niedziela, 6 listopada 2011

Cavenaghi Superstar

Wpis zacznę wyjątkowo od człowieka, który zarobił na tyle dużo kasy, że może sobie pozwolić na przyjemności. A tą jest dla niego występowanie w barwach River Plate. Klubu, odkąd się urodził został wiernym i oddanym dzieckiem - Fernando Cavenaghi.




Wczoraj przypomniał się w Argentynie, że jego atutem jest strzelanie bramek. Lecz zanim przejdę do samego wczorajszego meczu, kilka słów o El Torito i jego powrocie na stare śmieci.

Gdy pojawiła się oficjalna informacja o jego powrocie do River, wielu kibiców z jednej strony nie dowierzało a z drugiej zastanawiali się czy to nie jest jakiś dowcip. Była jeszcze grupa tych co oczekiwali, że skoro Cavenaghi ma do nich naprawdę przyjść to może w akcie zbiorowej pomocy pojawią się Javier Saviola, Pablo Aimar, Andres D'Alessandro, Juan Pablo Angel, Lucho Gonzalez czy Martin Demichelis. Cóż, fantazja nie zna granic. Ale owszem, klub spadł do drugiej ligi (zresztą zasłużenie), wyszły na jaw problemy finansowe w wyniku złego zarządzania (a raczej prania brudnych pieniędzy) i co. Nagle jeszcze chcą ściągać do siebie graczy dobrych i dużo kosztujących? No nie do końca. Bo Cavenaghi ostatnimi laty nie radził sobie zbytnio na boisku. Jego przygoda z Internacionalem, była krótko mówiąc nieudana (tzn. głównie statystował, a w aklimatyzacji nie pomogła dość liczna argentyńska kolonia), a we Francji trenerzy całkowicie się od niego odwrócili plecami. Poczynając wpierw od Blanca (ufał mu a potem uznał go za nieprzydatnego... dziwak) a kończąc na Gillocie (jeszcze bardziej nierozgarnięty trener). Wybór związany z powrotem do Argentyny wydawał się przesądzony, choć nikt tak o zdrowych zmysłach nie spodziewał się, że nastąpi to tak prędko. Wielu typowało jeszcze modny kierunek za petrodolarami do ZEA czy Kataru. W końcu mało wymagają, sowicie płacą. Słowem raj dla ubogich. Jednak wyjątkowo dziwne uczucie następuje, gdy cofniemy się o te 10 lat wstecz i zobaczy się wizerunek chłopca, będącego wówczas maszynką do strzelania goli. Miała ona stanowić przyszłość ataku reprezentacji Argentyny...

Czasy medialnego szumu i kilku magicznych zagrań już dawno minęły, więc czas było spakować walizki i kupić bilet do Buenos Aires. Nie da się jednak ukryć, że sam piłkarz otwarcie tuż przed odejściem do Spartaka w 2003 roku (jego największy życiowy błąd) zapowiadał, że karierę piłkarską chce skończyć tylko i wyłącznie w River, któremu zawdzięcza wszystko. No to wraz z przybyciem musiał rozpocząć spłacanie tego "długu". Tym pierwszym krokiem było podpisanie 4-letniej umowy, która w pierwszym roku jej obowiązywania mówi, że El Torito nie będzie pobierał nawet złamanego peso za swoją grę. Potem co prawda pojawi się tam kwota z pięcioma zerami, ale honor piłkarza momentami wzrusza bardziej niż "Titanic". Żeby jeszcze było ciekawie, Fernando został nowym kapitanem zespołu, pod którym w ankiecie na nowego przywódcę zespołu (na ponad 700 tys. oddanych głosów, choć wiadomo jak z tymi internetowymi ankietami jest) podpisało się... 94% ankietowanych.

Cóż, drugoligowe boiska dla takiego asa jak El Torito nie powinna być problemem a on sam powinien skończyć sezon z co najmniej 25 trafieniami. Początki sezonu nie były aż tak optymistyczne, gdyż został on przyćmiony przez "nowego Gallardo" Lucasa Ocamposa (o nim napiszę oddzielną notkę). W dodatku ze skutecznością snajper miał olbrzymie kłopoty, które ustały dopiero w meczu z Quilmes w ramach czwartej kolejki ligowej. Ulga temu towarzysząca podziałała na niego bardzo pozytywnie. Wcześniej bowiem na boisku snuł się bez ładu i składu, oraz instruował kolegów bez jakiegokolwiek sensu i zrozumienia. Teraz, częściej za to pokazuje się swoim kolegom z drużyny oraz sam bierze ciężar odpowiedzialności za grę. Największym jego pokazem umiejętności była 9 kolejka ligowa z mierną Atlantą. Mierną, bo w końcu cała druga liga jest beznadziejna w swojej okazałości i tylko głupota połączona z frajerstwem może River przeszkodzić w powrocie do Primera Division. Hattrick połączył z asystą no i do tego niezapomniani rywale, którzy klękali przed obliczem napastnika zmawiając w tym czasie modlitwę "Padre Nuestro". Widok zaiste pamiętliwy. Po tym meczu Cavegol delikatnie rzec mówiąc, znowu miał problemy ze skutecznością, wynikającą z nowego sposobu gry rywali. Oczywiście była to taktyka "skopać rywala", która polegała na zrobieniu z Los Millonarios szpitalu Dzieciątka Jezus. W ten oto sposób m.in. z gry na kilka tygodni wypadł Alejandro Dominguez (jeden z kolejnych synów marnotrawnych), a samotny Cavenaghi bez wsparcia klasycznej 11-stki, zaczął tracić na wartości. W dodatku zastępujący kontuzjowanego gracza Andy Rios (kibice w Polsce dobrze go znają, aż za bardzo) okazał się mówiąc wprost dość chimeryczny i chaotyczny.

Nieoczekiwana porażka z Aldosivi była dość zaskakująca (bo pierwsza w sezonie), ale to wystarczyło, by kibice River wyrazili swoje negatywne zdanie. Mniej więcej takie "$^@^!! #*% %@( $*#^%%#$ (ocenzurowane, niestety). Cave jako kapitan przyznał się do słabej postawy zespołu, jednak wziął swoich kolegów w obronę, gdyż jak podkreślił "nie ma sposobu na wieczne wygrywanie". Kibice byli nerwowi, ale tylko do wczoraj...

Sam wczorajszy mecz był powrotem do zespołu po kontuzji Domingueza i od razu gra "Los Millonarios" wygląda znacznie lepiej. Co prawda podopieczni Matiasa Almeydy (ledwie skończył karierę i został trenerem) mieli sporo problemów z grająca wyjątkowo agresywnie drużyną Gimansii de Jujuy (wiem, mnie też czasem bierze śmiech jak czytam tę nazwę) ale od czego był powracający "Chori" Dominguez. Co prawda na filmiku poniżej jak zobaczycie, przyznanie karnego było dość kontrowersyjne (Crivelli pierwszy dotknął piłkę, zanim wpadł na niego rozpędzony "Chori"). Ostatecznie skutecznie karnego na bramkę zamienił Cavenaghi. Drugi gol to był już cud, miód i orzeszki snajpera z 9-tką na plecach, gdzie mijając Villana przymierzył z prawej nogi niezwykle precyzyjnie a lot piłki... cóż, kibice River mieli wówczas mokre gacie z wrażenia. Trzecie trafienie autorstwa Cavegola co prawda było na raty, ale wykończone efektowną piętką. Co prawda rywale jeszcze strzelili honorową bramkę, to jednak dzieło zniszczenia dopełnił niezawodny "Byczek". Tym samym mając w sumie 10 trafień na swym koncie objął przewodnictwo w klasyfikacji najlepszych strzelców drugiej ligi.


PS Dziś swój ważny mecz rozegra Boca Juniors, podejmując na wyjeździe Velez Sarsfield. Opis tego meczu, wraz z podsumowaniem kolejki nastąpi jutro, o ile autor będzie trzeźwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz