wtorek, 3 kwietnia 2012

Polityczne dyskusje, tylko nie w Argentynie...

"ISLAS MALVINAS SON ARGENTINAS!" - to hasło, będące jednocześnie tematem tabu, o którym jako turyście nie wolno Argentyńczykowi wspominać. Temat tak delikatny, że wywołuje w Kraju Srebra emocje po dziś dzień. Głównie nakręcane przez propagandę kirchnerystów, którzy będąc u władzy chcą się trochę opinią publiczną "pobawić". Wychodzi im to nad wyraz skutecznie, bo społeczeństwo daje się ponieść tym emocjom. A skoro ma się od tego również takie potężne narzędzie jak piłka nożna... żal nie skorzystać.

Trzydzieści lat temu rozpoczął się konflikt, który dalej unosi się w powietrzu za sprawą małych wysp na Oceanie Atlantyckim. Spór pomiędzy Argentyną a Wielką Brytanią zwany Wojną o Falklandy (nazwa angielska) lub Malwiny (nazwa hiszpańska). Oceniana jest różnie, lecz ja nie będę podejmował się ich wnikliwej analizy. Dodam jedynie, że życie podczas wojny oddało grubo ponad tysiąc istnień ludzkich.

Moje zainteresowanie skupiło się bardziej na stronie propagandowej w wykonaniu argentyńskim, którą można była zobaczyć na boiskach piłkarskich i nie tylko.

Do akcji "Amor malvinas a la camiseta" włączyła się cała sterta klubów, choć nie każdy był do tego zmuszany (Boca Juniors np. zdecydowała się wspomnieć o Dniu chorych na autyzm). Niektórzy dostawcy strojów, wpadli nawet na pomysł, by na koszulkach uczcić to wydarzenie w następujący sposób:

Nazwy klubów od lewej: San Miguel, San Martin de Burzaco, Temperley, Douglas Haig i Racing do Cordoba





















Oto przykład pięciu klubów, które postanowiły loga sponsorów zastąpić wspomnianymi wyspami, o które Argentyna toczy polityczny spór z Wlk. Brytanią. Samych klubów, które postanowiły aż tak "obnosić" się z tym znakiem było jednak znacznie więcej, choć trzeba podkreślić dość istotny fakt, że były to kluby od... trzeciej ligi i niżej. Czyli jedynie o zasięgu regionalnym. Tylko garstka klubów pierwszoligowych i drugo, postanowiła doszyć nad herbami klubowymi mały symboliczny znaczek z datą i podpisem "Malvinas Argentinas". Choć All Boys, jako jedyny z Primery postanowił zrobić miejsce na tę "polityczną agitację":













Nie zabrakło też odpowiednich strojów dla arbitrów:
















To praktycznie wszystko. Oprócz tego przed rozpoczęciem meczów jak i drugiej połowy gry, urządzano minuty ciszy. W TV Publica (państwowy nadawca ligowej piłki) co dwie minuty puszczał zapowiedzi setek godzin materiałów pokazujących "prawdziwe oblicze wojny". Tak, Argentyńskie media publiczne nakręcały i podnosiły rangę wydarzeniu, by niemal każdy wspólnie głosił słowa, że: "Anglicy to skurw****y, oddajcie nam te wyspy flegmatycy!". Prywaciarze, będący nieco w konflikcie z rządem, co prawda podali sobie ręce na zgodę, ale tylko i wyłącznie na ten dzień. Tylko po to, żeby móc wesprzeć "potargany i okłamany przez brytyjską stronę kraj Maradony".

Argentyńczycy na siłę są karmieni prestiżem wysp, na których rzekomo ropa aż cieknie. O dziwo w Wlk. Brytanii jakoś nie widziałem, by ludzie tysiącami wychodzili na ulicę, by wracać do wydarzeń sprzed trzech dekad.

W sumie agitacja i propaganda, to coś w polityce argentyńskiej rzeczą normalna. Jako instrument politycznego spokoju, ma służyć wspomniana piłka nożna, narodowy sport, które społeczeństwo kocha.

Jeszcze jeden wpis poświęcę na ten temat, ale powiem wprost: człowiek łatwo się może w tym wszystkim pogubić i to jest łatwe w manipulacji. Więc ten wpis potraktujcie jako wzmiankę i wstęp do czegoś większego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz