poniedziałek, 14 listopada 2011

To ja, Sabella się nazywam

Może na sam początek przedstawię jedenastkę na mecz z Kolumbią we wtorek:

Sergio Romero - Pablo Zabaleta, Nicolas Burdisso, Federico Fernandez, Clemente Rodriguez - Jose Sosa, Pablo Guinazu, Fernando Gago, Rodrigo Brana - Leo Messi, Gonzalo Higuain


To, co jeszcze przed meczem w piątek było głupotą, tak teraz już nie mieści się w żadnej skali "mądrości". Trener Alejandro Sabella (zapamiętajcie to nazwisko), jest bliski pobicia wszelkich rekordów głupoty, którą zapewne chce okrasić zdobyciem nagrody Darwina. Oto bowiem prężna, wielka i wspaniała na pozór Argentyna staje się kolosem na glinianych nogach, którym główną podwaliną był kilka dni temu Demichelis. To, że od kadry musi odpocząć raz na zawsze, stanowi oczywistość, wpisaną gołymi rękami już nie zdenerwowanych, nie wściekłych, ale już wkur...nych kibiców. Od początku eliminacji, na każdy wyjazdowy mecz Sabella szykuje rozwiązania bardziej defensywne...

Ale, że co!!!??? DEFENSYWNE!!!??? Tak to pytanie nie pada tutaj przypadkowo, bo Argentyna pod wodzą tego jegomościa już kolejny raz, na potyczkę poza krajem, szykuje typowy wariant autobusowy. Można się zastanawiać, jak Argentyna może aż tak asekuracyjnie przystępować do meczu, z gorszym od siebie rywalem (z całym szacunkiem dla Kolumbii, ale Argentyna to Argentyna). Przecież, tutaj ofiara powinna zostać złożona z 23 kolumbijskich piłkarzy ku czci Messiego. Albicelestes w założeniu rzeczywistym lecą do Barranquilli po zwycięstwo, a Kolumbia ma się przed tą klęską bronić z całych sił... Tymczasem, szalony trener zupełnie zagubiony, w ten oto sposób skazuje Argentynę na ścięcie głowy. Piękne samobójstwo, naprawdę piękne i bezsensowne w dodatku.

Analizując pokrótce to ustawienie 4-4-2 (zupełnie niepasujące do Messiego i spółki), od razu przypomnę: kadra na treningach niczego nie ukrywa (bo niczym nie zaskoczy) i wariant ten Sabella ćwiczył już w Buenos Aires. Do bramkarza trudno mieć zastrzeżeń, bo lista potencjalnych kandydatów na jego miejsce jest pusta, ale on sam aż tak tragiczną postacią nie jest. To po prostu niezły golkiper z możliwością bycia dobrym, ale nic ponad to. Obrona natomiast, przypomina ser szwajcarski z mnóstwem dziur. Demichelisowi za mecz z Boliwią się słusznie oberwało, lecz to nie oznacza od razu, że taki Burdisso czy Zabaleta byli od niego lepsi. Tu akurat trener na nich stawia, nie ze względu na brak alternatyw, a z powodu własnego widzimisię. Obaj piłkarze poza tym, że są technicznie inwalidami, to jeszcze używanie intelektu przed wejściem na boisko, mają zabronione. Za ofiarę losu jaką jest Demichelis, trener na mecz z Los Cafeteros, desygnuje ławkowicza z Napoli - Fernandeza. Cóż, zbawienie to nie jest. Bo zawodnik raz, że za bardzo szybki nie jest, dwa siły fizycznej mu brakuje i trzy brakuje mu konsekwencji. Co prawda grać głową to potrafi (vide "wyskok" z Bayernem w LM, okraszony dwiema bramkami), ale grać z głową to nie do końca.

Pomoc natomiast, wymaga jak sama nazwa wskazuje pomocy. Guinazu, Sosa, Brana? Co to za mierne wynalazki wyciąga trener do zakładania koszulek reprezentacyjnych? Odpowiedź jest banalna. Brana, Sosa jak i wspomniany Fernandez w swoim CV mają występy w Estudiantesie, klubie w którym tak naprawdę o Sabelli zaczęło się głośno mówić (wygranie Copa Libertadores w 2009 roku). Jako, że miłość jest zawsze ślepa, z taką samą jej namiastką DT raczy rozsyłaniem powołań do swoich pupilów. Do tej plejady graczy, którzy pracowali z Sabellą w klubie z La Platy, w kadrze znajdziemy Oriona, Andujara, Rojo i Desabato. Już samo to świadczy o tym, jak bardzo trener myli rzeczywistości. Jednak wracając do zestawienia pomocy, to wygląda to na spektakularne utknięcie statku na mieliźnie. Bo, czy ktoś o trzeźwym spojrzeniu na piłkę wystawiałby TAKIE KALEKI na mecz z trudnym rywalem?

Jeśli weźmiemy pod uwagę ich klubowe popisy, to można załamać ręce. Rodrigo Brana aktualnie cieniuje w słabym Estudiantesie, a do tego fatalnie zagrał mecz z Chile. Nie lepszy jest też Sosa, którego trener ceni bardziej niż Pastore. I w sumie nie do końca wiadomo za co, kiedy na Ukrainie Sosa jest tylko przeciętnym szarakiem. A, żeby w tej chwili mającego najlepszego rozgrywającego w kadrze sadzać na ławce to trzeba albo Javiera nie lubić, stwierdzić, że się na treningach obija albo być idiotą.Obstawiam trzeci wariant w ciemno. Na koniec został Guinazu (do Gago trudno mieć większe zastrzeżenia), wyjątkowo przereklamowany, bez błysku i stary. Bo sensu powołania dla 33-letniego dziadka (choć co wtedy można powiedzieć o Zanettim?), który jest gorszy na tej pozycji od wielu młodszych kolegów, naprawdę zadziwia. Czyżby trener liczył, że jak starszy, to lepszy i bardziej doświadczony? Być może, ale liczba alternatyw w jego miejsce jest długa (po meczu przyjdzie czas na ich przedstawienie). Na dodatek sam piłkarz, jeśli chodzi o dyspozycję piłkarską nie jest w stanie się obronić. Ostatnie jego występy, jakie miałem okazję obejrzeć przekonały mnie o tym, że powolnych, mało zwrotnych DM-ów w kadrze nie potrzeba.

Na deser trener zostawił dwójkę napastników. Oczywiście dla nich gra w takim ustawieniu sprawi ból, bo Messi to typowy skrzydłowy a Higuain woli mieć więcej przestrzeni w środku pola. Efektem, będzie więc wzajemne przeszkadzanie sobie. A, że trenerzy w reprezentacji lubią jeszcze Leo obdzielić miliardem pozbawionych logiki zadań boiskowych, to masz babo placek.

Bo podsumowując całość, trener jest babą. Bez jaj, jednej chociaż ikry, a za to z próżnią w głowie. Coś czuję, że liczba pacjentów w klinice dla obłąkanych wzrośnie o plus jeden.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz