W momencie pisania tego wpisu jestem szantażowany. Ale w końcu trzeba, bo ile tak można... Wpis, będzie dotyczył krótko i zwięźle o wszystkich mistrzach krajowych Ameryki Południowej. Oczywiście, dla ułatwienia sobie pracy i czytelnikom lektury, państwa będę podawał w kolejności alfabetycznej.
Argentyna - Boca Juniors Buenos Aires (12 zwycięstw, 7 remisów, 0 porażek): Tu można powiedzieć wprost. Tytuł zdobyty całkowicie zasłużenie i wywalczony w stylu godnym prawdziwych mistrzów. Mimo iż tak naprawdę można wymienić parę zgrzytów, dotyczących pojedynczych piłkarzy (Riquelme czy Mouche) ale jedno jest pewne - to najrówniej grająca drużyna w Argentynie. Wyrobiony przez nią styl, zaprowadził do całkowitej dominacji w kraju, okraszając to meczami bez zaznania smaku porażki, która do tej pory zdarzyła się tylko raz, i jej sprawcą... Boca w Aperturze 98. Płynność, finezja, polot i atmosfera w samym zespole udzielała się także na boisku. Myślę sobie, że jedną z przyczyn było odejście Martina Palermo na emeryturę. Jego konflikt z Romanem podzielił szatnię i mimo iż zdarzało się, że na boisku zapominano o animozjach, to jednak "wypadek" ten zdarzał się raz na 4 spotkania... czyli zbyt rzadko, by odgrywać jakąkolwiek rolę w lidze. Teraz liderem ostał się tylko Romy, lecz warto dodać, że jego rola w zdobyciu mistrzostwa nie była aż tak wielka. Rozegrał raptem połowę meczów w Aperturze. Ale i bez pomocy nawet tak kreatywnego gracza Xeneizes potrafili grać futbol dojrzały, acz dało się zobaczyć na takim szkle pełno rys. Niewątpliwie do tych cech należą: zbyt długie przestoje w grze, częste granie długich piłek przez obrońców z pominięciem pomocników i moment rozluźnienia przy ledwie jednobramkowym prowadzeniu.
W nowym sezonie Boca chce grać na dwa fronty (Libertadores i liga) odpuszczając Copa Argentina, który będzie testem dla młodzieży i graczy niechcianych. Falcioni jako trener się broni, ale odnoszę nie małe wrażenie, że w 2012 roku jego głowa zostanie ścięta. W jaki sposób? Ano za idiotyczne pomysły ze sprowadzeniem przeciętnych wyrobników pokroju Mauro Obolo (musi mieć jego zdjęcie nad łóżkiem, nie ma bata). Jeśli w Copa Libertadores, Xeneizes chcą odegrać kluczową rolę to należy się wzmacniać graczami albo o lepszych perspektywach (Boghossian) lub na sprawdzone gwiazdy po 28 roku życia jak np. Humberto Suazo (wiem, transfer nierealny, choć piłkarzowi pali się do Argentyny, jakby zostawił tam włączone żelazko). Nie można zapomnieć także o nowym prezydencie - Angelicim. Marionetka w rękach gubernatora Buenos Aires, Mauricio Macriego, chce uczynić z Boca największą twierdzą antyrządową, co może nieco się odbić na sposobie traktowania klubu w kraju i nie tylko.
Jak to mawiał pewien dziennikarz oślepiony ręką Jezusa z Rio - Wiadomo, przyroda...
Boliwia - The Strongest (7 zwycięstw, 4 remisy, 7 porażek): Ten przypadek jest odosobniony. W praktyce jak wiadomo w Ameryce Południowej sposób wyłonienia mistrza/spadkowicza/pucharowicza/męża królewny, wybiera się na zasadach spisywanych przez ludzi, mających bardzo dużo czasu na myślenie. Druga część sezonu w Boliwii rozgrywana jest z podziałem na dwie grupy po 6 ekip. Z każdej z nich do fazy pucharowej awansują 4 ekipy. I w systemie KO najlepszy okazał się The Strongest, który na swoim boisku ładował rywalom średnio po 5 bramek (istnieje podejrzenie, że kilka meczów było ustawionych, patrz wynik meczu z Real Mamore wygrany aż 9-1). Atuty? Trener Mauricio Soria - lokalna gwiazda z tytułem mistrza w dojeniu krowy na czas, potrafił jednak poukładać tę zbieraninę biednych dzieci, ze zgranymi już kartami w postaci stranierich. Chilijczyk Gonzalez, który o sobie może powiedzieć w klubie per gwiazda w sumie nic nie wniósł do zdobycia tytułu. Bo to właśnie monolit a nie indywidualne popisy sprawiły, że mistrzostwo pojechało do klubu z La Paz. Powiem Wam szczerze, że obejrzałem 4 spotkania tejże ligi i za każdym razem mam wrażenie, że byłbym milionerem... Wyniki pojedynczych meczów są tak podejrzane, że nie chce mi się wierzyć w bajki o czystości ligi. Lody same się nie kręcą, ale to tylko dla pieniędzy można sobie zdecydować o oglądaniu tej ligi. W pozostałych przypadkach, ktoś was uzna za niepoczytalnego.
Brazylia - Corinthians Sao Paulo (21 zwycięstw, 8 remisów, 9 porażek): Z ligą Brazylijską jest spory dylemat. Nie ukrywam, że każdy z klubów miał różne priorytety, cele, którym się całkowicie poświęcał, mając gdzieś te ligowe potyczki. W dodatku w odróżnieniu od Boca, żaden klub z Brasileirao od początku do końca nie był dominatorem. Lider się zmieniał dość często a tym, który zgarnął to trofeum był Corinthians. Przeglądając tak sobie, polskie blogi poświęcone brazylijskiej piłce odnoszę wrażenie, że tematów jest sporo do dyskusji nt. poziomu, stylu w jakim tytuł Corinthians zdobył. Ale czasem mam ochotę się autentycznie zaśmiać z określeń typu "słaby mistrz". Puchar w gablocie się znajdzie i tak, a przeciętny kibic po 30 latach nie będzie nawet pamiętał, w jakim stylu to mistrzostwo zostało zdobyte. Choć historia wydaje się lekko podkoloryzowana, ale taka jest prawda. Liedson i spółka grać będą o Puchar Wyzwolicieli, a trenować będą w rozgrywkach stanowych. Szansa na prymat na kontynencie nie zdarza się zbyt często a próba podboju nawet z Ronaldo i Roberto Carlosem w składzie nic nie dała. Wszak od dość dłuższego czasu słyszy się, że Puchar Wyzwolicieli to priorytet dla sterników klubu z Sao Paulo. Będę szczery: Tite jako trener mnie nie przekonuje. Ani charyzmy przywódcy ani oryginalnej i logicznej taktyki w nim nie widzę. Piłkarze rozłażą się czasem jak wszy po grzebieniu, styl gry mają siermiężny, często twardy i zupełnie pozbawiony finezji. Słowem typowa siłowa piłka. Indywidualnie wypada pochwalić Ralfa, piłkarza który już większej kariery nie zrobi oraz Paulinho, który serdecznie pozdrawia Łódź, w której kiedyś był przez dłuższy czas. Jako duet uzupełniał się świetnie i widać, że panowie mają sporo pomysłów na urozmaicenie gry. Nawet tak skostniałej w drużynie Timao.
Na przeciwległym biegunie pojawia się za to Adriano. Ponad 100 kilo mięsa, które żyje sobie jak chce upadł na tyle, że jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości co do jego "powrotu do piłki", to je natychmiast utracił. Jako piłkarza, szkoda. Jako człowieka, ani trochę...
Chile - Universidad de Chile (15 zwycięstw, 7 remisów, 1 porażka): Dominator. Myślę sobie tak nawet, że to była najbardziej efektownie i efektywnie grająca drużyna w Ameryce Południowej w 2011 roku. Jorge Sampaoli odwalił kawał świetnej roboty, bo w sumie trudno się temu dziwić mając na myśli jego podejście do zawodu. Fanatyk ultraofensywnej gry, mającej na celu zadanie cierpienia i bólu. W dodatku miłośnik nowych technologii, sprawny organizator i kochający mąż, który potrafi wyrazić miłość poprzez uderzenie pięścią w twarz swojego rozmówcy. Piłkarze natomiast stanowią bezsprzecznie jedność, twardą skałę w środku której koła zębate kręcą się równomiernie i bez przerwy. Żadnych defektów, widocznych na pierwszy rzut oka rys. Właśnie ten obraz mogli obejrzeć kibice wczoraj, kiedy Universidad rozbił 3-0 bezradną Cobreloę, która tylko w tym widowisku statystowała. Bohater drużyny Eduardo Vargas na swoim białym koniu pożegnał się godnie z kibicami, bo od stycznia będzie strzelał gole ale dla Napoli. Włosi nie oszczędzali tych 15 mln dolarów, bo błysk ten chłopak w oczach ma. Technika, szybkość, zwrotność z jaką urywa się obrońcom. Jest to materiał na klasowego gracza, przecież wcale nie tak słabej reprezentacji Chile, która jednak ma poważny problem. Zawsze jej piłkarze chodzą z procentami...
Mimo straty Vargasa, klub ze stolicy Chile do Copa Libertadores przystępuje w roli czarnego konia. Co prawda nie znane są losy Aranguiza czy Castro, ale wydaje się, że skład zespołu radykalnie się nie zmieni. A w razie co klub sprowadził już Cerecedę i Juniora Fernadesa. Ten ostatni jest dość ciekawy i to nie tylko ze względu na pochodzenie. Oto bowiem Chilijczyk o brazylijskich korzeniach, który jednak w nowej ojczyźnie się już urodził i wychowywał na podwórku wraz z Alexisem Sanchezem. Talentu do gry mu nie brakuje, cechy boiskowe ma przybliżone do Vargasa. To może być ciekawy piłkarz, warto go poobserwować.
Reasumując. To klub z potencjałem, umiejętnie prowadzony ręką trenera a piłkarze po prostu mu ufają. Nawet jak przydarzy się wpadka, to nawet przyjemnie zrobić cztery rundki po Estadio Nacional. Warto też nadmienić, że system rozgrywek jest podobny jak w Argentynie z tą różnicą, że po Aperturze czy Clausurze następują play-offy z 8 najlepszymi zespołami.
Ekwador - Deportivo Quito (26 zwycięstw, 11 remisów, 9 porażek): Kolejny szkoleniowiec z Argentyny triumfuje na obczyźnie. Tym razem padło na Carlosa Ischię, niegdyś trenera Boca z którym zdobył Aperturę w 2008 roku. W składzie zespołu trener postanowił pobawić się w mechanika. Samochód owszem był made in Equador ale silnik pochodził już z Argentyny. Maxi Bevacqua i Matias Alustiza byli głównym motorem napędowym niemal każdej akcji ofensywnej. W defensywie najwięcej do powiedzenia miał Elizaga, były reprezentant kraju urodzony w... Argentynie. Tak, Ischia doskonale wiedział, że jedyną możliwością odegrania jakiejś większej roli w lidze, było właśnie postawienie na graczy z ojczyzny. Nie oznaczało to jednak, że piłkarze z Ekwadoru byli kompletnie w cieniu. Taki Saritama oraz Fidel Martinez dzielnie kolegów wspierali i potrafili dość płynnie, oddawać piłki do nieco bardziej uzdolnionych kolegów. W sumie to taka drużyna bez wyrazu, ale mistrzostwa nikt im nie odbierze. Zwłaszcza wykorzystała słabość lokalnego rywala - LDU Quito, którego dopadła zadyszka i kryzys twórczy trenera Edgarda Bauzy. Być może sensacyjny zdobywca z tym klubem Copy w 2008 roku pożegna się z posadą. Powód? Oczywiście brak awansu do tych prestiżowych rozgrywek.
Oczywiście Ischia triumfuje, ale w Pucharze Wyzwolicieli lekko mieć nie będzie. Mistrz Ekwadoru trafił do grupy z Velezem Sarsfield, Chivas oraz Defensorem Sporting co nie wróży długiej przygody z pucharami. Owszem cuda się zdarzają, wszak stadion położony na wysokości blisko 3 tysięcy metrów n.p.m. może sprawić przyjezdnym kłopot. Ale chyba nie na tyle, żeby polec z kretesem.
Cdn.
czwartek, 29 grudnia 2011
piątek, 16 grudnia 2011
Messi... i wszystko jasne?
Cóż to za nietypowy wpis będzie. W dodatku o czymś oczywistym, pełnym rozwiniętych zdań z jedną wątpliwością dotyczącą długości. Należy uspokoić swoje nerwy, wypić coś ciepłego a potem zacząć wpatrywać się w litery. Tekst niskich lotów... Zaczynamy...
Nie chcę i nie mam zamiaru mówić o tym jaki jest zdolny, piękny i bogaty bo każdy o tym wie. To, że ma wyjątkowy talent do gry w piłkę, też doskonale o tym wiemy. Tylko jest pewna niejasność, która mnie nurtuje i zapewne jest to coś, o czym przekonany jest sam piłkarz, ale nie chce o tym głośno mówić - reprezentacja. Chociaż w sumie nie tylko to, bo jak się popatrzy na jego ostatnie popisy w Barcelonie, to mam nieodparte wrażenie, że ktoś użył na "Atomowej Pchle" dobrego środka przeciw owady.
Co za tym jest nie tak z Leo? Jakby na niego już teraz spojrzeć to lista osiągnięć sportowych: indywidualnych i drużynowych potrafi dosłownie zwalić z nóg. Z FC Barceloną zdobył wszystko, co do zdobycia było. Od ligi hiszpańskiej po Ligę Mistrzów. Nawet klubowe mistrzostwo świata wpadło mu w łapy, kosztem ojczyźnianego Estudiantesu La Plata za co w kraju go przeklęto, będąc ostatecznym katem drużyny Juana Sebastiana Verona. A to wszystko dopełnia jeszcze indywidualnymi nagrodami, na które już nie starcza mu półek. Słowem, chodząca i żyjąca religia.
Ale to właśnie w tym momencie dochodzimy do wniosku wszystkim nam znanym. Messi poza reprezentacją zdobył wszystko, on już nic nie musi sobie i komukolwiek udowadniać. Chyba, że ilość strzelonych goli, liczba rozegranych spotkań to fakt, dla których te statystyki może pobić i wyśrubować. Tylko nie wiadomo, czy go aż taka perspektywa pociąga. Bo jaki w tym sezonie jest Leo? Ano taki, że liczby 25 spotkań i 27 bramek zakłamują rzeczywistość oraz to, że zamiast błyszczeć na okrągło, ma jedynie przebłyski. To prawda, nie jest cyborgiem - ma prawo do tego, żeby obniżyć swoje loty. Ale czy naprawdę chce biegać, strzelać lub podawać? No i z tym jest właśnie problem. Jesień sezonu 2011/2012 pokazuje, że w najnudniejszej lidze świata za jaką uchodzi hiszpańska Primera Division, Messi gra sobie w piłkę od niechcenia. Wcześniej nie zwracał uwagi na to, że takie Levante, Betis czy Osasuna to przeciętne drużyny. Liczył się fakt grania w tej pierwszej lidze i walki jak równy z równym ze wszystkimi. Po tych kilku latach, jego talent okazał się diamentowy, rywale zaś z węgla a okazje do zmęczenia się widzi jedynie, gdy przychodzi mu grać z Realem Madryt. Ciągle wygrywał i widzę to po nim, że zaczyna go to już nużyć. No i to właśnie wtedy z pomocą przychodzi reprezentacja Argentyny...
Od 2005 roku w ciągu tych 6 lat Messi pracował już u pięciu selekcjonerów. Każdy miał dla niego różne zadania, ale za to prawie wszyscy widzieli w nim zbawiciela. Zacznijmy od wyjątku: Jose Pekerman owszem już wcześniej wiedział kim jest Leo, gdzie występuje ale co istotne jak gra. Pomocny w tym ostatnim, okazał się jego asystent Francisco Ferarro, który trenował wówczas kadrę do lat 20-stu i poprowadził ją do złota podczas MŚ na holenderskich depresjach. Jednak sam Pekerman, choć dawał mu możliwość gry, to jednak piłkarza uważał co najwyżej za jokera, którego pośle na boisko w chwilach kryzysowych. Cóż na mundialu w 2006 roku w systemie 4-3-1-2 dla wówczas młodego Leo miejsca w podstawowym składzie nie było. Tymi, którzy w ataku mieli strzelać bramki byli Crespo oraz Saviola, a podawać futbolówkę miał ukochany przez trenera - Riquelme. Akurat tu w tym systemie dla piłkarza Barcelony miejsca nie było. Nadzieją na grę mogło być, albo zluzowanie któregoś z napastników albo Riquelme, bądź Maxi Rodrigueza. Rozwiązań było zatem niewiele, ale i prób także. Bo po odpadnięciu z mundialu, Pekerman odszedł a przybył Alfio Basile.
Z "Coco" Basile problem dotyczył dwóch rzeczy: Boca Juniors oraz alkoholu. W przypadku zmieszania tych czynników, do reprezentacji wskoczyli gracze, którzy specjalnie na to nie zasługiwali. Mimo iż ustawienie taktyczne było dokładnie takie same, jak rok wcześniej, to tym razem Messi mógł liczyć na pierwszy plac. Choć nie obyło się też bez zgrzytów, gdyż wówczas popadł w sprowokowany przez Julio Grondonę konflikt z Riquelme. Przez Copa America oglądało się bodaj najlepszy dla niego okres w reprezentacji. Aktywny, zadziorny, wszędzie go było pełno i chętnie wspomagał swoich kolegów na boisku. Najbardziej w pamięci zapadł kapitalny lob nad Oswaldo Sanchezem z półfinału z Meksykiem ale też najsłabszy mecz turnieju, rozegrany w finale z Brazylią, gdzie agresywne krycie wystarczyło do jego zatrzymania. W trakcie el. do MŚ w 2010 roku w RPA, Basile wciąż widział w Leo przywódcę, ale jak już wcześniej wspomniałem, konflikt z Romanem podzielił szatnię. Alfio Basile po przegranym w nędznym stylu meczu z Chile odszedł a jego miejsce zajął... Diego Maradona.
Z tym człowiekiem problemem był on sam. Wybuchowy, egoistyczny oraz zadufany w sobie narcyz umiejętności trenerskie miał gorzej niż mizerne. Mieszanie ustawieniem, poszczególnymi wykonawcami wprowadziło Argentynę w stan nietrzeźwości, w której to pierwsze skrzypce miał grać właśnie Leo Messi. Już po jego debiucie z Węgrami, Diego obwołał go swoim następcą, zupełnie nie przejmując się tym, że wcześniej tym mianem namaścił już co najmniej 1990 piłkarzy. Messi kolejny już raz miał być głównym liderem, a nie zaś jak w Barcelonie jedynie ważnym elementem. Oczywiście dostał od Diego wolną rękę lub nazywając to bardziej profesjonalnie - stał się wolnym elektronem. Mógł robić co chciał np. stać bez ruchu, tulić misia z Rosario a nawet pozdrowić swoją dziewczynę zdejmując spodenki. Problem polegał na tym, że kompletna amatorszczyzna połączona z głupotą Maradony sprawiły, że Messi zamiast poprowadzić Argentynę do mistrzostwa świata, musiał przeżyć upokorzenie z Niemcami. Nie licząc lawiny negatywnych opinii w ojczyźnie piłkarza, sam nie bardzo mógł pogodzić się z tym, ale jednocześnie nie chciał nikogo wskazać palcem za to niepowodzenie. Era Maradony dobiegła końca, przyszła kolei na Sergio Batistę.
Z tym panem Messi miał okazję współpracować podczas Olimpiady w Pekinie, gdzie argentyński dream team z bólem i ledwością zdobył złote medale. To co go różniło od poprzedników to pierwotnie ułatwienia taktyczne, specjalnie dla Leo czyli do systemu 4-3-3 (chwilę wcześniej było 4-3-1-2 dopóki był w kadrze Riquelme). Ale niuanse tego wyboru kosztowały kolejnym zgrzytem. Ponownie zła selekcja partnerów dla La Pulgi dała o sobie znać. Jednak tym razem przebił wszystkich tym, że mimo zapożyczenia ustawienia od Barcelony, Messi grał... w środku, gdzie za nic w świecie rozwinąć skrzydeł nie mógł. Co gorsza jeszcze bardziej zaczęto stosować rozwiązanie z długim podaniem do Leo, a ten miał za zadanie przedryblować drużynę rywala, bramkarza oraz kibiców i telewidzów. A to nie jest rola, w której się chłopak z Rosario dobrze spisywał i tylko w dwóch meczach warto o jego grze wspomnieć - towarzyski z Hiszpanią oraz pierwsza połowa meczu z Urugwajem na CA. Turniej kontynentalny w swoim kraju potraktował bardzo poważnie, ale trener, który zamiast mózgu miał próżnię dość szybko wpadł na pomysł zrobienia z Messiego bramkarza/obrońcę/pomocnika/rozgrywającego/napastnika/egzekutora w jednym. No i sobie z tym mały rycerz nie poradził, Argentyna odpadła w ulubionym już przez wszystkich ćwierćfinale a skazanego na śmierć Batistę postanowiono po raz pierwszy od czasów Grondony - wyrzucić. No i zjawia się tak oto nowy trener.
Alejandro Sabella w niczym nie różni się od poprzedników. Wizja jak jest urojona, tak dalej taką jest. Począwszy od 4-4-2 po 4-2-2-2 i inne nie mniej oryginalne rozwiązania. Także i dla Messiego trener przygotował taktykę "odbierz piłkę, rozegraj, okiwaj, strzel" pomnożone przez 10 zadań stricte obronnych w środku pola. Oczywiście sam piłkarz musi, nie mając większego wyboru posłuchać się directo technico. Jak już schodzi do skrzydła, to z reguły z kimś się dubluje ze swojej drużyny, zostawiając sporo wolnego miejsca. Ile to razy widziałem zagubionego chłopaka, który od nadmiaru obowiązków staje się bezbronny i pozbawiony swoich atutów. Co będzie dalej, przekonamy się, ale brakuje tu pozytywnego obrazu dla osoby piłkarza w kontekście gry w narodowych barwach.
Reasumując. Reprezentację Argentyny prowadzą z reguły trenerzy, którzy mają pomysł na brak pomysłu. W rzeczywistości nie potrzeba aż tak wiele, by Lionel Messi aktualnie najlepszy gracz na świecie, zaczął grać tak jak przyzwyczaił nas w Blaugranie. Receptą okazuje się zmiana taktyki na ten znany z Realu Madryt (4-2-1-2-1), który pasuje idealnie pod potencjał jaki ma Argentyna w ofensywie. To właśnie w takim ustawieniu Messi może ze skrzydła żądlić tak jak to robi w Hiszpanii. Nie potrzeba też narzucać "Atomowej Pchle" miliona zadań, bo nie jest robotem, który wykona wszystko bez błędu. Obwody też mu czasem się przepalają i nie trzeba mu kazać biegać wzdłuż i wszerz boiska. Wystarczy tylko na chwilę usiąść, wziąć do ręki pilota a potem zacząć oglądać zawodników do kadry niezbędnych. Tylko, że trener Sabella jak już coś ogląda to co najwyżej filmy do lat 18-stu, bo kino dla dorosłych widocznie go przerasta. Taką ma fantazję.
PS Wkrótce trzeba zrobić większy porządek na blogu. Dla mnie ciekawostką ostatnich dni jest David Trezeguet. Jeśli River nakłoni go do gry w ich barwach, zyska z punktu medialnego i marketingowego nie mało. W dodatku transfer ten jest na 90% pewny, co rokuje całkiem dobrze na papierze. W rzeczywistości uczucia są mieszane, zawodnik formą nie brylował. A i finansowo może okazać się to dość problematyczne, bo River tonie w długach i zaciągniętych milionach dolarów kredytu. Ale na pociesznie, będzie to na nowy rok jeden z ciekawszych come backów do Argentyny. Wszak mało kto wie, że ten mistrz świata z 1998 roku swoją karierę zaczynał w Platense, rozgrywając co prawda raptem 5 spotkań, ale nikt nie podejrzewał jakie z niego to ziółko wyrośnie.
Nie chcę i nie mam zamiaru mówić o tym jaki jest zdolny, piękny i bogaty bo każdy o tym wie. To, że ma wyjątkowy talent do gry w piłkę, też doskonale o tym wiemy. Tylko jest pewna niejasność, która mnie nurtuje i zapewne jest to coś, o czym przekonany jest sam piłkarz, ale nie chce o tym głośno mówić - reprezentacja. Chociaż w sumie nie tylko to, bo jak się popatrzy na jego ostatnie popisy w Barcelonie, to mam nieodparte wrażenie, że ktoś użył na "Atomowej Pchle" dobrego środka przeciw owady.
Co za tym jest nie tak z Leo? Jakby na niego już teraz spojrzeć to lista osiągnięć sportowych: indywidualnych i drużynowych potrafi dosłownie zwalić z nóg. Z FC Barceloną zdobył wszystko, co do zdobycia było. Od ligi hiszpańskiej po Ligę Mistrzów. Nawet klubowe mistrzostwo świata wpadło mu w łapy, kosztem ojczyźnianego Estudiantesu La Plata za co w kraju go przeklęto, będąc ostatecznym katem drużyny Juana Sebastiana Verona. A to wszystko dopełnia jeszcze indywidualnymi nagrodami, na które już nie starcza mu półek. Słowem, chodząca i żyjąca religia.
Ale to właśnie w tym momencie dochodzimy do wniosku wszystkim nam znanym. Messi poza reprezentacją zdobył wszystko, on już nic nie musi sobie i komukolwiek udowadniać. Chyba, że ilość strzelonych goli, liczba rozegranych spotkań to fakt, dla których te statystyki może pobić i wyśrubować. Tylko nie wiadomo, czy go aż taka perspektywa pociąga. Bo jaki w tym sezonie jest Leo? Ano taki, że liczby 25 spotkań i 27 bramek zakłamują rzeczywistość oraz to, że zamiast błyszczeć na okrągło, ma jedynie przebłyski. To prawda, nie jest cyborgiem - ma prawo do tego, żeby obniżyć swoje loty. Ale czy naprawdę chce biegać, strzelać lub podawać? No i z tym jest właśnie problem. Jesień sezonu 2011/2012 pokazuje, że w najnudniejszej lidze świata za jaką uchodzi hiszpańska Primera Division, Messi gra sobie w piłkę od niechcenia. Wcześniej nie zwracał uwagi na to, że takie Levante, Betis czy Osasuna to przeciętne drużyny. Liczył się fakt grania w tej pierwszej lidze i walki jak równy z równym ze wszystkimi. Po tych kilku latach, jego talent okazał się diamentowy, rywale zaś z węgla a okazje do zmęczenia się widzi jedynie, gdy przychodzi mu grać z Realem Madryt. Ciągle wygrywał i widzę to po nim, że zaczyna go to już nużyć. No i to właśnie wtedy z pomocą przychodzi reprezentacja Argentyny...
Od 2005 roku w ciągu tych 6 lat Messi pracował już u pięciu selekcjonerów. Każdy miał dla niego różne zadania, ale za to prawie wszyscy widzieli w nim zbawiciela. Zacznijmy od wyjątku: Jose Pekerman owszem już wcześniej wiedział kim jest Leo, gdzie występuje ale co istotne jak gra. Pomocny w tym ostatnim, okazał się jego asystent Francisco Ferarro, który trenował wówczas kadrę do lat 20-stu i poprowadził ją do złota podczas MŚ na holenderskich depresjach. Jednak sam Pekerman, choć dawał mu możliwość gry, to jednak piłkarza uważał co najwyżej za jokera, którego pośle na boisko w chwilach kryzysowych. Cóż na mundialu w 2006 roku w systemie 4-3-1-2 dla wówczas młodego Leo miejsca w podstawowym składzie nie było. Tymi, którzy w ataku mieli strzelać bramki byli Crespo oraz Saviola, a podawać futbolówkę miał ukochany przez trenera - Riquelme. Akurat tu w tym systemie dla piłkarza Barcelony miejsca nie było. Nadzieją na grę mogło być, albo zluzowanie któregoś z napastników albo Riquelme, bądź Maxi Rodrigueza. Rozwiązań było zatem niewiele, ale i prób także. Bo po odpadnięciu z mundialu, Pekerman odszedł a przybył Alfio Basile.
Z "Coco" Basile problem dotyczył dwóch rzeczy: Boca Juniors oraz alkoholu. W przypadku zmieszania tych czynników, do reprezentacji wskoczyli gracze, którzy specjalnie na to nie zasługiwali. Mimo iż ustawienie taktyczne było dokładnie takie same, jak rok wcześniej, to tym razem Messi mógł liczyć na pierwszy plac. Choć nie obyło się też bez zgrzytów, gdyż wówczas popadł w sprowokowany przez Julio Grondonę konflikt z Riquelme. Przez Copa America oglądało się bodaj najlepszy dla niego okres w reprezentacji. Aktywny, zadziorny, wszędzie go było pełno i chętnie wspomagał swoich kolegów na boisku. Najbardziej w pamięci zapadł kapitalny lob nad Oswaldo Sanchezem z półfinału z Meksykiem ale też najsłabszy mecz turnieju, rozegrany w finale z Brazylią, gdzie agresywne krycie wystarczyło do jego zatrzymania. W trakcie el. do MŚ w 2010 roku w RPA, Basile wciąż widział w Leo przywódcę, ale jak już wcześniej wspomniałem, konflikt z Romanem podzielił szatnię. Alfio Basile po przegranym w nędznym stylu meczu z Chile odszedł a jego miejsce zajął... Diego Maradona.
Z tym człowiekiem problemem był on sam. Wybuchowy, egoistyczny oraz zadufany w sobie narcyz umiejętności trenerskie miał gorzej niż mizerne. Mieszanie ustawieniem, poszczególnymi wykonawcami wprowadziło Argentynę w stan nietrzeźwości, w której to pierwsze skrzypce miał grać właśnie Leo Messi. Już po jego debiucie z Węgrami, Diego obwołał go swoim następcą, zupełnie nie przejmując się tym, że wcześniej tym mianem namaścił już co najmniej 1990 piłkarzy. Messi kolejny już raz miał być głównym liderem, a nie zaś jak w Barcelonie jedynie ważnym elementem. Oczywiście dostał od Diego wolną rękę lub nazywając to bardziej profesjonalnie - stał się wolnym elektronem. Mógł robić co chciał np. stać bez ruchu, tulić misia z Rosario a nawet pozdrowić swoją dziewczynę zdejmując spodenki. Problem polegał na tym, że kompletna amatorszczyzna połączona z głupotą Maradony sprawiły, że Messi zamiast poprowadzić Argentynę do mistrzostwa świata, musiał przeżyć upokorzenie z Niemcami. Nie licząc lawiny negatywnych opinii w ojczyźnie piłkarza, sam nie bardzo mógł pogodzić się z tym, ale jednocześnie nie chciał nikogo wskazać palcem za to niepowodzenie. Era Maradony dobiegła końca, przyszła kolei na Sergio Batistę.
Z tym panem Messi miał okazję współpracować podczas Olimpiady w Pekinie, gdzie argentyński dream team z bólem i ledwością zdobył złote medale. To co go różniło od poprzedników to pierwotnie ułatwienia taktyczne, specjalnie dla Leo czyli do systemu 4-3-3 (chwilę wcześniej było 4-3-1-2 dopóki był w kadrze Riquelme). Ale niuanse tego wyboru kosztowały kolejnym zgrzytem. Ponownie zła selekcja partnerów dla La Pulgi dała o sobie znać. Jednak tym razem przebił wszystkich tym, że mimo zapożyczenia ustawienia od Barcelony, Messi grał... w środku, gdzie za nic w świecie rozwinąć skrzydeł nie mógł. Co gorsza jeszcze bardziej zaczęto stosować rozwiązanie z długim podaniem do Leo, a ten miał za zadanie przedryblować drużynę rywala, bramkarza oraz kibiców i telewidzów. A to nie jest rola, w której się chłopak z Rosario dobrze spisywał i tylko w dwóch meczach warto o jego grze wspomnieć - towarzyski z Hiszpanią oraz pierwsza połowa meczu z Urugwajem na CA. Turniej kontynentalny w swoim kraju potraktował bardzo poważnie, ale trener, który zamiast mózgu miał próżnię dość szybko wpadł na pomysł zrobienia z Messiego bramkarza/obrońcę/pomocnika/rozgrywającego/napastnika/egzekutora w jednym. No i sobie z tym mały rycerz nie poradził, Argentyna odpadła w ulubionym już przez wszystkich ćwierćfinale a skazanego na śmierć Batistę postanowiono po raz pierwszy od czasów Grondony - wyrzucić. No i zjawia się tak oto nowy trener.
Alejandro Sabella w niczym nie różni się od poprzedników. Wizja jak jest urojona, tak dalej taką jest. Począwszy od 4-4-2 po 4-2-2-2 i inne nie mniej oryginalne rozwiązania. Także i dla Messiego trener przygotował taktykę "odbierz piłkę, rozegraj, okiwaj, strzel" pomnożone przez 10 zadań stricte obronnych w środku pola. Oczywiście sam piłkarz musi, nie mając większego wyboru posłuchać się directo technico. Jak już schodzi do skrzydła, to z reguły z kimś się dubluje ze swojej drużyny, zostawiając sporo wolnego miejsca. Ile to razy widziałem zagubionego chłopaka, który od nadmiaru obowiązków staje się bezbronny i pozbawiony swoich atutów. Co będzie dalej, przekonamy się, ale brakuje tu pozytywnego obrazu dla osoby piłkarza w kontekście gry w narodowych barwach.
Reasumując. Reprezentację Argentyny prowadzą z reguły trenerzy, którzy mają pomysł na brak pomysłu. W rzeczywistości nie potrzeba aż tak wiele, by Lionel Messi aktualnie najlepszy gracz na świecie, zaczął grać tak jak przyzwyczaił nas w Blaugranie. Receptą okazuje się zmiana taktyki na ten znany z Realu Madryt (4-2-1-2-1), który pasuje idealnie pod potencjał jaki ma Argentyna w ofensywie. To właśnie w takim ustawieniu Messi może ze skrzydła żądlić tak jak to robi w Hiszpanii. Nie potrzeba też narzucać "Atomowej Pchle" miliona zadań, bo nie jest robotem, który wykona wszystko bez błędu. Obwody też mu czasem się przepalają i nie trzeba mu kazać biegać wzdłuż i wszerz boiska. Wystarczy tylko na chwilę usiąść, wziąć do ręki pilota a potem zacząć oglądać zawodników do kadry niezbędnych. Tylko, że trener Sabella jak już coś ogląda to co najwyżej filmy do lat 18-stu, bo kino dla dorosłych widocznie go przerasta. Taką ma fantazję.
PS Wkrótce trzeba zrobić większy porządek na blogu. Dla mnie ciekawostką ostatnich dni jest David Trezeguet. Jeśli River nakłoni go do gry w ich barwach, zyska z punktu medialnego i marketingowego nie mało. W dodatku transfer ten jest na 90% pewny, co rokuje całkiem dobrze na papierze. W rzeczywistości uczucia są mieszane, zawodnik formą nie brylował. A i finansowo może okazać się to dość problematyczne, bo River tonie w długach i zaciągniętych milionach dolarów kredytu. Ale na pociesznie, będzie to na nowy rok jeden z ciekawszych come backów do Argentyny. Wszak mało kto wie, że ten mistrz świata z 1998 roku swoją karierę zaczynał w Platense, rozgrywając co prawda raptem 5 spotkań, ale nikt nie podejrzewał jakie z niego to ziółko wyrośnie.
niedziela, 4 grudnia 2011
Copa Argentina czyli co jak i dlaczego
Copa Argentina - jak pięknie to brzmi. W sumie jak każda idea, która musi być ładnie w zdanie ułożona, tak by ludzie byli do niego pozytywnie nastawieni. A najlepiej jak jeszcze wyjdą na ulicę i zaczną to manifestować, ku czci panującej pani prezydent - Cristiny Fernandez de Kirchner. Taki scenariusz byłby wręcz wymarzony dla aktualnej centrolewicowej władzy. Takie same plany był też pod koniec lat 60-tych, gdzie biedacy mieli na własne oczy oglądać największe krajowe legendy.
Krótka lekcja historii: Pierwsza edycja odbyła się w 1969 roku za sprawą burzy mózgów jaka panowała wówczas w AFA. W sumie przyczyną była korupcja, która raz po raz kosiła prezydentów federacji, którzy średnio na stanowisku utrzymywali się przez góra 10 miesięcy. Potrzebne było więc coś, co na jakiś moment zajmie opinię publiczną, by ta w końcu dała "popracować" sternikom federacji. Pomysł na utworzenie pucharu krajowego wymyślił Aldo Porri, którego wniosek został szybko przyjęty i już 5 lutego zainaugurowano nowy turniej dla klubów. Cel ambitny lecz nie do końca sprawdzony, bo River Plate, Estudiantes oraz Velez z powodu udziału w Copa Libertadores, nie miały czasu (czyt. chęci) na to by męczyć piłkarzy ciągłymi meczami co trzy dni. Więc do udziału zaproszono 19 klubów z pierwszej ligi, mistrza z drugiej ligi i dwanaście najlepszych drużyn z lig regionalnych (prowincji). Pierwszą edycję turnieju wygrała drużyna Boca Juniors, która w miarę silnym składzie rozbijała kolejnych rywali. W finale pokonali w dwumeczu Atlantę, wpierw 3-1 u siebie i przegrywając 0-1 na wyjeździe. W nagrodę Boca miała wziąć udział w nowo utworzonym turnieju Recopa Sudamericana (dziś przyjął nazwę Copa Ganadores de Copa). Nie wzięła bo wówczas wygrała rozgrywki Nacional 69 i tym samym zapewniła sobie udział w Pucharze Wyzwolicieli rok później. Dzięki temu wicemistrz Atlanta, mógł po raz pierwszy w historii zagrać w turnieju rangi kontynentalnej (Copa Suecia z 1958 roku, była jedynie przerwą w rozgrywkach z powodu mundialu w tym kraju. Ciekawostką jest to, że puchar fundowany był zresztą przez ambasadora szwedzkiego w Buenos Aires).
Rok 1970 miał kontynuować dzieło argentyńskich działaczy, na co musiały przystać bez protestów kluby. Ale tym razem, zwolnieni z tego przykrego obowiązku grania, zostali po raz kolejni gracze Estudiantesu, River (jakie szczęście) i Boca. Do finału pucharu dotarły ekipy San Lorenzo i Velezu. W pierwszym meczu było 2-2, natomiast w drugim... No, właśnie. Mecz rewanżowy nie odbył się oficjalnie przez niekorzystne terminy, ale nie wszyscy za bardzo w to uwierzyli. Powodem byli też kibice, którzy na mecze chodzili niechętnie (jedynie w małych klubach było wielkie zainteresowanie), co powinno choć trochę dziwić, biorąc pod uwagę to jak bardzo futbol jest tam traktowany. W 1971 roku kluby pierwszoligowe na jednym z posiedzeń AFA pod presją wymusiły na działaczach federacji, by już nie organizowano pucharu krajowego. Nie bez przyczyny brak nagród za zwycięstwo w pucharze (no dobra, jeden puchar do gabloty to trochę za mało dla wszystkich) było przyczyną, dla których czołowe kluby w Argentynie pogroziły palcem. Żeby było mało, puchar kontynentalny pod nazwą Copa Ganadores już po roku przestał funkcjonować, gdyż większość udział w nim traktowała jako "Puchar frajerów".
I tak mijały kolejne lata i nagle w 2010 roku Julio Grondona wskrzesza upadły projekt, który jednak rozwija w stosunku do pierwowzoru. Co prawda przy proteście pierwszoligowców, lecz za to z olbrzymim poparciem małych klubików z prowincji. Największą nowością Copa Argentina była liczba uczestników. Konkretnie aż 186 klubów od pierwszej aż do siódmej ligi, wliczając to dwa zaproszone kluby "ze wsi". Pierwsze cztery rundy inicjowały kluby z niższych lig (bez udziału klubów z pierwszej i drugiej ligi). A gdy już 24 kluby przejdą te fazę dołączy do nich czołówka krajowa i tym samym zostaną 64 drużyny w grze. W dodatku federacja uznała, że skoro strumień pieniędzy od państwa leje się wyjątkowo gęsto, to kluby miały za udział dostać pieniądze. A konkretnie 1,5 mln pesos za zwycięstwo w Copa Argentina oraz możliwość gry w Copa Sudamericana, który co ciekawe może zostać zapewniony dopiero po spełnieniu kilku warunków:
- Zwycięzca pucharu krajowego, nie jest sklasyfikowany w tabeli z sumującej punkty zdobyte w Aperturze i Clausurze w Primera Division na pierwszych sześciu miejscach (wtedy zabiera miejsce gry w pucharze zespołowi, zajmującemu ostatnie premiowane miejsce w tej tabeli)
- Jeden z klubów argentyńskich, nie przejdzie pierwszej rundy eliminacji do fazy grupowej Copa Libertadores. Jeśli odpadnie to z miejsca dostaje możliwość gry w Copa Sudamericana, zabierając jednocześnie miejsce zdobywcy Copa Argentina
- Przykładowy klub w dowolnej lidze, nie znajdzie się po sezonie w strefie spadkowej lub awansu.
Sami przyznacie, że jest to dość porąbane i zagmatwane, że aż nie chce się w to pchać. Chyba nigdzie nie wymyślono aż tylu pierdół, które komplikują rzecz, która powinna być jak najbardziej prosta. A tymczasem rozwiązanie argentyńskie w stosunku do choćby brazylijskiego mają się nijak. Szczytna idea okazuje się zakłamanym i mieszanym gównem, w który wdepnie każdy klub nieźle się brudząc. W dodatku kluby z Primera Division już dały do wiwatu wystawiając zespoły, nie tyle co rezerw a młodzieży, która radzi sobie średnio przy nieco lepiej zmotywowanych drużynach z prowincji. Przykłady? Z rozgrywkami pożegnały się już pierwszoligowe Newell's Old Boys, All Boys, San Martin SJ, Godoy Cruz i Union Santa Fe. Choć przy nich trudno mówić, że koniecznie chciały o ten puchar grać, bo większość ma za cel utrzymanie pierwszoligowego bytu.
Szanse na końcowy sukces zachowują więc drużyny, które będą umiały kalkulować co im się bardziej opłaca i co im da możliwość jakiejkolwiek promocji w kraju. Słabsi zacierają ręce bo 1,5 mln pesos piechotą nie chodzi a są to pieniądze, które nie jeden klub postawiłby na nogi. Ci mocniejsi walczący o mistrzostwo kraju lub w pucharach kontynentalnych odpuszczą, dając szansę co najwyżej ogrywania się rezerwom, bo w końcu ile oni mogą podgrzewać ławkę rezerwowych?
Całość ukazuje parcie na szkło peronistów, którzy dziś funkcjonują pod inną nazwą - kirchneristów. Nie trudno spojrzeć jak żałośnie ogląda się polityczny, propagandowy teatrzyk, w którym futbol ma stanowić obraz przez który Argentyńczycy zrozumieją jak "pięknie" rozwija się ich kraj w rozumowaniu rządzących. Reklamy w przerwie meczu, małe belki w trakcie ich trwania... Wiecie, że na ten biznes państwo fundnęło setki milionów dolarów z kieszeni podatników i nie zamierza na tym wcale poprzestać? Ba, zresztą nieprzypadkowo futbol został tam znacjonalizowany i pokazywany na antenie państwowej TV Publica (zwanym też niegdyś Canal Siete). Prywaciarze z Grupą Clarin na czele są aktualnie wrogiem numer jeden rządu prezydent Cristiny i zwalczani na każdy możliwy sposób (m.in. proces dawnego nadawcy TYC z AFA, trwający blisko dwa lata i bez żadnych rezultatów). Zresztą, czy czasem nie przypomina wam to czegoś w naszym kraju? Myślę sobie, że przyjdzie jeszcze czas w grudniu, by nieco szerzej opisać te bagno, w jakim pierze się futbol argentyński, kiedy dodamy do tego politykę.
PS Dziś poznamy nowego mistrza Brazylii i być może też Argentyny. Corinthians i Vasco rywalizują o prymat w największym państwie Ameryki Południowej, natomiast Boca Juniors wystarczy jeden punkt w meczu z Banfield, by zacząć świętowanie mistrzostwa. A to wszystko rozgrywa się w dniu, kiedy ze światem rozstał się Socrates. Jeśli wierzyć w Boga, to właśnie znalazł sobie odpowiedniego gracza na środek pola. W innych przypadkach będzie mógł sobie poużywać z dziewicami, urodzić się na nowo jako grecki filozof lub raz na zawsze zniknąć. Ale w pamięci myślę, zagości na długi czas.
Krótka lekcja historii: Pierwsza edycja odbyła się w 1969 roku za sprawą burzy mózgów jaka panowała wówczas w AFA. W sumie przyczyną była korupcja, która raz po raz kosiła prezydentów federacji, którzy średnio na stanowisku utrzymywali się przez góra 10 miesięcy. Potrzebne było więc coś, co na jakiś moment zajmie opinię publiczną, by ta w końcu dała "popracować" sternikom federacji. Pomysł na utworzenie pucharu krajowego wymyślił Aldo Porri, którego wniosek został szybko przyjęty i już 5 lutego zainaugurowano nowy turniej dla klubów. Cel ambitny lecz nie do końca sprawdzony, bo River Plate, Estudiantes oraz Velez z powodu udziału w Copa Libertadores, nie miały czasu (czyt. chęci) na to by męczyć piłkarzy ciągłymi meczami co trzy dni. Więc do udziału zaproszono 19 klubów z pierwszej ligi, mistrza z drugiej ligi i dwanaście najlepszych drużyn z lig regionalnych (prowincji). Pierwszą edycję turnieju wygrała drużyna Boca Juniors, która w miarę silnym składzie rozbijała kolejnych rywali. W finale pokonali w dwumeczu Atlantę, wpierw 3-1 u siebie i przegrywając 0-1 na wyjeździe. W nagrodę Boca miała wziąć udział w nowo utworzonym turnieju Recopa Sudamericana (dziś przyjął nazwę Copa Ganadores de Copa). Nie wzięła bo wówczas wygrała rozgrywki Nacional 69 i tym samym zapewniła sobie udział w Pucharze Wyzwolicieli rok później. Dzięki temu wicemistrz Atlanta, mógł po raz pierwszy w historii zagrać w turnieju rangi kontynentalnej (Copa Suecia z 1958 roku, była jedynie przerwą w rozgrywkach z powodu mundialu w tym kraju. Ciekawostką jest to, że puchar fundowany był zresztą przez ambasadora szwedzkiego w Buenos Aires).
Rok 1970 miał kontynuować dzieło argentyńskich działaczy, na co musiały przystać bez protestów kluby. Ale tym razem, zwolnieni z tego przykrego obowiązku grania, zostali po raz kolejni gracze Estudiantesu, River (jakie szczęście) i Boca. Do finału pucharu dotarły ekipy San Lorenzo i Velezu. W pierwszym meczu było 2-2, natomiast w drugim... No, właśnie. Mecz rewanżowy nie odbył się oficjalnie przez niekorzystne terminy, ale nie wszyscy za bardzo w to uwierzyli. Powodem byli też kibice, którzy na mecze chodzili niechętnie (jedynie w małych klubach było wielkie zainteresowanie), co powinno choć trochę dziwić, biorąc pod uwagę to jak bardzo futbol jest tam traktowany. W 1971 roku kluby pierwszoligowe na jednym z posiedzeń AFA pod presją wymusiły na działaczach federacji, by już nie organizowano pucharu krajowego. Nie bez przyczyny brak nagród za zwycięstwo w pucharze (no dobra, jeden puchar do gabloty to trochę za mało dla wszystkich) było przyczyną, dla których czołowe kluby w Argentynie pogroziły palcem. Żeby było mało, puchar kontynentalny pod nazwą Copa Ganadores już po roku przestał funkcjonować, gdyż większość udział w nim traktowała jako "Puchar frajerów".
I tak mijały kolejne lata i nagle w 2010 roku Julio Grondona wskrzesza upadły projekt, który jednak rozwija w stosunku do pierwowzoru. Co prawda przy proteście pierwszoligowców, lecz za to z olbrzymim poparciem małych klubików z prowincji. Największą nowością Copa Argentina była liczba uczestników. Konkretnie aż 186 klubów od pierwszej aż do siódmej ligi, wliczając to dwa zaproszone kluby "ze wsi". Pierwsze cztery rundy inicjowały kluby z niższych lig (bez udziału klubów z pierwszej i drugiej ligi). A gdy już 24 kluby przejdą te fazę dołączy do nich czołówka krajowa i tym samym zostaną 64 drużyny w grze. W dodatku federacja uznała, że skoro strumień pieniędzy od państwa leje się wyjątkowo gęsto, to kluby miały za udział dostać pieniądze. A konkretnie 1,5 mln pesos za zwycięstwo w Copa Argentina oraz możliwość gry w Copa Sudamericana, który co ciekawe może zostać zapewniony dopiero po spełnieniu kilku warunków:
- Zwycięzca pucharu krajowego, nie jest sklasyfikowany w tabeli z sumującej punkty zdobyte w Aperturze i Clausurze w Primera Division na pierwszych sześciu miejscach (wtedy zabiera miejsce gry w pucharze zespołowi, zajmującemu ostatnie premiowane miejsce w tej tabeli)
- Jeden z klubów argentyńskich, nie przejdzie pierwszej rundy eliminacji do fazy grupowej Copa Libertadores. Jeśli odpadnie to z miejsca dostaje możliwość gry w Copa Sudamericana, zabierając jednocześnie miejsce zdobywcy Copa Argentina
- Przykładowy klub w dowolnej lidze, nie znajdzie się po sezonie w strefie spadkowej lub awansu.
Sami przyznacie, że jest to dość porąbane i zagmatwane, że aż nie chce się w to pchać. Chyba nigdzie nie wymyślono aż tylu pierdół, które komplikują rzecz, która powinna być jak najbardziej prosta. A tymczasem rozwiązanie argentyńskie w stosunku do choćby brazylijskiego mają się nijak. Szczytna idea okazuje się zakłamanym i mieszanym gównem, w który wdepnie każdy klub nieźle się brudząc. W dodatku kluby z Primera Division już dały do wiwatu wystawiając zespoły, nie tyle co rezerw a młodzieży, która radzi sobie średnio przy nieco lepiej zmotywowanych drużynach z prowincji. Przykłady? Z rozgrywkami pożegnały się już pierwszoligowe Newell's Old Boys, All Boys, San Martin SJ, Godoy Cruz i Union Santa Fe. Choć przy nich trudno mówić, że koniecznie chciały o ten puchar grać, bo większość ma za cel utrzymanie pierwszoligowego bytu.
Szanse na końcowy sukces zachowują więc drużyny, które będą umiały kalkulować co im się bardziej opłaca i co im da możliwość jakiejkolwiek promocji w kraju. Słabsi zacierają ręce bo 1,5 mln pesos piechotą nie chodzi a są to pieniądze, które nie jeden klub postawiłby na nogi. Ci mocniejsi walczący o mistrzostwo kraju lub w pucharach kontynentalnych odpuszczą, dając szansę co najwyżej ogrywania się rezerwom, bo w końcu ile oni mogą podgrzewać ławkę rezerwowych?
Całość ukazuje parcie na szkło peronistów, którzy dziś funkcjonują pod inną nazwą - kirchneristów. Nie trudno spojrzeć jak żałośnie ogląda się polityczny, propagandowy teatrzyk, w którym futbol ma stanowić obraz przez który Argentyńczycy zrozumieją jak "pięknie" rozwija się ich kraj w rozumowaniu rządzących. Reklamy w przerwie meczu, małe belki w trakcie ich trwania... Wiecie, że na ten biznes państwo fundnęło setki milionów dolarów z kieszeni podatników i nie zamierza na tym wcale poprzestać? Ba, zresztą nieprzypadkowo futbol został tam znacjonalizowany i pokazywany na antenie państwowej TV Publica (zwanym też niegdyś Canal Siete). Prywaciarze z Grupą Clarin na czele są aktualnie wrogiem numer jeden rządu prezydent Cristiny i zwalczani na każdy możliwy sposób (m.in. proces dawnego nadawcy TYC z AFA, trwający blisko dwa lata i bez żadnych rezultatów). Zresztą, czy czasem nie przypomina wam to czegoś w naszym kraju? Myślę sobie, że przyjdzie jeszcze czas w grudniu, by nieco szerzej opisać te bagno, w jakim pierze się futbol argentyński, kiedy dodamy do tego politykę.
PS Dziś poznamy nowego mistrza Brazylii i być może też Argentyny. Corinthians i Vasco rywalizują o prymat w największym państwie Ameryki Południowej, natomiast Boca Juniors wystarczy jeden punkt w meczu z Banfield, by zacząć świętowanie mistrzostwa. A to wszystko rozgrywa się w dniu, kiedy ze światem rozstał się Socrates. Jeśli wierzyć w Boga, to właśnie znalazł sobie odpowiedniego gracza na środek pola. W innych przypadkach będzie mógł sobie poużywać z dziewicami, urodzić się na nowo jako grecki filozof lub raz na zawsze zniknąć. Ale w pamięci myślę, zagości na długi czas.
środa, 30 listopada 2011
Jeden punkt od spełnienia marzeń
Na początek przeprosiny, związane z problemami technicznymi, które myślę, że już definitywnie już mam za sobą (ale za to kilka przede mną).
Wczoraj zakończyła się szesnasta już kolejka zmagań o mistrzostwo Argentyny. Wyniki oczywiście da się podzielić na: oczywiste, zaskakujące oraz niespodziewane. Moje oczy były zwrócone głównie ku Mendozie, gdzie Godoy gościł być może nowego mistrza - Boca Juniors. Do tej pory (a raczej od kilku kolejek) mecze Xeneizes oglądało się z bólem, zupełnie jakby się oglądało taśmy z narodzin swojego rodzeństwa. A, tu proszę niespodzianka. Podopieczni Julio "Szczęki" Falcioniego zagrali może nie rewelacyjnie, ale na pewno dobrze i skutecznie. Co prawda dlatego, że Godoy nie zabarykadował się pod własną bramką, ale jednak trzy punkty zostały zgarnięte i tego sukcesu odebrać się nie da. Zwłaszcza, że rywale zagrali jedno z gorszych spotkań i dopóki nie pojawił się Armando Cooper (ciekawy Panamczyk z turbo między pośladkami), wyglądało to mizernie. Pierwszy gol Dario Cvitanicha była od prostym wykończeniem tego co powinien zrobić każdy napastnik. Drugą bramkę z rzutu karnego (ewidentnie faulowany na 8 metrze "Cvita") strzelił Rolando Schiavi, który jednak o mało co, a znowu by się pomylił. Potem skutecznie Xeneizes kontrolowali grę, gdy goście nie wiedząc co począć, trenowali rugby. Czyli kopali piłki na wysokość dziesiątego piętra.
W drugiej połowie za sprawą wcześniej wspomnianego Coopera, gra się wyrównała i Boca już na dużo pozwolić sobie nie mogła. Zresztą w 86 minucie Panamczyk zaliczył asystę przy kapitalnej bramce Rojasa, przy której słowa "stadiony świata" są najodpowiedniejszym sformułowaniem. I w sumie za tą straconą bramkę zawodnikom Boca należy się 5 rund wokół La Bombonery, bo stare piłkarskie powiedzenie mówi, że "kiedy rywal leży, należy go skopać". Dodatkowego ciśnienia kibice nie potrzebują, więc jedyny cel dla których padła ta bramka, to zapewne kasa u buka. Jednak możliwość straty punktów, byłaby niewybaczalna. Indywidualnie chwalić nie ma za bardzo kogo (który to już raz), bo wszyscy gracze Xeneizes zagrali dobry mecz, a kilka pojedynczych potknięć, nie rzutuje na znaczne obniżenie noty końcowej. U zawodników Godoy ocena może być jedna: stara i ulubiona przez wszystkich jedynka (w Niemczech ma wymiar symboliczny).
Zatem, jak wyglądały pozostałe wyniki? Oto odpowiedź:
Tigre 3-0 Atletico Rafaela (Luna 16 min, Castano 67 min, Morales 78 min. [karny])
Olimpo Bahia Blanca 0-3 San Martin SJ (Caprari 16 i 77 min, Bogado 34 min. [karny])
Newell's Old Boys 0-0 San Lorenzo
Racing Club 2-3 Belgrano Cordoba (Moreno 38 min, Viola 68 min. - Pereyra 32 i 45 min, Turus 36 min.)
Velez Sarsfield 1-1 Colon de Santa Fe (Velazquez 22 min. - Chevanton 47 min.)
All Boys 0-0 Lanus
Banfield 2-2 Argentinos (Gomez 57 min, Ferreyra 87 min. - Bordagaray 27 min, Salcedo 94 min.)
Godoy Cruz 1-2 Boca Juniors (Rojas 87 min. - Cvitanich 10 min, Schiavi 37 min. [karny])
Arsenal de Sarandi 1-2 Estudiantes LP (Obolo 22 min. - Fernandez 56 min, Veron 81 min.)
Union Santa Fe 0-0 Independiente
Przy wnioskach zaiste ważnych dla mnie:
- Racing rozczarował, ale w sumie nie powinno to dziwić. Zespół złożony z indywidualności ma to do siebie, że kiedy ich na boisku nie ma, to praktycznie wszystkie jej atuty znikają. Bez Teo Gutierreza z przodu siłą ofensywna wyglądała dość blado, choć jego kolega Moreno dwoił się i troił by Racing wygrał. Tak się nie stało, ale kibice przynajmniej mogli obejrzeć ciekawe, ale przede wszystkim BARDZO DOBRE widowisko. Oprócz kilku bramek, ciekawych akcji ofensywnych, czerwonych kartek (aż trzy) i kiepskiego sędziowania można doliczyć jeszcze jedno: sukces Belgrano. Dla gospodarzy natomiast to ewidentne pożegnanie z mistrzostwem, które mogliby jeszcze odratować, lecz musieliby liczyć na wielki spadek formy Boca, co wydaje się niemożliwe (choć szanse są ok. 0,0000000001%).
- Tigre w panice poszukuje punktów, by uniknąć degradacji do drugiej ligi. Mając nóż pod gardłem podopieczni Rodolfo Arruabarreny wygrywają (chyba lubią grać pod presją ognia smażące ich tyłki) i to dość wysoko z Rafaelą. Być może dla niektórych może to wydać się śmieszne, ale klub ten ma całkiem spore szansę na grę w... Copa Libertadores. Jakim cudem? Oczywiście dzięki sposobowi zliczania punktów, który w przypadku pucharów kontynentalnych dodaje wszystkie punkty zdobyte w tym roku (czyli Clausura 2011 i kończąca się Aperturę). Aktualnie Tigre zajmuje 5 miejsce (premiowane grą w Copa Sudamericana 2012), tracąc zaledwie 2 punkty do Godoy Cruz. Wydaje się absolutnie pewne, że Tigre w przypadku awansu do Pucharu Wyzwolicieli, będzie grał wyłącznie rezerwami, a nie licząc kosztów związanych z potencjalnymi podróżami zagranicznymi... Dla łaknących niespodzianek, w przypadku degradacji Tigre po Clausurze 2012, klub nie będzie mógł wystąpić w Copa Sudamericana. Cóż, absurd goni absurd.
- Pewnie część kibiców kojarzy Javiera Chevantona. Tak, ten urugwajski snajper, który swego czasu nękał bramkarzy we Włoszech, Francji czy Hiszpanii teraz wybrał sobie za zadanie pokazanie klasy w Argentynie. Wypada się na początku trochę pośmiać, bo gdy zadebiutował w barwach Colonu w meczu z All Boys, był najgorszym piłkarzem na boisku. Potem trafił mu się uraz, z którego to powodu zawodnik (notabene przed przyjazdem do Santa Fe był w słabej kondycji fizycznej) pauzował blisko miesiąc. Od tamtej pory Chevanton zaczynał mecz od polerowania ławki rezerwowych oraz swojej łysiny. Wreszcie chłop się jednak przebudził, strzelając bramkę już minutę po wprowadzeniu na boisko w meczu z Velezem. I to nie byle jaką, bo z rzutu wolnego. Tym samym Cheva "zaliczył" swój pierwszy raz na argentyńskiej pampie a kibice Los Sabaleros, liczą na więcej.
- Emocje to słowo, które pada wyjątkowo często w lidze argentyńskiej. Głównie dotyczą one bójki kibiców, skandalicznych decyzji arbitrów lub wszystko inne nie związane z piłką nożną. Wyjątek numer dwa w tej kolejce, zaprezentowały drużyny na stadionie Florencio Soli czyli Banfield oraz Argentinos. Najwięcej emocji, tudzież kontrowersji dostarczyła bramka wyrównująca dla Argetinos dzieła Santiago Salcedo w 94 minucie. German Basualdo w akcie desperacji postanowił wrzucić piłkę w pole karne, gdzie znajdował się wspomniany Paragwajczyk. Po ładnym przyjęciu piłki na klatkę piersiową, uderzył opadającą futbolówkę pokonując bezradnie rzucającego się na niego Lucchettiego. Czy był spalony? Oceńcie sami: (omawiana akcja zaczyna się od 1:07)
Tabela wygląda na prawie taką samą jak tydzień temu:
1. Boca Juniors 36 PKT 19-4
2. Tigre 27 PKT 20-13
3. Racing Club 25 PKT 13-7
4. Velez Sarsfield 25 PKT 18-14
5. Colon de Santa Fe 25 PKT 14-12
...
17. Olimpo Bahia Blanca 14 PKT 15-24
18. Newell's Old Boys 13 PKT 10-15
19. Estudiantes La Plata 13 PKT 17-23
20. Banfield 11 PKT 11-18
W klasyfikacji strzelców zmian nie widać:
1. Ruben Ramirez (Godoy Cruz) 10
2. Mauro Matos (All Boys) 7
3. Dario Gandin (Atletico Rafaela) 6
3. Martin Rolle (Olimpo) 6
PS Słowa dotrzymam i teksty sprzed tygodnia, które z przyczyn technicznych się wówczas nie pojawiły, znajdą się w tym. A oprócz tego jeszcze jeden: Copa Argentina, czyli dla kogo są te rozgrywki.
Wczoraj zakończyła się szesnasta już kolejka zmagań o mistrzostwo Argentyny. Wyniki oczywiście da się podzielić na: oczywiste, zaskakujące oraz niespodziewane. Moje oczy były zwrócone głównie ku Mendozie, gdzie Godoy gościł być może nowego mistrza - Boca Juniors. Do tej pory (a raczej od kilku kolejek) mecze Xeneizes oglądało się z bólem, zupełnie jakby się oglądało taśmy z narodzin swojego rodzeństwa. A, tu proszę niespodzianka. Podopieczni Julio "Szczęki" Falcioniego zagrali może nie rewelacyjnie, ale na pewno dobrze i skutecznie. Co prawda dlatego, że Godoy nie zabarykadował się pod własną bramką, ale jednak trzy punkty zostały zgarnięte i tego sukcesu odebrać się nie da. Zwłaszcza, że rywale zagrali jedno z gorszych spotkań i dopóki nie pojawił się Armando Cooper (ciekawy Panamczyk z turbo między pośladkami), wyglądało to mizernie. Pierwszy gol Dario Cvitanicha była od prostym wykończeniem tego co powinien zrobić każdy napastnik. Drugą bramkę z rzutu karnego (ewidentnie faulowany na 8 metrze "Cvita") strzelił Rolando Schiavi, który jednak o mało co, a znowu by się pomylił. Potem skutecznie Xeneizes kontrolowali grę, gdy goście nie wiedząc co począć, trenowali rugby. Czyli kopali piłki na wysokość dziesiątego piętra.
W drugiej połowie za sprawą wcześniej wspomnianego Coopera, gra się wyrównała i Boca już na dużo pozwolić sobie nie mogła. Zresztą w 86 minucie Panamczyk zaliczył asystę przy kapitalnej bramce Rojasa, przy której słowa "stadiony świata" są najodpowiedniejszym sformułowaniem. I w sumie za tą straconą bramkę zawodnikom Boca należy się 5 rund wokół La Bombonery, bo stare piłkarskie powiedzenie mówi, że "kiedy rywal leży, należy go skopać". Dodatkowego ciśnienia kibice nie potrzebują, więc jedyny cel dla których padła ta bramka, to zapewne kasa u buka. Jednak możliwość straty punktów, byłaby niewybaczalna. Indywidualnie chwalić nie ma za bardzo kogo (który to już raz), bo wszyscy gracze Xeneizes zagrali dobry mecz, a kilka pojedynczych potknięć, nie rzutuje na znaczne obniżenie noty końcowej. U zawodników Godoy ocena może być jedna: stara i ulubiona przez wszystkich jedynka (w Niemczech ma wymiar symboliczny).
Zatem, jak wyglądały pozostałe wyniki? Oto odpowiedź:
Tigre 3-0 Atletico Rafaela (Luna 16 min, Castano 67 min, Morales 78 min. [karny])
Olimpo Bahia Blanca 0-3 San Martin SJ (Caprari 16 i 77 min, Bogado 34 min. [karny])
Newell's Old Boys 0-0 San Lorenzo
Racing Club 2-3 Belgrano Cordoba (Moreno 38 min, Viola 68 min. - Pereyra 32 i 45 min, Turus 36 min.)
Velez Sarsfield 1-1 Colon de Santa Fe (Velazquez 22 min. - Chevanton 47 min.)
All Boys 0-0 Lanus
Banfield 2-2 Argentinos (Gomez 57 min, Ferreyra 87 min. - Bordagaray 27 min, Salcedo 94 min.)
Godoy Cruz 1-2 Boca Juniors (Rojas 87 min. - Cvitanich 10 min, Schiavi 37 min. [karny])
Arsenal de Sarandi 1-2 Estudiantes LP (Obolo 22 min. - Fernandez 56 min, Veron 81 min.)
Union Santa Fe 0-0 Independiente
Przy wnioskach zaiste ważnych dla mnie:
- Racing rozczarował, ale w sumie nie powinno to dziwić. Zespół złożony z indywidualności ma to do siebie, że kiedy ich na boisku nie ma, to praktycznie wszystkie jej atuty znikają. Bez Teo Gutierreza z przodu siłą ofensywna wyglądała dość blado, choć jego kolega Moreno dwoił się i troił by Racing wygrał. Tak się nie stało, ale kibice przynajmniej mogli obejrzeć ciekawe, ale przede wszystkim BARDZO DOBRE widowisko. Oprócz kilku bramek, ciekawych akcji ofensywnych, czerwonych kartek (aż trzy) i kiepskiego sędziowania można doliczyć jeszcze jedno: sukces Belgrano. Dla gospodarzy natomiast to ewidentne pożegnanie z mistrzostwem, które mogliby jeszcze odratować, lecz musieliby liczyć na wielki spadek formy Boca, co wydaje się niemożliwe (choć szanse są ok. 0,0000000001%).
- Tigre w panice poszukuje punktów, by uniknąć degradacji do drugiej ligi. Mając nóż pod gardłem podopieczni Rodolfo Arruabarreny wygrywają (chyba lubią grać pod presją ognia smażące ich tyłki) i to dość wysoko z Rafaelą. Być może dla niektórych może to wydać się śmieszne, ale klub ten ma całkiem spore szansę na grę w... Copa Libertadores. Jakim cudem? Oczywiście dzięki sposobowi zliczania punktów, który w przypadku pucharów kontynentalnych dodaje wszystkie punkty zdobyte w tym roku (czyli Clausura 2011 i kończąca się Aperturę). Aktualnie Tigre zajmuje 5 miejsce (premiowane grą w Copa Sudamericana 2012), tracąc zaledwie 2 punkty do Godoy Cruz. Wydaje się absolutnie pewne, że Tigre w przypadku awansu do Pucharu Wyzwolicieli, będzie grał wyłącznie rezerwami, a nie licząc kosztów związanych z potencjalnymi podróżami zagranicznymi... Dla łaknących niespodzianek, w przypadku degradacji Tigre po Clausurze 2012, klub nie będzie mógł wystąpić w Copa Sudamericana. Cóż, absurd goni absurd.
- Pewnie część kibiców kojarzy Javiera Chevantona. Tak, ten urugwajski snajper, który swego czasu nękał bramkarzy we Włoszech, Francji czy Hiszpanii teraz wybrał sobie za zadanie pokazanie klasy w Argentynie. Wypada się na początku trochę pośmiać, bo gdy zadebiutował w barwach Colonu w meczu z All Boys, był najgorszym piłkarzem na boisku. Potem trafił mu się uraz, z którego to powodu zawodnik (notabene przed przyjazdem do Santa Fe był w słabej kondycji fizycznej) pauzował blisko miesiąc. Od tamtej pory Chevanton zaczynał mecz od polerowania ławki rezerwowych oraz swojej łysiny. Wreszcie chłop się jednak przebudził, strzelając bramkę już minutę po wprowadzeniu na boisko w meczu z Velezem. I to nie byle jaką, bo z rzutu wolnego. Tym samym Cheva "zaliczył" swój pierwszy raz na argentyńskiej pampie a kibice Los Sabaleros, liczą na więcej.
- Emocje to słowo, które pada wyjątkowo często w lidze argentyńskiej. Głównie dotyczą one bójki kibiców, skandalicznych decyzji arbitrów lub wszystko inne nie związane z piłką nożną. Wyjątek numer dwa w tej kolejce, zaprezentowały drużyny na stadionie Florencio Soli czyli Banfield oraz Argentinos. Najwięcej emocji, tudzież kontrowersji dostarczyła bramka wyrównująca dla Argetinos dzieła Santiago Salcedo w 94 minucie. German Basualdo w akcie desperacji postanowił wrzucić piłkę w pole karne, gdzie znajdował się wspomniany Paragwajczyk. Po ładnym przyjęciu piłki na klatkę piersiową, uderzył opadającą futbolówkę pokonując bezradnie rzucającego się na niego Lucchettiego. Czy był spalony? Oceńcie sami: (omawiana akcja zaczyna się od 1:07)
Tabela wygląda na prawie taką samą jak tydzień temu:
1. Boca Juniors 36 PKT 19-4
2. Tigre 27 PKT 20-13
3. Racing Club 25 PKT 13-7
4. Velez Sarsfield 25 PKT 18-14
5. Colon de Santa Fe 25 PKT 14-12
...
17. Olimpo Bahia Blanca 14 PKT 15-24
18. Newell's Old Boys 13 PKT 10-15
19. Estudiantes La Plata 13 PKT 17-23
20. Banfield 11 PKT 11-18
W klasyfikacji strzelców zmian nie widać:
1. Ruben Ramirez (Godoy Cruz) 10
2. Mauro Matos (All Boys) 7
3. Dario Gandin (Atletico Rafaela) 6
3. Martin Rolle (Olimpo) 6
PS Słowa dotrzymam i teksty sprzed tygodnia, które z przyczyn technicznych się wówczas nie pojawiły, znajdą się w tym. A oprócz tego jeszcze jeden: Copa Argentina, czyli dla kogo są te rozgrywki.
wtorek, 22 listopada 2011
Status Quo
Kolejka przyniosła ostatecznie utrzymanie tego co było przed jej inauguracją. W kluczowym dla losów mistrzostwa meczu pomiędzy Boca Juniors a Racingiem padł bezbramkowy remis. Oczywiście dla obu klubów ten fakt przedłuża serię meczów bez porażek, ale nie zmienił w praktyce niczego poza tym, że Boca jest coraz bliżej mistrzostwa. Samo spotkanie było bardziej emocjonujące niż satysfakcjonujące z powodu poziomu gry. Jakiekolwiek emocje budziły jednak tylko czerwone kartki dla graczy Racingu: Pellettierego oraz Gutierreza. Zwłaszcza ta druga, najbardziej kontrowersyjna wynikała z niepodyktowania słusznego rzutu karnego (każdy z graczy Boca, jedyne co dotknęli w polu karnym to nogi rywala). Co prawda być może skończyło by się to inaczej, ale krewki Kolumbijczyk postanowił naruszyć cielesność arbitra odpychając go wzrokiem oraz łokciem. To wystarczyło, by Nestor Pittana wręczył mu nakaz zejścia z boiska. Show piłkarz skończył, pokazując w kierunku kibiców Xeneizes przyczynę dla, których został wyrzucony z boiska. Była to interpretacja dzieła pod tytułem "wręczam kasę pod zielonym stolikiem". Wracając do meczu, chyba już kolejny raz będę zmuszony zrezygnować z ocen indywidualnych, bo poziom spotkania był ewidentnie niski. Mało polotu, dynamiki, jakiejś próby większego zaskoczenia rywala ujrzeć nie mogłem. Ot, panowie siedzieli w bunkrach i czasem liczyli na to, że snajper któregokolwiek z nich zdejmie. Jedyny gracz, który tak naprawdę się wyróżnił na tym tle to arquero "La Academii" Sebastian Saja. Można co prawda czepiać się tego, że większość strzałów leciała prosto w niego, lecz sztuką jest też obronić i to. Dzięki remisowi zachowała się równowaga, z korzyścią dla gospodarzy, którzy mimo wszystko zmarnowali szansę na wygranie wyścigu, zanim by się skończył.
Oto komplet wyników:
Newell's Old Boys 0-1 Tigre (Casteglione 36 min.)
San Martin SJ 0-0 All Boys
Argentinos 1-0 Godoy Cruz (Oberman 37 min.)
Independiente 3-0 Olimpo de Bahia Blanca (Tuzzio 34 min, Perez 49 min, Parra 76 min.)
Belgrano 1-3 Velez (Vazquez 69 min. - Bella 24 min, Franco 30 min, Rescaldini 74 min.)
San Lorenzo 0-1 Union de Santa Fe (Rosales 73 min.)
Boca 0-0 Racing
Colon 1-0 Atletico Rafaela (Fuertes 72 min.)
Estudiantes 0-1 Banfield (mecz przerwany w 20 minucie)
Lanus 0-1 Arsenal (Burdisso 19 min.)
I garść przemyśleń:
- Tematem numer jeden przez dłuższy czas była śmierć matki Diego Maradony. Czemu przez dłuższy? Ano wystarczyły tylko rozróby w trakcie meczu w La Placie pomiędzy Estudiantesem a Banfieldem i znowu powrót tematu o "niedobrych kibicach" (skąd my to znamy). W 12 minucie spotkania, przy prowadzeniu drużyny gości, ostrym przedmiotem rzuconym z trybun został trafiony bramkarz gości Lucchetti. W czasie operacji "zszywamy bramkarza" na negocjacje z barras Estu poszedł kapitan gospodarzy Juan Sebastian Veron. Poza werbalnym przekazem do kibiców w stylu "dam wam w mordę i zgwałcę wasze matki" ostatecznie nie przekonał ich do uspokojenia swoich zszarganych nerwów. Toteż w 20 minucie sędzia zdecydował się przerwać to spotkanie. Powodem była też coraz bardziej wzmożona agresja gówna (tak, to pospolite gówno a nie kibice), które co prawda na boisko nie wtargnęło ale skutecznie obrzydziło możliwość obejrzenia spotkania do końca.
- Śmierć matki Diego odbiła się w Argentynie dość dużym echem, czego efektem były m.in. minuty ciszy przed rozpoczęciem każdego ze spotkań ligowych. Sam piłkarz nie zdążył się ze swoją matką pożegnać, dowiadując się o jej odejściu ze świata już w samolocie lecącym do Buenos Aires. A wszystkie te wydarzenia miały jeszcze miejsce tuż po sobotnim meczu jego drużyny Al-Wasl z Al-Ain, gdzie kibice rywali obrzucali "Puszka" (zdziwicie się co poniektórzy, ale to jego pierwszy pseudonim) i jego zawodników kamieniami. Niby tradycyjne zachowanie w krajach arabskich, ale niesprawiedliwe. W całej tej potrawce z Diego, swoją oliwę do ognia dodał Cosmin Olaroiu, który w dość "oryginalny" sposób odniósł się do życia prywatnego mistrza świata z 1986 roku. Poniekąd słusznie wypomniał mu zażywanie narkotyków, seksskandale czy niezapłacone podatki w Italii. Bo co by nie mówić, Diego jest postacią odbieraną jako zadufanego w sobie egoisty, który kiedyś z piłką wyczyniał rzeczy, o jakich my zwykli śmiertelnicy, możemy tylko i wyłącznie pomarzyć.
- Esteban Fuertes świętował wyjątkowo 285 mecz w barwach Colonu. Okrasił go bramką i to w dodatku numer 136, która poprawia jego statystykę najlepszego strzelca klubu w historii. Żeby było ciekawie, ten 38-letni już snajper, ma szansę także rozegrać najwięcej spotkań w barwach "Los Sabaleros". Do końca rozgrywek pozostały jeszcze cztery mecze, a liderem tej klasyfikacji jest Eduardo Araoz z 288 spotkaniami. Jak widać Estebanowi wystarczy, że rozegra komplet meczów do końca sezonu. Jak widać niedużo czasem potrzeba do szczęścia.
- W Velezie szanse na mistrzostwo ocenia się jako zerowe. Nie przeszkadza to jednak podopiecznym Gareci w zdobywaniu cennych punktów w końcowej klasyfikacji (głównie chodzi o Descenso i tą związaną z rozgrywkami pucharowymi). Trochę to śmieszne, ale w meczu z Belgrano najlepszym graczem był... Alejandro Cabral, którego polscy kibice znają wyśmienicie (aż za dobrze). I, który zarazem ma bardzo obrotnego menadżera Marcelo Cuppariego (polecam zobaczyć listę jego klientów). Jegomość swego czasu załatwił mu możliwość zagrania w seniorskiej kadrze Argentyny, a teraz mocno naciska na trenera, by dawał jego podopiecznemu możliwość gry w podstawowym składzie. Poniekąd mu się to udaje, ale chimeryczność samego piłkarza w równym stopniu poraziła tak, jak jego gra w Legii. W każdym razie solidny mecz w jego wykonaniu, ale to taki wystrzał raz na 20 spotkań... Norma.
- Lanus nie skorzystał z okazji do awansu na drugie miejsce w tabeli. Wystarczyło tylko wygrać z Arsenalem. Oczywiście tym z Sarandi, który mając poparcie Don Julio Grondony (notabene... założyciela klubu), nigdy z ligi nie spadnie, nawet jeśli miałby ostatnie miejsce w tabeli spadkowej. W końcu w razie co jest amnestia, jakby były problemy. Natomiast co do meczu. Jak cały sezon ligowy, także i ten mecz był słabym widowiskiem nastawionym na walkę na łokcie, niż na ilość strzelonych goli. W sumie wychodzi na to, że oglądam więcej sportów walki niż piłki nożnej.
- San Lorenzo odstrzelił już Omara Asada. Trenera, który po porażce z Unionem podał się do dymisji, zostanie jednak w klubie, ale pełnić będzie już rolę trenera od przygotowania fizycznego. Zresztą to dziwne, że będąc niby specjalistą w tej dziedzinie zrobił z graczy San Lorenzo zmęczonych emerytów, którzy ledwo co wytrzymują do końca pierwszej połowy. Lista kandydatów na jego miejsce, jest długa jak kolejka w czasach PRL-u, bo obfituje w kilka nazwisk. Są m.in.: Madelon, Caruso Lombardi, Cousillas a nawet Basile i to właśnie oni, mają podobno w ciągu kilku dni zjawić się w siedzibie klubu na rozmowę o pracę. Smutek jednak wśród kibiców El Ciclonu jest związany z czym innym. Bo aktualnie klub zajmuje 17 miejsce w tabeli spadkowej, co grozi meczami barażowymi. Ciekawostką jest fakt, że ta ów tabela Descenso narodziła się dzięki... temu klubowi. Cofnijmy się zatem do 1981 roku, kiedy to San Lorenzo zostało zdegradowane do drugiej ligi. Julio Grondona wówczas postanowił stworzyć specjalną tabelę spadkową, która liczbę zdobytych punktów przez 3 ostatnie sezony dzieliła przez ilość rozegranych meczów. Cel był prosty, ochronić wielkie kluby od gry w niższej klasie rozgrywkowej. Ten wielce korzystny dla nich zapis, nie uchronił jednak kilka miesięcy temu River Plate przed grą w drugiej lidze. A już niedługo, jeśli drużyna z dzielnicy Boedo utrzyma taką formę do wakacji 2012, to również się tam znajdzie. Ironia losu...
Rzut oka na tabelę:
1. Boca Juniors 33 PKT 17-3
2. Racing Club 25 PKT 11-4
3. Velez Sarsfield 24 PKT 17-13
4. Tigre 24 PKT 17-13
5. Colon 24 PKT 13-11
...
17. Olimpo 14 PKT 15-21
18. Newell's 12 PKT 10-15
19. Estudiantes 10 PKT 15-22
20. Banfield 10 PKT 9-16
I na klasyfikację strzelców:
1. Ruben Ramirez (Godoy Cruz) 10
2. Mauro Matos (All Boys) 7
3. Dario Gandin (Atltico Rafaela) 6
3. Martin Rolle (Olimpo) 6
PS A już w tym tygodniu: Brazylijski sen Argentyńczyków na obcej ziemi, narodziny nowej kategorii na moim blogu oraz nietypowy ranking.
Oto komplet wyników:
Newell's Old Boys 0-1 Tigre (Casteglione 36 min.)
San Martin SJ 0-0 All Boys
Argentinos 1-0 Godoy Cruz (Oberman 37 min.)
Independiente 3-0 Olimpo de Bahia Blanca (Tuzzio 34 min, Perez 49 min, Parra 76 min.)
Belgrano 1-3 Velez (Vazquez 69 min. - Bella 24 min, Franco 30 min, Rescaldini 74 min.)
San Lorenzo 0-1 Union de Santa Fe (Rosales 73 min.)
Boca 0-0 Racing
Colon 1-0 Atletico Rafaela (Fuertes 72 min.)
Estudiantes 0-1 Banfield (mecz przerwany w 20 minucie)
Lanus 0-1 Arsenal (Burdisso 19 min.)
I garść przemyśleń:
- Tematem numer jeden przez dłuższy czas była śmierć matki Diego Maradony. Czemu przez dłuższy? Ano wystarczyły tylko rozróby w trakcie meczu w La Placie pomiędzy Estudiantesem a Banfieldem i znowu powrót tematu o "niedobrych kibicach" (skąd my to znamy). W 12 minucie spotkania, przy prowadzeniu drużyny gości, ostrym przedmiotem rzuconym z trybun został trafiony bramkarz gości Lucchetti. W czasie operacji "zszywamy bramkarza" na negocjacje z barras Estu poszedł kapitan gospodarzy Juan Sebastian Veron. Poza werbalnym przekazem do kibiców w stylu "dam wam w mordę i zgwałcę wasze matki" ostatecznie nie przekonał ich do uspokojenia swoich zszarganych nerwów. Toteż w 20 minucie sędzia zdecydował się przerwać to spotkanie. Powodem była też coraz bardziej wzmożona agresja gówna (tak, to pospolite gówno a nie kibice), które co prawda na boisko nie wtargnęło ale skutecznie obrzydziło możliwość obejrzenia spotkania do końca.
- Śmierć matki Diego odbiła się w Argentynie dość dużym echem, czego efektem były m.in. minuty ciszy przed rozpoczęciem każdego ze spotkań ligowych. Sam piłkarz nie zdążył się ze swoją matką pożegnać, dowiadując się o jej odejściu ze świata już w samolocie lecącym do Buenos Aires. A wszystkie te wydarzenia miały jeszcze miejsce tuż po sobotnim meczu jego drużyny Al-Wasl z Al-Ain, gdzie kibice rywali obrzucali "Puszka" (zdziwicie się co poniektórzy, ale to jego pierwszy pseudonim) i jego zawodników kamieniami. Niby tradycyjne zachowanie w krajach arabskich, ale niesprawiedliwe. W całej tej potrawce z Diego, swoją oliwę do ognia dodał Cosmin Olaroiu, który w dość "oryginalny" sposób odniósł się do życia prywatnego mistrza świata z 1986 roku. Poniekąd słusznie wypomniał mu zażywanie narkotyków, seksskandale czy niezapłacone podatki w Italii. Bo co by nie mówić, Diego jest postacią odbieraną jako zadufanego w sobie egoisty, który kiedyś z piłką wyczyniał rzeczy, o jakich my zwykli śmiertelnicy, możemy tylko i wyłącznie pomarzyć.
- Esteban Fuertes świętował wyjątkowo 285 mecz w barwach Colonu. Okrasił go bramką i to w dodatku numer 136, która poprawia jego statystykę najlepszego strzelca klubu w historii. Żeby było ciekawie, ten 38-letni już snajper, ma szansę także rozegrać najwięcej spotkań w barwach "Los Sabaleros". Do końca rozgrywek pozostały jeszcze cztery mecze, a liderem tej klasyfikacji jest Eduardo Araoz z 288 spotkaniami. Jak widać Estebanowi wystarczy, że rozegra komplet meczów do końca sezonu. Jak widać niedużo czasem potrzeba do szczęścia.
- W Velezie szanse na mistrzostwo ocenia się jako zerowe. Nie przeszkadza to jednak podopiecznym Gareci w zdobywaniu cennych punktów w końcowej klasyfikacji (głównie chodzi o Descenso i tą związaną z rozgrywkami pucharowymi). Trochę to śmieszne, ale w meczu z Belgrano najlepszym graczem był... Alejandro Cabral, którego polscy kibice znają wyśmienicie (aż za dobrze). I, który zarazem ma bardzo obrotnego menadżera Marcelo Cuppariego (polecam zobaczyć listę jego klientów). Jegomość swego czasu załatwił mu możliwość zagrania w seniorskiej kadrze Argentyny, a teraz mocno naciska na trenera, by dawał jego podopiecznemu możliwość gry w podstawowym składzie. Poniekąd mu się to udaje, ale chimeryczność samego piłkarza w równym stopniu poraziła tak, jak jego gra w Legii. W każdym razie solidny mecz w jego wykonaniu, ale to taki wystrzał raz na 20 spotkań... Norma.
- Lanus nie skorzystał z okazji do awansu na drugie miejsce w tabeli. Wystarczyło tylko wygrać z Arsenalem. Oczywiście tym z Sarandi, który mając poparcie Don Julio Grondony (notabene... założyciela klubu), nigdy z ligi nie spadnie, nawet jeśli miałby ostatnie miejsce w tabeli spadkowej. W końcu w razie co jest amnestia, jakby były problemy. Natomiast co do meczu. Jak cały sezon ligowy, także i ten mecz był słabym widowiskiem nastawionym na walkę na łokcie, niż na ilość strzelonych goli. W sumie wychodzi na to, że oglądam więcej sportów walki niż piłki nożnej.
- San Lorenzo odstrzelił już Omara Asada. Trenera, który po porażce z Unionem podał się do dymisji, zostanie jednak w klubie, ale pełnić będzie już rolę trenera od przygotowania fizycznego. Zresztą to dziwne, że będąc niby specjalistą w tej dziedzinie zrobił z graczy San Lorenzo zmęczonych emerytów, którzy ledwo co wytrzymują do końca pierwszej połowy. Lista kandydatów na jego miejsce, jest długa jak kolejka w czasach PRL-u, bo obfituje w kilka nazwisk. Są m.in.: Madelon, Caruso Lombardi, Cousillas a nawet Basile i to właśnie oni, mają podobno w ciągu kilku dni zjawić się w siedzibie klubu na rozmowę o pracę. Smutek jednak wśród kibiców El Ciclonu jest związany z czym innym. Bo aktualnie klub zajmuje 17 miejsce w tabeli spadkowej, co grozi meczami barażowymi. Ciekawostką jest fakt, że ta ów tabela Descenso narodziła się dzięki... temu klubowi. Cofnijmy się zatem do 1981 roku, kiedy to San Lorenzo zostało zdegradowane do drugiej ligi. Julio Grondona wówczas postanowił stworzyć specjalną tabelę spadkową, która liczbę zdobytych punktów przez 3 ostatnie sezony dzieliła przez ilość rozegranych meczów. Cel był prosty, ochronić wielkie kluby od gry w niższej klasie rozgrywkowej. Ten wielce korzystny dla nich zapis, nie uchronił jednak kilka miesięcy temu River Plate przed grą w drugiej lidze. A już niedługo, jeśli drużyna z dzielnicy Boedo utrzyma taką formę do wakacji 2012, to również się tam znajdzie. Ironia losu...
Rzut oka na tabelę:
1. Boca Juniors 33 PKT 17-3
2. Racing Club 25 PKT 11-4
3. Velez Sarsfield 24 PKT 17-13
4. Tigre 24 PKT 17-13
5. Colon 24 PKT 13-11
...
17. Olimpo 14 PKT 15-21
18. Newell's 12 PKT 10-15
19. Estudiantes 10 PKT 15-22
20. Banfield 10 PKT 9-16
I na klasyfikację strzelców:
1. Ruben Ramirez (Godoy Cruz) 10
2. Mauro Matos (All Boys) 7
3. Dario Gandin (Atltico Rafaela) 6
3. Martin Rolle (Olimpo) 6
PS A już w tym tygodniu: Brazylijski sen Argentyńczyków na obcej ziemi, narodziny nowej kategorii na moim blogu oraz nietypowy ranking.
sobota, 19 listopada 2011
Końcowe metry
Wczoraj zainaugurowano 15 kolejkę zmagań Torneo Apertura 2011 w Argentynie. Piątek jest jednak dniem, gdzie głównie rozgrywane są najnudniejsze mecze i tradycję tę bardzo skutecznie podtrzymano.
Newell's 0-1 Tigre (Casteglione 36 min.)
San Martin SJ 0-0 All Boys
Jako człowiek wyjątkowo cierpliwy (do pewnego stopnia) postanowiłem skupić się jedynie na meczu w Rosario, gdzie chciałem sprawdzić poczynania zespołu Tigre. A klub ten z jednej strony zadziwia (dwa razy był na podium) a z drugiej denerwuje (nie zaskakuje niczym oryginalnym). Aktualnie zespół prowadzony przez Rodolfo Arruabarrenę (notabene bardzo solidnego piłkarza takich klubów jak Boca czy Villarreal) zajmuje trzecie miejsce w tabeli, lecz niepokój ekipy związany jest z inną tabelą, zwaną Descenso (tabelę spadkową). No i tu możemy znaleźć Tigre na odległym 19 miejscu, który powoduje, że do sezonu Apertury w 2012 roku przystąpiła by od gry w drugiej lidze.
Właściwie już kolejny raz natrafiam na mecz, który owszem podnosi ciśnienie, ale niekoniecznie w taki sposób o jakim z początku myślę. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że archaizm jest dzisiaj w lidze esencją, która dotyczy każdego zespołu (wyjątkiem są tylko pojedyncze mecze). Nie inaczej spotkało mnie w meczu Newell's z Tigre, gdzie obie ekipy głównie sobie kopią piłkę bez jakiegoś większego entuzjazmu (chyba, że tym słowem określimy kopanie po nogach). Wygraną Tigre zapewnił uderzeniem głową Casteglione, nominalny obrońca. I właściwie na tym można o tym meczu przestać pisać. Choć, tą drobną różnica niech pozostanie fakt, że moja ciekawość okazała się dość próżna i niczego odkrywczego nie odnalazłem. Może z wyjątkiem starej, ale sprawdzonej metody w postaci "długa piłka do przodu a resztą niech martwi się napastnik". Tylko, że to co w Argentynie wyjść może, niekoniecznie sprawdzi się w rozgrywkach kontynentalnych, ale na ich opis wstrzymam się na koniec sezonu.
A oto rozkład jazdy pozostałych meczów 15 kolejki (godziny rozgrywania spotkań podaję w naszej strefie czasowej):
Sobota
Argentinos - Godoy Cruz (godz. 21:00)
Independiente - Olimpo (godz. 23:10)
Belgrano - Velez (godz. 1:15)
Niedziela
San Lorenzo - Union Santa Fe (godz. 21:00)
Boca Juniors - Racing Club (godz. 23:10) HIT
Colon Santa Fe - Atletico Rafaela (godz. 23:10)
Poniedziałek
Estudiantes - Banfield (godz. 23:10)
Lanus - Arsenal (godz.1:15)
Nietrudno wskazać hit tej kolejki. Mecz Boca z Racingiem jest pojedynkiem o mistrzostwo kraju. Obie jako jedyne są w lidze niepokonane i po tym spotkaniu na pewno jeszcze jedna z nich podtrzyma tę serię (lub obie w przypadku remisu). Karty rozdaje drużyna gospodarzy, mająca aż 8 oczek przewagi nad rywalem i dość umiejętnie kontroluje sytuację w górnej części tabeli. Mankamentem na niedzielę, okazują się braki kluczowego dla klubu Riquelme oraz wyłączonego w tym oraz w następnym sezonie Viatriego. Niepewny jest los Rivero, ale nigdy nie uważałem go za ważny element układanki Xeneizes. Z kolei zawodnicy La Academii, do meczu przystąpią w najsilniejszym składzie z wyłączeniem Teo Gutierreza, którego szanse na występ są oceniane pół na pół. Czy szykują się emocje na miarę telefonu komórkowego między piersiami Larissy Riquelme? Nie śmiem nawet typować, boisko i dyspozycja dnia rozjaśni nam wątpliwości.
Newell's 0-1 Tigre (Casteglione 36 min.)
San Martin SJ 0-0 All Boys
Jako człowiek wyjątkowo cierpliwy (do pewnego stopnia) postanowiłem skupić się jedynie na meczu w Rosario, gdzie chciałem sprawdzić poczynania zespołu Tigre. A klub ten z jednej strony zadziwia (dwa razy był na podium) a z drugiej denerwuje (nie zaskakuje niczym oryginalnym). Aktualnie zespół prowadzony przez Rodolfo Arruabarrenę (notabene bardzo solidnego piłkarza takich klubów jak Boca czy Villarreal) zajmuje trzecie miejsce w tabeli, lecz niepokój ekipy związany jest z inną tabelą, zwaną Descenso (tabelę spadkową). No i tu możemy znaleźć Tigre na odległym 19 miejscu, który powoduje, że do sezonu Apertury w 2012 roku przystąpiła by od gry w drugiej lidze.
Właściwie już kolejny raz natrafiam na mecz, który owszem podnosi ciśnienie, ale niekoniecznie w taki sposób o jakim z początku myślę. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że archaizm jest dzisiaj w lidze esencją, która dotyczy każdego zespołu (wyjątkiem są tylko pojedyncze mecze). Nie inaczej spotkało mnie w meczu Newell's z Tigre, gdzie obie ekipy głównie sobie kopią piłkę bez jakiegoś większego entuzjazmu (chyba, że tym słowem określimy kopanie po nogach). Wygraną Tigre zapewnił uderzeniem głową Casteglione, nominalny obrońca. I właściwie na tym można o tym meczu przestać pisać. Choć, tą drobną różnica niech pozostanie fakt, że moja ciekawość okazała się dość próżna i niczego odkrywczego nie odnalazłem. Może z wyjątkiem starej, ale sprawdzonej metody w postaci "długa piłka do przodu a resztą niech martwi się napastnik". Tylko, że to co w Argentynie wyjść może, niekoniecznie sprawdzi się w rozgrywkach kontynentalnych, ale na ich opis wstrzymam się na koniec sezonu.
A oto rozkład jazdy pozostałych meczów 15 kolejki (godziny rozgrywania spotkań podaję w naszej strefie czasowej):
Sobota
Argentinos - Godoy Cruz (godz. 21:00)
Independiente - Olimpo (godz. 23:10)
Belgrano - Velez (godz. 1:15)
Niedziela
San Lorenzo - Union Santa Fe (godz. 21:00)
Boca Juniors - Racing Club (godz. 23:10) HIT
Colon Santa Fe - Atletico Rafaela (godz. 23:10)
Poniedziałek
Estudiantes - Banfield (godz. 23:10)
Lanus - Arsenal (godz.1:15)
Nietrudno wskazać hit tej kolejki. Mecz Boca z Racingiem jest pojedynkiem o mistrzostwo kraju. Obie jako jedyne są w lidze niepokonane i po tym spotkaniu na pewno jeszcze jedna z nich podtrzyma tę serię (lub obie w przypadku remisu). Karty rozdaje drużyna gospodarzy, mająca aż 8 oczek przewagi nad rywalem i dość umiejętnie kontroluje sytuację w górnej części tabeli. Mankamentem na niedzielę, okazują się braki kluczowego dla klubu Riquelme oraz wyłączonego w tym oraz w następnym sezonie Viatriego. Niepewny jest los Rivero, ale nigdy nie uważałem go za ważny element układanki Xeneizes. Z kolei zawodnicy La Academii, do meczu przystąpią w najsilniejszym składzie z wyłączeniem Teo Gutierreza, którego szanse na występ są oceniane pół na pół. Czy szykują się emocje na miarę telefonu komórkowego między piersiami Larissy Riquelme? Nie śmiem nawet typować, boisko i dyspozycja dnia rozjaśni nam wątpliwości.
środa, 16 listopada 2011
Fałsz na kolumbijskiej trawie
Czasem jak w to w życiu bywa, ciężko pewne sprawy zrozumieć. Za każdym razem, kiedy ogląda się mecz piłkarski nie sposób zrozumieć okoliczności, jakie w niej występują. Nie inaczej było wczoraj, kiedy Argentyna na wyjeździe rozegrała swój mecz z Kolumbią. Być może nie byłoby w tym żadnych obaw, wszelkich wątpliwości co do wyniku, bo w końcu to Argentyna. A nazwa do czegoś zobowiązuje. Niestety od dość dłuższego czasu (rzec można od połowy lat 90-tych) o Albicelestes i o liczbie sukcesów seniorskiej kadry nie mówi się dużo, bo ich albo nie ma albo nic nie znaczą (olimpijskie złota z Aten i Pekinu). Kryzys zapoczątkowany od ery Alfio Basile kontynuuje dziś Alejandro Sabella. Człowiek ten o wątpliwej zdolności motywatorskiej oraz braku wyobraźni/normalności w ustalaniu taktyki jest kolejnym ciągnącym się problemem argentyńskiego futbolu. Lecz próżno szukać lekarstwa, gdy lekarz prowadzący (Julio Grondona) zamiast chemioterapii, woli przepisywać psychotropy. Choć co prawda wygrana 2-1 cieszy, bo są trzy punkty, ale mi uśmiech na twarzy się nie pojawia. Dlaczego? Dlatego, że widząc teraźniejszość, przypomina mi się zastygły już kadr z czasów, gdy selekcjonerem był zadufany w sobie egocentryk Maradona. To jest to samo danie, lecz kucharz inny...
O meczu z Kolumbią rozpisywać się trudno, bo i wspominać nie ma za bardzo co. Obie drużyny grały BEZNADZIEJNIE, a wszelkie próby stworzenia zagrożenia przez jedną lub drugą stronę, przypominały walenie głową w mur. Tak jak w piątek, tak i wczoraj Albicelestes nie odrobili lekcji, a nauczyciel się zwyczajnie obijał z wymierzeniem klasie kary. Tylko jakim cudem padły bramki? Pierwsza, to dzieło przypadku. Dwie następne, efektem precyzyjnych wykończeń. Może i chciałbym coś napisać o ładnej pogodzie, przyjemnym w uszach i we wzroku dopingu gospodarzy. Ale towar jaki chcą mi Kolumbijczycy sprzedać, jest wybrakowany. Przejdźmy zatem do ocen:
Sergio Romero (3): Zrobił tyle, co mógł. Przy bramce nie miał większych szans, a reszta interwencji była bez większych zarzutów. Solidnie, ale bez błysku.
Pablo Zabaleta (0): Nie muszę chyba powtarzać, że ten facet powinien zostać wykopany z kadry raz na zawsze. Widać po nim, że zbija bąki i udaje, że gra w piłkę. Nie umie ani podać, ani też piłki odebrać w sposób bardziej cywilizowany, czyli bez odgwizdywania przez sędziego faulu.
Nicolas Burdisso (0): Może to zabrzmi dziwnie, dla niektórych może kontrowersyjnie ale w tym wypadku jego nieszczęście... przyniosło szczęście. Skopiował wszystko to, co dotychczas robił podczas meczu z Boliwią i choć co prawda jego zastępca (Desabato) nie był może zbyt rewelacyjny, ale jednak lepszy. Jednak jego uraz ma wyraz symboliczny i dziękujmy za ten "dar".
Federico Fernandez (2): Nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, choć to co miał zrobić wykonywał raz dobrze a raz gorzej. Był to generalnie bardzo przeciętny występ chłopaka, który wystraszony, bał się tego, że doleci do niego piłka i będzie coś z nią musiał zrobić.
Clemente Rodriguez (1+): Przypomina mi swoim zachowaniem małego ratlerka, któremu zew natury każe zabawić się z suką rottweilera. Skacze, gryzie, szarpie ale jak kopniesz w dupę to zacznie piszczeć i uciekać. Po w miarę przeciętnym występie kilka dni temu, dziś słaby i bezbarwny. Zapędy w ofensywie zostały przytemperowane przez trenera a on sam jak już zaczął biec z piłką, to najczęściej gdzieś po drodze ją gubił. Sporo było też nieprzemyślanych decyzji w jego wykonaniu.
Jose Sosa (1): Wiecie, że ten gość dostawał w argentyńskiej prasie takie noty, jakby był bohaterem narodowym? Cóż, obiektywna ocena to nie była (moim zdaniem), choć i mnie można posądzić o jej brak (wolność słowa). To co wkurza mnie w tym piłkarzu to przeciętność, wybrakowanie i rzemieślnicza fuszerka. I to pokazał wczoraj, tylko, że będąc uczestnikiem akcji bramkowych jego nota od razu poszła w górę. Ale u mnie obniżę mu za nieużywanie mózgu na placu gry. Bo intelekt używa każdy piłkarz a zwłaszcza rozgrywający, który ma ową grę kreować.
Javier Mascherano (2): Samobój, potem spore problemy ze środkowymi Los Cafeteros. Choć w drugiej połowie się zmotywował, to jednak zbyt późno, by mówić o udanym występie. Trochę przyblakł od czasów przejścia do Barcelony. Opary symulowania da się wyczuć.
Rodrigo Brana (1+): Kolejny gracz, którego zjadę, bo nie zasługuje choć trochę na wąchanie murawy w argentyńskiej koszulce. Co prawda nie zabraniam mu tego robić, ale niech się tym zajmuje, kiedy na boisku jest tylko on sam, a na murawie też nikogo nie ma. Co prawda parę razy zdarzało mu się dobrze odegrać piłkę... ale przesadą by było od razu robienie z niego zbawiciela na skrzydle, kiedy był wolny i ociężały w swoich ruchach.
Pablo Guinazu (1): Oto przykład człowieka, który jest wolniejszy od żółwia zmieszanego ze ślimakiem. W życiu bym nie podejrzewał, że ktoś może być aż tak WOLNY i nie mam tu na myśli swobody w wygłaszaniu swoich poglądów. Leniwy, ślamazarny piłkarz, który w obrazie rzeczywistym porusza się w slow motion.
Leo Messi (3): A specjalnie dla niego poszedłem do fryzjera, by mieć fryzurę taką jak on. Jakby lepszy w swojej postawie, ale nie na tyle by sprawił, że ludzie chętniej będą uprawiać seks w miejscu publicznym. To co mnie niepokoi to cały czas błędy trenerskie, połączone z przemęczeniem samego zawodnika. Intensywnie eksploatowany, będzie coraz szybciej obniżał loty, a to martwi bo takich historii graczy było sporo i zawsze miały to samo smutne zakończenie.
Gonzalo Higuain (1): Nic a nic z jego poprawy dobrego nie wynikło. Czasem zagrał piłkę na pamięć, ale zapominał zawsze, że jego kolegą nie jest Cristiano Ronaldo, tylko Rodrigo Brana.
Leandro Desabato (1+): Zrobił tyle co mógł, zastępując Burdisso zagrał od niego lepiej, choć nie na tyle, by mówić od razu o idealnym następcy. Był co prawda archaiczny w swoich rozwiązaniach (czyt. wykopywał piłkę), ale lepsze to niż zabawa we własnym polu karnym (pozdrawiam Demichelisa).
Sergio Aguero (3+): Trzymać go na ławce, to tak jakby wstydzić się podejść do ładnej dziewczyny i zagadać. Kiedy ryzykujesz to co ci nieznane, nie będziesz stratny a może jeszcze na tym zyskasz. Tak więc śmiało i z odwagą do kobiet podchodźcie drodzy panowie, bo w końcu życie macie tylko jedno. Solidny występ, za który Sabella w końcu musi mu podziękować, choćby namiętnym pocałunkiem.
Fernando Gago (bez oceny): Wpadł na boisko w sumie chwilę po drugiej bramce, więc trudno go ocenić. Ale za to plus jeden do występów w kadrze.
Alejandro Sabella (1): Sado maso w należności za swoje pomysły. Jedynka, bo dalej nie da się kupić tych jego sztuczek. Będzie żonglował tą kadrą tak dalej, to może zostanie cyrkowcem.
poniedziałek, 14 listopada 2011
To ja, Sabella się nazywam
Może na sam początek przedstawię jedenastkę na mecz z Kolumbią we wtorek:
Sergio Romero - Pablo Zabaleta, Nicolas Burdisso, Federico Fernandez, Clemente Rodriguez - Jose Sosa, Pablo Guinazu, Fernando Gago, Rodrigo Brana - Leo Messi, Gonzalo Higuain
To, co jeszcze przed meczem w piątek było głupotą, tak teraz już nie mieści się w żadnej skali "mądrości". Trener Alejandro Sabella (zapamiętajcie to nazwisko), jest bliski pobicia wszelkich rekordów głupoty, którą zapewne chce okrasić zdobyciem nagrody Darwina. Oto bowiem prężna, wielka i wspaniała na pozór Argentyna staje się kolosem na glinianych nogach, którym główną podwaliną był kilka dni temu Demichelis. To, że od kadry musi odpocząć raz na zawsze, stanowi oczywistość, wpisaną gołymi rękami już nie zdenerwowanych, nie wściekłych, ale już wkur...nych kibiców. Od początku eliminacji, na każdy wyjazdowy mecz Sabella szykuje rozwiązania bardziej defensywne...
Ale, że co!!!??? DEFENSYWNE!!!??? Tak to pytanie nie pada tutaj przypadkowo, bo Argentyna pod wodzą tego jegomościa już kolejny raz, na potyczkę poza krajem, szykuje typowy wariant autobusowy. Można się zastanawiać, jak Argentyna może aż tak asekuracyjnie przystępować do meczu, z gorszym od siebie rywalem (z całym szacunkiem dla Kolumbii, ale Argentyna to Argentyna). Przecież, tutaj ofiara powinna zostać złożona z 23 kolumbijskich piłkarzy ku czci Messiego. Albicelestes w założeniu rzeczywistym lecą do Barranquilli po zwycięstwo, a Kolumbia ma się przed tą klęską bronić z całych sił... Tymczasem, szalony trener zupełnie zagubiony, w ten oto sposób skazuje Argentynę na ścięcie głowy. Piękne samobójstwo, naprawdę piękne i bezsensowne w dodatku.
Analizując pokrótce to ustawienie 4-4-2 (zupełnie niepasujące do Messiego i spółki), od razu przypomnę: kadra na treningach niczego nie ukrywa (bo niczym nie zaskoczy) i wariant ten Sabella ćwiczył już w Buenos Aires. Do bramkarza trudno mieć zastrzeżeń, bo lista potencjalnych kandydatów na jego miejsce jest pusta, ale on sam aż tak tragiczną postacią nie jest. To po prostu niezły golkiper z możliwością bycia dobrym, ale nic ponad to. Obrona natomiast, przypomina ser szwajcarski z mnóstwem dziur. Demichelisowi za mecz z Boliwią się słusznie oberwało, lecz to nie oznacza od razu, że taki Burdisso czy Zabaleta byli od niego lepsi. Tu akurat trener na nich stawia, nie ze względu na brak alternatyw, a z powodu własnego widzimisię. Obaj piłkarze poza tym, że są technicznie inwalidami, to jeszcze używanie intelektu przed wejściem na boisko, mają zabronione. Za ofiarę losu jaką jest Demichelis, trener na mecz z Los Cafeteros, desygnuje ławkowicza z Napoli - Fernandeza. Cóż, zbawienie to nie jest. Bo zawodnik raz, że za bardzo szybki nie jest, dwa siły fizycznej mu brakuje i trzy brakuje mu konsekwencji. Co prawda grać głową to potrafi (vide "wyskok" z Bayernem w LM, okraszony dwiema bramkami), ale grać z głową to nie do końca.
Pomoc natomiast, wymaga jak sama nazwa wskazuje pomocy. Guinazu, Sosa, Brana? Co to za mierne wynalazki wyciąga trener do zakładania koszulek reprezentacyjnych? Odpowiedź jest banalna. Brana, Sosa jak i wspomniany Fernandez w swoim CV mają występy w Estudiantesie, klubie w którym tak naprawdę o Sabelli zaczęło się głośno mówić (wygranie Copa Libertadores w 2009 roku). Jako, że miłość jest zawsze ślepa, z taką samą jej namiastką DT raczy rozsyłaniem powołań do swoich pupilów. Do tej plejady graczy, którzy pracowali z Sabellą w klubie z La Platy, w kadrze znajdziemy Oriona, Andujara, Rojo i Desabato. Już samo to świadczy o tym, jak bardzo trener myli rzeczywistości. Jednak wracając do zestawienia pomocy, to wygląda to na spektakularne utknięcie statku na mieliźnie. Bo, czy ktoś o trzeźwym spojrzeniu na piłkę wystawiałby TAKIE KALEKI na mecz z trudnym rywalem?
Jeśli weźmiemy pod uwagę ich klubowe popisy, to można załamać ręce. Rodrigo Brana aktualnie cieniuje w słabym Estudiantesie, a do tego fatalnie zagrał mecz z Chile. Nie lepszy jest też Sosa, którego trener ceni bardziej niż Pastore. I w sumie nie do końca wiadomo za co, kiedy na Ukrainie Sosa jest tylko przeciętnym szarakiem. A, żeby w tej chwili mającego najlepszego rozgrywającego w kadrze sadzać na ławce to trzeba albo Javiera nie lubić, stwierdzić, że się na treningach obija albo być idiotą.Obstawiam trzeci wariant w ciemno. Na koniec został Guinazu (do Gago trudno mieć większe zastrzeżenia), wyjątkowo przereklamowany, bez błysku i stary. Bo sensu powołania dla 33-letniego dziadka (choć co wtedy można powiedzieć o Zanettim?), który jest gorszy na tej pozycji od wielu młodszych kolegów, naprawdę zadziwia. Czyżby trener liczył, że jak starszy, to lepszy i bardziej doświadczony? Być może, ale liczba alternatyw w jego miejsce jest długa (po meczu przyjdzie czas na ich przedstawienie). Na dodatek sam piłkarz, jeśli chodzi o dyspozycję piłkarską nie jest w stanie się obronić. Ostatnie jego występy, jakie miałem okazję obejrzeć przekonały mnie o tym, że powolnych, mało zwrotnych DM-ów w kadrze nie potrzeba.
Na deser trener zostawił dwójkę napastników. Oczywiście dla nich gra w takim ustawieniu sprawi ból, bo Messi to typowy skrzydłowy a Higuain woli mieć więcej przestrzeni w środku pola. Efektem, będzie więc wzajemne przeszkadzanie sobie. A, że trenerzy w reprezentacji lubią jeszcze Leo obdzielić miliardem pozbawionych logiki zadań boiskowych, to masz babo placek.
Bo podsumowując całość, trener jest babą. Bez jaj, jednej chociaż ikry, a za to z próżnią w głowie. Coś czuję, że liczba pacjentów w klinice dla obłąkanych wzrośnie o plus jeden.
Sergio Romero - Pablo Zabaleta, Nicolas Burdisso, Federico Fernandez, Clemente Rodriguez - Jose Sosa, Pablo Guinazu, Fernando Gago, Rodrigo Brana - Leo Messi, Gonzalo Higuain
To, co jeszcze przed meczem w piątek było głupotą, tak teraz już nie mieści się w żadnej skali "mądrości". Trener Alejandro Sabella (zapamiętajcie to nazwisko), jest bliski pobicia wszelkich rekordów głupoty, którą zapewne chce okrasić zdobyciem nagrody Darwina. Oto bowiem prężna, wielka i wspaniała na pozór Argentyna staje się kolosem na glinianych nogach, którym główną podwaliną był kilka dni temu Demichelis. To, że od kadry musi odpocząć raz na zawsze, stanowi oczywistość, wpisaną gołymi rękami już nie zdenerwowanych, nie wściekłych, ale już wkur...nych kibiców. Od początku eliminacji, na każdy wyjazdowy mecz Sabella szykuje rozwiązania bardziej defensywne...
Ale, że co!!!??? DEFENSYWNE!!!??? Tak to pytanie nie pada tutaj przypadkowo, bo Argentyna pod wodzą tego jegomościa już kolejny raz, na potyczkę poza krajem, szykuje typowy wariant autobusowy. Można się zastanawiać, jak Argentyna może aż tak asekuracyjnie przystępować do meczu, z gorszym od siebie rywalem (z całym szacunkiem dla Kolumbii, ale Argentyna to Argentyna). Przecież, tutaj ofiara powinna zostać złożona z 23 kolumbijskich piłkarzy ku czci Messiego. Albicelestes w założeniu rzeczywistym lecą do Barranquilli po zwycięstwo, a Kolumbia ma się przed tą klęską bronić z całych sił... Tymczasem, szalony trener zupełnie zagubiony, w ten oto sposób skazuje Argentynę na ścięcie głowy. Piękne samobójstwo, naprawdę piękne i bezsensowne w dodatku.
Analizując pokrótce to ustawienie 4-4-2 (zupełnie niepasujące do Messiego i spółki), od razu przypomnę: kadra na treningach niczego nie ukrywa (bo niczym nie zaskoczy) i wariant ten Sabella ćwiczył już w Buenos Aires. Do bramkarza trudno mieć zastrzeżeń, bo lista potencjalnych kandydatów na jego miejsce jest pusta, ale on sam aż tak tragiczną postacią nie jest. To po prostu niezły golkiper z możliwością bycia dobrym, ale nic ponad to. Obrona natomiast, przypomina ser szwajcarski z mnóstwem dziur. Demichelisowi za mecz z Boliwią się słusznie oberwało, lecz to nie oznacza od razu, że taki Burdisso czy Zabaleta byli od niego lepsi. Tu akurat trener na nich stawia, nie ze względu na brak alternatyw, a z powodu własnego widzimisię. Obaj piłkarze poza tym, że są technicznie inwalidami, to jeszcze używanie intelektu przed wejściem na boisko, mają zabronione. Za ofiarę losu jaką jest Demichelis, trener na mecz z Los Cafeteros, desygnuje ławkowicza z Napoli - Fernandeza. Cóż, zbawienie to nie jest. Bo zawodnik raz, że za bardzo szybki nie jest, dwa siły fizycznej mu brakuje i trzy brakuje mu konsekwencji. Co prawda grać głową to potrafi (vide "wyskok" z Bayernem w LM, okraszony dwiema bramkami), ale grać z głową to nie do końca.
Pomoc natomiast, wymaga jak sama nazwa wskazuje pomocy. Guinazu, Sosa, Brana? Co to za mierne wynalazki wyciąga trener do zakładania koszulek reprezentacyjnych? Odpowiedź jest banalna. Brana, Sosa jak i wspomniany Fernandez w swoim CV mają występy w Estudiantesie, klubie w którym tak naprawdę o Sabelli zaczęło się głośno mówić (wygranie Copa Libertadores w 2009 roku). Jako, że miłość jest zawsze ślepa, z taką samą jej namiastką DT raczy rozsyłaniem powołań do swoich pupilów. Do tej plejady graczy, którzy pracowali z Sabellą w klubie z La Platy, w kadrze znajdziemy Oriona, Andujara, Rojo i Desabato. Już samo to świadczy o tym, jak bardzo trener myli rzeczywistości. Jednak wracając do zestawienia pomocy, to wygląda to na spektakularne utknięcie statku na mieliźnie. Bo, czy ktoś o trzeźwym spojrzeniu na piłkę wystawiałby TAKIE KALEKI na mecz z trudnym rywalem?
Jeśli weźmiemy pod uwagę ich klubowe popisy, to można załamać ręce. Rodrigo Brana aktualnie cieniuje w słabym Estudiantesie, a do tego fatalnie zagrał mecz z Chile. Nie lepszy jest też Sosa, którego trener ceni bardziej niż Pastore. I w sumie nie do końca wiadomo za co, kiedy na Ukrainie Sosa jest tylko przeciętnym szarakiem. A, żeby w tej chwili mającego najlepszego rozgrywającego w kadrze sadzać na ławce to trzeba albo Javiera nie lubić, stwierdzić, że się na treningach obija albo być idiotą.Obstawiam trzeci wariant w ciemno. Na koniec został Guinazu (do Gago trudno mieć większe zastrzeżenia), wyjątkowo przereklamowany, bez błysku i stary. Bo sensu powołania dla 33-letniego dziadka (choć co wtedy można powiedzieć o Zanettim?), który jest gorszy na tej pozycji od wielu młodszych kolegów, naprawdę zadziwia. Czyżby trener liczył, że jak starszy, to lepszy i bardziej doświadczony? Być może, ale liczba alternatyw w jego miejsce jest długa (po meczu przyjdzie czas na ich przedstawienie). Na dodatek sam piłkarz, jeśli chodzi o dyspozycję piłkarską nie jest w stanie się obronić. Ostatnie jego występy, jakie miałem okazję obejrzeć przekonały mnie o tym, że powolnych, mało zwrotnych DM-ów w kadrze nie potrzeba.
Na deser trener zostawił dwójkę napastników. Oczywiście dla nich gra w takim ustawieniu sprawi ból, bo Messi to typowy skrzydłowy a Higuain woli mieć więcej przestrzeni w środku pola. Efektem, będzie więc wzajemne przeszkadzanie sobie. A, że trenerzy w reprezentacji lubią jeszcze Leo obdzielić miliardem pozbawionych logiki zadań boiskowych, to masz babo placek.
Bo podsumowując całość, trener jest babą. Bez jaj, jednej chociaż ikry, a za to z próżnią w głowie. Coś czuję, że liczba pacjentów w klinice dla obłąkanych wzrośnie o plus jeden.
sobota, 12 listopada 2011
Śmiechu warte wymiociny na El Monumental
No i tak oto padł kwiat futbolu argentyńskiego. Złożony z graczy o potencjale wyższym niż PKB wszystkich krajów świata, po wielce ambitnej i wspaniałej walce zremisowali z Boliwią 1-1. Mecz te zapamiętają na pewno obecni kibice a także statystycy, którzy bądź co bądź muszą jednak ten spis występujących piłkarzy zrobić.
Żarty na bok. Tak beznadziejna gra Albicelestes jest widokiem ostatnio dość często spotykanym. Właściwie taki poziom gry odpowiada w pełni mizernej Boliwii, która skoro sama nie umiała strzelić gola, to trzeba było jej w tym pomóc. Nie mniej jednak zachowanie gospodarzy, potrafi odebrać człowiekowi radość z życia, bo ilość najemników w tej drużynie przeraża. Widać gołym okiem, że większości zawodnikom przypisane role na boisku nie pasują, część nawet sobie wzajemnie przeszkadza (np. Messi z Pastore) a pozostałym jest to wszystko jedno. Właśnie to ta obojętność mnie martwi, bo skoro dla nich gra w kadrze to przykry obowiązek, to czemu się z niej nie wypiszą? Pewnie dlatego, że mają ją w czterech literach.
To w takim razie jak ta Argentyna wygląda w całym swoim zakresie? Formalnie to tak, że trener mówi co innego, piłkarze co innego robią na treningu i na końcu co innego na boisku pokazują. System 4-3-3 był już wielokrotnie sprawdzany i za każdym razem przynosił fatalne efekty (vide Copa America). W czasie meczu z Boliwią, można było zaobserwować przejście drużyny na ulubiony przez trenera 4-4-2, ale i tu również nijak pasuje do tego co w tej chwili Argentyna posiada. Pewnie Aguero boki zrywa, jak musi siedzieć na ławce (nie dajcie się zwieść plotkom o kontuzji, on jest zdrowy). Całość to właśnie taki obraz nędzy i rozpaczy, nad którym wiszą czarne chmury. Dlatego, by już oszczędzić sobie nerwów przejdę do ocen (skala od 0 do 6):
Sergio Romero (2+): Przy bramce nie miał nic do powiedzenia, poza słowem "puto". To co miał wyciągnąć to mu się udało, ale generalnie przez większą część spotkania był bezrobotny.
Pablo Zabaleta (1): Beznadziejny odkąd w tej kadrze był. Jego gra na prawej stronie obrony, całkowicie odbiera chęci do dalszego oglądania tego inwalidy. Choć nawet zwykły inwalida zagrałby lepiej od niego. Bezproduktywny, bezmyślny i wiecznie spóźniony w interwencjach.
Martin Demichelis (0): Pokojowa Nagroda Nobla już czeka. Sprezentowany gol i jeszcze jedno perfekcyjne podanie do przeciwnika w okolicach własnego pola karnego. To oznacza, że jest w wyśmienitej formie (jak na niego). Najsłabsze ogniwo w teorii ludzkości i reprezentacji Argentyny.
Nicolas Burdisso (1): Kolejny gracz, któremu powinno się zakazać gry w piłkę nożną. Przewidywalny, wolny, wszystko przepuszczający, słowem katastrofalny.
Clemente Rodriguez (2): Największy szok jest związany z faktem, że to piłkarz, który wypadł w defensywie najlepiej. Był co prawda bardziej zaangażowany w ofensywie, co zresztą w Boca jest stałym widokiem, ale często zapominał o powrocie na swoją pozycję. Mimo to jego występ był bardzo, ale to bardzo przeciętny.
Fernando Gago (3): Sporo pracy w środku pola i wyjątkowo często widoczny w polu karnym przeciwnika. Mimo to jak na jego potencjał, zdecydowanie poniżej swoich możliwości.
Javier Mascherano (2): Bardzo przeciętny mecz. Mimo iż generalnie jest on od zadań stricte ograniczających mobilność rywala, to nie zawsze się z tego wywiązywał jak należy. Czasem był chaotyczny i niedokładny.
Ricardo Alvarez (1): Niepotrzebnie wystąpił w tym spotkaniu. W dodatku mimo iż to gracz o charakterystyce ofensywnej, to najwięcej zadań trener powierzył mu w obronie. Efekt był opłakany, bo zawodnik raz, że był wolny, a dwa, że zbytnio nie myślał na boisku.
Leo Messi (1+): Jeśli nie odpocznie od futbolu (od wszystkiego, czyli od Barcelony też), to zostanie zajechany na śmierć. Bezproduktywny, słaby a co gorsza obciążony miliardem zadań od trenera, co jak widać, nie służy mu to dobrze. Jako element drużyny jest wspaniały, ale jako lider od którego wszystko zależy, nieprzekonywujący.
Gonzalo Higuain (1): Nie stworzył żadnego większego zagrożenia. Mimo, iż w sytuacjach spornych jak nieuznane bramki, trudno go o to winić, tak w pozostałych elementach gry zawiódł.
Javier Pastore (2): Klasyczny enganche, który musi grać na skrzydle. Tylko człowiek głupi naprawdę robi coś takiego. Efekt był widoczny od razu, bo Javier non stop schodził do środka (a, nie mówiłem!!!), gdzie starał się jakoś rozgrywać piłkę. Mimo iż parę razy potrafił błysnąć ciekawym zagraniem, to mecz zdecydowanie in minus.
Ezequiel Lavezzi (2): Może i wszedł na boisko i strzelił gola, ale tak naprawdę za dużo ożywczego do gry Albicelestes nie wniósł. To tylko niewiele lepiej od kolegów z ataku.
Jose Sosa (bez oceny): Podobno grał, ale wtedy to ja piwo piłem.
Alejandro Sabella (0): Sposób prowadzenia drużyny jest godny pochwały. Jak tak dalej pójdzie, to Argentyna nie pojedzie na mundial, a to jest już sztuka godna "prawdziwych mistrzów".
W pozostałych meczach wyniki w miarę przewidywalne:
Urugwaj 4-0 Chile (Luis Suarez 42 min, 45 min, 68 min, 75 min.)
Kolumbia 1-1 Wenezuela (Fredy Guarin 11 min. - Frank Feltscher 79 min.)
Paragwaj 2-1 Ekwador (Cristian Riveros 47 min, Dario Veron 58 min. - Joao Rojas 92 min.)
Spis ciekawych spostrzeżeń:
- Mecz na El Monumental obejrzało "zaledwie" 30 tysięcy widzów, czyli nie zapełnili stadionu nawet w połowie. Co prawdą winą za taki stan rzeczy można uznać porę rozgrywania meczu (17.00 czasu lokalnego), ale nie zmienia to faktu, że kibice już powoli mają dosyć kolejnych niepowodzeń drużyny narodowej. Zwłaszcza, że po meczu oprócz gwizdów dla Messiego i spółki, śpiewano pochwalne peany ku czci Riquelme. Kibice widać, że tęsknią za Romanem tak jak ja, ale chyba come back do kadry, nie byłby dobrym pomysłem.
- Sędzia Carlos Vera z Ekwadoru też wyjątkowo dał do pieca swoimi decyzjami w meczu Argentyny z Boliwią. Nieuznany prawidłowy gol, kilka niesłusznie odgwizdanych spalonych (co prawda większość na niekorzyść Argentyny), słowem dostosował się do poziomu gry obu ekip.
- Urugwaj zdemolował Chile 4-0. Oprócz dobrej skuteczności Luisa Suareza, który zaaplikował rywalom cztery gole, widać było, że Charruas to pełną gębą drużyna. Brakiem Forlana, trener Tabarez przejmować się nie musiał, bo w pełni jego zadania, mogą wykonywać nawet bardziej utalentowani koledzy jak choćby wspomniany Suarez, ale też i Edison Cavani. Natomiast La Roja ma problemy wychowawcze, co jest niemal chlebem powszednim. O ile wcześniej piłkarze byli trzymani "za mordę" przez Bielsę, tak teraz widać, że Borghi sobie z tym nie radzi. Przed meczem na alkoholową libację wyruszyli w miasto następujący panowie: Gonzalo Jara, Jean Beausejour, Jorge Valdivia, Carlos Carmona, Arturo Vidal i Mauricio Pinilla. Cała wymieniona szóstka została wyrzucona ze zgrupowania, a los banitów na tą chwilę nie jest znany. Scenariusz z dłuższym rozbratem z kadrą wydaje się jednak pewny, choć szkoda, że dotyczy to niemal wszystkich piłkarzy nadających rytm gry reprezentacji Chile. Warto podkreślić, że mamy tu do czynienia z recydywistami i kolejne wyskoki w ich przypadku są pewne.
- Wenezuela wywozi bardzo cenny punkt z Barranquilli. Kolumbia może tak naprawdę tylko sobie zawdzięczać tę wpadkę, bo mimo przewagi dali sobie wyrwać trzy punkty, w niemal frajerski sposób. Mecz to stał na poziomie podobnym co w Buenos Aires, więc zmartwień dla kibiców obu drużyn nie mam. Bardzo ciekawym obrazkiem, był wychwycony przez kamerzystów ptak (prawdopodobnie płomykówka), który w trakcie przerwy postanowiła sobie zapolować. Jak widać skutecznie.
PS Więcej wieści jutro, wraz z zapowiedzią tego, czego można się spodziewać w ostatnim w tym roku meczu Argentyny.
Żarty na bok. Tak beznadziejna gra Albicelestes jest widokiem ostatnio dość często spotykanym. Właściwie taki poziom gry odpowiada w pełni mizernej Boliwii, która skoro sama nie umiała strzelić gola, to trzeba było jej w tym pomóc. Nie mniej jednak zachowanie gospodarzy, potrafi odebrać człowiekowi radość z życia, bo ilość najemników w tej drużynie przeraża. Widać gołym okiem, że większości zawodnikom przypisane role na boisku nie pasują, część nawet sobie wzajemnie przeszkadza (np. Messi z Pastore) a pozostałym jest to wszystko jedno. Właśnie to ta obojętność mnie martwi, bo skoro dla nich gra w kadrze to przykry obowiązek, to czemu się z niej nie wypiszą? Pewnie dlatego, że mają ją w czterech literach.
To w takim razie jak ta Argentyna wygląda w całym swoim zakresie? Formalnie to tak, że trener mówi co innego, piłkarze co innego robią na treningu i na końcu co innego na boisku pokazują. System 4-3-3 był już wielokrotnie sprawdzany i za każdym razem przynosił fatalne efekty (vide Copa America). W czasie meczu z Boliwią, można było zaobserwować przejście drużyny na ulubiony przez trenera 4-4-2, ale i tu również nijak pasuje do tego co w tej chwili Argentyna posiada. Pewnie Aguero boki zrywa, jak musi siedzieć na ławce (nie dajcie się zwieść plotkom o kontuzji, on jest zdrowy). Całość to właśnie taki obraz nędzy i rozpaczy, nad którym wiszą czarne chmury. Dlatego, by już oszczędzić sobie nerwów przejdę do ocen (skala od 0 do 6):
Sergio Romero (2+): Przy bramce nie miał nic do powiedzenia, poza słowem "puto". To co miał wyciągnąć to mu się udało, ale generalnie przez większą część spotkania był bezrobotny.
Pablo Zabaleta (1): Beznadziejny odkąd w tej kadrze był. Jego gra na prawej stronie obrony, całkowicie odbiera chęci do dalszego oglądania tego inwalidy. Choć nawet zwykły inwalida zagrałby lepiej od niego. Bezproduktywny, bezmyślny i wiecznie spóźniony w interwencjach.
Martin Demichelis (0): Pokojowa Nagroda Nobla już czeka. Sprezentowany gol i jeszcze jedno perfekcyjne podanie do przeciwnika w okolicach własnego pola karnego. To oznacza, że jest w wyśmienitej formie (jak na niego). Najsłabsze ogniwo w teorii ludzkości i reprezentacji Argentyny.
Nicolas Burdisso (1): Kolejny gracz, któremu powinno się zakazać gry w piłkę nożną. Przewidywalny, wolny, wszystko przepuszczający, słowem katastrofalny.
Clemente Rodriguez (2): Największy szok jest związany z faktem, że to piłkarz, który wypadł w defensywie najlepiej. Był co prawda bardziej zaangażowany w ofensywie, co zresztą w Boca jest stałym widokiem, ale często zapominał o powrocie na swoją pozycję. Mimo to jego występ był bardzo, ale to bardzo przeciętny.
Fernando Gago (3): Sporo pracy w środku pola i wyjątkowo często widoczny w polu karnym przeciwnika. Mimo to jak na jego potencjał, zdecydowanie poniżej swoich możliwości.
Javier Mascherano (2): Bardzo przeciętny mecz. Mimo iż generalnie jest on od zadań stricte ograniczających mobilność rywala, to nie zawsze się z tego wywiązywał jak należy. Czasem był chaotyczny i niedokładny.
Ricardo Alvarez (1): Niepotrzebnie wystąpił w tym spotkaniu. W dodatku mimo iż to gracz o charakterystyce ofensywnej, to najwięcej zadań trener powierzył mu w obronie. Efekt był opłakany, bo zawodnik raz, że był wolny, a dwa, że zbytnio nie myślał na boisku.
Leo Messi (1+): Jeśli nie odpocznie od futbolu (od wszystkiego, czyli od Barcelony też), to zostanie zajechany na śmierć. Bezproduktywny, słaby a co gorsza obciążony miliardem zadań od trenera, co jak widać, nie służy mu to dobrze. Jako element drużyny jest wspaniały, ale jako lider od którego wszystko zależy, nieprzekonywujący.
Gonzalo Higuain (1): Nie stworzył żadnego większego zagrożenia. Mimo, iż w sytuacjach spornych jak nieuznane bramki, trudno go o to winić, tak w pozostałych elementach gry zawiódł.
Javier Pastore (2): Klasyczny enganche, który musi grać na skrzydle. Tylko człowiek głupi naprawdę robi coś takiego. Efekt był widoczny od razu, bo Javier non stop schodził do środka (a, nie mówiłem!!!), gdzie starał się jakoś rozgrywać piłkę. Mimo iż parę razy potrafił błysnąć ciekawym zagraniem, to mecz zdecydowanie in minus.
Ezequiel Lavezzi (2): Może i wszedł na boisko i strzelił gola, ale tak naprawdę za dużo ożywczego do gry Albicelestes nie wniósł. To tylko niewiele lepiej od kolegów z ataku.
Jose Sosa (bez oceny): Podobno grał, ale wtedy to ja piwo piłem.
Alejandro Sabella (0): Sposób prowadzenia drużyny jest godny pochwały. Jak tak dalej pójdzie, to Argentyna nie pojedzie na mundial, a to jest już sztuka godna "prawdziwych mistrzów".
W pozostałych meczach wyniki w miarę przewidywalne:
Urugwaj 4-0 Chile (Luis Suarez 42 min, 45 min, 68 min, 75 min.)
Kolumbia 1-1 Wenezuela (Fredy Guarin 11 min. - Frank Feltscher 79 min.)
Paragwaj 2-1 Ekwador (Cristian Riveros 47 min, Dario Veron 58 min. - Joao Rojas 92 min.)
Spis ciekawych spostrzeżeń:
- Mecz na El Monumental obejrzało "zaledwie" 30 tysięcy widzów, czyli nie zapełnili stadionu nawet w połowie. Co prawdą winą za taki stan rzeczy można uznać porę rozgrywania meczu (17.00 czasu lokalnego), ale nie zmienia to faktu, że kibice już powoli mają dosyć kolejnych niepowodzeń drużyny narodowej. Zwłaszcza, że po meczu oprócz gwizdów dla Messiego i spółki, śpiewano pochwalne peany ku czci Riquelme. Kibice widać, że tęsknią za Romanem tak jak ja, ale chyba come back do kadry, nie byłby dobrym pomysłem.
- Sędzia Carlos Vera z Ekwadoru też wyjątkowo dał do pieca swoimi decyzjami w meczu Argentyny z Boliwią. Nieuznany prawidłowy gol, kilka niesłusznie odgwizdanych spalonych (co prawda większość na niekorzyść Argentyny), słowem dostosował się do poziomu gry obu ekip.
- Urugwaj zdemolował Chile 4-0. Oprócz dobrej skuteczności Luisa Suareza, który zaaplikował rywalom cztery gole, widać było, że Charruas to pełną gębą drużyna. Brakiem Forlana, trener Tabarez przejmować się nie musiał, bo w pełni jego zadania, mogą wykonywać nawet bardziej utalentowani koledzy jak choćby wspomniany Suarez, ale też i Edison Cavani. Natomiast La Roja ma problemy wychowawcze, co jest niemal chlebem powszednim. O ile wcześniej piłkarze byli trzymani "za mordę" przez Bielsę, tak teraz widać, że Borghi sobie z tym nie radzi. Przed meczem na alkoholową libację wyruszyli w miasto następujący panowie: Gonzalo Jara, Jean Beausejour, Jorge Valdivia, Carlos Carmona, Arturo Vidal i Mauricio Pinilla. Cała wymieniona szóstka została wyrzucona ze zgrupowania, a los banitów na tą chwilę nie jest znany. Scenariusz z dłuższym rozbratem z kadrą wydaje się jednak pewny, choć szkoda, że dotyczy to niemal wszystkich piłkarzy nadających rytm gry reprezentacji Chile. Warto podkreślić, że mamy tu do czynienia z recydywistami i kolejne wyskoki w ich przypadku są pewne.
- Wenezuela wywozi bardzo cenny punkt z Barranquilli. Kolumbia może tak naprawdę tylko sobie zawdzięczać tę wpadkę, bo mimo przewagi dali sobie wyrwać trzy punkty, w niemal frajerski sposób. Mecz to stał na poziomie podobnym co w Buenos Aires, więc zmartwień dla kibiców obu drużyn nie mam. Bardzo ciekawym obrazkiem, był wychwycony przez kamerzystów ptak (prawdopodobnie płomykówka), który w trakcie przerwy postanowiła sobie zapolować. Jak widać skutecznie.
PS Więcej wieści jutro, wraz z zapowiedzią tego, czego można się spodziewać w ostatnim w tym roku meczu Argentyny.
piątek, 11 listopada 2011
Znak zapytania na przodzie
Będzie krótko, ale za to treściwie. Dziś o 21.00 czasu polskiego, reprezentacja Argentyny rozegra swój trzeci mecz eliminacyjny do MŚ w 2014 roku. Jej rywalem będzie Boliwia, teoretyczny outsider, który może sobie wybić z głowy szanse na awans do mundialu w Brazylii. Na wpis całościowy odnośnie do Argentyny i jej całej otoczki zostawię na jutro, lecz dziś warto zapoznać się z jedenastką, która wyjdzie na boisko El Monumental:
Sergio Romero - Pablo Zabaleta, Martin Demichelis, Nicolas Burdisso, Clemente Rodriguez - Fernando Gago, Javier Mascherano, Ricky Alvarez - Leo Messi, Gonzalo Higuain, Javier Pastore.
Na pierwszy rzut oka i kilka zdań komentarza... To co widzicie nie jest bałaganem a burdelem. Sposób w jaki trener Sabella ustawia swój zespół, to pomieszanie rzeczywistości z urojeniami. Tak, to nie pomyłka, defensywa wygląda okropnie, zestawienie pomocy jeszcze dałoby się uratować, gdyby nie ten pechowy Alvarez (bardziej go strawię mimo to niż Sosę). A co do ataku, ustawienie Pastore jest idiotycznym błędem i nie zdziwię się, jak zawodnik będzie non stop schodził na środek boiska, robiąc dziurę na skrzydle. W założeniu jaki powyżej widać, że Messi ma być rozgrywającym/strzelającym/dryblującym/wszystko robiącym napastnikiem co jak wiadomo, kończy się tragicznie dla niego jak i całej drużyny.
Cóż, oby to nie zakończyło się blamażem. Choć bez względu na wynik wieści dla kibiców Albicelestes, będę miał smutne...
Sergio Romero - Pablo Zabaleta, Martin Demichelis, Nicolas Burdisso, Clemente Rodriguez - Fernando Gago, Javier Mascherano, Ricky Alvarez - Leo Messi, Gonzalo Higuain, Javier Pastore.
Na pierwszy rzut oka i kilka zdań komentarza... To co widzicie nie jest bałaganem a burdelem. Sposób w jaki trener Sabella ustawia swój zespół, to pomieszanie rzeczywistości z urojeniami. Tak, to nie pomyłka, defensywa wygląda okropnie, zestawienie pomocy jeszcze dałoby się uratować, gdyby nie ten pechowy Alvarez (bardziej go strawię mimo to niż Sosę). A co do ataku, ustawienie Pastore jest idiotycznym błędem i nie zdziwię się, jak zawodnik będzie non stop schodził na środek boiska, robiąc dziurę na skrzydle. W założeniu jaki powyżej widać, że Messi ma być rozgrywającym/strzelającym/dryblującym/wszystko robiącym napastnikiem co jak wiadomo, kończy się tragicznie dla niego jak i całej drużyny.
Cóż, oby to nie zakończyło się blamażem. Choć bez względu na wynik wieści dla kibiców Albicelestes, będę miał smutne...
poniedziałek, 7 listopada 2011
Nudny remis w h(k)icie kolejki
Byłem śpiący, to trzeba przyznać. Ale już dawno nie oglądałem, aż tak słabego widowiska, które stworzyły ekipy walczące o najwyższe cele. Tak, Boca i Velez niczym Polak z Niemcem, solidarnie, ręką w rękę dążyli do bezbramkowego remisu, nie robiąc przy tym żadnej krzywdy. Tak prawdę mówiąc miałem wystawić oceny, indywidualnie prześwietlić każdego zawodnika, ale nie uczynię tego. Chociaż może nie, bo ocena będzie, a konkretnie 1+ dla zawodników, trenerów i 5+ dla kibiców.
Naprawdę mimo najszczerszych chęci, nie jestem w stanie odnaleźć kogoś, kto w jakiś minimalnym stopniu wyróżnił się na tym beznadziejnym tle. Z jednej strony mógł to być Clemente Rodriguez, który biega jak króliczek Duracel, ale nic z tego nie wynika. A z drugiej wojowniczy Cubero, który parę razy rywali z łokcia uderzył, ale podnosił zbyt często ciśnienie bramkarzowi Montoyi pod polem karnym. Czuję, że w tym meczu obie ekipy celowały w remis i to im się niewątpliwie udało. Boca nie chciała przegrać a Velez wciąż liczy, że ugra coś w Copa Sudamericana. Obie ekipy zbytnio się nie zmęczyły, nikt również na urazy się nie skarżył, więc wszyscy są zadowoleni i mogli wrócić do domów. Z wyjątkiem Rolando Schiaviego, któremu nakładam bana na wykonywanie rzutów karnych. I zapomnijmy o tym nudnym meczu.
Jakby trochę z obowiązku przed samym sobą, przedstawię resztę wyników 14. kolejki (nawet jak nie wiecie co to za drużyny i strzelcy to nie ma co panikować. Na koniec sezonu, będę rozkładał wszystkich na czynniki pierwsze, drugie oraz trzecie, jeśli potrzeba):
All Boys 2-2 Independiente (Matos 19 i 61 min. - Defederico 10 min, Perez 54 min.)
Olimpo 1-1 San Lorenzo (Furch 73 min. - Kalinski 4 min.)
Racing Club 1-0 Argentinos (Moreno 55 min.)
Godoy Cruz 3-1 Estudiantes (Rojas 5 min, Ramirez 16 min, Cooper 78 min. - Curbelo 45 min [samobój])
Union Santa Fe 2-1 Newell's Old Boys (Barrales 49 min, Bologna 89 min [karny] - Tonso 77 min.)
Banfield 1-2 Lanus (Goltz 7 min [samobój] - Pavone 25 min, Izquierdoz 36 min.)
Tigre 2-1 Colon Santa Fe (Luna 36 min, Carrasco 74 min. - Moreno y Fabianesi 75 min.)
Atletico Rafaela 0-0 Belgrano de Cordoba
Mecz Arsenalu de Sarandi z San Martin odbędzie się dziś o 3:10 czasu polskiego.
Kluczowe wnioski:
- Estudiantes cieniuje i nic w tym sezonie nie powinno się w tej kwestii zmienić. Mecz z Godoy potwierdził, że trener Russo musi zostać zwolniony i tak też władze klubu uczyniły. Na jutro planowana jest konferencja prasowa mająca przedstawić nowego DT. Faworyt? Najczęściej pada tylko jedno nazwisko, byłego selekcjonera reprezentacji Paragwaju - Gerardo Martino. Opcja jak najbardziej ciekawa i wielce prawdopodobna dla miłośników Science Fiction.
- Racing nie rezygnuje z walki o mistrzostwo. Co prawda do efektownej gry sporo brakuje, ale efektywność w postaci trzech punktów są jak najbardziej trafne. Bohaterem został Giovanni Moreno, jeden z tych zawodników z zagranicy, którzy robią wyjątkową różnicę w lidze. Co prawda po zerwaniu więzadeł dość długo powracał do optymalnej dyspozycji, ale w sobotnim meczu pokazał to z czego najbardziej słynie. Czyli sporej kreatywności w grze, wybornej technice oraz oczywiście ciągu na bramkę rywala (to chyba mu zostało od dzieciństwa). Media jednak tak bardzo "podnieciły" się jego występem, że skrytykowali decyzję selekcjonera Kolumbijskiej kadry Leonela Alvareza o braku powołania dla niego. Trener jednak już wcześniej uznał, że Gio nie będzie mu potrzebny w najbliższych meczach eliminacyjnych do mundialu w Brazylii. Wziął za to jego kolegę z zespołu Teo Gutierreza, by liczba zawodników się zgadzała.
- Lanus pod wodzą Schurrera mimo braku Camoranesiego radzi sobie dość dobrze. Od razu przypomnę, że Mauro odbywa karę za swoje debilne zachowanie z meczu z Racingiem, gdzie kopnął w twarz leżącego Toranzo. Być może tylko po to, by sprawdzić czy rywal nie symuluje. Nie zmienia to jednak faktu, że brak agresywnego (także na ulicy), byłego reprezentanta Italii, nie przeszkodziło drużynie Lanus w pokonaniu aktualnie najgorszej ekipy w lidze - Banfieldu. Regueiro i Valeri są duetem nieocenionym, lecz czasem mam wrażenie, że uzależnianie gry wyłącznie od ich postawy, nie jest dobrym rozwiązaniem.
- Nadchodzi przerwa na mecze reprezentacyjne (które szczególnie uwielbia Arsene Wenger). Argentyna pod wodzą Sabelli doczeka się oddzielnego wpisu, choć już teraz gołym okiem widać, że czeka mnie deja vu sprzed roku. Mecz u siebie z Boliwią, będzie spacerkiem (choć na CA było coś zupełnie innego), ale wyjazd do Kolumbii już nie jest aż tak optymistyczny. Ale póki co nic więcej nie zdradzę.
Rzut oka na tabelę Torneo Apertura 2011:
1. Boca Juniors 32 PKT 17-3
2. Racing Club 24 PKT 11-4
3. Lanus 23 PKT 17-11
4. Atletico Rafaela 23 PKT 20-19
5. Tigre 21 PKT 16-13
...
17. Newell's 12 PKT 10-14
18. Argentinos 12 PKT 12-15
19. Estudiantes 10 PKT 15-22
20. Banfield 10 PKT 9-16
Ostatni akt dopełni lista najlepszych strzelców:
1. Ruben Ramirez (Godoy Cruz) - 10
2. Mauro Matos (All Boys) - 7
3. Martin Rolle (Olimpo) - 6
3. Dario Gandin (Atl. Rafaela) - 6
5. Teofilo Gutierrez (Racing) - 5
5. Nicolas Castro (Atl. Rafaela) - 5
Naprawdę mimo najszczerszych chęci, nie jestem w stanie odnaleźć kogoś, kto w jakiś minimalnym stopniu wyróżnił się na tym beznadziejnym tle. Z jednej strony mógł to być Clemente Rodriguez, który biega jak króliczek Duracel, ale nic z tego nie wynika. A z drugiej wojowniczy Cubero, który parę razy rywali z łokcia uderzył, ale podnosił zbyt często ciśnienie bramkarzowi Montoyi pod polem karnym. Czuję, że w tym meczu obie ekipy celowały w remis i to im się niewątpliwie udało. Boca nie chciała przegrać a Velez wciąż liczy, że ugra coś w Copa Sudamericana. Obie ekipy zbytnio się nie zmęczyły, nikt również na urazy się nie skarżył, więc wszyscy są zadowoleni i mogli wrócić do domów. Z wyjątkiem Rolando Schiaviego, któremu nakładam bana na wykonywanie rzutów karnych. I zapomnijmy o tym nudnym meczu.
Jakby trochę z obowiązku przed samym sobą, przedstawię resztę wyników 14. kolejki (nawet jak nie wiecie co to za drużyny i strzelcy to nie ma co panikować. Na koniec sezonu, będę rozkładał wszystkich na czynniki pierwsze, drugie oraz trzecie, jeśli potrzeba):
All Boys 2-2 Independiente (Matos 19 i 61 min. - Defederico 10 min, Perez 54 min.)
Olimpo 1-1 San Lorenzo (Furch 73 min. - Kalinski 4 min.)
Racing Club 1-0 Argentinos (Moreno 55 min.)
Godoy Cruz 3-1 Estudiantes (Rojas 5 min, Ramirez 16 min, Cooper 78 min. - Curbelo 45 min [samobój])
Union Santa Fe 2-1 Newell's Old Boys (Barrales 49 min, Bologna 89 min [karny] - Tonso 77 min.)
Banfield 1-2 Lanus (Goltz 7 min [samobój] - Pavone 25 min, Izquierdoz 36 min.)
Tigre 2-1 Colon Santa Fe (Luna 36 min, Carrasco 74 min. - Moreno y Fabianesi 75 min.)
Atletico Rafaela 0-0 Belgrano de Cordoba
Mecz Arsenalu de Sarandi z San Martin odbędzie się dziś o 3:10 czasu polskiego.
Kluczowe wnioski:
- Estudiantes cieniuje i nic w tym sezonie nie powinno się w tej kwestii zmienić. Mecz z Godoy potwierdził, że trener Russo musi zostać zwolniony i tak też władze klubu uczyniły. Na jutro planowana jest konferencja prasowa mająca przedstawić nowego DT. Faworyt? Najczęściej pada tylko jedno nazwisko, byłego selekcjonera reprezentacji Paragwaju - Gerardo Martino. Opcja jak najbardziej ciekawa i wielce prawdopodobna dla miłośników Science Fiction.
- Racing nie rezygnuje z walki o mistrzostwo. Co prawda do efektownej gry sporo brakuje, ale efektywność w postaci trzech punktów są jak najbardziej trafne. Bohaterem został Giovanni Moreno, jeden z tych zawodników z zagranicy, którzy robią wyjątkową różnicę w lidze. Co prawda po zerwaniu więzadeł dość długo powracał do optymalnej dyspozycji, ale w sobotnim meczu pokazał to z czego najbardziej słynie. Czyli sporej kreatywności w grze, wybornej technice oraz oczywiście ciągu na bramkę rywala (to chyba mu zostało od dzieciństwa). Media jednak tak bardzo "podnieciły" się jego występem, że skrytykowali decyzję selekcjonera Kolumbijskiej kadry Leonela Alvareza o braku powołania dla niego. Trener jednak już wcześniej uznał, że Gio nie będzie mu potrzebny w najbliższych meczach eliminacyjnych do mundialu w Brazylii. Wziął za to jego kolegę z zespołu Teo Gutierreza, by liczba zawodników się zgadzała.
- Lanus pod wodzą Schurrera mimo braku Camoranesiego radzi sobie dość dobrze. Od razu przypomnę, że Mauro odbywa karę za swoje debilne zachowanie z meczu z Racingiem, gdzie kopnął w twarz leżącego Toranzo. Być może tylko po to, by sprawdzić czy rywal nie symuluje. Nie zmienia to jednak faktu, że brak agresywnego (także na ulicy), byłego reprezentanta Italii, nie przeszkodziło drużynie Lanus w pokonaniu aktualnie najgorszej ekipy w lidze - Banfieldu. Regueiro i Valeri są duetem nieocenionym, lecz czasem mam wrażenie, że uzależnianie gry wyłącznie od ich postawy, nie jest dobrym rozwiązaniem.
- Nadchodzi przerwa na mecze reprezentacyjne (które szczególnie uwielbia Arsene Wenger). Argentyna pod wodzą Sabelli doczeka się oddzielnego wpisu, choć już teraz gołym okiem widać, że czeka mnie deja vu sprzed roku. Mecz u siebie z Boliwią, będzie spacerkiem (choć na CA było coś zupełnie innego), ale wyjazd do Kolumbii już nie jest aż tak optymistyczny. Ale póki co nic więcej nie zdradzę.
Rzut oka na tabelę Torneo Apertura 2011:
1. Boca Juniors 32 PKT 17-3
2. Racing Club 24 PKT 11-4
3. Lanus 23 PKT 17-11
4. Atletico Rafaela 23 PKT 20-19
5. Tigre 21 PKT 16-13
...
17. Newell's 12 PKT 10-14
18. Argentinos 12 PKT 12-15
19. Estudiantes 10 PKT 15-22
20. Banfield 10 PKT 9-16
Ostatni akt dopełni lista najlepszych strzelców:
1. Ruben Ramirez (Godoy Cruz) - 10
2. Mauro Matos (All Boys) - 7
3. Martin Rolle (Olimpo) - 6
3. Dario Gandin (Atl. Rafaela) - 6
5. Teofilo Gutierrez (Racing) - 5
5. Nicolas Castro (Atl. Rafaela) - 5
niedziela, 6 listopada 2011
Cavenaghi Superstar
Wpis zacznę wyjątkowo od człowieka, który zarobił na tyle dużo kasy, że może sobie pozwolić na przyjemności. A tą jest dla niego występowanie w barwach River Plate. Klubu, odkąd się urodził został wiernym i oddanym dzieckiem - Fernando Cavenaghi.
Wczoraj przypomniał się w Argentynie, że jego atutem jest strzelanie bramek. Lecz zanim przejdę do samego wczorajszego meczu, kilka słów o El Torito i jego powrocie na stare śmieci.
Gdy pojawiła się oficjalna informacja o jego powrocie do River, wielu kibiców z jednej strony nie dowierzało a z drugiej zastanawiali się czy to nie jest jakiś dowcip. Była jeszcze grupa tych co oczekiwali, że skoro Cavenaghi ma do nich naprawdę przyjść to może w akcie zbiorowej pomocy pojawią się Javier Saviola, Pablo Aimar, Andres D'Alessandro, Juan Pablo Angel, Lucho Gonzalez czy Martin Demichelis. Cóż, fantazja nie zna granic. Ale owszem, klub spadł do drugiej ligi (zresztą zasłużenie), wyszły na jaw problemy finansowe w wyniku złego zarządzania (a raczej prania brudnych pieniędzy) i co. Nagle jeszcze chcą ściągać do siebie graczy dobrych i dużo kosztujących? No nie do końca. Bo Cavenaghi ostatnimi laty nie radził sobie zbytnio na boisku. Jego przygoda z Internacionalem, była krótko mówiąc nieudana (tzn. głównie statystował, a w aklimatyzacji nie pomogła dość liczna argentyńska kolonia), a we Francji trenerzy całkowicie się od niego odwrócili plecami. Poczynając wpierw od Blanca (ufał mu a potem uznał go za nieprzydatnego... dziwak) a kończąc na Gillocie (jeszcze bardziej nierozgarnięty trener). Wybór związany z powrotem do Argentyny wydawał się przesądzony, choć nikt tak o zdrowych zmysłach nie spodziewał się, że nastąpi to tak prędko. Wielu typowało jeszcze modny kierunek za petrodolarami do ZEA czy Kataru. W końcu mało wymagają, sowicie płacą. Słowem raj dla ubogich. Jednak wyjątkowo dziwne uczucie następuje, gdy cofniemy się o te 10 lat wstecz i zobaczy się wizerunek chłopca, będącego wówczas maszynką do strzelania goli. Miała ona stanowić przyszłość ataku reprezentacji Argentyny...
Czasy medialnego szumu i kilku magicznych zagrań już dawno minęły, więc czas było spakować walizki i kupić bilet do Buenos Aires. Nie da się jednak ukryć, że sam piłkarz otwarcie tuż przed odejściem do Spartaka w 2003 roku (jego największy życiowy błąd) zapowiadał, że karierę piłkarską chce skończyć tylko i wyłącznie w River, któremu zawdzięcza wszystko. No to wraz z przybyciem musiał rozpocząć spłacanie tego "długu". Tym pierwszym krokiem było podpisanie 4-letniej umowy, która w pierwszym roku jej obowiązywania mówi, że El Torito nie będzie pobierał nawet złamanego peso za swoją grę. Potem co prawda pojawi się tam kwota z pięcioma zerami, ale honor piłkarza momentami wzrusza bardziej niż "Titanic". Żeby jeszcze było ciekawie, Fernando został nowym kapitanem zespołu, pod którym w ankiecie na nowego przywódcę zespołu (na ponad 700 tys. oddanych głosów, choć wiadomo jak z tymi internetowymi ankietami jest) podpisało się... 94% ankietowanych.
Cóż, drugoligowe boiska dla takiego asa jak El Torito nie powinna być problemem a on sam powinien skończyć sezon z co najmniej 25 trafieniami. Początki sezonu nie były aż tak optymistyczne, gdyż został on przyćmiony przez "nowego Gallardo" Lucasa Ocamposa (o nim napiszę oddzielną notkę). W dodatku ze skutecznością snajper miał olbrzymie kłopoty, które ustały dopiero w meczu z Quilmes w ramach czwartej kolejki ligowej. Ulga temu towarzysząca podziałała na niego bardzo pozytywnie. Wcześniej bowiem na boisku snuł się bez ładu i składu, oraz instruował kolegów bez jakiegokolwiek sensu i zrozumienia. Teraz, częściej za to pokazuje się swoim kolegom z drużyny oraz sam bierze ciężar odpowiedzialności za grę. Największym jego pokazem umiejętności była 9 kolejka ligowa z mierną Atlantą. Mierną, bo w końcu cała druga liga jest beznadziejna w swojej okazałości i tylko głupota połączona z frajerstwem może River przeszkodzić w powrocie do Primera Division. Hattrick połączył z asystą no i do tego niezapomniani rywale, którzy klękali przed obliczem napastnika zmawiając w tym czasie modlitwę "Padre Nuestro". Widok zaiste pamiętliwy. Po tym meczu Cavegol delikatnie rzec mówiąc, znowu miał problemy ze skutecznością, wynikającą z nowego sposobu gry rywali. Oczywiście była to taktyka "skopać rywala", która polegała na zrobieniu z Los Millonarios szpitalu Dzieciątka Jezus. W ten oto sposób m.in. z gry na kilka tygodni wypadł Alejandro Dominguez (jeden z kolejnych synów marnotrawnych), a samotny Cavenaghi bez wsparcia klasycznej 11-stki, zaczął tracić na wartości. W dodatku zastępujący kontuzjowanego gracza Andy Rios (kibice w Polsce dobrze go znają, aż za bardzo) okazał się mówiąc wprost dość chimeryczny i chaotyczny.
Nieoczekiwana porażka z Aldosivi była dość zaskakująca (bo pierwsza w sezonie), ale to wystarczyło, by kibice River wyrazili swoje negatywne zdanie. Mniej więcej takie "$^@^!! #*% %@( $*#^%%#$ (ocenzurowane, niestety). Cave jako kapitan przyznał się do słabej postawy zespołu, jednak wziął swoich kolegów w obronę, gdyż jak podkreślił "nie ma sposobu na wieczne wygrywanie". Kibice byli nerwowi, ale tylko do wczoraj...
Sam wczorajszy mecz był powrotem do zespołu po kontuzji Domingueza i od razu gra "Los Millonarios" wygląda znacznie lepiej. Co prawda podopieczni Matiasa Almeydy (ledwie skończył karierę i został trenerem) mieli sporo problemów z grająca wyjątkowo agresywnie drużyną Gimansii de Jujuy (wiem, mnie też czasem bierze śmiech jak czytam tę nazwę) ale od czego był powracający "Chori" Dominguez. Co prawda na filmiku poniżej jak zobaczycie, przyznanie karnego było dość kontrowersyjne (Crivelli pierwszy dotknął piłkę, zanim wpadł na niego rozpędzony "Chori"). Ostatecznie skutecznie karnego na bramkę zamienił Cavenaghi. Drugi gol to był już cud, miód i orzeszki snajpera z 9-tką na plecach, gdzie mijając Villana przymierzył z prawej nogi niezwykle precyzyjnie a lot piłki... cóż, kibice River mieli wówczas mokre gacie z wrażenia. Trzecie trafienie autorstwa Cavegola co prawda było na raty, ale wykończone efektowną piętką. Co prawda rywale jeszcze strzelili honorową bramkę, to jednak dzieło zniszczenia dopełnił niezawodny "Byczek". Tym samym mając w sumie 10 trafień na swym koncie objął przewodnictwo w klasyfikacji najlepszych strzelców drugiej ligi.
PS Dziś swój ważny mecz rozegra Boca Juniors, podejmując na wyjeździe Velez Sarsfield. Opis tego meczu, wraz z podsumowaniem kolejki nastąpi jutro, o ile autor będzie trzeźwy.
Wczoraj przypomniał się w Argentynie, że jego atutem jest strzelanie bramek. Lecz zanim przejdę do samego wczorajszego meczu, kilka słów o El Torito i jego powrocie na stare śmieci.
Gdy pojawiła się oficjalna informacja o jego powrocie do River, wielu kibiców z jednej strony nie dowierzało a z drugiej zastanawiali się czy to nie jest jakiś dowcip. Była jeszcze grupa tych co oczekiwali, że skoro Cavenaghi ma do nich naprawdę przyjść to może w akcie zbiorowej pomocy pojawią się Javier Saviola, Pablo Aimar, Andres D'Alessandro, Juan Pablo Angel, Lucho Gonzalez czy Martin Demichelis. Cóż, fantazja nie zna granic. Ale owszem, klub spadł do drugiej ligi (zresztą zasłużenie), wyszły na jaw problemy finansowe w wyniku złego zarządzania (a raczej prania brudnych pieniędzy) i co. Nagle jeszcze chcą ściągać do siebie graczy dobrych i dużo kosztujących? No nie do końca. Bo Cavenaghi ostatnimi laty nie radził sobie zbytnio na boisku. Jego przygoda z Internacionalem, była krótko mówiąc nieudana (tzn. głównie statystował, a w aklimatyzacji nie pomogła dość liczna argentyńska kolonia), a we Francji trenerzy całkowicie się od niego odwrócili plecami. Poczynając wpierw od Blanca (ufał mu a potem uznał go za nieprzydatnego... dziwak) a kończąc na Gillocie (jeszcze bardziej nierozgarnięty trener). Wybór związany z powrotem do Argentyny wydawał się przesądzony, choć nikt tak o zdrowych zmysłach nie spodziewał się, że nastąpi to tak prędko. Wielu typowało jeszcze modny kierunek za petrodolarami do ZEA czy Kataru. W końcu mało wymagają, sowicie płacą. Słowem raj dla ubogich. Jednak wyjątkowo dziwne uczucie następuje, gdy cofniemy się o te 10 lat wstecz i zobaczy się wizerunek chłopca, będącego wówczas maszynką do strzelania goli. Miała ona stanowić przyszłość ataku reprezentacji Argentyny...
Czasy medialnego szumu i kilku magicznych zagrań już dawno minęły, więc czas było spakować walizki i kupić bilet do Buenos Aires. Nie da się jednak ukryć, że sam piłkarz otwarcie tuż przed odejściem do Spartaka w 2003 roku (jego największy życiowy błąd) zapowiadał, że karierę piłkarską chce skończyć tylko i wyłącznie w River, któremu zawdzięcza wszystko. No to wraz z przybyciem musiał rozpocząć spłacanie tego "długu". Tym pierwszym krokiem było podpisanie 4-letniej umowy, która w pierwszym roku jej obowiązywania mówi, że El Torito nie będzie pobierał nawet złamanego peso za swoją grę. Potem co prawda pojawi się tam kwota z pięcioma zerami, ale honor piłkarza momentami wzrusza bardziej niż "Titanic". Żeby jeszcze było ciekawie, Fernando został nowym kapitanem zespołu, pod którym w ankiecie na nowego przywódcę zespołu (na ponad 700 tys. oddanych głosów, choć wiadomo jak z tymi internetowymi ankietami jest) podpisało się... 94% ankietowanych.
Cóż, drugoligowe boiska dla takiego asa jak El Torito nie powinna być problemem a on sam powinien skończyć sezon z co najmniej 25 trafieniami. Początki sezonu nie były aż tak optymistyczne, gdyż został on przyćmiony przez "nowego Gallardo" Lucasa Ocamposa (o nim napiszę oddzielną notkę). W dodatku ze skutecznością snajper miał olbrzymie kłopoty, które ustały dopiero w meczu z Quilmes w ramach czwartej kolejki ligowej. Ulga temu towarzysząca podziałała na niego bardzo pozytywnie. Wcześniej bowiem na boisku snuł się bez ładu i składu, oraz instruował kolegów bez jakiegokolwiek sensu i zrozumienia. Teraz, częściej za to pokazuje się swoim kolegom z drużyny oraz sam bierze ciężar odpowiedzialności za grę. Największym jego pokazem umiejętności była 9 kolejka ligowa z mierną Atlantą. Mierną, bo w końcu cała druga liga jest beznadziejna w swojej okazałości i tylko głupota połączona z frajerstwem może River przeszkodzić w powrocie do Primera Division. Hattrick połączył z asystą no i do tego niezapomniani rywale, którzy klękali przed obliczem napastnika zmawiając w tym czasie modlitwę "Padre Nuestro". Widok zaiste pamiętliwy. Po tym meczu Cavegol delikatnie rzec mówiąc, znowu miał problemy ze skutecznością, wynikającą z nowego sposobu gry rywali. Oczywiście była to taktyka "skopać rywala", która polegała na zrobieniu z Los Millonarios szpitalu Dzieciątka Jezus. W ten oto sposób m.in. z gry na kilka tygodni wypadł Alejandro Dominguez (jeden z kolejnych synów marnotrawnych), a samotny Cavenaghi bez wsparcia klasycznej 11-stki, zaczął tracić na wartości. W dodatku zastępujący kontuzjowanego gracza Andy Rios (kibice w Polsce dobrze go znają, aż za bardzo) okazał się mówiąc wprost dość chimeryczny i chaotyczny.
Nieoczekiwana porażka z Aldosivi była dość zaskakująca (bo pierwsza w sezonie), ale to wystarczyło, by kibice River wyrazili swoje negatywne zdanie. Mniej więcej takie "$^@^!! #*% %@( $*#^%%#$ (ocenzurowane, niestety). Cave jako kapitan przyznał się do słabej postawy zespołu, jednak wziął swoich kolegów w obronę, gdyż jak podkreślił "nie ma sposobu na wieczne wygrywanie". Kibice byli nerwowi, ale tylko do wczoraj...
Sam wczorajszy mecz był powrotem do zespołu po kontuzji Domingueza i od razu gra "Los Millonarios" wygląda znacznie lepiej. Co prawda podopieczni Matiasa Almeydy (ledwie skończył karierę i został trenerem) mieli sporo problemów z grająca wyjątkowo agresywnie drużyną Gimansii de Jujuy (wiem, mnie też czasem bierze śmiech jak czytam tę nazwę) ale od czego był powracający "Chori" Dominguez. Co prawda na filmiku poniżej jak zobaczycie, przyznanie karnego było dość kontrowersyjne (Crivelli pierwszy dotknął piłkę, zanim wpadł na niego rozpędzony "Chori"). Ostatecznie skutecznie karnego na bramkę zamienił Cavenaghi. Drugi gol to był już cud, miód i orzeszki snajpera z 9-tką na plecach, gdzie mijając Villana przymierzył z prawej nogi niezwykle precyzyjnie a lot piłki... cóż, kibice River mieli wówczas mokre gacie z wrażenia. Trzecie trafienie autorstwa Cavegola co prawda było na raty, ale wykończone efektowną piętką. Co prawda rywale jeszcze strzelili honorową bramkę, to jednak dzieło zniszczenia dopełnił niezawodny "Byczek". Tym samym mając w sumie 10 trafień na swym koncie objął przewodnictwo w klasyfikacji najlepszych strzelców drugiej ligi.
PS Dziś swój ważny mecz rozegra Boca Juniors, podejmując na wyjeździe Velez Sarsfield. Opis tego meczu, wraz z podsumowaniem kolejki nastąpi jutro, o ile autor będzie trzeźwy.
czwartek, 3 listopada 2011
W argentyńskim tangu wszelkie chwyty dozwolone
Cóż, jednak potrzeba było dwóch dni, by wena znów pojawiła się w moim umyśle.
Dlatego nic dziwnego, że spor jest pytań, które wymagają odpowiedzi:
"Co to jest?". Blog
"Czy to jest blog poświęcony piłce nożnej?". Nie, o kosmonautyce.
"Czy przeczytam coś, co może mnie zainteresować?". Być może, sam sprawdź.
"Jesteś pewien, że ma to sens?". Stuprocentowy, ewentualnie 40%.
"Mastrangelo. Co to za nazwa?". Dwóch person o tym samym nazwisku. Piłkarz i siatkarz. Wujek Google służy radą 24 h na dobę.
"Jakie to uczucie, kiedy piszesz kolejne zdania w nowym poście". Wstrząsające.
"Czy uwielbiasz architekturę stadionową?". Nie, aczkolwiek obiekt zdobiący mój blog prezentuje się wybornie.
"Czy dowiem się czegoś ciekawego o polskiej piłce?". Nie. Chyba, że znajdzie się tam Latynos.
"Jesteś pewien, że ma to sens?". Gdyby nie miało, to nic bym nie napisał.
"A zatem, będzie piłka latynoamerykańska. Jeden kraj?". Oczywiście, że nie. Ale Argentyna ma pierwszeństwo.
"Co lubisz najbardziej w kuchni?". Otwierać lodówkę co 5 minut, licząc na to, że znajdę tam coś do jedzenia.
"Czy z tego bloga dowiem się czegoś więcej o Messim?". O nim powiedziano już chyba wszystko, ale jego nazwisko się pewnie przewinie.
"Czy lubisz odpowiadać na pytania?". Muszę się zastanowić w ciszy i spokoju.
"Po co to robisz?". Dla treningu zręcznościowego. Póki nie patrzą na mnie dziesiątki par oczu.
"Jesteś pewien, że ma to sens?". Dobra, na więcej już nie odpowiem.
Teraz niech wątek, pozostanie na swoim miejscu. Jeszcze kiedyś przyjdzie moment na jego rozwinięcie.
Dlatego nic dziwnego, że spor jest pytań, które wymagają odpowiedzi:
"Co to jest?". Blog
"Czy to jest blog poświęcony piłce nożnej?". Nie, o kosmonautyce.
"Czy przeczytam coś, co może mnie zainteresować?". Być może, sam sprawdź.
"Jesteś pewien, że ma to sens?". Stuprocentowy, ewentualnie 40%.
"Mastrangelo. Co to za nazwa?". Dwóch person o tym samym nazwisku. Piłkarz i siatkarz. Wujek Google służy radą 24 h na dobę.
"Jakie to uczucie, kiedy piszesz kolejne zdania w nowym poście". Wstrząsające.
"Czy uwielbiasz architekturę stadionową?". Nie, aczkolwiek obiekt zdobiący mój blog prezentuje się wybornie.
"Czy dowiem się czegoś ciekawego o polskiej piłce?". Nie. Chyba, że znajdzie się tam Latynos.
"Jesteś pewien, że ma to sens?". Gdyby nie miało, to nic bym nie napisał.
"A zatem, będzie piłka latynoamerykańska. Jeden kraj?". Oczywiście, że nie. Ale Argentyna ma pierwszeństwo.
"Co lubisz najbardziej w kuchni?". Otwierać lodówkę co 5 minut, licząc na to, że znajdę tam coś do jedzenia.
"Czy z tego bloga dowiem się czegoś więcej o Messim?". O nim powiedziano już chyba wszystko, ale jego nazwisko się pewnie przewinie.
"Czy lubisz odpowiadać na pytania?". Muszę się zastanowić w ciszy i spokoju.
"Po co to robisz?". Dla treningu zręcznościowego. Póki nie patrzą na mnie dziesiątki par oczu.
"Jesteś pewien, że ma to sens?". Dobra, na więcej już nie odpowiem.
Teraz niech wątek, pozostanie na swoim miejscu. Jeszcze kiedyś przyjdzie moment na jego rozwinięcie.
wtorek, 1 listopada 2011
Chwilowo nazwy tematu zabrakło
Witam
I to słowo niech wystarczy na dobry początek.
Jest to pierwszy etap założenia bloga po raz trzeci w życiu, pozostałe zaś można znaleźć w odmętach sieci. Każdy z nich, opisuje moje różne okresy pracy dziennikarza radiowego w sieci. I tylko tyle mam do przekazania w tym momencie, albowiem cała reszta wpisów, będzie dotyczyć piłki nożnej (choć kto wie, czego jeszcze). I to piłki latynoamerykańskiej, którą śledzę już od ponad 10 lat, będącej moją pasją. Mógłbym to oczywiście rozwinąć, choćby o parę zdań: dlaczego akurat ten kontynent a nie piłka azjatycka. Cóż, długa to historia. Może jeszcze przyjdzie taki moment, że ten wątek zostanie rozwinięty.
Mógłbym jeszcze zachęcić do śledzenia niniejszego bloga. Lecz póki co, widać aktualnie jeden wielki plac budowy, który stopniowo (niczym polskie autostrady) będzie rozbudowywany. I to na razie tyle. Jeśli wena się odnajdzie to może i dziś (tak dla treningu, póki nikt nie patrzy) skrobnę dłuższy tekst, nie będący wypracowaniem.
Ale czego będzie dotyczyć, to pozostanie moją słodką tajemnicą...
I to słowo niech wystarczy na dobry początek.
Jest to pierwszy etap założenia bloga po raz trzeci w życiu, pozostałe zaś można znaleźć w odmętach sieci. Każdy z nich, opisuje moje różne okresy pracy dziennikarza radiowego w sieci. I tylko tyle mam do przekazania w tym momencie, albowiem cała reszta wpisów, będzie dotyczyć piłki nożnej (choć kto wie, czego jeszcze). I to piłki latynoamerykańskiej, którą śledzę już od ponad 10 lat, będącej moją pasją. Mógłbym to oczywiście rozwinąć, choćby o parę zdań: dlaczego akurat ten kontynent a nie piłka azjatycka. Cóż, długa to historia. Może jeszcze przyjdzie taki moment, że ten wątek zostanie rozwinięty.
Mógłbym jeszcze zachęcić do śledzenia niniejszego bloga. Lecz póki co, widać aktualnie jeden wielki plac budowy, który stopniowo (niczym polskie autostrady) będzie rozbudowywany. I to na razie tyle. Jeśli wena się odnajdzie to może i dziś (tak dla treningu, póki nikt nie patrzy) skrobnę dłuższy tekst, nie będący wypracowaniem.
Ale czego będzie dotyczyć, to pozostanie moją słodką tajemnicą...
Subskrybuj:
Posty (Atom)