środa, 28 marca 2012

Brazylijscy samarytanie

To z jednej strony durne i nierozważne, a z drugiej obrazujące jak postrzega się piłkarza w Kraju Kawy. 30-letni Adriano Leite Ribeiro, człowiek przeklęty, zmanierowany, bucowaty, wieczny imprezowicz o twarzy ukazującej jego nabrzmiałe ego. Niedawno Corinthians przegonił imitację piłkarza z klubu po tym, jak nie stosował się do diety, a wręcz czegokolwiek co jest zalecane przez lekarzy i działaczy. Na nic zdawały się prośby i kolejne PR-owe gierki samego piłkarza ze łzami w oczach błagającego o litość, wybaczenie i kolejną szansę. Wyjątkiem, do którego stosował się zawsze był seks, temat tabu dla zakonnic, w którym Adriano brylował, ale w nadmiarze. Nie zrozumcie mnie źle, niech sobie nawet sprawia przyjemność i 21 razy w tygodniu. Pytanie tylko, czy on zasługuje jeszcze na to, by ponownie podać mu pomocną dłoń? Czy można wiecznie, być złym, by zawsze było to wybaczane? Kurde, to zbyt ocieka wątkiem religijnym... niech to szlag.

Adriano to dylemat milionów kibiców w kraju i za granicą (oczywiście fanów). Z jednej strony talent czystej wody, z drugiej korzystający z życia awanturnik. Niby klasyk pośród brazylijskich boisk, biorąc pod uwagę lata wcześniejsze i osobistości takie jak Romario, Edmundo czy od biedy Ronaldo. Tak, Canarinhos z tej najwyższej półki, oprócz wysokich umiejętności do gry w piłkę, posiadali także dzikie charaktery, pod którymi na pewno nie podpisze się dziecięca szkółka piłkarzy Barcelony. Czy to wirtuozi, magowie, jak każdy sobie tak nazwie, nie ulega wątpliwości, że tylko i wyłącznie za sprawą piłki, wybaczano im wszystko. No prawie, ale zdecydowaną większość. Los Adriano skojarzył po raz trzeci z Flamengo Rio de Janeiro. Klubie w którym dorastał i wracał po mistrzowską koronę. Na razie przybył jedynie potrenować, bo gdy wróci do swojej "świetności" z lat przeszłych, to podpisze trzyletni kontrakt opiewający na śmieszne 350 tysięcy dolarów rocznie. Wydaje się to małym ryzykiem finansowym, lecz biorąc pod uwagę jeszcze, jacy gracze przywitają go z otwartymi ramionami... 

Fla jest klubem, który ma już swoim utrzymaniu Ronaldinho i Vagnera Love, a więc przodowników w balowaniu i tylko rekreacyjnie kopiących piłkę. Jeśli z podobną ochotą przyjmą i kolejną osobę z tej samej półki, to skala zjawiska przeniesie się na innych graczy. W końcu, będą mogli wejść wszędzie, bo za znajomego mają Ronniego, czy Imperadora. Oczywiście, są dorośli a ja nie jestem Dorotą Zawadzka, by im czegokolwiek zabraniał. Mogą robić, co zechcą... Ale skoro już mają w ten napompowany świński narząd kopać za pieniądze, to niech to robią profesjonalnie, jak na zawodowców przystało. Zresztą ten zawodowy styl prowadzenia się, chciał przestawić w graczach z Rio, były już trener Flamengo - Wanderley Luxemburgo. Lecz, wówczas Ronaldinho poskarżył się mamusi Patrici Amorim i ślady próby postawienia sobie za cel coś więcej niż utrzymanie w lidze, spełzły na niczym. Teraz Adriano, na luzie będzie przestawiał sobie meble, udawał, że jeszcze mu się chce... Choć co to będzie, jak zrobi wszystkim psikusa i jeszcze, będzie chciał ratować cokolwiek ze swojego talentu? Jeśli tak, to tylko na wzgląd swojego widzimisię oraz klubu. Ale nawet taki scenariusz, to by i Stanisław Lem nie wymyślił.

O samym piłkarzu napisano już wiele, a powielać tych jego problemów nie będę. Każdy wie (zwłaszcza w Europie) z kim mamy do czynienia. W Brazylii, jak i w de facto wszystkich państwach Ameryki Południowej, piłkarz to zawód marzenie, wywyższany od wielu innych i stawiany za wzór. W Europie, Adriano jest skończony, nikt już mu ręki nie poda. A na pewno, nie uczyni tego tak jak AS Roma, przy osobie, której decydowała się na transfer "Imperadora", podawano środki odurzające, popijając przy tym spirytusem. Tam samarytanie, na pewno nie pracują. Co innego w Brazylii... Wybaczamy Ci o drogi Adriano... No ile można? Przecież, on się nie zmieni... nigdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz