piątek, 26 października 2012

Moje najpiękniejsze Superclasico cz.1

Wczoraj mieliście mały przedsmak tego, co w niedzielę powinno zdominować świat. Niestety, jako, że to jedynie moja wyśniona bajka, to pojedynki Boca z River zasługują na większy szacunek, poważanie i respekt na dzielni.

Żaden inny klasyk świata nie jest w Polsce tak niedoceniany, tudzież po prostu wspominany jak Superclasico. Smutne to i prawdziwe. No, ale od czego jestem na tym blogu, żeby to i owo wam naświetlić. Skoro w polskiej piłce dzieje się tyle dobrego (Boniek nowym prezesem w PZPN-ie), to rzućmy zabawki z naszego podwórka i przed monitory/telewizory oczy swe zwróćmy.

Historię derbów przytaczać nie będę, ale podzielę się tym, co przykuło moją uwagę w ciągu tych kliku, może i nastu lat.

Jest to oczywiście moja skromna lista ulubionych Superclasicos, które mogłem obejrzeć od pierwszej do ostatniej minuty (kolejność przypadkowa)

Numer 1: Boca - River (10 i 17 czerwca 2004 roku, półfinał Copa Libertadores)

Coś dla masochistów. Nieco ponad 50 minut materiału, ale pięknie obrazujący jeden z najdramatyczniejszych półfinałów Copa Libertadores ostatnich lat. Głównie ze względu na unoszącą się w powietrzu atmosferę wojny, mecz przeszedł do historii jako "Tak się gra klasyki piłkarskie". W roku 2004 zgodnie z ówczesnymi przepisami, nie dopuszczano możliwości gry w finale drużyn z tego samego kraju. Dlatego też zamiast w wielkim finale, Boca z River pojedynkowali się w półfinale. W pierwszym meczu na La Bombonerze było 1-0 dla gospodarzy, po bramce Rolando Schaviego (wówczas młodszy o jakieś 170 lat). Rewanż zakończył się wygraną River 2-1 a autorami dzieł skończonych byli Lucho Gonzalez, Cristian Nasuti dla Millonarios, zaś Tevez dla Boca. W karnych Xeneizes okazali się lepszymi egzekutorami (4-5), a jedyną Sierotką Marysią, która nie pokonała bramkarza, był Maxi Lopez.

                                       

Co warte uwagi:

- Otoczka wojny. Stan wielkiego napięcia. Nawet nie oglądając całości, należy się ogromny szacunek i chwała dla montażystów/realizatorów. Świetne ujęcia, choć muzyka zbyt pompatycznie epatuje scenę dramatu.
- Składy obu drużyn wówczas nikogo nie dziwiły. Ale po latach, chyba nikt się nie spodziewał, jakie tam grały gwiazdy. I to te najmocniej świecące. Javier Mascherano, Carlos Tevez, Clemente Rodriguez, Lucho Gonzalez, Nicolas Burdisso, Maxi Lopez, Fernando Cavenaghi, Marcelo Salas czy Marcelo Gallardo. Bez względu na przebieg ich karier, nazwiska te robiły spore wrażenie.
- Czerwone kartki. W większości przypadków wynikające ze zbytniego "wczucia" się w atmosferę derbów. W pierwszym meczu najpierw Gallardo z River ściął Casciniego, po czym arbiter Martin, wyrzucił obu z boiska (Cascini za bójkę ze swoim oprawcą). Ba, także Ariel Garce również osłabił River. W drugim meczu wykartkowano zaś Vargasa i Teveza (Boca) oraz Sambuezę (River).
- Gol Lucho Gonzaleza z rewanżowego meczu. Rajd przez niemal połowę boiska, zakończony kapitalną petardą.
- Radość Carlitosa Teveza z bramki na El Monumental. Ściągnięta koszulka i pęd w kierunku sektoru kibiców River, udając kurczaka (tak kibice Boca przezywają odwiecznych rywali). Zabawna cieszynka, za którą został potem wyrzucony z boiska.
- Generalnie mecze były ostre, brutalne, ale bardzo przyzwoity poziom sprawił, że podwójne derby oglądało się z wypiekami na twarzy.

Numer 2: River - Boca (7 październik 2007, Torneo Apertura 2007)

Na dobrą sprawę w lidze, na krajowym podwórku River od 2005 roku nie dawał się pokonać Boca. Tak też było i tym razem, podtrzymując szczęśliwą passę.


Co warte uwagi:

- Radamel Falcao Garcia. Wówczas talent, ale jeszcze nie grający na takim poziomie jak dziś. Młody, piękny, inteligentny, z błyskiem w oku. Szkoda, że nie ubierał koszulki reprezentując inną drużynę (i za nic w świecie nie zgadniecie jakiej).
- Ariel Ortega. W ostatnich latach piłkarskiej kariery, szybkim zwodem i niezawodną techniką, wyróżniał się jedynie w kolejce do monopolowego. Niestety, alkohol zamieszał mocno mu głowie i nawet, kiedy publicznie się przyznał do swojego problemu... to dalej widziano go, chlającego każdą możliwą ciecz. Tym razem jego osoba to synonim słowa "kontrowersja", ponieważ wykonał rzut karny poprawnie, ale arbiter spostrzegł jeszcze inne wbiegające w 16-tkę, homo sapiens. I tak, zamiast 1-0, była powtórka i Ariel już nie robiąc dwutaktu zmienił wynik na tablicy na 2-0.
- Xeneizes wówczas bez blasku. Winą należy obarczyć kac, jaki im pozostał po wygraniu Pucharu Wyzwolicieli.

Numer 3: Boca - River (25 marca 2010, Torneo Clausura 2010)

Jedyny mecz w historii, który należało przełożyć na inny dzień. Nigdy wcześniej nie przerwano spotkania z powodów atmosferycznych, a tu niespodzianka. Niektórzy sądzili, że to zwiastun końca świata, bo przecież nawet kiedy były burze, huragany, trzęsienia ziemi czy śmierć ludzi na stadionach, piłkarze grali i finito. Tym razem z powodu ulewy w Buenos Aires, pierwotnie rozegrano tylko 8 minut spotkania. Hector Baldassi, prowadzący wówczas zawody, poprosił obie drużyny o zejście do szatni. Cztery dni później, wszystko było już cacy, choć zamiast wody na murawie, było confetti (symbol La Bombonery i każdego ważnego meczu). Ciekawostką jest fakt, że zamiast regulaminowych 2x45 minut, rozegrano dwie połowy po... 41 minut.


Co warte uwagi:

- Gary Medel. Pitbull z na żelowanymi włosami. Parafrazując pewnego klasyka forumowego - Jacek Kurski chilijskiego futbolu. Dwie bramki okraszone spontaniczną sprzeczką z Marcelo Gallardo, który zawsze szukał pretekstu, by dać komuś w mordę. A zwłaszcza osobie, noszącej koszulkę Boca, ponieważ El Muneco, pokojowy jest tylko przed pierwszym i po ostatnim gwizdku sędziego.
- Ostatnie podrygi konającej ostrygi pod nazwiskiem Riquelme. No może nie do końca ostatnie, ale z pewnością Romek już wtedy, zaczyna przybierać na masie (tzw. brzuszek Iwańskiego z Legii) jednocześnie coraz częściej urządzając scysje z Martinem Palermo. Walka dwóch herosów, rozpoczęła formalnie powolny proces osłabiania klubu, aż do momentu zakończenia kariery przez El Titana.
- Mecz nie zapadł by mi w pamięci, gdyby nie pewien przykry incydent. Otóż moja ekspresja z powodu strzelonych bramek przez Boca była tak wielka, że zbiłem szklankę z herbatą ("mocno słodzoną" - jeśli wiecie o czym ja mówię...). Zgon przedmiotu stwierdziłem natychmiast, po oględzinach swojej... krwawiącej stopy. Koniec.




A już jutro kolejne mecze, które w jakimś stopniu zapisały się w mojej pamięci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz