- Jeden z najbardziej prominentnych rekinów biznesu, telewizji, sportu (generalnie wszystkiego) Marcelo Tinelli jako wiceprezydent San Lorenzo zamierza zrobić porządek na Nuevo Gasometro. Odkąd zobaczył jak jego ukochana ekipa kroczy ku drugiej lidze, natychmiast podjął się zadania obalenia starego Carlosa Abdo i to z sukcesem (przez całą jego kadencję krzyczano odmianę jego nazwiska do słowa "Abdicacion" czyli... abdykacja). Działający oficjalnie w cieniu Lemmensa (marionetki Tinelliego na stanowisku prezydenta), chce wpompować trochę forsy i generalnie zmodernizować, nieco skostniałe obyczaje w klubie. Najpierw zajął się remontem sypiącej się trybuny, która parę miesięcy temu na oczach całego kraju w tv... zaczęła się rozpadać. Związku z tym, przeprowadzono kontrolę, która wykazała, że kamień pod budowę obiektu był lichej jakości i należy natychmiast stadion... rozebrać. Poprzednie władze klubu niewzruszone, grały na zwłokę oczekując powrotu do dzielnicy Almagro, gdzie znajdują się faktyczne korzenie San Lo. Zmiany, wręcz rewolucyjne we władzach sprawiły, że plan ten trafił do kosza, a pojawił się za to pomysł o budowie nowej areny, w miejsce starej. Kolejne rewolucje szykowane są także na stanowisku szkoleniowca El Ciclon. Co prawda Ricardo Caruso Lombardi jeszcze dziś śpi spokojnie, gdyż Tinelli mocno mu jak na razie ufa. Ale każdy choć znający charakter Marcelo wiedzą, że to tylko słowa. Na razie ograniczył się póki co, do osoby nowego menadżera, którym zostanie Bernardo Romeo (legenda klubu), który dość mocno optuje za kandydaturą Santiago Solarim (aktualnie robi kursy trenerskie w Madrycie u boku Simeone). Co dalej? Tinelli chce przebudować nieco skład, choć wie, że pomiędzy Aperturą i Clausurą może dokonać tylko czterech transferów do klubu. Plany mówią nawet o 10 mln dolarów dotacji z konta biznesmena, który nie tylko inwestuje w San Lorenzo, ale także w siatkarski klub Drean Bolivar, który zszokował świat zatrudnieniem słynnego Giby. Prezenter słynnego w TV "Showmatch" stara się jak może, ale póki co drużyna aktualnie zajmuje 16 miejsce w lidze i 17 w tabeli spadkowej (od tego sezonu, z pierwszej ligi spadają trzy ostatnie zespoły). Mająca nóż na gardle ekipa z dzielnicy Boedo, nie zwiastuje jednak poprawy, swojej amatorskiej kopaniny. I właśnie dlatego w motywacji, ma im pomóc wspomniany Tinelli, który już zapowiedział częstsze wizyty na treningach pierwszego zespołu.
- W Botafogo nastrój azjatycki, czyli jako-tako. Co prawda ambicje klubu na Copa Libertadores są spóźnione, ale mając jeszcze 11 meczów w lidze do rozegrania i raptem 6 punktów do odrobienia względem Vasco, mają o co walczyć. Jednak od czterech meczów drużyna nie wygrała w lidze żadnego meczu, co wywołało kontrolowaną (słowo klucz) złość na dzisiejszym treningu w Clarencie Seedorfie. Swoją oratorską mową. zrugał słabo starających się kolegów, co trener de Oliveira z uśmiechem skwitował... klepiąc Holendra po tyłku. O tym, jak przyjemne jest macanie po dupsku taką sławę, pewnie się nie dowiemy. Ale na pewno motywacja rodem z Surinamu, będzie potrzebna na mecz z liderującym Fluminense. Z tym Fluminense to doprawdy mam jednak zgryz. W lidze liderzy, grają solidnie i mało widocznych wpadek, ale jak sobie przypomnę ich biedotę z Libertadores, to zaczynam się śmiać. Owszem, liga rządzi się swoimi prawami, bo personalnie klub aż taki cienki nie jest (Deco, Fred, Thiago Neves, Wellington Nem, Diego Cavalleri), ale pomysły na grę mają zaiste defensywne. Ale chętnie obejrzę sobie ten mecz, z takim samym nastawieniem jak Santosu z Internacionalem. Kiedy myślę Santos, to mówię Neymar i nie bez przyczyny. Bez niego grają słabo i brzydko wyglądają. Oto sposób, jak uzależniona od jednego gracza drużyna, wygląda jak facet schylający się w publicznym prysznicu po mydło. W teorii, na ten moment czeka przyczajony za rogiem Internacional, który stawia na sprawdzone postaci, jak chociażby Leandro Damiao, D'Alessandro, Nei, Forlan, Guinazu (tak wiem, Argentynie guzik taki potrzebny) czy Datolo. Choć to właśnie Forlan do spółki z resztą stranierich czują się molestowani, albowiem ich gra jest grzecznie mówiąc - usypiająco beznadziejna. Zwłaszcza Urus Diego zawodzi, z raptem trzema trafieniami w lidze, ciągnąc wątek słabej formy jeszcze z czasów gry w Interze, ale tym włoskim. W każdym razie Brasileirao w ten weekend, będzie miał ze mną sporo do czynienia. Wam także polecam, żebyście się nie truli ciągle, tylko europejskim dymem hiszpańsko-angielsko-włosko-polskim.
- Wieści może i ocierające się o świat plotek, ale warto o tym powiedzieć, coś niecoś. Juan Roman Riquelme, który jak pisałem niedawno, wziął się za intensywniejsze trenowanie, był dziś widziany na Villa Olimpica, czyli ośrodku treningowym Velezu Sarsfield. Tam podziwiał swojego młodszego brata Sebastiana, który grając w juniorach Argentinos, przyczynił się do zwycięstwa nad gospodarzami 2-1. Jedną z bramek strzelił wspomniany braciszek Romka, chcący pokazać się z jak najlepszej strony. Riquelme, który oficjalnie wpadł pogadać owszem z Sebą, ale Sosą (bramkarz Velezu, który zrobił nie małą aferę kontraktową z Boca) był witany na obiekcie gromkimi brawami. Podobno złożono mu hołd i modlono się w jego intencji, ale bardziej istotne było dla Maga, oglądanie kolejnego piłkarza z klanu Riquelme. Czy był zadowolony? Podobno tak, choć nie omieszkał w swoim stylu, wytknąć paru błędów młodemu adeptowi piłkarskiemu. Potrzebne dowody? Oto i one:
![]() |
Riquelme: Spójrz nosicielu mojej yerby. Tam sobie kiedyś dupczyłem za młodu. |
- Temat plejadowy zakończę Neymarem, którego wszędzie pełno, lecz nie na boisku (zwłaszcza w barwach Santosu). Jako, że ostatnio dostał czerwoną kartkę i 4 mecze pauzy, postanowił wziąć udział w kolejnej reklamie. Tym razem Kibonu, producentowi lodów, który od 1997 roku przeszedł pod władanie Unileveru (to Ci od Algidy, Domestosów, Axe'a czy mydełka Dove). Główną jej twarzą ma być oczywiście piłkarz, a najlepiej taki, który jeszcze za małego opychał się słodkościami. Zdjęcia z gwiazdą brazylijskiej piłki (to można spokojnie napisać, wszak taki ma w kraju swój status) w roli głównej, są komiczne, kolorowe i co ważne... urokliwie fajne. Neymar czuje się jak ryba w wodzie (nie wiem, czy wiecie ale Santos ma pseudonim Peixe czyli... Ryba) i świetnie się ze swojej roli wywiązuje. Gdyby nie piłka, pewnie byłby modelem na wybiegu w Paryżu, Mediolanie, Ulm czy Odessie. Bo nie mam żadnych wątpliwości, chłopak w reklamach sprawdza się doskonale. Sam piłkarz chwali zaś sobie lato, gorąc i pyszne lodziki z dzieciństwa, czyli bardzo przyjemny okres z jego życia... Dlatego na wieść o tym, że będzie mógł do tego powrócić, szeroko się uśmiechnął i przebrał w różne śmieszne ciuszki. Oczywiście nic to, przecież reklamy lodów, od zawsze były pozbawione jakikolwiek podtekstów erotycznych. Na dowód moich racji, spójrzmy sobie na to zdjęcie:
![]() |
Hey skarbie, czy nie zechciałabyś ze mnie wydoić wszystkich soków? |
PS W każdy czwartek, spodziewajcie się takiego małego przeglądu wiadomości. Będę możliwie starał się nieco rozszerzać zasięg pochodzenia newsów, dlatego nie będzie to tylko argentyńsko-brazylijski miksu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz