- Totalny szok z niedowierzania. Choć nie wszystko się jeszcze wyjaśniło, to mamy obraz gry, który przewidziałem. Boca, która chciała uzyskać u siebie korzystny wynik zrobiła to. Ale, że jeszcze to spotkanie wygra? To kolejny już dowód na to, jak brazylijskie kluby podchodzą do meczów wyjazdowych. Lekko, spokojnie i dużą namiastką niesamowitej techniki zwanej "joga bonito". Lecz dziś wygrały łokcie, którymi operowała dzielnie brygada Carlosa Bianchiego. Wojna na środku pola uświadomiła, że mecz stał na wyższym poziomie niż Barcelona - Bayern. Jeśli zabrakło goli, to z nawiązka nadrabiano walką. Taki styl uwielbiam i dlatego zwyciężyła drużyna lepsza. Owszem, gdzieniegdzie spokojnie można się doszukać dziur w zębach Timao, technicznego wybrakowania u Xeneizes. Ale przewaga jednak była po stronie butnych Argentyńczyków. I to wszystko bez udziału Riquelme, który w ostatnim czasie robił za hamulcowego.
Lista zasłużonych bohaterów to nazwiska Oriona, Ervitiego, Erbesa oraz Blandiego (za gola). O ile ten pierwszy wygląda na jedyną wartą wzmianki postacią w przekroju całego sezonu, o tyle cała reszta brzmi dość szokująco. Erbes korzysta z niechęci Bianchiego do osoby Somozy, mimo iż jest raczej marnym DM-em. Erviti, któremu za pół roku kończy się umowa dopiero teraz zademonstrował to z czego słynie: z wszechstronności. No i koniec dla Blandiego, za gola, który sprawił mi banana na ustach, a mojego kuzyna pozbawił 488 złotych... Gdybym jednak miał coś dodać od siebie a propo arbitra Ossesa z Chile, to karanie kartkami tylko jednej drużyny. Xeneizes nie odpuszczali, nie mam co do tego wątpliwości, ale gracze Timao nie byli pod tym względem gorsi. A mimo to zostali oszczędzeni.
Prawdą jest, że całość brzmi jak pean na cześć Boca, ale trzeba im oddać to, że zwyczajnie na tą wygraną zasłużyli. Jednocześnie był to najlepszy mecz za kadencji El Virreya, który chyba po cichu marzy o jeszcze lepszym. Czy będzie mu to dane w Libertadores? Oj, tu chyba wielcy i niepoprawni optymiści w to wierzą. Bo na własnym obiekcie Corinthians zafunduję fajerwerkową capoeirę niż wyrafinowane i zmysłowe tango. Rewanż już za tydzień... Będzie lepiej niż w Lidze Mistrzów, więc nacieszcie swe oczy golem Blandiego.
Jednak materiał video potrzebuje jeszcze jednego rarytasu. Czyli debila stulecia w osobie Pablo Ledesmy. Najpierw ten bezduszny sędzia odebrał mu strzeloną bramkę (słusznie anulowaną, gdyż był na spalonym) a potem w akcie smutku wyrzucił z boiska. Czuł się bohaterem, więc zdjął koszulkę. Nieświadomie w swej świadomości zrobił z siebie frajera. Zresztą, sami zobaczcie:
Bijesz rekord... szacunek, ale wśród osób o ograniczonej wyobraźni.
- Tego samego dnia mogliśmy jeszcze zobaczyć wygraną Gremio nad Independiente Santa Fe 2-1. Od samego początku i do jego końca Gremio kontrolowało tempo gry. Zwalniając, by uśpić czujność rywala i przyspieszyć, żeby narobić mu bigosu. Nawet kiedy Santa Fe wyrównało Brazylijczycy nie próżnowali. Do Kolumbii przyjadą w dobrym nastroju, choć nieco zmąconym czerwienią Crisa i słabej dyspozycji Andre Santosa. Tak, tego samego co z Arsenalu wyciągnięto za czapkę śliwek. Do kompletu zaliczyłbym Elano, który mimo asysty gdzieś w tym tańcu z piłką się gubi.
Ogólnie jednak poziom tego spotkania był średni, z momentami tradycyjnej walki na łokcie. Gremio nie zdominowało ani nie zamknęło gości na własnej połowie, ani jakoś specjalnie nie utrudniali im kontratakować. Jeśli Indepediente faktycznie jest takie mocne u siebie, to chyba nie ma innego wyjścia jak strzelić dwa gole.
- Jednak jak zostało napisane na samej górze, dzisiejsza noc także świeci pod dyktando Libertadores.
Na początek bratobójcza walka Atletico Mineiro na wyjeździe z FC Sao Paulo. Ronaldinho i spółka już dawno mogliby sobie załatwić łatwiejszego rywala w osobie Arsenalu de Sarandi. Ale nie, uparli się, że skoro gramy tak zajebiście, to co za problem ograć Tricolor. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, ale takie pomysły mają swój przykry koniec. Na miejscu Ronny'ego zaliczyłbym kilka panieniek więcej, żeby samba została w Belo Horizonte. Mecz zaplanowano na 1:15, czyli na dzień wolny jak znalazł.
Natomiast drugi mecz to również brazylijski fight, lecz na ekwadorskiej ziemi. I od razu dla formalności uświadomię wszystkich, że Fluminense ma przechlapane. Emelec, którego stadion stoi na wysokości przekraczającej trzy tysiące m.n.p.m. to obiekt dla wyczynowców, co lubią mierzyć wysoko. To jedno z tych miejsc, o którego uniknięcie modli się cała klubowa Ameryka Południowa, co zapewne jest zrozumiałe. Lecz, jak dla mnie wyjątków nie ma i porażka Flu w tym meczu będzie wytłumaczona tylko i wyłącznie z powodów warunków atmosferycznych. To oni zainicjowali sześć lat temu kampanię na rzecz "wyeliminowania stadionów z gór Andów". Gdyby nie wstawiennictwo Argentyny, zapewne Brazylijczycy święciliby triumfy. Choć 50 lat temu nikt na to nie narzekał... Medycyna robi swoje. Godzina może co poniektórych odstrasza (3:30 czasu polskiego), ale jak nie znacie pojęcia sen...
- Julio Grondona i AFA lubią kombinować. Dlatego dziś w siedzibie tej wszechwładnej federacji toczy się debata nt. nowych zmian w rozgrywkach krajowych. Przed szereg wystąpiła druga liga (zwana B Nacional), która ma ulec powiększeniu do 22 ekip. Wciąż pozostaje nierozstrzygnięty los kolejnych niższych klas rozgrywkowych takich jak:
Primera B Metropolitana (w której grają tylko kluby z Buenos Aires i jej okolic. Łącznie 21 zespołów)
Torneo Argentino A (25 klubów z reszty kraju podzielone na dwie grupy: Północną i Południową)
I tym niższych, gdzie panuje bajzel z wyraźnym podziałem na kluby z okolic BA oraz na te uboższe z tak zwanej wsi.
Na razie powiększenie drugiej ligi do 22 drużyn, zostało już formalnie zainicjowane, lecz bez określonych zasad awansów i spadków, które mają zostać wg. AFA ustalone... w trakcie sezonu! To są już szczyty totalnego debilizmu, które jedynie poszerzają i tak ogromne bagno organizacyjne w Argentynie. Nie do końca wiadomo, czy drzewko awansu, które jest stworzone z dwóch korzeni (jedną stworzoną przez kluby z BA, druga przez całą resztę) nie zostanie ucięta do jednej słusznej. Planowo ma być ich 7 plus liga regionalna, ale lobby z Buenos Aires twardo stoi za utrzymaniem dotychczasowego ładu.
Impas trwa, Grondona robi swoje... a gdzieś w tle przewija się prezydentowa Kirchner, która z futbolu zrobiła instrument do manipulowania ludźmi w kraju. Trzeba jej oddać jedno... Zna się dość dobrze na piłkach. If you know what i mean.
- Z ciekawości zajrzałem ponownie do Meksyku. Powód? Odkryto nowego Jose Mourinho!
Oczywiście to żart, bo trudno brać taki argument na poważnie, ale na uliczkach miasta Torreon już dokonano takiego chrztu. Mowa tu o klubie Santos Laguna, za którego sterami od stycznia 2013 roku zasiada Portugalczyk Pedro Caixinha. Do tej pory był nikomu nieznanym asystentem Jose Peseiro, z którym zwiedzał świat z Panathinaikosem, Rapidem Bukareszt, Sportingiem Lizbona aż po reprezentację Arabii Saudyjskiej. Na własny rachunek zaczął pracować dopiero w Leirze w 2010 roku, by rok później zamienić to na Nacional Madeirę. W trakcie sezonu przygotowawczego z tym ostatnim klubem sięgnął po puchar Ramona Carranzy. Historyczny sukces, a całkiem niedaleko zgrupowanie miał meksykański Santos Laguna. Prezydent klubu Alejandro Irarragorri, który usilnie poszukiwał nowego szkoleniowca w ojczyźnie postanowił się zainteresować Caixinhią. W ciągu jednego dnia przekonał trenera do spakowania w walizkę swoje rzeczy oraz resztę sztabu szkoleniowego, by wyruszyć do Meksyku.
Metody trenerskie zapożyczył od swoich bardziej uznanych fachowców z Portugalii takich jak Mourinho czy Villas-Boas. Te zaś zdały egzamin na 4+. Dlaczego na tyle? Otóż klub choć doszedł do finału Pucharu CONCACAF to poległ w decydującym starciu z Monterrey 4-2, mimo iż po 45 minutach byli o dwie bramki lepsi. Mimo tego wyczynu, drużyna zajmuje także czwarte miejsce w Clausurze, awansując do mistrzowskich play-offów. Szanse na mistrzostwo są więc duże.
A sekret trenera z Półwyspu Iberyjskiego? Przygotowanie fizyczne, rozmowy motywacyjne, gruntowna analiza przeciwnika oraz rodzinna atmosfera w szatni. Jeśli chcecie choć w części poznać warsztat tego pana to powiem, że ma na swoim koncie aż 6 książek z tej tematyki. Jedna z nich została nawet wydana po angielsku, ale zdobycie jej graniczy z cudem. Takim samym jak postawa klubu w lidze meksykańskiej....
A wiecie, że w Santosie Laguna biega po boisku Marc Crosas? Taki hiszpański niegdyś talent z niegdyś Barcelony co niegdyś miał podbić świat...
- Bad news dla kibiców Tigre. Ruben Botta, piłkarz stanowiący ok. 99% siły tego zespołu zerwał więzadła krzyżowe w lewej nodze. Wyrok jest dla niego tragiczny, bo do pełni sił powróci dopiero za pół roku. To oznacza już koniec sezonu dla piłkarza i prawdziwe tarapaty dla Tigre... Casus Bale'a z Tottenhamu w wersji argentyńskiej? Wszystko wydaje się możliwe, więc kibice postanowili wykupić kilka mszy w pobliskim kościele w jego intencji...
Pech goni pech i po ludzku jest mi go zwyczajnie szkoda.
- Pablo Migliore, piłkarz San Lorenzo, który siedzi w areszcie za domniemany udział w zabójstwie, wierzy, że lada dzień wyjdzie z pudła, bo to "niemożliwy absurd mieszać mnie w coś takiego"...Zaraz się popłaczę. I tak otrzymałeś coś takiego jak "zasada domniemania niewinności", także siedź grzecznie bo akurat z Tobą czy bez San Lorenzo nie będzie grało lepiej, a z kibicami masz na pieńku ze względu na zadeklarowaną miłość do Boca. Obyś miał szczęście nie odsiedzieć wyroku w szerszym gronie, bo kibiców Ci w więzieniu dostatek a smak nowych rozkoszy.... dobra, żarty na bok.
Sprawa jest gruba, interesowały się nimi wszystkie media w kraju i zagranicą, ale podtekstów jest mnóstwo. Wkrótce piłkarz otrzyma większą szansę na spowiedź w wywiadzie telewizyjnym, jaki planowany jest po weekendzie. Wtedy tez szerszy komentarz do tej sprawy.
- Na koniec nowa tradycja, czyli muzyczne refleksje.
Dziś Babasonicos to kolejna żywa legenda argentyńskiego rocka. Założona w 1991 roku z inicjatywy Adriana Dargelosa miała początkowo problemy z nazwą jaki miała grupa przybrać. Zdecydowano się na inspiracje ze świata jakie czerpał za malucha wyciszony i skromny Dargelos. Tak więc nazwa pochodzi od połączenia dwóch rzeczy: Shirdi Sai Baby - tajemniczego indyjskiego jogina i muzułmańskiego fakira oraz... kreskówki The Jetsons, która w języku hiszpańskim zwie się "Los Supernicos". Marzeniem grupy było zdetronizowanie odchodzącej ze sceny tria z Soda Stereo ze wspomnianym na moim blogu Gustavo Ceratim. W odróżnieniu od nich postanowili grać rocka bardziej psychodelicznego, podpierając się przy tym mieszanką popu czy funku. Do kompletu doszły też mocne akcenty na "dziwne" teledyski (którymi autorem z reguły jest Dargelos) i tak gitarrra zaczęła grać. I tak rozpoczął się skuteczny podbój list przebojów a Argentyńczycy z większą chęcią przychodzili na koncerty. Trend zresztą trwający do dnia dzisiejszego.
Po wydaniu 10 płyt, szykują się na wydanie 11-stej, która może zawierać śladowe ilości futbolu. Prywatnie jednak panowie raczej nie chcą o tym rozmawiać, gdyż za chwilę doszłoby do rozpadu grupy. bo mamy jednego kibica Lanus, drugiego z River Plate, Boca a nawet Platense.... A oto jeden z efektów ich prac twórczych "Capricho" (pl. kaprys):
PS Uwaga teledysk zawiera śladowe ale ocenzurowane ilości golizny... Nie ma tak łatwego ściągania kaptura z mnicha.