść i trochę zamieszać. Ba, nawet mają pojedyncze i konkretne strzelby do swojej dyspozycji - Neymara po stronie Peixe i Damiao po stronie Colorado. W bezpośrednim starciu lepiej wygląda Santos, który ma więcej do zaoferowania w ofensywie (co mecz wygrany przez Santos 3-1 potwierdził). Nawet mając koślawego i bez formy Elano, podgrzewającego ławkę rezerwowych.

The Strongest zrobił małą niespodziankę, ale remis z Interem przy kiepskim bilansie bramek, nie daje im szans  na wyjście z grupy... chyba, że wierzymy w "Impossible is nothing".

Wspominałem krótko o Juanie Aurich... Cóż, nazwa zespołu pasuje prędzej do solisty wykonującego mocny rock lub chór dmuchający we flety. Na tym, kończy się ich analiza gry i przygoda z pucharami.


Grupa 2
1. Lanus 7 PKT 5-3
2. Flamengo 5 PKT 5-4
3. Olimpia 4 PKT 5-5
4. Emelec 3 PKT 1-4


Lanus obudził się z zimowego snu pucharowego (w lidze tacy już nie są). Bezcenne punkty zarobione na Ekwadorczykach pomogło im wskoczyć na pierwsze miejsce, zwiększając szanse na awans. Co prawda Fla i Olimpia mają o jeden mecz mniej, ale patrząc na to co Ci pierwsi zrobili u siebie z Paragwajczykami... Flamengo to taki całkiem zabawny twór z trenującym od czasu do czasu Ronaldinho i Patricią Amorim, prezydent klubu, która idealnie wpasowuje się w stereotyp kobiety, która powinna zmywać gary a nie zarządzać klubem (de facto robi to jej mąż). Odkąd największej gwieździe z motywacją jest problem, tak Fla osiąga wyniki często przecząc samej sobie. Nie to, żeby mieli jakiś super skład do wygrania pucharu (ale taki Vagner Love, to jednak Vagner Love), ale przynajmniej nie do skompromitowania się... Cóż ich mecz z Olimpią pokazał, że jak chcą to potrafią dać d**y, a rewanż będzie trudny, jeśli motywacja znów nie będzie odpowiednia. Bo kiedy trenerem zespołu jest Joel "kocham wszystkie dzieci" Santana... To remis lub porażka staje się realna.

Mimo to, Flamengo powinno jakimś cudem z grupy wyjść. W innym wypadku Ronaldinho na panienki pojedzie do innego klubu. Olimpia jakoś ciuła te punkty i mecz z Fla jest kluczowy do marzeń o fazie pucharowej. To zmiksowana kompania dziadków i młodych, którzy są znani z tego, że mają koniugacje rodzinne z lepszymi od siebie (Biancucchi to kuzyn Messiego). Ale i tak, nie są źli. Bo taki Emelec to drużyna złożona z drewna i zapomnianego Luciano Figueroi, o którego formie można powiedzieć tylko tyle, że skoro w drugiej lidze argentyńskiej sobie nie poradził... to genialny w Ekwadorze nie będzie.


Grupa 3
1. Union Espanola 7 PKT 6-2
2. Bolivar 7 PKT 5-5
3. Universidad Catolica 3 PKT 4-4
4. Atletico Junior 1 PKT 3-7


I znowu Ci panowie z Boliwii. Tym razem namieszali w chilijskim pakcie i efekt jest taki, że Union z Bolivarem wypracowali już 4 punktową przewagę na Universidadem. Kto taki obraz bitewny grupy trzeciej namalował? Oczywiście sam Universidad, który solidarnie dzieli się punktami z innymi zapominając, że Wigilia nie trwa przez cały rok. Bolivar w tym zakresie okazał się jajko niespodzianką, bo choć ich twierdza im. Hermano Silesa padła przed armią Unionu, to w pozostałych meczach grali z zębem i głodem piłki. Co prawda nie ma co się ekscytować drużyną, która nawet jeśli awansuje do 1/8 finału tylko po to, żeby odpaść, ale niech element sprawiedliwości zatriumfuje, sprawiając nagrodę pocieszenia.

Na Universidad patrzy się z niechęcią. Jest to nawet sposób na torturowanie zakładników, polecam. I w sumie to mnie najbardziej dziwi, bo nazwiska całkiem zjadliwe (Campos, Alvarez, Ormeno, Andia, Ovelar) a trener z nazwiskiem dobrym do reklamy kleju (Lepe). No i niestety ich nędzne 4-4-2, modyfikowane na diament prezentuje się bezpłciowo. Bo nie wiadomo, czy to biegają faceci czy kobiety. Z grupy awansować mogą, lecz bez potknięć rywala z Boliwii pozostanie im jedynie liga.

Co do Atletico Junior, można powiedzieć tyle, że to klub przypominający auto klasy średniej. Tylko, że bez silnika i kół. Jeśli mam być szczery, to nudna grupa od której miewam mdłości...


Grupa 4
1. Fluminense 9 PKT 4-1
2. Boca 4 PKT 3-3
3. Arsenal de Sarandi 3 PKT 4-3
4. Zamora 1 PKT 0-4


Sporo humoru dostarcza natomiast grupa, oznaczona numerem cztery. Lider, który zgromadził komplet punktów gra beznadziejną piłkę, która liczy sobie trzy kontry na mecz. I ta defensywna gra sprawiła, że klub to co dostaje, od razu wykorzystuje, karząc odpowiednio wszystkich, włączając w tym Boca na ich obiekcie. To słabeusze i nawet Deco przystosował się do ich poziomu. Mimo to, mają furę szczęścia i awans na wyciągnięcie ręki. Dla Xeneizes to dramat, bo o ich formie można powiedzieć tylko tyle, że jest nijaka. Niby dłużej są przy piłce, niby rywala potrafią zamknąć na ich połowie, ale to nic nie daje, bo ofensywa obija się, razi nieskutecznością a co najmniej zachowuje się idiotycznie. Napastnicy temu winni? Tak. Mouche wiadomo, jest owieczką (bo baran to delikatniejsza forma) a Silva ignorantem, ale po "Romanowych" krzykach drużyna przestała sobie tak między sobą wierzyć. Dziś żaden z piłkarzy (za wyjątkiem Riquelme), nie ma co liczyć na podanie piłki chyba, że będzie bramkarzem. No a trener Falcioni, odgrywa przy tym tylko rolę statysty, biorąc 500 tys. dolarów za sezon. Przy takich wadach, dwie wygrane i jeden remis wita Boca z fazą pucharową. A to scenariusz najbardziej prawdopodobny do realizacji.

Arsenal z kolei to drużyna wojownicza, lecz bez wyrazistego lidera, jakiego posiada imiennik z Londynu w osobie Van Persiego. Kogoś takiego jak William Wallace, który by ich wszystkich skrzyknął w grupie i kazał spinać pośladki przeciwko możnym tego świata (ale dziś, co najmniej tym z grupy). Na razie wyszły z tego dwie pechowe porażki, ale nie oznacza to, że już składają broń. Jeśli to czynią, to jedynie po to, by dokonać rewolucji godnej ich honorowego prezydenta, który trzęsie krajową i światową piłką - Julio Grondony.

Dla Zamory postanowiłem użyć sformułowania tak obfitego, co jasnego dla ich szans i dalszej postawy w rozgrywkach o Puchar Wyzwolicieli... Adios, Zamora, Adios!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz