niedziela, 4 grudnia 2011

Copa Argentina czyli co jak i dlaczego

Copa Argentina - jak pięknie to brzmi. W sumie jak każda idea, która musi być ładnie w zdanie ułożona, tak by ludzie byli do niego pozytywnie nastawieni. A najlepiej jak jeszcze wyjdą na ulicę i zaczną to manifestować, ku czci panującej pani prezydent - Cristiny Fernandez de Kirchner. Taki scenariusz byłby wręcz wymarzony dla aktualnej centrolewicowej władzy. Takie same plany był też pod koniec lat 60-tych, gdzie biedacy mieli na własne oczy oglądać największe krajowe legendy.

Krótka lekcja historii: Pierwsza edycja odbyła się w 1969 roku za sprawą burzy mózgów jaka panowała wówczas w AFA. W sumie przyczyną była korupcja, która raz po raz kosiła prezydentów federacji, którzy średnio na stanowisku utrzymywali się przez góra 10 miesięcy. Potrzebne było więc coś, co na jakiś moment zajmie opinię publiczną, by ta w końcu dała "popracować" sternikom federacji. Pomysł na utworzenie pucharu krajowego wymyślił Aldo Porri, którego wniosek został szybko przyjęty i już 5 lutego zainaugurowano nowy turniej dla klubów. Cel ambitny lecz nie do końca sprawdzony, bo River Plate, Estudiantes oraz Velez z powodu udziału w Copa Libertadores, nie miały czasu (czyt. chęci) na to by męczyć piłkarzy ciągłymi meczami co trzy dni. Więc do udziału zaproszono 19 klubów z pierwszej ligi, mistrza z drugiej ligi i dwanaście najlepszych drużyn z lig regionalnych (prowincji). Pierwszą edycję turnieju wygrała drużyna Boca Juniors, która w miarę silnym składzie rozbijała kolejnych rywali. W finale pokonali w dwumeczu Atlantę, wpierw 3-1 u siebie i przegrywając 0-1 na wyjeździe. W nagrodę Boca miała wziąć udział w nowo utworzonym turnieju Recopa Sudamericana (dziś przyjął nazwę Copa Ganadores de Copa). Nie wzięła bo wówczas wygrała rozgrywki Nacional 69 i tym samym zapewniła sobie udział w Pucharze Wyzwolicieli rok później. Dzięki temu wicemistrz Atlanta, mógł po raz pierwszy w historii zagrać w turnieju rangi kontynentalnej (Copa Suecia z 1958 roku, była jedynie przerwą w rozgrywkach z powodu mundialu w tym kraju. Ciekawostką jest to, że puchar fundowany był zresztą przez ambasadora szwedzkiego w Buenos Aires).

Rok 1970 miał kontynuować dzieło argentyńskich działaczy, na co musiały przystać bez protestów kluby. Ale tym razem, zwolnieni z tego przykrego obowiązku grania, zostali po raz kolejni gracze Estudiantesu, River (jakie szczęście) i Boca. Do finału pucharu dotarły ekipy San Lorenzo i Velezu. W pierwszym meczu było 2-2, natomiast w drugim... No, właśnie. Mecz rewanżowy nie odbył się oficjalnie przez niekorzystne terminy, ale nie wszyscy za bardzo w to uwierzyli. Powodem byli też kibice, którzy na mecze chodzili niechętnie (jedynie w małych klubach było wielkie zainteresowanie), co powinno choć trochę dziwić, biorąc pod uwagę to jak bardzo futbol jest tam traktowany. W 1971 roku kluby pierwszoligowe na jednym z posiedzeń AFA pod presją wymusiły na działaczach federacji, by już nie organizowano pucharu krajowego. Nie bez przyczyny brak nagród za zwycięstwo w pucharze (no dobra, jeden puchar do gabloty to trochę za mało dla wszystkich) było przyczyną, dla których czołowe kluby w Argentynie pogroziły palcem. Żeby było mało, puchar kontynentalny pod nazwą Copa Ganadores już po roku przestał funkcjonować, gdyż większość udział w nim traktowała jako "Puchar frajerów".

I tak mijały kolejne lata i nagle w 2010 roku Julio Grondona wskrzesza upadły projekt, który jednak rozwija w stosunku do pierwowzoru. Co prawda przy proteście pierwszoligowców, lecz za to z olbrzymim poparciem małych klubików z prowincji. Największą nowością Copa Argentina była liczba uczestników. Konkretnie aż 186 klubów od pierwszej aż do siódmej ligi, wliczając to dwa zaproszone kluby "ze wsi". Pierwsze cztery rundy inicjowały kluby z niższych lig (bez udziału klubów z pierwszej i drugiej ligi). A gdy już 24 kluby przejdą te fazę dołączy do nich czołówka krajowa i tym samym zostaną 64 drużyny w grze. W dodatku federacja uznała, że skoro strumień pieniędzy od państwa leje się wyjątkowo gęsto, to kluby miały za udział dostać pieniądze. A konkretnie 1,5 mln pesos za zwycięstwo w Copa Argentina oraz możliwość gry w Copa Sudamericana, który co ciekawe może zostać zapewniony dopiero po spełnieniu kilku warunków:

- Zwycięzca pucharu krajowego, nie jest sklasyfikowany w tabeli z sumującej punkty zdobyte w Aperturze i Clausurze w Primera Division na pierwszych sześciu miejscach (wtedy zabiera miejsce gry w pucharze zespołowi, zajmującemu ostatnie premiowane miejsce w tej tabeli)
- Jeden z klubów argentyńskich, nie przejdzie pierwszej rundy eliminacji do fazy grupowej Copa Libertadores. Jeśli odpadnie to z miejsca dostaje możliwość gry w Copa Sudamericana, zabierając jednocześnie miejsce zdobywcy Copa Argentina
- Przykładowy klub w dowolnej lidze, nie znajdzie się po sezonie w strefie spadkowej lub awansu.

Sami przyznacie, że jest to dość porąbane i zagmatwane, że aż nie chce się w to pchać. Chyba nigdzie nie wymyślono aż tylu pierdół, które komplikują rzecz, która powinna być jak najbardziej prosta. A tymczasem rozwiązanie argentyńskie w stosunku do choćby brazylijskiego mają się nijak. Szczytna idea okazuje się zakłamanym i mieszanym gównem, w który wdepnie każdy klub nieźle się brudząc. W dodatku kluby z Primera Division już dały do wiwatu wystawiając zespoły, nie tyle co rezerw a młodzieży, która radzi sobie średnio przy nieco lepiej zmotywowanych drużynach z prowincji. Przykłady? Z rozgrywkami pożegnały się już pierwszoligowe Newell's Old Boys, All Boys, San Martin SJ, Godoy Cruz i Union Santa Fe. Choć przy nich trudno mówić, że koniecznie chciały o ten puchar grać, bo większość ma za cel utrzymanie pierwszoligowego bytu.

Szanse na końcowy sukces zachowują więc drużyny, które będą umiały kalkulować co im się bardziej opłaca i co im da możliwość jakiejkolwiek promocji w kraju. Słabsi zacierają ręce bo 1,5 mln pesos piechotą nie chodzi a są to pieniądze, które nie jeden klub postawiłby na nogi. Ci mocniejsi walczący o mistrzostwo kraju lub w pucharach kontynentalnych odpuszczą, dając szansę co najwyżej ogrywania się rezerwom, bo w końcu ile oni mogą podgrzewać ławkę rezerwowych?

Całość ukazuje parcie na szkło peronistów, którzy dziś funkcjonują pod inną nazwą - kirchneristów. Nie trudno spojrzeć jak żałośnie ogląda się polityczny, propagandowy teatrzyk, w którym futbol ma stanowić obraz przez który Argentyńczycy zrozumieją jak "pięknie" rozwija się ich kraj w rozumowaniu rządzących. Reklamy w przerwie meczu, małe belki w trakcie ich trwania... Wiecie, że na ten biznes państwo fundnęło setki milionów dolarów z kieszeni podatników i nie zamierza na tym wcale poprzestać? Ba, zresztą nieprzypadkowo futbol został tam znacjonalizowany i pokazywany na antenie państwowej TV Publica (zwanym też niegdyś Canal Siete). Prywaciarze z Grupą Clarin na czele są aktualnie wrogiem numer jeden rządu prezydent Cristiny i zwalczani na każdy możliwy sposób (m.in. proces dawnego nadawcy TYC z AFA, trwający blisko dwa lata i bez żadnych rezultatów). Zresztą, czy czasem nie przypomina wam to czegoś w naszym kraju? Myślę sobie, że przyjdzie jeszcze czas w grudniu, by nieco szerzej opisać te bagno, w jakim pierze się futbol argentyński, kiedy dodamy do tego politykę.


PS Dziś poznamy nowego mistrza Brazylii i być może też Argentyny. Corinthians i Vasco rywalizują o prymat w największym państwie Ameryki Południowej, natomiast Boca Juniors wystarczy jeden punkt w meczu z Banfield, by zacząć świętowanie mistrzostwa. A to wszystko rozgrywa się w dniu, kiedy ze światem rozstał się Socrates. Jeśli wierzyć w Boga, to właśnie znalazł sobie odpowiedniego gracza na środek pola. W innych przypadkach będzie mógł sobie poużywać z dziewicami, urodzić się na nowo jako grecki filozof lub raz na zawsze zniknąć. Ale w pamięci myślę, zagości na długi czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz