Ah cóż to za powroty. Z najmroczniejszych studni zapomnienia, powróciłem do świata żywych. I teraz padają miliony zapytań, na jak długo? Przekonamy się, bo w świecie futbolu latino, dzieją się dość ciekawe rzeczy. Jednak bohaterem dzisiejszego dnia, zostaje ktoś z mojego "archiwum Y". Tekst napisany wieki temu, odkurzony, poprawiony i nadający się (po weryfikacji romanowskiej) do publikacji.
![]() |
Rarytas fotograficzny. Reszta zdjęć została... przepita. |
Życie potrafi pisać różne scenariusze, ale za każdym razem,
ich realizacja całkowicie odmienia pogląd na życie. Rzadko bowiem zdarza się,
żeby zawód piłkarza przypisywać do innego kontynentu niż Europa. Jak nie
pieniądze to kobiety sprawiają, że każdy obywatel świata drugiego, trzeciego i
czwartego wędruje ku Staremu Kontynentowi. A gdyby tak odwrócić role i podając
jakiś magiczny galijski wywar z kalafiorów możemy sprawić, by piłkarz z Europy
wyruszył w trip po świecie? I żeby było ciekawie, mowa tu nie o jakimś
nadgryzionym, przez robale ziemniaku z piwnicy, ale o niepoczerwieniałym jabłku
z sadu mego sąsiada. Wełko Jotow - synonimy słów „Uciekam i nie wiem kiedy
wracam”.
Bułgaria kojarzy mi się najczęściej z tanimi turnusami
wypoczynkowymi w czasach PRL-u. Jeśli obywatel naszego kraju, marzył o
sprowadzeniu hurtowych ilości kremu Nivea, wpierw kierował swe kroki ku
Bułgarii. W latach 70-tych można ten kraj określić mianem „komunistycznego
Saint Tropez”, przy czym nawias, ma swoje całkowite usprawiedliwienie. Nic tak
bardziej człowieka nie wywyższa, jak zdobycie opalenizny nad Morzem Czarnym
przy tanim winie i pierwszej lepszej zaliczonej dziewojce. Data 26 sierpnia
1970 roku była dla państwa Jotowów bardzo udana. Gdy dziewięć miesięcy
wcześniej, postanowili zwalczyć jesienną nudę, na świat przybył malutki i
krzykliwy Wełko. Jeśli miałbym zaryzykować stwierdzenie, że piłka nożna była mu
przeznaczona - wystarczy przypomnieć sobie, ile to razy kopaliśmy matkę w
brzuchu. Dlatego o wybór przyszłości małego Wełko zdecydowali rodzice. Żyjąc w
stolicy kraju - Sofii, mieli wybór rozmaitych klubów sportowych. Los Jotowa
skojarzył z Lewskim, którego wiernym fanem był ojciec chłopaka. To własnie jego
marzeniem było, by syn stał się tak samo sławny jak Georgi Asparuchow, na
którego pogrzeb przyszło więcej ludzi niż mieszkańców Trójmiasta. A warto
nadmienić, że śmierć bułgarskiego geniusza miał miejsce rok po urodzinach
Wełko. Wracając do piłki, wiele lat upłynęło zanim Jotow przez zasieki
juniorskie, dostał się do kadry seniorów. Mając zaledwie 18 lat zadebiutował w
barwach Witoszy (to nie pomyłka, przez 4 lata decyzją KC Bułgarii, pod taką
nazwą grała stołeczna drużyna) w miesiącu marcu... o bliżej nieustalonej dacie,
ale ze znanym rywalem - Lokomotiwem Płodiw. Słuch o jego talencie wzbudził taki
szereg komentarzy, że rok po jego debiucie Witosza wróciła do nazwy Lewski. O
ironio wówczas suprematem i krajowym terminatorem był Hristo Stoiczkow i jego
wojskowy CSKA, który wybijał z głowy Lewskiemu jakiekolwiek nadzieje na mistrzostwo
kraju. Co innego kupa, czyli puchar kraju, który Jotow mógł wziąć w ręcę
dwukrotnie (1991 i 1992), by w 1993 roku sięgnąć po jedyne mistrzostwo kraju.
Okres prosperity zawodowej Wełko zainteresował działaczy
Espanyolu Barcelona, którzy w czasach żelaznej kurtyny, mogli zapomnieć o
zatrudnianiu bułgarskich twardzieli. Upadek ZSRR pomógł do tego stopnia, że za
około 700 tys. dolarów doszło w końcu do transferu. Jotow miał być odpowiedzią
na robiącego, o wiele większą karierę Stoiczkowa i jego odlew wylądował u mniej
znanego klubu z Katalonii. I jakież było zdziwienie działaczy Espanyolu, gdy
się okazało, że po sezonie klub awansował do Primera Division, a bułgarski
snajper został ich najlepszym strzelcem w drużynie. Taki ofensywny pomocnik i
wkręca w ziemię hiszpańską armadę? Pytania się mnożyły ale fakty były jasne:
pierwsze miejsce w tabeli, 13 goli Jotowa i witaj lepszy świecie. I tak po
prawdzie, to własnie tu zaczyna się najciekawszy wątek z życia naszego
bohatera. W 1994 roku Bułgaria zakwalifikowała się na mundial do USA, gdzie jak
pokazała historia, kraj winem i laskami płynący odniósł swój największy jak
dotąd sukces w historii. Jotow w kadrze Dymityra Penewa początkowo miał grać w
podstawowym składzie jako wysunięty napastnik. Co ciekawe nie sposób ustalić,
kiedy dokładnie Jotow zadebiutował, a znana jest jedynie data 1991 roku, mecz
towarzyski z Rumunią. W czasie przygotowań do mundialu, Penew odkrył pokłady
uranu w nogach emeryta Nasko Sirakowa, co stało się utarciem nosa gówniarzowi
ze stolicy. Sirakow, który wraz z bramkarzem Michajłowem pamiętali mundial z
1986 roku, stał się bardziej przydatny w drużynie od Jotowa. Pomocny był
wówczas pech walki nowotworowej kolejnej gwiazdy z hiszpańskich boisk -
Ljubosława Penewa (zbieżność nazwisk nieprzypadkowa - Dymityr był jego
wujkiem). Jotow zagrał wówczas mecze kontrolne przed mundialem z Meksykiem (do
82 minuty) oraz po jednej połowie z Kuwejtem i Ukrainą. Tu los piłkarza stał
się jasny - ławka rezerwowych. Życie napisało mu okrutny scenariusz, gdzie
znalazł się w piątce graczy, która nawet na sekundę nie przeorała jankeskiej
trawy. Jego specjalnością pozostało jednak utworzenie grupy bankietowej. Odpowiadała
ona za dobór lokali i miejsc, w których kadra miała się czuć jak najlepiej. Zaś
Jotow ciesząc sie smakiem imperializmu i potęgi Ameryki, zaczynał czuć coś
więcej. Alkohol, karty oraz niepotwierdzone ilości kobiet, zrobiły piorunujące
wówczas wrażenie na pewnym turyście z... Argentyny.
Najlepsze scripty piszą Ci z Hollywoodu, a sposoby jej
realizacji przypominały raczej Bollywood. Daniel Bolotnicoff do Stanów
Zjednoczonych przyjechał w celu „pilnowania” swojego pierwszego klienta -
Norberto Scoponiego, ledwie rezerwowego bramkarza Newell’s Old Boys. Jego
zabawy z menadżerką zaczęły się od studiowania prawa a kończąc na bankiecie u grubych
ryb finansjery. Tam zaznajomił się z
Jorge Cyterszpilerem - guru branży futbolowej w Argentynie. Pierwsze faux pas,
zaliczył przy podawaniu drinka. Daniel przynosząc whisky z colą zapomniał, że
Jorge uwielbia zdecydowanie drinka ogórka z wódką (Cyterszpiler z pochodzenia
jest... Polskim Żydem). Ale akurat ten życiorys możemy pominąć, albowiem
Bolotnicoff poleciał do USA, dzięki współpracy z klubem z Rosario - Newell’s. Pomocny
okazał się Eduardo Lopez, który w grudniu 1994 roku, miał przejąć stery
prezydenckie w klubie. Daniel dostał, więc za zadanie pozyskanie ciekawego
futbolowego poety, ze sprawnymi nogami. Chyba mało kto się spodziewał, że może
przypadkiem trafić na małą libację drużyn Argentyny i Bułgarii. Otóż panowie
znad Morza Czarnego wykorzystali depresyjny nastrój gości z Ameryki, kiedy się
okazało, że Don Diego zamiast mielić to przypalał ziółka w pokoju. Bankiet obu
ekip (po wygranej 2-0 w fazie grupowej, co dało awans jednym jak i drugim)
sprawił szereg zbliżeń Jotowa do Buenos Aires. Po Mistrzostwach Świata Jotow
wrócił do Barcelony, tym samym lotem co Stoiczkow, lecz jeśli na kogoś mieli
się dziennikarze rzucać to na jego sławniejszego kolegę. A Primera Division w
sezonie 94/95? Dla Jotowa okazał się on progiem, o jeden stopień za wysoki jak dla
konsumenta sklepu monopolowego - nie do przeskoczenia. Po 16 rozegranych meczach, okraszonych jedną
bramką popadł w niełaskę i już nikt nie wspominał o nim jako „lepszym od
Vulgara Bulgara”. Ale od czego jest ta zdolność poznawania ludzi? Tęsknota za
Amerykańskim stylem życia, okazała się na tyle silna, że wykręcił numer
telefonu do Buenos Aires. Po drugie stronie oceanu, wieść rozesłano pocztą
pantoflową do Rosario. Negocjacje trwały parę dni, zanim wyłożono równy milion
dolarów, za ławnika zeszłorocznego mundialu.
Przybywając do Rosario, czuł się trochę jak cyrkowa małpa,
której popisowym zagraniem było zjedzenie skórki od banana. Kibice nie bardzo
wiedzieli co zrobić z kimś, który nie dość, że był obcokrajowcem to jeszcze
Europejczykiem. Stanowił on rzadki okaz mądrości lub głupoty, by w tak młodym
wieku porzucać Europę dla Argentyny. I to z kontraktem na 4 lata. Czyli nie
dość, że turysta to jeszcze przyjechał tu pracować! Żeby było zabawnie, trzeba odnotować,
że Newell’s prowadziło jednocześnie rozmowy z Dmitryjem Radczenką - rosyjskim
snajperem z Racingu Santander. Ten transfer do skutku jednak nie doszedł, z przyczyn
tak oczywistych jak przejęcie Alaski przez USA od Rosji - poszło o pieniądze.
Tymczasem Jotow na 6 dni przed swoimi 25 urodzinami otrzymał szansę debiutu w
lidze argentyńskiej przeciwko Ferro Carril Oeste w sezonie Apertura 1995.
Zagrał wówczas 32 minuty, jednak nie wnosząc nic do wygranej 2-1. Następnego
dnia po meczu zgłosił się z kontuzją więzadeł krzyżowych w lewej nodze - jego
utrapienie następnych lat piłkarskiej kariery. Z tego powodu rozegrał tylko 7 spotkań nie
strzelając żadnej bramki. Jednak już kolejny sezon - Clausura przyniósł mu najlepszą
wspominkę w jego karierze zawodowej. Był to mecz na El Colso de Parque,
przeciwko naszpikowanej megazdolnymi chłopakami w ortalionowych strojach -
River Plate. Bramka strzelona w wygranym 3-1 meczu utkwiła w pamięci kibicom na
długo. W praktyce skończył na 16 meczach i jeszcze kolejnych trzech trafieniach
ligowych. Jednak po raz kolejny odezwały się kłopoty z więzadłami, których
sznurowanie zajęło lekarzom blisko półtora roku.
Właśnie przez ten okres Jotow postanowił się nie nudzić, a
jak na człowieka przystało - poszaleć. Do grupy baletowej zaprosił legendę
klubową Gerardo Martino oraz boliwijskiego superstara Balvidieso. Ale w szczególności
upodobał sobie młodzież „do rozdziewiczenia” w osobach Diego Crosy, Aldo
Duschera, Lionela Scaloniego czy Gabriela Heinze. Nazwiska nawet dla laika,
pełne skojarzeń a o ich męskość w starciu z płcią przeciwną zadbał sam Wełko.
Nie to, że był gejem. Lecz człowiekiem, który wprowadzał w dorosłe życie
trędowatą młodzież. I tu zaczęły się w sumie największe kłopoty dla samego
zawodnika. Legendy miejskie głoszą, że jest autorem dwóch goli strzelonych na
przedmieściach Rosario. Nagrody za ten wyczyn przyszły dziewięć miesięcy
później a rozhisteryzowane matki zaczęły szukać sprawiedliwości. Oczywiście w
wersji ludowej, czyli "wzywam starszego brata co skrzyknie paru przyjaciół z
podwórka i skopią mu te pośladki". Sprawa ostała się legendą, która nią
pozostanie z powodu braku dowodów. Wszak pieśni ludowe biorą się właśnie z
legend, mitów oraz gdzieniegdzie okrzyków dochodzących z okien wieżowców. Jednak
nie dało się zaprzeczyć, że to z winy zawodnika jego rekonwalescencja trwała aż
do sezonu Clausura 1998. Wcześniej trenerzy stopniowo wykluczali Bułgara z drużyny,
ba nawet kazali mu nie przyjeżdżać do ośrodka treningowego, by nie wpływać
destrukcyjnie na młodzież. Gdy wrócił, trener Jorge Castelli dał mu 23 minuty w
meczu z... Ferro i jeszcze kolejnych czterech wejściach, ale nie smoka a co
najwyżej smoczka od niemowlaka. Piłkarski wrak jeszcze podczas Apertury 99
wchodził z ławki dwukrotnie, kończąc tym samym swoją przygodę z klubem.
Prezydent Eduardo Lopez postanowił nie przedłużać umowy i kazał zmykać europejskiemu
graczowi, pierwszym lepszym samolotem. Nawet w luku bagażowym. Ciekawostką
pozostanie również sprawa sprawozdawców sportowych, którzy co ciekawe jego
nazwisko czytali najczęściej podczas przedstawiania składów. Przez całą resztę czasu,
jeśli dotykał piłki, to pozostawał „El Bulgarem”. Na boisku też niczym specjalnym się nie wyróżniał. Do egzotycznego pochodzenia (Bułgarzy jeśli w Am. Płd. byli to już naturalizowani potomkowie, których można było rozpoznać po końcówce nazwiska "off") dochodziła dobra gra w powietrzu, przyzwoita technika użytkowa... Reszta stanowiły bolesny minus, o którym kibice chcą pamiętać jak najmniej. Wolny, ślamazarny, często obrażający się, jak ktoś nie poda mu piłki. Jeśli przez 4 lata, facet spędza ponad połowę swojego czasu na wizytach lekarskich, to trzeba przyznać, że Newell's zrobiło świetny deal.
Krótki przystanek w Bułgarii i powrót do Ameryki, ale tym
razem Północnej do Charleston Battery z Karoliny Południowej. Występujący w USL
Division (trzecia liga) Jotow ozdrowiał na tyle, że jego statystyki
indywidualne były znacząco lepsze od tych w Argentynie. Pierwszy sezon - 15
meczów 5 goli czy drugi sezon okraszony 17 spotkaniami i 9 trafieniami. Ale
Jotow nie potrafi zapomnieć o tym, co działo się w Argentynie i pewnego ranka do
siedziby klubu z Rosario przybyło wezwanie do zapłaty... 1,3 miliona dolarów
zaległych pensji i niezasłużonych kar, jakie mu klub nałożył podczas pobytu w
Kraju Srebra. Władze Newell’s skwitowali to wszystko śmiechem, przedstawiając
wszystkie udokumentowane wydatki na bułgarskiego gracza. Wyszło tam na jaw, że
jego zarobki przekraczały grubo ponad 500 tys. dolarów rocznie, co w Argentynie
ludzi przyprawiło o zawał serca. Kiedy wiadomo było, ile przehulanej kabzy
znalazło się w rękach właścicieli firm gastronomicznych czy monopolowych mina
Bułgara zrzedła. Wątek wyłudzenia zakończył się dogrywaniu swojej kariery, ale
już w barwach Atlanta Silverbacks. Wymiana z „Armat” na „Goryle” była nawet
dość subiektywnie pisząc - dosłowna. Cztery lata z 69 spotkaniami i 28 golami
zakończyła etap piłkarskiego rzemiosła uprawianego przez Jotowa. Na dwa lata
przed odłożeniem korków do szafy, założył szkółkę piłkarską w Atlancie, którą
prowadzi do dnia dzisiejszego. Co prawda zdarzało mu się raz czy dwa wsiąść do
samochodu w stanie upojenia, ale to pojedyncze historyjki, które nie wnoszą nic
a nic do jego postaci.
Bo gdyby tak się przyjrzeć dokładnie, to nic szczególnego tu
nie ujrzymy. Jego kariera reprezentacyjna była, ale skończona już po wyjeździe
do Argentyny. Siedem spotkań bez strzelonej bramki żadnej chwały mu nie
przyniosła. Ale w umysłach młodych Argentyńczyków przetrwał jako obiekt
westchnień. Mało kto wie, ale Jotow był wirtualną gwiazdą serii gier PC Futbol
od Dinamic Multimedia z Hiszpanii. Był to menadżer piłkarski dla ubogich,
których nie stać było na renomowany Championship Manager. Hiszpańska firma umiejętnie zdobyła rynek europejski swoimi produkcjami, którymi zalała potem cały
kontynent latynoamerykański. Dzieciaki z Argentyny dostały możliwość
poprowadzenia którejś z ukochanych drużyn. Jotow podobno miał tak szalone
overalle, że kupowanie Ronaldo z Brazylii nie miało sensu, kiedy w mniejszej
cenie miałeś jego lepszą wersję. I parafrazą tego faktu będzie świadomość, że
Jotow w grze był rzeczywistym Ronaldo a El Fenomeno wirtualnym Bułgarem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz