wtorek, 28 lutego 2012

Mocarna niemoc i 32 mecz bez porażki

Dziwna była ta kolejka oznaczona numerem 3. Naprawdę czasem się tak zastanawiam nad tym, czy ta liga argentyńska to jest wyrównana czy słaba. Bo jak to jest, by klub grający piach odniósł spokojne zwycięstwo nad jeszcze gorszym rywalem? A jeśli tak to co powiecie jeszcze na to, że teoretycznie lepsza drużyna kadrowo i stylowo na boisku, dostaje tak łagodnie mówiąc po pysku od ligowego kelnera? Cóż, widocznie futbol przewidywalny nie jest...

Boca nijaka, ale za to z punktami


Zupełnie trudno pochwalić cokolwiek w drużynie Boca Juniors za mecz z Newell's. No może z wyjątkiem dwóch goli, które zapewniły wygraną, lecz nie rozwiązały odwiecznego problemu w szatni związanego z aferą Romangate. Wbrew wszystkim mediom i kibiców kochających (też za nim wzdycham) nie pochwalę Riquelme za ten mecz, bo zagrał po prostu słabo. Jego nieskazitelny styl stania może już naprawdę irytować, choć czasem rozglądał się i podawał piłki do partnerów obok. Jednak po jednej akcji rozgrzeszono go za wszystko, wystawiono maksymalne noty i wszyscy generalnie czekają aż Sabella weźmie go pod uwagę przy selekcji. Koszmar. Bramka z rzutu wolnego w jego wykonaniu nie jest co prawda kapitalna, ale może zasygnalizować niewielki postęp w grze, w stosunku do jego ostatnich popisów. Natomiast pozostali gracze, także niczym nie zachwycili, choć defensywa czasem umiejętnie a czasem idiotycznie dopuszczała rywali we własne pole karne. O i tu wszystkich zaskoczę (łącznie z samym sobą). Agustin Orion ostatnio prezentuje się nad wyraz dobrze i jego nadpobudliwość, włącznie z elektrycznością już nie razi, tak jak wcześniej. To cieszy, bo przy ofensywnej niemocy, dobrze by było przynajmniej tych bramek nie tracić. Takie nudne to było widowisko, które w sumie wybudzali ze snu kibice. Oprawa dźwiękowa godna Oscara w tej kategorii.

Wartym odnotowania jest fakt, że Xeneizes nie przegrali już 32 meczu ligowego i tylko 8 gier dzieli ich od wyrównania słynnego wyczynu Carlosa Bianchiego z końcówki lat 90-tych z tym samym zespołem. Choć wówczas styl z jakim ten rekord pobił, był znacznie ładniejszy dla oka, niż to co czyni z drużyną aktualnie Julio Falcioni.

Dla Los Leprosos mam złe nowiny. Martino jeśli nie zrobi wstrząsu w szatni, to już wkrótce zwiększy liczbę bezrobotnych w Argentynie. W sumie, tak po ludzku, będzie mi go szkoda. Przychodził z planami odnowienia słynnych "Trędowatych" i przywrócenia im, choć odrobiny blasku. Ale od czasu odejścia Oscara Cardozo czy Joaquina Boghossiana w klubie brakuje, choć jednego ciekawego, zawodnika wartego zainteresowania. Ewidentnie brakuje tu zawodnika, który mógłbym pociągnąć grę zespołu w trudnym momencie i zachęcić do wypluwania płuc na boisku.

Gorzkie żale w Avellanedzie


Fatalna atmosfera panuje za to w dwóch klubach z miasta Avellaneda - Racingu oraz Independiente. Do tej pory ich status kultu obligował automatycznie do walki o tytuł mistrzowski, a już zwłaszcza w poprzednim sezonie dotyczyło to Racing Clubu. W tamtym kluczowym momencie wszystko spieprzył Diego Simeone, który mając zgraną i mocną paczkę, wypadało jedynie ofensywnie usposobić. Jednak nie potrafił tego zrobić, a potencjał w ataku z kolumbijskimi stranieri Teo oraz Gio palnął w defensywny pusty łeb El Cholo. Teraz na dokładkę działacze zatrudnili w jego miejsce, znanego i cenionego degustatora win Alfio Basile, co szukuje nam powtórkę z rozrywki. A skoro o nim mowa, to chyba lepszej pracy w czasie swojej emerytury nie dorwał. Ma szczęście i to duże, bo kontrakt z Racingiem gwarantuje mu lekko ponad 500 tys. dolarów za sezon, co stawia go niemal w czubie sowicie opłacanych DT w lidze.

Niestety jako, że Basile jest już tyranozaurem myśli szkoleniowej, to jego archaiczne pomysły natychmiast destrukcyjnie wpływają na zespół. Preferowany przez DT system 4-3-1-2 z tymi samymi wykonawcami z poprzedniego sezonu, ale z nowymi zadaniami taktycznymi, od razu wyeliminowały wszystkie najlepsze atuty La Academii. Potwierdzenie tego znalazłem w meczu z Banfieldem, a tam dominował chaos i zasada grania długich piłek do Gutierreza. Oczywiście dla Coco Basile miało to wszystko sens, ale dla piłkarzy już niekoniecznie. Mimo, iż szybko objęli prowadzenie po golu wspomnianego wcześniej zawodnika, to szybka odpowiedź Banfieldu znów zachwiała udanym wejściem w mecz. A kiedy już w drugiej połowie spotkania, wyleciał z boiska Teo (agresywna z niego bestia) akt rozpaczy dopełnił Lopez i Racing dalej nie wygrał meczu w tym sezonie. Co mi osobiście w tym zespole nie pasuje? Pomysł i wizja trenera Basile z przestarzałymi już środkami na kreowanie gry. Bo ile razy, można grać wiecznie długie piłki z pominięciem pomocników? Traci na tym zwłaszcza Giovanni Moreno, aktualnie jeden z najlepszych ofensywnych pomocników na boiskach argentyńskich. Kolumbijczyk ciągle musi się tylko przyglądać, jak piłka fruwa sobie w powietrzu, a on nawet nie może o nią powalczyć. Stoi i czasem pobiegnie w siną dal, ale niczego nawet z klepki rozegrać nie może, bo stary dziad każe robić co innego.

Z nieszczęścia odwiecznych rywali, nie mają się co śmiać kibice Los Diablos Rojos. Independiente z Ramonem Diazem to w tej chwili czerwona latarnia ligi, wprost idealnie pasująca, do ich klubowych barw. Być może przyzwyczają się do tej roli dłużej, gdyż z taką grą i z takimi zawodnikami, jest to całkiem realny scenariusz. Jednak w odróżnieniu od Racingu, tutaj mamy do czynienia z samymi indywidualnościami. Ale czy z takimi piłkarzami jak Gabi Milito, Tecla Farias, Osmar Ferreyra czy od biedy Defederico, nie można zlepić całkiem sensownego zespołu na pierwszą dziesiątkę ligi? W teorii zawsze można. Lecz wątpliwości Diaz ma znacznie większe, niż pierwotnie myślał zanim podjął się pracy w Independiente. Tym razem za ten stan rzeczy winę ponoszą głównie gracze, którzy swoją ignorancją wręcz zdumiewają. A jak doliczy się do tego lenistwo, wzajemne umywanie nóg (ale ręce też, nie bójcie się) czy wykłócanie się o źle naciągnięte getry, to mamy komplet negatywnych emocji. Oczywiście, że pewnie jeszcze jakieś mecze w tym sezonie wygrają, ale co najwyżej z ogórkami na ich poziomie.

Już dość długo kibice "Czerwonych Diabłów" podziwiają tę kaszanę i już wkrótce barras dadzą im popalić. A w Argentynie, jak i całej Ameryce Południowej, z nimi się nie zadziera.

Granatowa zgnilizna


Tym razem krótki wątek. Całkiem ciekawa, lecz niezwykle pechowa ostatnio drużyna Lanus, doznała porażki z nie mniej zgraną, ale słabą ekipą San Martin. Piszę krótko, albowiem na ten palący problem jaki w tym klubie jest, potrzeba jednej osoby w linii pomocy. A tym zbawicielem potrzebnym od zaraz, o którym piszę jest oczywiście Mauro Camoranesi. On co prawda, całkiem niedawno kopał po głowach swoich rywali, lecz teraz ma ochotę robić to samo, ale już z piłką. Szczególnie dziś wymagany jest na gwałt, bo nieporządek w środkowej linii trzeba eliminować, właśnie tym oto mistrzem świata z 2006 roku. A jako porządek i twarde rządy tego okrutnego pana, od dłuższego czasu zapewniały Lanus wysoką pozycję w lidze, to niewykluczone, że tak też się stanie i w tym sezonie. Póki co gracz wchodzi na góra 25 minut, na co nie pozwał mu wcześniej drobny uraz oraz oczywiście banicja kilku meczowa, za sprawdzenie twardości czaszki Toranzo z Racingu.

Na jego 100% powrót liczy oczywiście trener Schurrer, który stopniowo wprowadza (wręcz na nowo) włoskiego gracza o korzeniach z Kraju Srebra. A Lanus to swoją drogą ciekawa paczka, zwłaszcza w ofensywie reprezentowana przez takie nazwiska jak: Diego Valeri, Eduardo Ledesma, Guido Pizarro, Matias Fritzler czy niezwykle doświadczony Mario Regueiro. W całym komplecie dochodzi jeszcze całkiem użyteczny, mimo wszystko Mariano "spuściłem River do drugiej ligi" Pavone, którego postawa zaowocowała już trzema trafieniami w tym sezonie.


PS Jutro Argentyna, będzie sprawdzać stan szwajcarskiego konta na boisku. Mam nadzieję, że Sabella nie będzie wywijał numerów, choć niestety ilość wyrobniczej miernoty jaką ze sobą zabrał sprawia, że chce mi się wymiotować. Jak coś zepsuje, nie omieszkam o tym wspomnieć, że próżnia w głowie człowieka naprawdę istnieje. Ten dzień poświęcę jednak na coś zupełnie innego.

czwartek, 23 lutego 2012

Latynos ze szpadami w kończynach


Out of the night, when the full moon is bright.
Comes the horseman known as Zorro.




Takimi słowami, witała nas czołówka, do słynnego już serialu o pogromcy zła, ratującym z opresji uciśniony lud Kalifornii. Ismael Blanco, lada moment po podpisaniu kontraktu, stanie się piłkarzem Legii Warszawa. 29-letni Albiceleste ma wyzwolić z łańcuchów biednych kibiców Wojskowych, nieusatysfakcjonowanych wynikami drużyny ze stolicy Polski. Ma strzelać bramki, dzięki którym liczba urodzin dzieci w Warszawie wzrośnie o 50% (przynajmniej!!!).

O karierze piłkarza można poczytać na wikipedii, ja pokrótce skupię się na tym, czy warto inwestować ponad 500 tys. euro rocznie, na dwukrotnego króla strzelców ligi greckiej.

Przede wszystkim Blanco to klasyczna 9-tka. Napastnik ten, ma jednak możliwość gry na skrzydle lub za plecami innego snajpera. Ogólnie najlepiej czuje się w polu karnym. Bo woli poczekać, aż piłka pojawi się przy jego prawej lub lewej nodze. No właśnie, ciekawostka. Zawodnik jest obunożny, co jest dużym atutem, ale jednocześnie utrapieniem. Gdyż z żadnej z nich, nie potrafi solidnie kropnąć w futbolówkę. Nie to, żebym go widział w firmach zajmujących się wyburzaniem domów czy bloków. Ale strzeli powiedzmy z 50 metrów, a piłka będzie lecieć... lecieć... i lecieć... a gdy doleci, to trening/mecz się już skończy.

Sporym atutem jest gra głową. Wiele razy używał jej do zdobywania bramek. Szkoda tylko, że z głową piłkarza bywało różnie. Łapanie żółtych kartek dla niego, to żaden problem. Narusza przepisy regularnie, no i jak ktoś mu nadepnie na odcisk, to potrafi się zrewanżować... znacznie gorzej. Jego krewki charakter daje o sobie znać, także poza boiskiem. Mam tu na myśli, jego chęć na władzę. Ismael lubi dzielić, ale i łączyć szatnię, a najlepiej pod swoim przewodnictwem. Nie znosi sprzeciwu, a zgody na to, czego sobie zażyczy, bo wymagania ma spore. Na szczęście przy odpowiedniej motywacji, potrafi dać z siebie wszystko.

Blanco potrafi grać tyłem do bramki, przy przyzwoitej technice użytkowej. Minięcie jednego rywala, nie jest więc dla niego żadnym problemem. Przy trzech, woli oddać strzał/podać piłkę/uderzyć rywala z liścia (do wyboru, do koloru). Nie jest on graczem szybkim, ale potrafi urwać się stoperom w odpowiednim momencie. Taki "timing", jak mawia Włodzimierz Szaranowicz. Oprócz tego zawodnik jest wojownikiem, więc z presją radzi sobie całkiem nieźle. Nie pęka przed rywalami, a jedyne co może go odtrącić od dobrej gry, to chęci pokazywania się na... polskich kartofliskach.

Czy zatem piłkarz przyjeżdża do Polski na emeryturę? Nie wydaje mi się. Jakby miał taki plan, to zmieniłby klub, ale w Meksyku, lub wrócił do Argentyny. W tym pierwszym przypadku, miałby większe pieniądze niż w Legii, w tym drugim miałby okazję do przypomnienia się swoim rodakom. Oczywiście nie mogę wykluczyć tego, że piłkarz przyjeżdża do Polski na urlop. Ale czy w takim razie tylko po to, by zmienić klimat cieplejszy na chłodniejszy? W to już szczerze wątpię.

Oczywiście teraz pod względem motorycznym zawodnik nie wygląda za dobrze. Oprócz braku regularnej gry, od dłuższego czasu trenował indywidualnie. Trenerzy w San Luis pozwolili mu trenować, ale na wielu zdjęciach z zajęć widać było często, że piłkarz, na bocznym boisku truchtał wraz z fizjoterapeutą. I jedna uwaga, podczas pobytu w Potosi, nie miał żadnych poważniejszych urazów. No chyba, że stłuczenia i siniaki do kontuzji zaliczamy.

Reasumując, wiążę z Ismaelem Blanco dość spore nadzieje. Nie ukrywam, że przybywa do Polski, piłkarz znacznie ciekawszy od Alejandro Cabrala (i nie tylko ze względu na pozycję na boisku), czy już zapomnianego Manuela Garcii (kto go jeszcze dziś pamięta, ha?). I mam tu na myśli, umiejętności czysto piłkarskie, które nie robią z niego Boga. Lecz właśnie takiego herosa, jakim był...


Zorro, Zorro, the fox so cunning and free,
Zorro, Zorro, who makes the sign of the Z.

środa, 22 lutego 2012

Blanco: Gdzie leży Polska?

Ismael Blanco oficjalnie rozwiązał już kontrakt z San Luis, za porozumieniem stron. A to oznacza, że piłkarz lada moment zagra w barwach Legii Warszawa. Jutro zawodnik powinien przejść badania, menadżer odebrać prowizję, a potem pozostanie tylko podpisać kontrakt. Wysoki kontrakt z pięcioma zerami.

Jakie zatem zadania czekają piłkarza, gdy już przyleci do Polski? Intensywna nauka polskiego. Najpierw zaczynając od "cześć", "podaj piłkę" i "k***a mać". To powinno na dobry początek wystarczyć. Miejmy nadzieję, że chłopak złapie w mig wspólny język z resztą nowych kolegów z drużyny. Jest to szczególnie ważne, bo gracz znany jest z dość gorącego temperamentu. A w Polsce aktualnie zima.

Kibicuje Ismaelowi nie tylko dlatego, że jest Argentyńczykiem (no dobra, także), ale też dlatego, że to porządny grajek, będący aktualnie na piłkarskim zakręcie. Dziś odnalazł warszawską przystań, która albo okaże się dłuższą przygodą pełną wrażeń lub krótkim epizodem nie wartym wspomnień.

W San Luis aktualnie trwa święto. Kibice cieszą się z pozbycia nieprzydatnego urlopowicza i awanturnika, a zarząd klubu zbędnego finansowego balastu. Czyli wszyscy są zadowoleni.

Jutro przedstawię sylwetkę długowłosego męża opatrzności oraz moje prywatne odczucia co do tego, czy Blanco będzie faktycznie blanco czy może... negro.



PS Jak się okaże, że zawodnik do Legii nie trafi, to w sumie będzie zabawnie.

wtorek, 21 lutego 2012

Krócej się nie dało, tak bywa

Miało być obszernie, a będzie... koszernie? Nic z tych rzeczy. Będzie krótko, ale za to treściwie. Po kolei:

- Boca Juniors ponownie zawitają do Europy. W ramach planu "pokazujemy się całemu światu" aktualny mistrz Argentyny, w tym roku pojawi się w Niemczech. Weźmie on udział w turnieju Audi Cup 2012, w którym Genueńczycy już startowali dwa lata temu. Wówczas podopieczni konesera win (w ilościach kilku litrowych na dobę) Alfio Basile zajęli trzecie miejsce, pokonując po rzutach karnych AC Milan. Znana jest też zresztą wstępna lista pozostałych uczestników. Są nimi Manchester United, New Your Red Bulls oraz tradycyjnie gospodarz - Bayern Monachium.

- Roberto Nestor Sensini już za niespełna 2 godziny zostanie zaprezentowany jako nowy trener Colonu Santa Fe. Zastąpi na tym stanowisku Mario Sciacque, który pełnił tę funkcję od roku, w nagrodę za udaną pracę z młodzieżą. Na prezentacji pojawi się także... Gabriel Batistuta, który pełni w klubie funkcję sekretarza technicznego. Jednak nie myślcie sobie, że to niezwykle prestiżowe stanowisko, dla kogoś takiego jak Batigol. W skrócie, jego praca polega tylko na uśmiechaniu się do kamer oraz odbierania telefonów. Jak zresztą każda sekretarka. Z jednym wyjątkiem... Gabriel nie romansuje ze swoim szefem...

- Caio Junior miał w Gremio zrobić porządki. Pomysłowy trener szukający inspiracji w Hiszpanii (czyli w Barcelonie nie zaś w Zaragozie), chciał przestawić drużynę z defensywnego łajna na ofensywną i pełną polotu piłkę. Rewolucja jak i odmłodzenie składu przynosiło co prawda mozolne, ale wymierne efekty. Mimo to, po dwóch miesiącach i raptem 8 rozegranych meczach (4 zwycięstwa, 1 remis i 3 porażki), działacze rzucili mu w twarz wymówieniem. Trener nie dowierza i przyjmuje na klatę cios, ale działacze za to zachowują się jak rozhisteryzowane stare panny pilnie poszukujące męża. Nie dali nawet czasu, a już zachciało im się efektów. No co za babsztyle! Gremio zatem poszukuje kolejnego naiwniaka, który pewnie popracuje dłużej, ale nie należy liczyć na wielką odmianę samego klubu. Faworyt? Wanderlei Luxemburgo, który przestał pracować we Flamengo po tym jak Ronaldinho powiedział "Nie lubię cię".

- A tymczasem w Boliwii pewien klub się rozhasał i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Club Bolivar po wymęczonym i dość nieoczekiwanym remisie z Universidad Catolica w Copa Libertadores, przyjmie dziś w gości inny chilijski klub - Union Espanola. Postanowił to zrobić nie byle jak. Kibice gospodarzy, już z utęsknieniem wyczekiwali na gości z zagranicy na lotnisku i eskortowali ich przez całą drogę do hotelu. Oczywiście nie brakowało śpiewów typu: "wyrwiemy wam flaki", "spalimy wam domy" czy "gracie jak inwalidzi", a piłkarze przyjęli to ze zrozumiałym spokojem. Noc w hotelu Chilijczycy spędzili bezsennie, podziwiając za oknem pokaz sztucznych ogni, zorganizowanych przez wspomnianych kibiców gospodarzy. A to wszystko toczy się w mieście położonym na wysokości ponad 3,5 tys. metrów n.p.m., gdzie zostanie rozegrany mecz w ramach Pucharu Wyzwolicieli. W podobnych warunkach, nie poradzili sobie zawodnicy Santosu, ulegając tydzień temu drużynie The Strongest. Jak będzie dziś? Oj gęsto.



Ciekawostka: Bolivar ma wiele wspólnego z Chelsea. Na koszulkach z przodu dumnie prezentuje się im firma Samsung. Umowa podpisana na rok, zapewniła boliwijskiemu klubowi... 215 tys. dolarów. 

poniedziałek, 20 lutego 2012

Genueńska rozpacz, Milionerska radość

Sobota i niedziela stoją pod znakiem piłki nożnej. W Argentynie oznacza to dzień święty, bo ludzie z kościołów od razu wędrują na stadiony. Jeśli nie mają takiej możliwości, to w domu wystarczy telewizor czy też radio. Piłka nożna to ich świętość, której naruszanie grozi co najmniej śmiertelnym pobiciem (dla śmiałków egzekucja w ciemnej uliczce). Jeszcze kilka miesięcy temu, kibice Boca śmiali się z odwiecznego rywala grającego aktualnie w drugiej lidze. Kpili, opluwali, wyśmiewali na każdy możliwy sposób, co z jednej strony było słuszne, ale z drugiej często przesadzali. Jeszcze chwila i nastąpi zamiana ról.

Gorące usta gracza z numerem 10 na plecach

Wczoraj Xeneizes zaprezentowali trening dla szerszej publiczności. Grupa objazdowa na czele z główną atrakcją wieczoru Romanem, miała rozruszać drętwą publiczność zgromadzoną na stadionie 15 kwietnia w Santa Fe. Kibice powinni zażądać zwrotu kasy za bilety, bo widowisko było jedną wielką, obrzydliwą kupą, zrobioną na środku boiska. Boca Juniors zagrała koszmarnie beznadziejny futbol, który powinien zostać zakazany i wymazany z pamięci. Podczas oglądania tego meczu wiało nudą, którą jedynie przerywali śpiewający kibice oraz obraz zachodzącego słońca (dla romantyków). Co gorsza nawet przeciwnicy zagrali podobnie, przez co piłka, głównie toczyła się na środku boiska. Na szczęście wynik w postaci bezbramkowego remisu jest sprawiedliwy, nikogo nie krzywdzi. Union może się cieszyć, że nie przegrali, bo rywal jest w psychicznym dołku...

Dochodzimy zatem do przyczyn remisu i słabej gry. A te są proste - Copa Libertadores, Zamora, Wenezuela. To właśnie wtedy nastąpiło trzęsienie ziemi, które w mediach było ważniejsze od gwałtu na nieletniej czy aferze korupcyjnej na stołku gubernatorskim w Argentynie. Po meczu w szatni Xeneizes wybuchł wulkan Riquelme, który na oczach kolegów z drużyny i sztabu szkoleniowego "zjechał" Falcioniego za taktykę na mecz z Zamorą. I nie ograniczał się tylko do meczu, bo także charakter DT został rozłożony na czynniki pierwsze. Podobno Falcioni starał się odgryzać za niesubordynację kapitana, ale wtedy do akcji wkroczył Cvitanich, który wsparł samotnego jeźdźca Rommy'ego. Ostra wymiana zdań trwała kilka minut, a reszta osób w szatni, wręcz nie dowierzała w to co widzieli. Całość zakończyło kultowe pytanie Romana, zwracające się do wszystkich: "Czy macie coś do powiedzenia?". Odpowiedzią była cisza...

Właśnie to milczenie, pewnego rodzaju obojętność była widoczna wczoraj w Santa Fe. Koledzy z zespołu, już nie posyłali tyle samo piłek do Romana, co dawniej. Czyżby za bunt na pokładzie miał beknąć enganche z numerem 10-tym? Nie tak prędko. Bo w odróżnieniu od Falcioniego, Roman jest wśród kibiców postacią kultową, która dostaje odgórnie prawo do krytyki w ważnych sprawach. A ta jest o tyle istotna, że ledwo się sezon rozpoczął, a już są kłopoty. Jednak do końca trzeba być sprawiedliwym. Romanowi nie mogę odmówić słusznych wniosków, co do sytuacji z Wenezueli. Zespół zagrał źle, bez ofensywnego polotu i absolutnej dominacji na połowie rywala. Baty za mecz zebrał za to w opinii większości Riquelme, który nie zagrał może dobrze, ale na tle swoich kolegów z drużyny był jedynym pozytywem. Sam piłkarz, w rozmowie z mediami dzień po pamiętnym meczu, miał pretensje do dziennikarzy o niesprawiedliwe wobec niego sądy. Nie mówił o wszystkim, ale swoimi wypowiedziami dawał do zrozumienia, że atmosfera w drużynie się od tego czasu pogorszyła. Dla odmiany Falcioni na konferencji prasowej, chodził uśmiechnięty od ucha do ucha, robiąc dobrą minę do złej gry.

Na dowód tego, dzisiaj, jak i na dzień przed meczem Riquelme trenował indywidualnie. Co prawda taki stan rzeczy trwa od blisko miesiąca z przerwami, lecz tym razem dołączył do niego Cvitanich. Obaj samotnie truchtali na bocznym boisku z fizjoterapeutą, sugerując niby to urazy pomeczowe. Warto przypomnieć, że prawie rok temu, Riquelme był karnie zsyłany na trybuny przez Falcioniego, który argumentował to jego "nie najlepszą kondycją fizyczną". A sam piłkarz, wręcz emanował energią, cieszył się nadspodziewanie dobrym zdrowiem i nawet chciało mu się biegać.

W tamtej pamiętnej sytuacji w składzie znajdował się Palermo, z którym JRR miał nie najlepsze relacje (konflikt obu stron sporo kosztował sam klub). A Martin był dla coacha pupilem, któremu właził w tyłek za każdym razem. Po co? By kibice się nie awanturowali, bo Falcioni za kibicami generalnie nie przepada, więc szuka możliwie każdego sposobu na to, by nie wchodzić z nimi w paradę. Zawsze stoi i popiera dowolnego bożyszcza fanów, nawet jakby się miał z nim nie zgadzać.

To o dziwo przez nich odchodził z Independiente, Banfieldu czy Gimnasii La Plata. Co prawda wyniki też odegrały w tym sporą rolę, lecz często kibice narzekali na zimny, obojętny i niechętny stosunek do rozmów DT z nimi, czy o zgrozo... podpisywania autografów. Tak, potrafił odmówić nawet maluchowi, za co w Banfieldzie chciano powiesić go za jajca, a skończyło się tylko na dymisji "przy okazji odejścia do Boca".

Jak będzie tym razem? Cóż, piłkarze sobie potrenują, a dziennikarze, będą żyć tym przez kilka dni. Ale wrócą do tego, przy okazji ewentualnych kolejnych potknięć Xeneizes w różnych maści rozgrywkach.

Wesoły Cavegol i spółka

A tymczasem w River wszyscy są zadowoleni. Ostatnio drużyna pokonała u siebie Independiente Mendoza 3-0, a autorami bramek były najlepsze strzelby klubowe: Cavenaghi, Chori Dominguez i Trezeguet. Styl gry zespołu jeszcze odbiega często od normy, ale przy dobrym dniu wszystko układa się jak należy. Szczególnie kuleje defensywa, która pod wodzą nomen omen wychowanka Boca - Maidany, nie potrafi ustawić pułapki ofsajdowej. Minusem jest też szczególny brak aktywności skrzydłowych w ofensywie, co wygląda dość prymitywnie do czasów dzisiejszych, kiedy gra się futbol nowoczesny. Widać, że awangardą dla Almeydy jest właśnie prosty środek - defensywa wybija piłkę, ofensywa przejmuje i strzela gole.

Wszystkim służy przede wszystkim obecność Cavenaghiego, którego kariera była co prawda na zakręcie, ale nie wstydził się pomóc ukochanemu klubowi w najgorszym momencie w historii. Jego przywództwo dobrze służy także reszcie piłkarzy na czele z Chori Dominguezem, który już teraz kombinuje jak rozwiązać kontrakt z Valencią. Także David Trezeguet odzyskuje utracony blask, którym oślepiał włoską publiczność w Turynie. Szczególnie ulżyło mu po strzeleniu pierwszego, oficjalnego gola w barwach River, gdyż ostatni raz do siatki trafił... 15 maja 2011 roku jeszcze w barwach Herculesa Alicante w meczu z Atletico Madryt. Może co prawda to wszystko, kosztuje słabszą formą największy aktualnie talent klubu - Lucasa Ocamposa, ale co się robi dla powrotu do pierwszej ligi? Najwyżej po sezonie sprzeda się go tak jak Buonanotte.

Aktualnie problem River dotyczy Leo Ponzio, którego w Saragossie nie chcą znać za to, że spierniczył z czerwonej latarni Primera Division Espana. Dla odmiany w River jego gra rzuca na kolana, ale w akcie załamania. Prostych strat notuje średnio co 20 na mecz oraz potyka się o nogi swoje i kolegów z drużyny. Podczas jego pierwszej przygody z River cztery lata temu, zapamiętałem jedno z jego pobytu - zapchajdziura. Bo to jedyny gracz w talii Almeydy, który może grać na każdej pozycji w obronie i pomocy, lecz kosztem średnich umiejętności motoryczno-techicznych. Na razie to jest druga liga, poziom holenderskiej depresji, pełen siłowego futbolu na nie. Tam jego braki nie są aż tak widoczne, dla zwykłego niedzielnego kibica.

Lecz, to tak samo jak z Boca... to dopiero początek sezonu.




PS Banega i jego kontuzja... dziś jego nazwisko, to synonim słowa ofiara. Jednak nie ma co liczyć na nominację do nagrody Darwina.

niedziela, 19 lutego 2012

Meksykański Meksyk po meksykańsku

Techniczna usterka, wracamy na ziemię. Dzisiejszy wpis, będzie krótki, ale na pewno wyjątkowo interesujący dla tych, którzy lubią futbol z Ameryki Środkowej. Wybór padł na Meksyk.

Kilka dni temu w tym kraju doszło do spektakularnego wydarzenia, jakim było wstrzymanie pensji wszystkim piłkarzom drużyny San Luis Potosi. Za przyczynę władze klubu podały słabe wyniki osiągane przez zespół w tym sezonie. Ale w kuluarach pojawiają się informacje, że klub ma też problemy finansowe i ta akcja ma celu jedynie wszystkich dezinformować.

Więc jak to wygląda z tymi wynikami klubu w tym sezonie?

San Luis 1-0 Pumas UNAM
Tecos 0-2 San Luis
Morelia 2-0 San Luis
San Luis 1-3 America
Monterrey 3-0 San Luis
San Luis 0-2 Tigres
Chivas 0-0 San Luis


Źle, ale nie aż tak tragicznie. Zwłaszcza, że w lidze jeszcze gorzej sprawuje się o wiele mocniejszy Chivas, który w tym sezonie jako jedyny nie wygrał meczu. Nie zrobił tego także i dzisiaj w nocy ze wspomnianym San Luis, który jednak nie był zmotywowany przez dyrekcję wstrzymaniem wypłat. W tabeli niżej od Potosinos są jeszcze zespoły Queretaro i Tecos.

Sprawa oczywiście jest poważna, ale ironii w niej nie brakuje. Piłkarze w większości o dziwo... akceptują decyzję, ale jednocześnie nie popierają sposobu w jakim "motywują drużynę do osiągania lepszych wyników". W tej aferze Komisja Piłkarska do spółki z federacją krajową, nie podejmuje aktualnie żadnych działań zapobiegawczych. Tłumaczą to "potrzebą czasu i zebraniem dowodów", choć anonimowo pracownicy komisji wspominają, że nie tylko w tym klubie dochodzi do pogwałcenia praw zawodnika.

No i tu pojawia się smaczek. Otóż w całym tym zamieszaniu jest jeden piłkarz, który otwarcie zbuntował się metodom dyrektorów sportowych w klubie. To Ismael Blanco, jeden z solidniejszych argentyński snajperów, który wyrobił sobie dobrą markę w Grecji, będąc dwukrotnie królem strzelców w tamtejszych rozgrywkach. Podchodzący po trzydziestkę piłkarz, w ostatnich miesiącach gry w Meksyku jednak głównie zawodził i od dłuższego czasu zaczął przebywać na ławce rezerwowych, a potem zaczęło go brakować w protokole meczowym. W ostatnich tygodniach okazało się, że piłkarz nie ma zbyt dobrych relacji z trenerem oraz kilkoma kolegami z drużyny. Lecz największą nienawiścią pała do kapitana zespołu, innego gracza z La Platy - Alfredo Moreno. Ismael w odróżnieniu od szanowanego Moreno, nie może liczyć na wsparcie innych, toteż czuje się w klubie, mówiąc w skrócie - nie najlepiej. Przy okazji afery z wypłatami, Blanco skorzystał z okazji i rozpoczął negocjacje z Legią Warszawa, która jest już na dobrej prostej i o krok od sprowadzenia snajpera do siebie.

Jedyną kwestią, która blokuje przeprowadzkę piłkarza to kontrakt z San Luis, obowiązujący do czerwca 2013 roku, w którym zarobki określone są na około 700 tysięcy dolarów rocznie. W obliczu zamieszania z pensjami i niechęci samego gracza do dalszego pobytu w Meksyku, wszystko zmierza ku powrotowi do Europy.

Dowody? Wczoraj piłkarz co prawda trenował z resztą zespołu w Guadalajarze na wyjazdowy mecz z Chivas, lecz potem w protokole meczowym jego nazwiska zabrakło. Piłkarza nie było także na trybunach, a najprawdopodobniej od kilku godzin siedział w samolocie. Do Warszawy? Tak.

piątek, 17 lutego 2012

Sabelli wariacje o piłce

Trenerowi Sabelli swego czasu poświęciłem trochę miejsca TUTAJ. Natomiast dwa dni temu selekcjoner reprezentacji Argentyny, rozesłał powołania na mecz 29 lutego ze Szwajcarią. Oczywiście jest ona skromna, bo zawiera tylko 18 nazwisk, ale tuż po potyczkach ligowych, trener być może skusi się na 2 do 3 graczy prosto z Argentyny. Ale po kolei:

Bramkarz: Sergio Romero

Tu wątpliwości nigdy nie było. Od dłuższego czasu widać, że Albicelestes mają kłopoty z rezerwowymi bramkarzami. Na całe szczęście numer jeden Romero to jeden z najsolidniejszych (acz nie najlepszy) bramkarzy argentyńskich, dzięki czemu można choć na chwilę odetchnąć z ulgą. Ale tylko na chwilę, bo alternatywy sensownej dla niego brakuje, co martwi i niepokoi. A dodatkowy stres gwarantuje trener, który wśród rezerwowych widzi Oriona i Andujara. To nigdy dobrze się nie kończy.

Obrońcy: Pablo Zabaleta, Daniel Diaz, Marcos Rojo, Luciano Monzon, Federico Fernandez, Ezequiel Garay, Hugo Campagnaro.

Klapa. Naprawdę z obroną jest bardzo źle i te powołania to pokazują. Żaden z piłkarzy nie posiada nawet dobrych umiejętności, by móc go ze spokojem posyłać w bój. Zabaleta, Rojo i Fernandez to rezerwowi w swoich klubach, a nawet jak już się na murawie pojawią to tylko po to, by mieć plus jeden do liczby rozegranych spotkań. Nie trzeba dodawać, że ich ostatnie popisy w kadrze to kabaret, pełen niskich lotów. Zabaleta zresztą służy w City, za tłumacza dla Kuna.

Nie lepszy dramat to pozostali powołani. Monzon, Garay i Diaz może dość często i regularnie grają w swoich ekipach, ale nie są też postaciami wybijającymi się. Każdy z nich wywalczył sobie w klubach miejsce w podstawce, ale nigdy nie przeskoczą pewnego poziomu. To dziś solidni rzemieślnicy i nic ponad to. Nowością jest za to Campagnaro, który już od dekady gra w Italii, ale dopiero teraz dostaje powołanie. Słuszne? Nie do końca. Bo choć ma wyjątkowo dobry sezon w Napoli, to widać, że nie wyróżnia się niczym szczególnym.

Na razie Sabella idzie w zaparte i wygląda na to, że nic w tej kwestii się nie zmieni.

Pomocnicy: Javier Mascherano, Maxi Rodriguez, Fernando Gago, Angel Di Maria, Jose Sosa, Erik Lamela.

Parodii ciąg dalszy. Nie wiem jak bardzo Sabella kocha Sosę, ale łączy ich coś więcej niż tylko praca zawodowa. Nie mam szczerze co do tego wątpliwości. Z ciekawości zacząłem nawet oglądać popisy tego gracza w lidze ukraińskiej. Dochodzę do wniosku, że aktywny to jest wtedy, kiedy... przytula się do swoich kolegów z zespołu gratulując im strzelenia bramki. Naprawdę... A wczorajszy mecz w ramach Ligi Europy tylko mi to uświadomił. Niby do akcji i kontr się podczepia, ale więcej szkodzi niż przynosi pożytku. Robi wokół siebie dużo wiatru, ale to i talko tylko zefirek. W dodatku ten jego surowy drybling, brak wizji i mentalności enghanche... Cholera, to spróchniałe drewno! Pastore, wracaj...

Powołanie dla Lameli to trochę taki ukłon, dla jego występów w Serie A. Ale na razie w tym co robi Erik, więcej jest szumu medialnego, niż gry, która póki co jest mocno przeciętna. Jako, że odbiła mu woda sodowa, powinno się go mocno sprowadzić na ziemię i karać batami. Ale Sabella jak widać lubi wynagradzać. Choć nie wiem, czy przypadkiem gra w kadrze pod wodzą tego gościa jest jednak nagrodą...

Reszta w sumie nie rzuca na kolana. Odkurzanie Maxiego z całym szacunkiem dla niego, jest błędem (czyt. głupotą). Miał już swoje 5 minut, które potem zmarnował i należy dać mu spokój z powołaniami. On naprawdę jest zbyteczny, jak zapach rumianku w papierze toaletowym.

Napastnicy: Leo Messi, Gonzalo Higuain, Sergio Aguero, Rodrigo Palacio.

Parę wątpliwości mam. Gonzalo mi do tego grona nie pasuje, ale z braku laku może być. Leo jest bez formy od kilku miesięcy i chętnie dałbym mu już wreszcie odpocząć, bo jest strasznie "zajechany". Przykro się patrzy na człowieka-brylant, którego się zwyczajnie "wykorzystuje". Na mecz jedzie, bo musi, bo tak chcą sponsorzy. Od strony organizacyjnej, można byłoby dać mu zregenerować siły. Ale wtedy będzie o kilka milionów mniej widzów. Kalkulacja i pieniądze. True, true...

Aguero i Palacio na deser. Do Kuna nigdy nie miałem wątpliwości, natomiast Rodrigo wreszcie odżywa w Genui. Zaczyna już przypominać tego samego Palacio, co w Boca. Niezmiernie szkoda, że tak późno. Obaj gracze są w formie i choć do Aguero pewnie znajdą się wątpliwości, ale nie ma co wybrzydzać.


Sam mecz nie wnosi nic nowego w kwestii testowania nowych wariantów gry. To będzie klasyczne 4-4-2, zwłaszcza, że to tylko mecz towarzyski. Szkoda, że trener nie widzi tego (albo nie chce widzieć), że to ustawienie do Albicelestes pasuje tak jak Puchar Europy przy Polsce.

Przewidywany skład mojego autorstwa:


------------------------Romero--------------------------
Zabaleta------Fernandez--------Garay---------Rojo
------------------------------------------------------------
Maxi-----------Mascherano-----------------Di Maria
-----------------------------------Sosa-------------------
------------------------------------------------------------
-------------Messi---------Higuain (Aguero)---------


PS Dziś inauguracja drugiej kolejki ligi argentyńskiej. Ale w innych krajach także. Jednak jutrzejszy wpis, będzie o czymś spoza kontynentu.

środa, 15 lutego 2012

Ale chce mi się spać, czyli jak zanudzić kibica na śmierć

A jednak, zamiast wygrać tylko remis. Zamiast porządnej gry - nędzna podwórkowa kopanina. Zamiast emocji, były tylko wypociny. Tak w skrócie można opisać mecz Boca Juniors z Zamorą. Ale nie tylko ten mecz dostarczył kibicom śmiertelnej dawki snu. Trzymajcie się mocno, nie będzie bolało...


Na początek Defensor Sporting zmierzył się z Deportivo Quito i to był początek katastrofy. Szczególnie dla przyjezdnych, bo gospodarze wbrew pozorom, na swoim stadionie mają obowiązek zgarniać 3 punkty i wczoraj też tak uczynili. Na nic zdały się popisy trenera Ischii, który zaproponował rywalowi autobus na środku pola. Następnym razem niech ustawi go pod swoim domem, kiedy kibice przyjdą go deportować do Buenos Aires. Urusi tym samym nie mieli problemów z przerzucaniem długich piłek do napastników i mimo, iż efektów za dużo to nie przynosiło, to jednak dwie bramki władowali. A te były dziełem młodych - Alemana i Callordy. Przy czym ten pierwszy prezentuje się nawet całkiem całkiem. Dobrze widzi, nieszablonowo gra, nieźle drybluje. Gdyby jeszcze tylko nie holował piłki w stylu Romana Riquelme, to trafiłby do Europy na oszlifowanie. A goście? Ich pomysły na grę pozycyjną, brzmią jak dowcipy o blondynce - czyli my to już znamy i wcale nie śmieszy, szczególnie mówiony po raz 70-ty. Mecz był ochłapem, którego degustacja, to trucizna dla żołądka i strata czasu dla oczu. Chyba, że jesteś statystykiem, wtedy musisz i nie ma zmiłuj.


Drugi mecz pomiędzy Boca a Zamorą odbył się z ciekawą pompą w wykonaniu kibiców gospodarzy. Fajerwerki, serpentyny, głośne śpiewy zagłuszające odgrywanie... hymnów narodowych. Taki obrazek prosto z prowincji pokazał prostotę, ale i organizacyjny bałagan. Odgrywanie hymnów narodowych w tego typu meczach przyznam się szczerze jest przesadą (ale wiecie, Chavez naczelny socjalista number one w Ameryce Południowej lubi takie "imprezy"). Wystarczy przecież odegranie świetnie pasującej do Libertadores, IX Symfonii Ludwiga Van Beethovena, która towarzyszy niestety tylko podczas telewizyjnych intro. O, to może rozwinę ten wątek... Pomysł z hymnem, co prawda zaczerpnięty stylem z Ligi Mistrzów z Europy, ale Copa Libertadores zasługuje na coś więcej. Może byłby, to dość niskich lotów patos i w dodatku sztuczny, lecz kiedy mamy do czynienia z rozgrywkami tej rangi wypadałoby coś ujednolicić i wzbogacić. No, ale chaos i mnogość błędów sterników CONMEBOL (średnia wieku działaczy ponad 80 lat) powoduje, że trochę sobie na to poczekamy. Przy takich premiach, jakie dostają kluby za udział w tych rozgrywkach można tylko załamać ręce.

Ale wróćmy do meczu. Kolejny, już enty raz Boca, podchodzi do niżej notowanego rywala z taką nonszalancją, że odprawy przedmeczowe to pic na wodę. Falcioni nigdy dobrym mówcą nie był i tylko potwierdza tę plotkę, że wiele razy w szatni w przerwie meczu, słyszy się częściej głosy Clemente, Battaglii (jak nie jest kontuzjowany) lub... Riquelme. Zwalać winę na pogodę i duchotę, jest jednak grubą przesadą. W końcu po to, Boca poleciała dwa dni przed meczem do Wenezueli, by się zaaklimatyzować do warunków tam panujących. Widać to nie pomogło. Co z tego, że Xeneizes dłużej utrzymywali się przy piłce, jak ataki pozycyjne przypominały walki aliantów w Italii podczas II wojny światowej. Spiesząc oczywiście tłumaczyć, niby tak do przodu gra się ciągnie, ale pooooooowoooliiii. Owszem, po piłkarzach już po 5 minutach lały się hektolitry wody, ale tylko u Romana, pot spływał tak szybko jak on operuje piłką - czyli wcale.

Najgorzej u gości wypadli skrzydłowi obrońcy - Roncaglia, który nie umie przyjąć normalnie piłki i Sosa tak panicznie bojący się rywala, że ze swojej połowy nie wychodził. Do kolekcji na siłę, ktoś wciska Santiago Silvę - ale szczerze, dużo nie mógł zrobić. Choć, jakby wykorzystał swoje szanse, pewnie zebrałby burzę braw. I to w sumie tyle o argentyńskim klubie, gdzie to samo można powiedzieć o klubie z Wenezueli. Tam dla odmiany zawodnicy postawili na indywidualne popisy, które może się kibicom podobały, ale użytku żadnego nie dawały. A zatem chimeryczność i do tego "mamtowdupizm" powoduje, że Boca Juniors notuje kiepski start. Choć podkreślę, to dopiero drugi oficjalny mecz, nowego zainaugurowanego sezonu. Zobaczymy co będzie dalej. Ale jak zawodnicy nie zaczną grać na poważnie, to finał będzie tragiczny i kilka ofiar... no może tylko jedna - trenerska, zostanie usunięta z życia Genueńczyków.


Na deser został mi Atletico Nacional i Universidad de Chile. Kibice ponownie nie zawiedli, i ich oprawa oraz śpiewy, słucha i ogląda się z wielką przyjemnością. Ale przydałoby się w tym wszystkim, trochę większej dawki popisów na boisku. Szczególnie wiele spodziewałem się po La U, którzy przebojowo rok temu kosili rywali w Copa Sudamericana i w lidze chilijskiej. Tu jednak panuje podobna atmosfera jak w Boca, czyli wakacyjna. Porażka, nie jest jednak efektem słabości gości, a dobrej gry gospodarzy. Dla przykładu, taki Macnelly Torres ciekawie rozprowadzał piłki, i to jego inicjatywa oraz chęci sprawiły, że licznik bramek u Atletico pokazał po meczu - dwa, a u rywali zero. Widać gołym okiem, że podopiecznych Sampaoliego czeka sporo pracy z Juniorem Fernandesem, który papiery na granie posiada, ale zostawił je w szatni. Po prostu czasem zapomina, że piłka nożna to sport drużynowy i ma do pomocy dziesięciu kolegów. O meczu mogę powiedzieć tylko tyle, że dość szybko się przy nim zasypia. Był momenty kiedy przenosiłem się do Matrixa, goniłem wiewiórki w lesie i degustowałem muchomory, ale czasem się budziłem, gdy komentator krzyczał gol. Więc jak macie problemy z zasypianiem, to te mecze zagwarantują koniec takich kłopotów.

Mam nadzieję, że dziś będzie, choć trochę inaczej.

wtorek, 14 lutego 2012

Wyboje na dobry początek

Liga argentyńska wystartowała. Chociaż prędzej wygląda to na falstart. Dlaczego? Sami się przyjrzyjcie:

San Martin SJ 1-0 Independiente (Caprari 61 min.)
Lanus 4-1 San Lorenzo (Pavone 26 min, 50 min, Bragheri 10 min, Fritzler 16 min - Bueno 59 min.)
Estudiantes LP 1-1 Newell's (Boselli 35 min [karny] - Urruti 49 min.)
Atletico Rafaela 3-0 Banfield (Fissore 17 min, Gandin 61 min [karny], 91 min.)
Boca Juniors 2-0 Olimpo (Cvitanich 41 min, Mouche 66 min.)
Velez Sarsfield 1-1 Godoy Cruz (Obolo 16 min - Castillon 26 min.)
Argentinos Juniors 0-0 Union Santa Fe
Belgrano 0-0 All Boys
Colon Santa Fe 0-0 Arsenal
Racing Club 0-0 Tigre

Początek sezonu to tak naprawdę jeszcze stan senny. Co byś drogi widzu w telewizji nie zobaczył, to miałeś do czynienia z jedną wielką nudną papką. No chyba, że uznamy liczbę goli strzelonych przez Lanus za odpowiednik słów "bardzo dobra gra". W teorii i w praktyce nie działo się nic i trudno temu stanowi na dzisiaj zaprzeczyć. Bo wielcy z przeszłości jak choćby Indepediente powodują swoją grą ataki padaczki i ślepoty, Racingowi nie chce się znęcać na słabszymi, a Boca od niechcenia wygrywa z niżej notowanym rywalem.

Rozwodzić się długo o tym, jest trudno, bo albo było coś o czym warto napisać albo nie. Ogień pojawi się zapewne między trzecią a czwartą kolejką, kiedy wszyscy poznają swoje cele na ten rok. Wyjątkiem jest tutaj ekipa Xeneizes, która chce grać na trzy fronty, o czym ćwierka fan nowych technologii Julio Falcioni. W podobną grę aranżuje się Velez, ale ograniczają to do ligi i Libertadores. Reszta będzie grała o ligowy byt z paroma wyłomami w postaci Estudiantesu czy Racingu. One celują w mistrzostwo i choć mają całkiem niezły materiał (a zwłaszcza Racing) to trudno prorokować czy ich cele się ziszczą. Wątek ligowy rozwinie się już po drugiej kolejce, gdzie dokonam wyobrażenia sobie tego, czego można się po każdym spodziewać.

A dziś Copa Libertadores. Rozkład na ten tydzień prezentuje się następująco:

Dziś:
Defensor Sporting - Deportivo Quito (23:00 czasu polskiego)
Zamora - Boca Juniors (1:15 czasu polskiego)
Atletico Nacional - Universidad de Chile (3:30 czasu polskiego)
Jutro:
The Strongest - Santos (22:45 czasu polskiego)
Lanus - Flamengo (0:00 czasu polskiego)
Deportivo Tachira - Corinthians (0:00 czasu polskiego)
Pojutrze:
Nacional - Libertad (23:15 czasu polskiego)

Inny słowy całkiem ciekawe menu. Zwłaszcza dzisiaj dla prawdziwych mężczyzn polecam zestaw Liga Mistrzów + Copa już od 20:45. Może powiało futbolem z Europy ale na taki zestaw się nie obrażam i polecam gorąco - Mastrangelo.

PS Tak, zamierzam do 6 rano dnia jutrzejszego wytrwać. Chyba, że trafię na mecz a la Velez, wtedy zasnę bardzo szybko.

piątek, 3 lutego 2012

Męczarnie na dzień dobry

To nie był szczególnie udany mecz dla Boca Juniors. Owszem początek sezonu, wysoka temperatura, za głośni kibice, ciężkie piłki, przekupiony sędzia itp. Ale nie tłumaczy to zbytnio nędznej postawy faworytów do zdobycia Copa Libertadores, by podchodzić w taki sposób i to w podstawowym składzie do meczu o puchar krajowy. Pytanie tylko czy w tym wszystkim był jakikolwiek sens?

Cóż, zacznijmy od początku. Trener Falcioni wpadł na oryginalny pomysł pt. "Wygrywamy wszystko co się da" czyli ligę, CL i Copa Argentina. Śmiały i ambitny trener uznał najwyraźniej, że ma tak wspaniały zespół, że gdziekolwiek, by nie zagrał to wykosi całą konkurencję. No tak, ale czy zdaje sobie sprawę z tego, jakim on zespołem dysponuje?

Piłkarze Boca w meczu z Santamarina de Tandil (trzecia liga) zaprezentowali się po prostu fatalnie. Głównie ze względu na zlekceważenie i kompletne zignorowanie swojego przeciwnika. Można nawet śmiało zaryzykować stwierdzenie, że Xeneizes rozegrali zwykłą gierkę treningową tylko, że z liczniejszą widownią. Podejście do tego meczu i niemal 1% w nim udział spowodował, że skazywani na porażkę rywale, nie mający nic do stracenia zdobyli nawet bramkę, za którą winę należy obarczyć Rolando Schiaviego, którego nie mogę już zwyczajnie zdzierżyć. Ciągle spóźniony, wiecznie ociąga się z powrotem na bramkę, a to rzekomy lider i ostoja defensywy. To po prostu tragedia. Nie lepiej wygląda też Roman, który asystę przy bramce Roncagli zaliczył, ale przez cały mecz tylko dreptał. Ogółem Falcioni desygnował najsilniejszą jedenastkę, która i tak potraktowała rywala jak boiskowego śmiecia i miała gdzieś "ambitne plany" trenera o grze na 100%. Przeciwnik natomiast grał jak o życie, lepszy byt i chwilę popularności, bo drugiej takiej okazji, by zmierzyć się z drużyną pokroju Boca Juniors może już nie być. Dlatego po przegranej serii rzutów karnych wyglądali jakby szykowali się do pogrzebu. A tymczasem Xeneizes w sielankowej atmosferze zupełnie się tym nie przejmowali - wygrali, to wygrali. Jak gdyby nic się nie wydarzyło.

Rzuty karne to była zresztą loteria, z których wyciągnąć można kilka wniosków:
- Riquelme zbyt długo celebruje egzekucję jedenastki. To kwestia psychiki. Rozmawia z piłką, głaszcze, tuli i całuje... chyba w domu brakuje mu miłości. Dość często zdarza mu się uderzać piłkę w stylu Panenki, ale tym razem udało mu się zmylić bramkarza w inny sposób. Nawet jeśli próbuje popsuć morale bramkarzowi w ten sposób, to od dawna wiadomo, że Roman nie specjalnie radzi sobie z egzekwowaniem 11-stek (np. mecz z Arsenalem)
- Schiavi wykonuje rzuty karne dość ryzykownie, często w górne okienka bramki i z całą siłą. Niewiele brakowało do tego, by znów się pomylił. Zbyt dużym ryzykiem jest dawać mu kolejne szanse.
- Ledesma też miał sporo fuksa, ale mimo iż za nim nie przepadam, to od zawsze specjalizował się w jedenastkach. Nawet za kadencji Palermo, był pierwszym do egzekwowania rzutów karnych, gdyż jego prostopadłe i mocne uderzenia przy słupkach, nie dają bramkarzowi zbyt dużych szans na obronę.

Sam mecz z kolei był przeciętny i nudny. A to już w zupełności wystarczający komentarz opisujący w pełni poczynania obu ekip we wczorajszym meczu. Natomiast trener, który myśli, że Copa Argentina należy wygrać musi sobie dokładnie wyliczyć, czy mu się to zwyczajnie... opłaca.

Jakby zmienić nieco dwa znane frazeologizmy, to Falcioni chce złapać trzy sroki za ogon, lub chce upiec trzy pieczenie na jednym ogniu. Cóż za powiew oryginalności DT Xeneizes! Szkoda tylko, że piłkarzom ten powiew optymizmu trenera nie odpowiada.

PS Więcej szczegółów już wkrótce. Długa była ta przerwa, zbyt długa...